Natalia Nykiel: W styczniu 2020 roku wróciłam z Portugalii i pierwszy raz w życiu powiedziałam sobie: "dobra, Natalia, to jest czas, kiedy stuprocentowo wchodzisz w muzykę, angażujesz się teraz tak, jak zawsze powinnaś". Byłam jeszcze jurorką w "The Four", miałam zaplanowane kolejne występy na moich wymarzonych międzynarodowych festiwalach, sprawy nabierały tempa, i przyszła pandemia. Stanęłam tuż przed wejściem na poziom wyżej, a skoczyłam poziom w dół. Uznałam, że skoro wszystko jest zamknięte, napiszę w końcu pracę licencjacką - i przez pierwsze pół roku było w porządku. Działałam, miałam jakiś cel, po czym obroniłam się w połowie lipca…
Tak. W sierpniu miałam usiąść do płyty i nagle poczułam, że wszystko mi się skończyło. Moja kariera, studia, wszystko. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście tak jest, że mam 26 lat i już nic mnie nie czeka. Mało tego - zdałam sobie sprawę, że przez tych kilka miesięcy nie śpiewałam. Nawet dla siebie, pod prysznicem - nic. Zgubiłam gdzieś swoją największą pasję. Później w sierpniu czy wrześniu Fox zadzwonił do mojego menadżera i powiedział: "Natalia zaczęła tak źle śpiewać, że nie wiem co robić".
Stanęłam w takim punkcie, że doskonale wiedziałam, że coś jest nie tak, nie mając pojęcia, skąd to się bierze. Teoretycznie nie przeżyłam przecież żadnych traum… ale przez lata w tym biegu nawarstwiło się mnóstwo spraw, których nie udało mi się przetrawić.
Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
U mnie może nie było to aż tak intensywne, natomiast śpiewanie na pewno przechyliło szalę. Kiedy już nie byłam w stanie śpiewać, to był ostatni dzwonek, że czas iść po pomoc, bo sama nie dam rady. Zależało mi, żeby moja relacja z muzyką na nowo stała się fascynacją, radością. Poszłam na terapię i oczywiście przy okazji muzyki na wierzch wyszła masa innych rzeczy, związanych z dzieciństwem i tak dalej. Chociaż zawsze uważałam, że pochodzę ze świetnej rodziny i miałam świetne dzieciństwo - prawda jest taka, że każdy z nas ma jakieś nieprzepracowane tematy. Takiego pająka, co zawraca rzeki bieg. Z drugiej strony dobrze, że on tam jest, bo walcząc z nim, możemy się rozwijać. Możemy znaleźć odpowiedź na pytanie, co się nam w życiu podoba, a co nie, czego chcemy, a czego nie chcemy. Tak więc na przełomie 2020 i 2021 roku naprawiałam swoją głowę, walczyłam, otwierałam szafy z potworami, wywlekałam je i oswajałam. I nagrywałam płytę.
Do tego społecznie mnóstwo się działo w naszym kraju. Strajki kobiet, bardzo niepokojące wydarzenia związane ze społecznością LGBTQ+, cała scena polityczna… Dotykało mnie to wtedy mocniej niż kiedykolwiek wcześniej i tylko dopełniło nieciekawy obraz naszej rzeczywistości. Tworzenie płyty w takim momencie pozwoliło mi znaleźć na nowo język muzyczny, którym chcę się posługiwać, ale to nie jest skończony proces. Teraz staram się zachować rutynę: codziennie chociaż przez pół godziny śpiewam w domu, krzyczę, cokolwiek, byle znowu czuć, że mnie to nakręca. Czekam na koncerty, bo myślę, że dadzą mi ten zastrzyk energii, którego potrzebuję.
Myślę, że najtrudniejszym numerem, który postawił kropkę nad i w tej płycie, jest "Pętla". To był ostatni wyrzut najgorszych emocji, bo od tego, czyli od moich problemów w relacji z muzyką, się zaczęło. Nie chciałam się nawet zabierać za tę piosenkę, bo wiedziałam, jak będzie dla mnie trudna. Gotowa muzyka i aranż czekały do ostatniego momentu, kiedy wszystko będzie nagrane, kiedy skończą się wymówki i będzie trzeba do tego podejść. Nagrałam ten kawałek i poczułam się, jakbym rzuciła za siebie jakiś ogromny kamień, zamknęła drzwi i skończyła ten etap. Przeraziłam się, kiedy usłyszałam, że "Pętla" jest typowana na singla, więc to dobrze, że płyta miała okazję trochę poleżeć, bo mogłam się oswoić z tymi piosenkami. Niedawno miałam okazję zaśpiewać "Pętlę" w wersji koncertowej dla jednej ze stacji radiowych i mam z tego frajdę. Ułożyło się.
