Nergal: Nie zamierzam niczego prostować, ani się tłumaczyć. Zdarza mi się popełniać błędy

- Na tym etapie trzymam się jednego: popełniłem bardzo mocny album w zajebistym towarzystwie. Jeżeli to będzie mocno rezonować, to super, a jeżeli nie, to przynajmniej się nie obudzę jutro z kacem - mówi Adam Nergal Darski o najnowszej płycie swojej formacji, w której sięga po muzykę zgoła inną niż repertuar Behemotha. Przy okazji premiery "New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 2", która ukazała się na rynku 19 listopada 2021 roku, opowiedział też między innymi, kiedy ostatni raz popłakał się ze wzruszenia i dlaczego nie chce prostować żadnych z medialnych nieporozumień.

Justyna Bryczkowska: Przy premierze pierwszej płyty Me And That Man powiedziałeś - "Przyznaję się. Niczego nie wymyślam" - i zaznaczyłeś, że zwykle tworzysz wtedy, gdy coś cię sprowokuje. Co to było tym razem?

Adam Nergal Darski: Nuda. Izolacja początkowo bardzo mi służyła. Przez pierwsze dwa - trzy miesiące czułem się fajnie, bo pierwszy raz od lat po prostu odpocząłem - zszedłem ze sceny, nie musiałem się napinać, żadnych większych działań propozycyjnych, spotkań biznesowych etc. Ale potem się tym nasyciłem i ten niebyt zaczął mnie uwierać. Stwierdziłem, że muszę tą przestrzeń wypełnić jakąś twórczą energią.

Jak powstawała nowa płyta "New Man, New Songs, Same Shit, Vol.2"? Czytałam, że prace nad nią trwały 18 miesięcy.

Nie zajęło nam to aż tyle czasu, ale faktycznie jest to płyta covidowa. W przeciwieństwie do jedynki, choć jest projektem bliźniaczym, powstawała w trzech rzutach. Część materiału przygotowaliśmy na osobnym "posiedzeniu", część wzięliśmy z poprzedniej części, a jedna piosenka - "Blues and Cocaine" - pamięta nawet czasy "Songs of the Love and Death" (pierwsza płyta Me And That Man nagrana z Johnem Porterem - przyp. red). Przezimowała pięć sezonów w mojej szufladzie, po tym czasie ją wyciągnąłem i stwierdziłem, że należy dać jej szansę.

Z muzykami z Me And That Man pojechaliśmy na kilka dni do studia Tall Pine Records - tam, gdzie Behemoth nagrywał bębny na kolejny album. To fantastyczne miejsce w Kolbudach o wyjątkowo wysokim standardzie. Nagraliśmy tam surowy materiał na "setkę". Dalej proces wyglądał tak, że tę "surówkę" przesłuchiwałem i zastanawiałem się, co do danej piosenki dodać, żeby odpowiednio wybrzmiała, żeby stała się kompletna. Na tym fundamencie wyobrażałem sobie głos, który najlepiej będzie pasować to kompozycji. Reszta to już metoda prób i błędów.

Zobacz wideo Rozpad zespołu na scenie? Najsłynniejsze muzyczne konflikty [Popkultura]

Skoro to jest płyta covidowa, to jak tych muzyków z różnych zakątków Europy i świata ściągałeś do Polski?

Przede wszystkim myślami. Twoje pytanie było trochę podejrzliwe i poszło tropem 'jak to się udało, skoro'. No właśnie dlatego, że był COVID i ludzie siedzieli w domach, było mi łatwiej. Załatwiliśmy to drogą cyfrową, co ma swoje oczywiste plusy, bo nagraliśmy album, ale było też trochę niefajne: uważam, że organiczna interakcja z ludźmi jest dużo bardziej skuteczna i owocna. Tylko jedną piosenkę na tej płycie tak udało się nam zmajstrować. Poleciałem do Sztokholmu spotkać się z Mary Goorem, czyli z Tobiasem Forgem z Ghost. Weszliśmy do studia i nagraliśmy utwór "Under the spell". Całą resztę załatwiałem via internet: wysyłałem wiadomość, pytałem o chęć współpracy, a reakcje były różne. Najczęściej - jak widać na załączonym obrazku - pozytywne, chociaż kilku gości się po drodze wysypało…

 

Wyszedłem z projektem, który jest uczciwy i szczery, tego się po prostu nie da sfabrykować. I ludzie albo w niego wchodzą, albo nie. Mimo drobnych fuck upów udało mi się zebrać niemal w całości swój dream team i nie wiem, czy mógłbym być bardziej zadowolony z tej płyty.