Przede wszystkim dużo przy tworzeniu tej płyty zrozumiałam. Tak jak ci mówiłam, po powrocie z Portugalii podeszłam do sprawy z myślą: "żeby być artystką w stu procentach, muszę całą siebie oddać muzyce". Społecznie chyba taka właśnie jest reguła, że tak trzeba. A "Regnum" uświadomiło mi, że niekoniecznie. Robiłam jedne studia, nagrałam jedną płytę; robiłam drugie studia, nagrałam drugą płytę - zawsze robiłam coś obok muzyki. Ludzie mnie pytali, czy to jest mój "plan b", a ja nigdy nie postrzegałam pozamuzycznych działań w ten sposób. Dla mnie to była równoważna ścieżka rozwoju… ale uznałam, że kiedy już się dopasuję do tej wizji pełnego oddania sztuce, wzlecę na wyżyny. I co? I kubeł zimnej wody na głowę (śmiech). Teraz wiem, że różnorodność jest okej, że tego właśnie potrzebuję w życiu, że nie mogę się zamykać w jakichś ramach. Nie chcę być wyłącznie Natalią od electropopu, tylko też Natalią, która umie w ballady, która kocha techno i która lubi muzykę rockową.
Miałam przez chwilę taką myśl, że taki artysta musi umieć sam reżyserować swoje klipy, stylizować się, pomalować. I nie jest tak. O czym zawsze wiedziałam, ale na chwilę utraciłam tę pewność. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem najlepsza we wszystkim. Wiem, że jestem dobra w muzyce i jestem z tego dumna. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy w tej sprawie, proszę się do mnie zgłaszać (śmiech). Ale nigdy nie będę reżyserką, nie mam takich narzędzi do tworzenia świata wizualnego jak ci, którzy zajmują się tym całe życie.
Na samym początku powiedziałam Kubie, mojemu menadżerowi, że jestem na etapie, gdzie chyba nie umiem już tworzyć wesołych popowych piosenek. Przy okazji tej płyty takie pozytywne tematy i brzmienia nie przychodziły mi nawet do głowy. Udało się nam co prawda zrobić piosenkę "P.R.I.D.E.", ale nawet ona jest raczej słodko-słona, niż totalnie kolorowa i cukierkowa. Dużo jest na tym albumie nostalgii i romantycznych pytań bez odpowiedzi. Pytań o relacje, o to, jak nasz świat funkcjonował do tej pory i jak będzie funkcjonował, co w nas zmieni technologia… To wszystko chcieliśmy również oddać za pośrednictwem obrazu, stąd ta baśń, wykreowaliśmy pewną krainę.
Mi z tym przymiotnikiem kojarzy się to, co naciągane, sztuczne, nieprawdziwe. Wchodzisz na Instagrama i wszystko, co widzisz, jest idealne do przesady. Wydaje mi się, że niezbyt wiele osób zastanawia się, czy te obrazki są prawdziwe. Spotykasz w knajpie influencera i widzisz, że ten człowiek większość czasu spędza na robieniu zdjęć, a tylko parę chwil na rozmowie z kimś. Ale na Instagramie jest grupa przyjaciół, którzy świetnie się bawią, świetnie wyglądają, mają pieniądze, bo chcą - bo wiadomo, wystarczy tylko chcieć. Inną stroną chemiczności jest złudzenie, zadajemy w naszym świecie "Regnum" pytania, czy to wszystko, co nas otacza istnieje naprawdę?
Naoglądasz się tych obrazków i zaczynasz myśleć, że nie jesteś fajny, bo ktoś, kto taki jest, żyje w określony sposób, nosi określone rzeczy, używa takich czy innych suplementów diety, na które rozdaje kodziki, a ty nie masz na to hajsu, więc zapomnij. Ja w to nie wierzę - dawno przestałam obserwować mnóstwo osób, które promują rzeczy w taki sposób. W pewnym momencie zatarła mi się granica między normalnym życiem a reklamą.
Chciałabym, żeby to było tylko w mojej głowie. Owszem, ta płyta jest bardzo osobista, ale mało tam prywatnych emocji w kontekście najbliższych mi osób. O wiele więcej miejsca zajmują społeczne tematy. Często sama odkrywam te piosenki i ich znaczenia po czasie. Może to jest królestwo, jakie sama chciałabym tworzyć? Takie, które nie jest idealne, ale w którym ludzie są świadomi tego, co się dzieje dookoła.
Tych wszystkich zmian i chemii, która nas zatruwa, pod najróżniejszymi postaciami. Zależy mi, żeby z tej płyty przebijała się zachęta do zadawania sobie pytań - co, jak, gdzie, dlaczego. Żeby nie tkwić na własne życzenie w niepewności i niewiedzy, tylko się edukować, szukać, nie postrzegać świata przez pryzmat jednej informacji, którą wzięliśmy za pewnik i jeszcze bronić jej tak zażarcie, że dasz sobie za nią odciąć rękę.
Sam "aktywizm" to rzeczywiście za duże słowo, ale pomiędzy słowami, metaforami jestem w stanie dźwignąć "muzyczny aktywizm". Mam dużą potrzebę, żeby walczyć o lepszy świat, i robię to, co mogę, czyli zaczynam od siebie. Pomyśl na przykład o słowach, których używamy na co dzień. Mnóstwo razy wyłapałam w ostatnim czasie powiedzonka z codziennego języka, które są przesiąknięte rasizmem, nienawiścią. Takie małe rzeczy składają się na całą górę problemów z homofobią, patriarchatem, ksenofobią. Ciągle śmiejemy się z innych narodów, a sami jesteśmy najlepsi i najmądrzejsi na świecie. Gdybyśmy zaczęli tak jednostkowo zajmować się tymi małymi rzeczami, trochę uważniej podchodzić do siebie, moglibyśmy się do tej "najlepszości" faktycznie zbliżyć.
Dosłownie kilka chwil temu spotkałam się z fanami i rozdawałam im pierwsze egzemplarze płyt. Przyszedł chłopak, po którym widać było duże emocje - i on przyjechał właśnie po to, żeby mi podziękować za ten numer. To jest mój największy sukces - widzieć, że potrafiłam wzbudzić w kimś takie emocje i dać trochę otuchy po prostu piosenką.
Żebyś wiedziała! (śmiech)
Mnie zawsze inspirowała Warszawa. To miasto wywoływało we mnie mnóstwo emocji od samego początku. Przez mój pierwszy rok spędzony tutaj jeździłam dużo rowerem i miałam wrażenie, że dotykam historii, że wyrastają przede mną te wszystkie historyczne miejsca. W książce Twardocha porwał mnie ten obraz mrocznej Warszawy - tekst do "Królestwa" napisałam właściwie od ręki, siedząc z Foxem w studiu. Sama tego mroku stolicy nie doświadczyłam. Fakt, na początku kariery, kiedy wchodziłam w te kręgi, dużo widziałam, ale nie miałam potrzeby, żeby w nie wniknąć. Lubiłam imprezować, ale nigdy nie interesowały mnie narkotyki. W pewnym momencie mój menadżer mi zasugerował, że wielkie gwiazdy nie chodzą na aftery, i chyba to mnie uratowało (śmiech). Od lat trzymam się swojej ekipy, czuję się z nimi dobrze, z nimi najlepiej się bawię. Ale, wracając do "Królestwa", byłam bardzo zaskoczona tym, jak wiele osób porównywało tekst do obecnej sytuacji w naszym kraju.
Wcześniej byłam rozedrgana, szalona, jakbym miała motorek w tylnej części ciała. Prawie wszystko, co robiłam, leciało z pędem. Nie brałam siebie na poważnie, ale chyba w końcu doceniłam sporo swoich cech. Przez dorosłość rozumiem też to, że znalazłam teraz przestrzeń, żeby się zatrzymać i uczyć się o sobie, o swoich potrzebach, o stawianiu granic, czego wcześniej nie potrafiłam robić. Mam wrażenie, że zmieniło się też moje ciało - oswajam się z tym, że teraz czuję się kobieco. Nigdy nie lubiłam chodzić w spódnicach, bo uważałam, że nie mają się na czym trzymać, i tak dalej. A teraz patrzę na siebie i dostaję komunikat: "ej, Natalia, jesteś kobietą - i nie bój się tego słowa". Cały czas dojrzewa we mnie ta myśl… i coraz bardziej mi się podoba.