Na płycie naczelnego polskiego antychrysta śpiewa były antypapież ze szwedzkiego zespołu Ghost. Zabawne, na poziomie symbolicznym to się zgadza.

Myślę, że tak. Ostatecznie wkładamy wszystkie etykietki do kieszeni: spotykają się ludzie sztuki i robią razem dobrą, solidną muzykę, bawiąc się przy tym nieźle. Mam nadzieję, że nie ma wstydu, że nasi odbiorcy będą się cieszyć, z tego, co im tym razem serwujemy.

Przewidywałeś jakieś okoliczności, w których da się tę płytę później grać na żywo?

Oczywiście nie jest to możliwe w pełnym składzie. Podejrzewam więc, że będziemy robić to samo, co minionego lata. Zagraliśmy wtedy dziewięć koncertów i bardzo fajnie to wyszło. Zaprosiliśmy na scenę Johna, z którym, że tak powiem, się przeprosiliśmy. John powrócił jako syn… albo raczej marnotrawny ojciec, biorąc pod uwagę, jak to w przeszłości wyglądało.

No właśnie - jak to wyglądało z tymi powrotami i rozstaniami? Sama trochę się pogubiłam.

Adam 'Nergal' Darski, ME AND THAT MANAdam 'Nergal' Darski, ME AND THAT MAN fot. Oskar Szramka / Materiały promocyjne

To było zupełnie randomowe, ale bardzo sympatyczne spotkanie. Ucieszyłem się, bo dotarło do mnie, że ja tego gościa po prostu lubię. Że może być sympatycznie, że można z szacunkiem. John potem w rozmowie z Matteo Bassoli, naszym basistą, przyznał się, że tęskni za zespołową i koncertową energią, którą niewątpliwie mieliśmy. Odebrałem to jako zielone światło - zaproponowałe, żeby się spotkać i zobaczyć, jak to będzie. Oczywiście trochę się bałem, bo nie wiedziałem, czego się spodziewać. A tu nagle się okazało, że mamy fantastyczną relację. Nie chcę za dużo zdradzać, ale w tej chwili już nawet pracujemy w studio nad wspólną piosenką. Mam nadzieję, że COVID nie storpeduje tych planów: nie dość, że zrobimy coś razem muzycznie, to jeszcze spotkamy się na scenie.

Jak już mówiłem, tych dziewięć koncertów, które zagraliśmy latem, to był tak fajny trip z zajebistą atmosferą. Było super: wszyscy byliśmy na strasznym głodzie spotkań, grania, interakcji. Jakbyśmy byli debiutantami - rzuciliśmy się na scenę i instrumenty. To było świetne, więc chciałbym to powtórzyć już w styczniu!

Jak radzicie sobie z całym tym materiałem?

Na scenie w rzędzie stoi czterech gitarzystów-wokalistów i po prostu śpiewamy na zmianę różne piosenki - nie ma ważnych i ważniejszych. Wiadomo, że nie ściągniemy wszystkich ludzi z nagrań, więc śpiewamy je sami. Czy śpiewamy je tak samo? Oczywiście, że nie. Ja dystrybuuję numery, wymyślam, kto co powinien zaśpiewać i najczęściej trafiam, jak się okazuje. W praniu wyszło, że Matteo Bassoli, który do tej pory robił chórki, technicznie jest najlepszym śpiewakiem w zespole. Lepiej się o tym przekonać późno niż wcale, prawda? Cieszy mnie też to, że ten snop światła na scenie nie pada tylko na mnie, tylko każdy ma swoje pięć minut, publiczność może każdego docenić i oklaskiwać. Z takim układem dużo lepiej się czuję, bo nie ukrywam, że dzisiaj kolektywny faktor jest dla mnie ważniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.

Jestem ciekawa, czy to dalej jest kooperatywa, czy po tym, jak zniknął John, zrobiła się z tego bardziej impreza pt. orkiestra Nergala?

Też się w sumie zastanawiam. Ja zapraszam wszystkich na imprezę, na której każdy ma swoją przestrzeń i może się wykazać. Chłopaki więc piszą piosenki i one wchodzą na płytę. Jest to więc orkiestra Nergala, ale to nie wyklucza kooperatywy. I to jest fajne.

ME AND THAT MAN, 'New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 2', Wyd.: Mystic Production / 19.11.2021ME AND THAT MAN, 'New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 2', Wyd.: Mystic Production / 19.11.2021 fot. Oskar Szramka / Materiały promocyjne

Mówiłeś kiedyś o swojej pracy: "Często mam frustrację, że to nie jest doceniane. Nawet nie jest zauważane": co więc przy okazji tej premiery byłoby największym albo najlepszym wskaźnikiem tego, że płyta odniosła sukces? Nie mówię tutaj już nawet o dużej liczbie sprzedanych egzemplarzy.

Nie chcę brzmieć pesymistycznie, ale za oknem mamy to, co mamy, nastroje wybitnie minorowe. Jasne, że chciałbym, żeby płyta się sprzedała, chciałbym grać koncerty. Kiedy nie ma tej możliwości, to nie będę udawać i ukrywać, że trudno wykrzesać z siebie optymizm. Moje obserwacje są bardzo realistyczne i często odbierają tę pierwotną radość z tego, co się dzieje: wypuszczamy klipy, a koszty wszystkiego niebotycznie rosną, co nie przekłada się w liczbę ludzi, którzy klikają, oglądają, "szerują" itd. Jesteśmy przebodźcowani kontentem, który zalewa nas codziennie zewsząd. Ludzkie głowy nie mają pojemności, żeby to przeprocesować, spokojnie przetrawić… i nie mają ujścia, bo koncertów jest jak na lekarstwo. Jesteśmy wszyscy sfrustrowani, do tego dochodzi ta inflacja, która zabija nasze portfele - ku*wa, pomidor kosztuje 7,5 złotego. Teraz mam naiwnie oczekiwać, że ludzie polecą hurtowo do sklepu? Nie wygląda to dobrze.

Więc póki co na tym etapie trzymam się jednego: popełniłem bardzo mocny album w zajebistym towarzystwie. Jeżeli to będzie mocno rezonować, to super, a jeżeli nie, to przynajmniej się nie obudzę jutro z kacem. Wiem, że warto było, to była świetna artystyczna impreza, jestem wszystkim bardzo wdzięczny za udział. Może to ostatnia płyta Me And That Man? Dzisiaj tego nie wiem, ale nie wykluczam niczego.

Powiedziałeś w jednym ze swoich wywiadów "czasem działam, zanim pomyślę. A potem okazuje się, że jest ciężko. Mówię sobie wtedy: 'Ku*wa, jest wyzwanie'". To co było dla ciebie największym wyzwaniem ostatniego roku?

Dla mnie wielkim wyzwaniem cały czas, nie tylko w tym roku, jest trzymanie nerwów na wodzy. Znajdujemy się w zajebiście trudnym momencie - kumulacja wydarzeń na świecie i Polsce, polityce, a już zwłaszcza to, co się dzieje na granicy z Białorusią, jest paskudna - w takiej sytuacji trudno zachować spokój i utrzymać nerwy na wodzy. Niełatwo mówić o tym wszystkim grzecznie i bez obraźliwych słów. Boję się, że dojdzie w końcu do rękoczynów. Mam coraz krótszy lont, wszystko mi się przelewa. Człowieczeństwo i przyzwoitość są wystawione na wielką próbę w sytuacji, która jest nieludzka… i graniczna.

Co jest największym nieporozumieniem w twoim publicznym wizerunku? Co chciałbyś najbardziej wyprostować?

Tak szczerze, to nic. Nie mam problemu z żadną krytyką, bo ta pada z każdej strony. Powtarzając za Arystotelesem, nie chcesz być oceniany, nie odzywaj się. To nie moja natura siedzieć cicho i dusić w sobie sprawy. Nie mam też sobie zbyt wiele do zarzucenia. Akceptuję swoje ułomności. Czasami mam jednak wrażenie, że ponieważ jestem "panem rozpoznawalnym", artystą, odbiera mi się np. prawo do kompulsywnego wku*wu, albo do tego, żebym mógł głośno wyartykułować opinię na temat sytuacji, która jest moim zdaniem absolutnie skandaliczna lub niesprawiedliwa.

ME AND THAT MAN, 'New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 2', Wyd.: Mystic Production, 19.11.2021ME AND THAT MAN, 'New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 2', Wyd.: Mystic Production, 19.11.2021 fot. Oskar Szramka / Materiały promocyjne

Niepokoi mnie to, co się dzieje wkoło, ale nie zamierzam niczego prostować, ani się tłumaczyć. Zdarza mi się popełniać błędy i mówić rzeczy, przez które później myślę "ku*wa, mogłem tego nie mówić, ale c*uj, poszło w eter, więc idźmy dalej z tym koksem". Przerabiajmy to, ale idźmy dalej, nie zatrzymujmy się przy tym. Jeśli pojawia się o mnie jakiś artykuł, to nie w kontekście o tym, że z zespołem Behemoth właśnie skończyłem trasę po największych arenach w Europie - to nikogo nie interesuje. Ludzi interesują tylko negatywne informacje: że mi nerwy puściły, że zrobiłem coś "niegodnego", albo, że naruszyłem jakieś standardy etyczne, albo kogoś obraziłem.

A co w takim razie jest ważne?

Po co gadamy o pierdołach, po co powstają fake newsy, plotkarskie teksty i tabloidy - dlaczego ludzie wciąż się na nie nabierają? Ja cenię swój czas, sięgam po informację rzetelną, zweryfikowaną, legitną. Dlaczego ludzie się karmią bzdurami, półprawdami, słuchają jakichś szarlatanów? Mam wrażenie, że społeczeństwo, naród, głupieje w tempie astronomicznym. Ubolewam nad kondycją rodzaju ludzkiego - zwłaszcza ta intelektualna bardzo kuleje.

Skoro się już przyznałeś do ułomności, to jakie one są?

Mam wiele wad i wolałbym je w większości zachować dla swojego terapeuty, nie robić tutaj totalnej wiwisekcji. Ale jestem bardzo reaktywny: przez to, że robi się duszno naokoło i jest coraz więcej napięcia, to się pogłębia. Co jest autodestrukcyjne, bo na koniec uderzam w siebie. Wolałabym być bardziej zdystansowany, nie brać wszystkiego ad personam. Myślę, że jeszcze dużo pracy przede mną.

A propos pracy - Behemoth w ubiegłym miesiącu obchodził swoją 30. rocznicę, co w przeliczeniu na proste numerki oznacza, że jakieś trzy czwarte życia spędziłeś na pisaniu muzyki. Czy z tej okazji robiłeś sobie jakieś inne niż muzyczne podsumowania?

Często robię retrospekcje. Staram się być świadomy, gdzie jestem w życiu. I teraz jestem względnie zadowolony z owoców tych 44 lat. Względnie, bo zawsze możemy sobie życzyć, żeby było lepiej, prawda? To 30-lecie było ważne na wielu poziomach, symboliczne ukoronowanie artystyczne. Fajnie jest postawić taką "kropkę nad i" i powiedzieć sobie "ku**a, 30 lat - well done". Cenię sobie to doświadczenie - pielęgnuję je w sobie. To jest dobry moment - ta suma jest fajna.

Czy pamiętasz swój pierwszy wywiad? Bo mam tu takie nagranie z 1993 roku...

Tak! "Only black is real" - to był nasz pierwszy występ w telewizji. Mam to gdzieś na VHS-ie. Śmiałem się, kiedy to zobaczyłem - pomyślałem sobie, że to była długa droga. Widać, że byłem potwornie stremowany, kompletnie "zielony" w obyciu z kamerą. Zajęło mi kilka lat w życiu, żeby się jej przestać bać, żeby swobodnie wyrażać swoje myśli, szybko odbijać piłeczkę itd. A tam masz zahukanego 16-latka - to jest przeurocze, bardzo naiwne i śmieszne. Ale mam dużo serca i sentymentu dla siebie z tamtego czasu.

Piotrowi Najsztubowi mówiłeś kiedyś, że zdarza ci się płakać z różnych powodów. Kiedy ostatnio popłakałeś się ze wzruszenia?

Dwa dni pokazywałem koleżance "After life" - fantastyczny i bardzo życiowy serial, który jest tak smutny, jak i śmieszny. To jest takie prawdziwe. Złapałem się parę razy na tym, że miałem łzy w oczach. Kiedy się pojawiają, mam poczucie uwolnienia. Czuję, że mnie to oczyszcza.

Ostatnio napisałeś, że nowa "Diuna" to arcydzieło. Jason Momoa, który sam w tym filmie zagrał, obejrzał go pięć razy. A ty ile?

Raz.

Raz? To marnie.

Nie lubię oglądać tych samych scen kolejny raz. Tylko do muzyki wracam: nie czytam książek drugi raz, co do zasady nie oglądam kolejny raz filmów ani seriali. Jakoś nie lubię, bo wiem, że czeka na mnie tyle nowych treści, a życie jest krótkie, więc i tak wszystkiego, na co mam ochotę, nie przerobię. Więc wolę wziąć na warsztat coś nowego. Z muzyką mam w drugą stronę: coraz mniej mnie ekscytuje to nowe, a coraz częściej wracam do tego, co doskonale znam, czyli do klasyków.

Co do "Diuny"- wyniosłem z niej parę rzeczy w kontekście Behemotha i koncertów. Zachwyciły mnie np. faktury i struktury ciuchów, kolory, pejzaże, obrazy. Oczywiście ocenimy to obiektywnie za 5-10 lat, ale myślę, że do tego filmu będziemy wracać, będzie punktem odniesienia, jeśli chodzi o wizjonerstwo i jakość. A dzisiaj w zalewie wszystkiego to wartość deficytowa: trawimy, wysr**my i nic w nas nie zostaje.

To co z tobą zostało?

Tak jak nie będę pamiętał tysiąca płyt, które przesłuchałem, to zawsze będę pamiętał "Let Love In" Nicka Cave'a, nigdy nie zapomnę serialu "After life", bo jest fantastyczny i ponadczasowy. Podobnie jest ze "Squid Game", bo jest produktem bez precedensu. Już wiem, że we mnie zostanie też nowa ekranizacja "Diuny". Bardzo dużo absorbuję i mielę w główce, a tak niewiele zostaje na dłużej. A tym, co zostało, warto się podzielić z resztą świata. Bo jeśli jeszcze o tym napiszesz, zrecenzujesz, to zostawiasz dodatkowy ślad.

A nie zastanawiałeś się nad tym, że skoro przy słuchaniu muzyki po latach można odkryć w niej nowe rzeczy, to z filmami może być tak samo?

Absolutnie. Tylko czasu jest bardzo mało. Wolę szukać nowych rzeczy. Jeżeli droga jest metaforą, lubię wybierać inne ścieżki. To jest zdrowe dla głowy i mózgu, żeby szukać nowych połączeń. To może dotyczyć wszystkiego - kultury, ale też np. relacji z innymi ludźmi.

Co się teraz dzieje z Ordo Balsfemia? (Ordo Blasfemia to projekt, który ma być przeciwwagą dla Ordo Iuris i innych fundamentalistycznych organizacji. Akcja nakierowana jest na walkę o sekularyzację polskiego prawa i z przepisem o obrazie uczuć religijnych - przyp. red.)

Ostatnio mój menadżer zasugerował, że musimy to jakoś sformalizować i stworzyć coś na zasadzie fundacji. Kompletnie się na tym nie znam - w moim przypadku, to było pospolite ruszenie. Musiałem głośno zaznaczyć, zaalarmować, że taki proceder ma w Polsce miejsce i niestety zatacza coraz szersze kręgi. Zwróciłem się do świata i mam nadzieję, że zrobiłem z tego uniwersalną wartość. Potraktowałem to misyjnie - dzisiaj nawet toczy się kolejna rozprawa, ale już nie miałem siły jechać do Trójmiasta. Nawet jeżeli o tym nie trąbię na prawo i lewo, to wcale nie znaczy, że jest spokojnie. Problem nie znika, a wręcz eskaluje. Jestem jedną z coraz większego grona osób, które mają przez to problemy: z cenzurą, swobodnym wyrażaniem krytyki. A prawo do niej powinno być czymś absolutnie fundamentalnym w zdrowej demokracji.

Trzeba ciągle uświadamiać ludzi - to była moja główna misja z tym projektem. Założyłem go nie dlatego, że nie miałem środków, żeby się bronić, bo zawsze je znajdę - ale miło, że mogłem z tego skorzystać. To oczywiście jest kropla w morzu potrzeb. Życzyłbym sobie i Polsce, żebym miał tyle funduszy, żebym mógł np. w całym kraju regularnie fundować uświadamiające kampanie billboardowe - nie tylko w Warszawie, w strategicznych miejscach. Po ostatniej mam wielki niedosyt.

ME AND THAT MANME AND THAT MAN 'New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 2', Wyd.: Mystic Production / 19.11.2021

Me And That Man to zespół powstały z inicjatywy lidera Behemoth, Adama Nergala Darskiego. Ich muzykę określa się jako połączenie rocka, mrocznego bluesa, folku i country. Grupa działać zaczęła w 2016 roku, a rok później ukazał się debiutancki album formacji pt. "Songs of Love and Death" nakładem brytyjskiej wytwórni Cooking Vinyl. Druga płyta "New Man, New Songs, Same Shit, vol. 1" z 2020 roku, uplasowała się na czwartej pozycji oficjalnej listy sprzeday OLiS. Adam "Nergal" Darski określił zespół jako "budujący pomost pomiędzy dwoma światami: ekstremalną sceną, z której się wywodzi i zupełnie nowym obszarem, pełnym cieni i znaków zapytania". W styczniu 2022 roku rusza trasa koncertowa promująca trzeci album w dorobku formacji - muzycy wystąpią w Krakowie, Katowicach, Warszawie, w Tczewie, Goleniowie, Płocku i Białymstoku.

Więcej o: