O płycie "Zeszyt pierwszy" z Jakubem Skorupą rozmawialiśmy dwa tygodnie po premierze. W ostatnim czasie przez chyba każdy wywiad przewijają się emocje, wątpliwości, obawy związane z wydarzeniami za wschodnią granicą - nasz nie był wyjątkiem. Zaczęliśmy od szybkiego przyzwyczajania się do wojny, piętrzących się wzajemnych uprzedzeń w społeczeństwie, pytaliśmy, na ile jeszcze wystarczy sił, żeby działać oddolnie. I jak w codziennym życiu funkcjonować "normalnie", nie zatrzymując tego życia. - Zastanawiałem się, czy wypuszczenie tej płyty ma sens - wspomina Skorupa. - W końcu z kimś pogadałem i doszedłem do wniosku, że nawet taka drobna rzecz, jak ta moja płyta może sprawi, że komuś się będzie bardziej chciało - dodaje muzyk. Po tym, jak słuchacze przyjęli "Zeszyt pierwszy", wniosek jest jasny: to była trafna decyzja.
Pytam Kubę o piosenkę zespołu Mafia "Imię deszczu", którą w wielu wywiadach wymieniał jako swoją czołową muzyczną "guilty pleasure". Co w tym utworze tak go ujmuje? - Często jestem też pytany o lata 90. i muzykę grunge, którą wspominam na albumie. Grunge zacząłem odkrywać jako nastolatek, natomiast w podstawówce… Owszem, słuchałem zespołów takich jak IRA, Hey, ale była też Mafia. Tym bardziej się ucieszyłem, kiedy poznałem Kubę Dąbrowskiego, chłopaka z innego pokolenia, który też miał w swoich playlistach wiele takich numerów. Okazało się, że "Imię deszczu" to nasz wspólny top. Myślę, że gdyby nie "Imię deszczu", pewnie nie byłoby mojej płyty.
Kuba Dąbrowski to 24-letni producent, tekściarz i wokalista, który wraz ze Skorupą stworzył całość "Zeszytu pierwszego". - Od popołudnia, kiedy się poznaliśmy, zaczęliśmy działać. Z wielką nieśmiałością podchodziłem wtedy do wszystkiego, co związane z muzyką; Kuba z kolei był na takim etapie, że jeszcze nikomu poza sobą nie wyprodukował utworu - mówi Skorupa. Dąbrowski na Instagramie wyznał nawet, że przy tworzeniu pierwszego wspólnego numeru poprosił kolegę, żeby wyszedł, bo woli pracować solo - tak naprawdę podobno "musiał obejrzeć kilka tutoriali ‘how to produce music’", bo "nie wiedział, co robi". Niezależnie od tego, czy młodszy Kuba jest po prostu skromny, czy rzeczywiście poddał się przyspieszonemu kursowi producenckiemu, efekty mówią same za siebie.
- Stało się jasne, że nadajemy z Kubą na podobnych falach. Ba, nasi ojcowie w młodości obaj mieli ksywkę Jimi - skąd się biorą takie zbiegi okoliczności? Po prostu musieliśmy zrobić razem ten album. Kluczem były też te wspólne muzyczne inspiracje. Kuba w pewnym momencie stwierdził na przykład, że moja muza to taka "smutna Bitamina". Jestem wielkim fanem Bitaminy, więc przyjąłem to z radością, i tak już zostało. Mieliśmy oczywiście momenty, w których się zderzaliśmy - Kuba nie chciał się na przykład brać za takie utwory jak "Coś" czy "Pamiętnik z okresu dojrzewania", które dla mnie są niezwykle ważne. Po wszystkim miałem poczucie, że warto było postawić na swoim i nie odpuszczać.
Dlaczego "Zeszytu pierwszego" warto słuchać od początku do końca, a nie wybiórczo? - W zasadzie dopóki nie skończyliśmy tej płyty, sam nie wiedziałem, że tak jest - odpowiada Skorupa. - Po skończeniu miksów odpaliłem "Zeszyt" w taki sposób i zdałem sobie sprawę, że w 12 utworach opowiedziałem moją historię, kilka dekad życia. Fragmenty, obrazki z życiorysu Skorupy tworzą jedną całość. Już na początku zeszłego roku, kiedy wrzucałem do sieci "Pociągi towarowe", piosenki były wybrane, wiedziałem, jaką płytę chcę zrobić. I myślałem: pewnie posłuchają jej moi znajomi, może jeszcze z pięć innych osób. Rzeczywistość przewróciła się do góry nogami.
"Pociągi towarowe" spowodowały, że do Skorupy zaczęły spływać propozycje od wytwórni, w tym od Def Jamu, z którym artysta postanowił się związać. - Moim głównym warunkiem była zupełna swoboda artystyczna, i właśnie to dostałem; nikt się nie wtrącał do tego, co ma trafić na płytę - podkreśla Kuba, wspominając przy tym, że sporo osób z dystansem podchodziło do jego współpracy z muzycznym gigantem. Nie było obaw o niezależność? - Wchodziłem w to z wiedzą z drugiej strony, tzn. jak wygląda świat małych wytwórni. Czasem sytuacja się odwraca i zdecydowanie większą niezależność daje właśnie partnerska relacja z dużą firmą.
Przypominam sobie, jak na początku pojawiła się kwestia sesji zdjęciowej, którą robił Filip Skrońc, i padło pytanie o stylistę. Mówię na to: "jakiego stylistę? ja mam jakieś ciuchy wybierać?" - i wytwórnia się przychyliła, żeby tego nie robić, żeby to wszystko było jak najbardziej moje. Nie mam pojęcia, jak będzie przy drugiej płycie, bo mam świadomość, że człowiek się zmienia. Może ubiorę skórzaną kurtkę i buty na obcasie… Jestem otwarty na zmiany
- zapewnia Kuba.
Otwartości na zmiany wymagała też droga, która doprowadziła Jakuba Skorupę do wydania "Zeszytu pierwszego". Opowieść o pracy w londyńskiej korporacji, wypowiedzeniu, o szukaniu siebie jest jak najbardziej prawdziwa. W utworze "Koledzy" słuchamy o uwikłanym w wyścig szczurów środowisku, które niczym założyciele start-upów z serialu "Dolina Krzemowa" jak mantrę powtarza: "Czynimy świat lepszym miejscem". - Nie miałeś w czasie swojej korpokariery takiego momentu, w którym w to uwierzyłeś? - pytam.
- Nie. Nigdy nie potrafiłem w to uwierzyć. Ale przecierałem oczy ze zdziwienia, kiedy pracowałem przy jakiejś reklamie i widziałem, jak bardzo niektórzy próbują do takiej "prawdy" przekonać innych. Za tym zawsze kryła się chęć zysku, pokonania drugiego człowieka. Wiele z obserwacji, które doprowadziły mnie do napisania "Kolegów", pojawiło się parę lat wcześniej, kiedy jeszcze w Polsce zajmowałem się produkcją filmów korporacyjnych. Klienci z dużych firm przychodzili do nas z hasłem: "słuchajcie, chcemy zrobić wideo, w którym zaprezentujemy nasze przedsiębiorstwo jako cudowne miejsce, w którym wszyscy świetnie się bawią, są młodzi, energiczni i sprawiają, że świat jest lepszym miejscem". Chwilę później ta sama osoba potrafiła zmieszać z błotem współpracownika w taki sposób, że było mi wręcz głupio być tego świadkiem. Miałem potrzebę, żeby się do tego odnieść w piosenkach.
A kiedy przyszedł moment, w którym sam Skorupa uznał, że musi złożyć wypowiedzenie z korpo? Co przechyliło szalę?
Piosenka "Wypowiedzenie z korpo" powstała kilka miesięcy po tym, jak wróciłem z Londynu. Tam w 2018 roku pracowałem w dużej firmie z branży kreatywnej i w jakimś stopniu było to spełnienie marzeń. Fajna praca za granicą, z dobrymi zarobkami. Ale jak siedziałem w tym biurze od 9 do 18, obserwowałem starszych kolegów, którzy, zarabiając astronomiczne dla mnie kwoty, nadal mówili, że to nie jest dość. Miałem z tyłu głowy myśl, że chyba nie tędy dla mnie droga, i że cholernie mi czegoś w życiu brakuje. Tęskniłem za tym, co mały chłopiec w podstawówce lubił robić najbardziej, czyli za muzykowaniem, zabawą słowami.
- Poszedłem do sklepu papierniczego, kupiłem zeszyt, potem gitarę… i wiedziałem, że następuje w mojej głowie przewartościowanie. Już nie chodzi o pieniądze, zawodowy prestiż, tylko o to, czy działam w zgodzie ze sobą samym. Znalazłem coś innego, wróciłem do Polski i konsekwentnie pisałem piosenki. Śpiewałem je mojej dziewczynie, chociaż… no, śpiewaniem bym tego nie nazwał. Jestem wdzięczny, że nigdy nie usłyszałem od niej: "chłopie, masz trzydzieści parę lat, daj sobie spokój". A to wszystko działo się bez planowania jakiejś kariery, rozgłosu, tego wywiadu nawet - śmieje się mój rozmówca.
Dopytuję, czy wspierająca postawa partnerki Kuby w związku z jego powrotem do Polski była w mniejszości czy większości. W końcu porzucił coś, do czego dziś dąży się niemal domyślnie - życie za granicą w dobrych finansowych warunkach, z pracą bliską zainteresowaniom. - To było duże zaskoczenie, szczególnie że parę miesięcy wcześniej mój krótkometrażowy film animowany był pokazywany na festiwalach, m.in. w Los Angeles… I nagle stwierdziłem, że chcę od tego odpocząć. Niespecjalnie się przejmowałem reakcjami na ten pomysł, bo wiedziałem, po co to robię, co jest dla mnie zdrowsze. W Londynie bardzo często pracowałem po godzinach, w weekendy, bo to było "normalne". Teraz w tym czasie mogę wyjść na spacer, żyć po prostu.
- Jestem z pokolenia, które wychowywało się w przekonaniu, że obowiązkiem jest skończyć studia i że praca zawodowa w jakiś sposób świadczy o człowieku - mówi Kuba. - Dzisiaj uważam, że to absurdalne podejście do życia. Bardzo się cieszę, kiedy spotykam się z moim ojcem i on przytacza słowa mojego dziadka, który powtarzał, że człowiek powinien robić w życiu to, co lubi robić.
- Z drugiej strony sporo osób wyznaje zasadę, że lepiej na co dzień nie robić tego, co się lubi, bo w miarę upływu czasu pasja, która stała się pracą, przeradza się w zmęczenie, frustrację, żal - nadmieniam.
- Ja jednak stoję z tej pierwszej strony. Jakiś czas temu obserwowałem z boku dyskusję, że powinno się w Polsce zapier**lać po 16 godzin dziennie, żeby coś osiągnąć. Pewnie jest grono ludzi, którzy taką drogą doszli do spełnienia, ale sam uważam, że to, ile i w jaki sposób człowiek pracuje nie powinno go jakkolwiek definiować.
W jednym z wywiadów Jakuba Skorupę zapytano, czy jest w stanie scharakteryzować "swojego" odbiorcę. Przesłanie "Zeszytu pierwszego", przemawiające głównie za wróceniem do siebie, zrozumieniem własnych potrzeb i zaufaniem sobie, to jednak uniwersalna rzecz. W końcu takie wypowiedzenia z korpo, jak w piosence Kuby - choć może niekoniecznie pisane wierszem - składają dzisiaj i dwudziestoparolatkowie, i osoby po pięćdziesiątce.
- Po koncertach podchodzą do mnie ludzie i mówią: "miałem podobnie", "myślę o tym, że chciałbym pójść inną ścieżką". Któregoś poranka dostałem wiadomość od słuchacza, który dziękował mi za pokazanie, że coś takiego jest możliwe.
Wiesz, żebyśmy się dobrze zrozumieli - nie jestem gościem, który namawia do masowego składania wypowiedzeń z pracy. W końcu ja sam nie rzuciłem wszystkiego i nie uciekłem w Bieszczady. Postanowiłem znaleźć stabilność gdzie indziej. Ogromnie kibicuję wszystkim, którzy tkwią w jakimś schemacie i próbują wytyczyć inną drogę, na własnych zasadach. Najgroźniejszy jest nieuświadomiony pęd, w którym robimy coś, z czego nawet nie zdajemy sobie sprawy. Sam długo tak miałem, nadal zdarza mi się wpadać w utarte schematy myślenia, ale potrafię się na tym złapać i zatrzymać, zapytać: po co? czemu?
Trzeźwa autorefleksja już teraz staje się marką Jakuba Skorupy. "Zeszyt pierwszy" wypełniony jest właśnie tym - to emocjonalne w treści, ale chłodne w przekazie podsumowanie etapu dorastania, tworzenia własnej przestrzeni w świecie, a przy tym poznawania siebie w całym hałasie, który wspomnianemu dorastaniu towarzyszy. Chwilowym przełomem, momentem wyciszenia tego wewnętrznego hałasu jest utwór "Wakacje i deszcz". - Wystarczy ci "lockdown w sobie", żeby się poskładać, zregenerować, czy masz miejsce, do którego wracasz, żeby taki stan osiągnąć? - zastanawiam się.
- Najpierw myślę o momentach w domu, z książką, z kubkiem herbaty, kiedy nawet się cieszę, że ten deszcz pada i że mogę pobyć sam ze sobą. Ale ostatnio takimi momentami "poskładania" stały się dla mnie koncerty, które są przeciwieństwem "lockdownu w sobie". Raczej nieśmiały gość, który jest blady przed wyjściem na scenę i najchętniej by się schował, nagle przekuwa tremę w ujście dla emocji. Takie chwile mają dla mnie bardzo dużą wartość; to też jest rodzaj dbania o siebie. Po pierwszym koncercie podszedł do mnie jakiś gość i powiedział: "Kuba, pamiętaj, żeby nie stracić tego dzieciaka, którego masz w sobie, jak wychodzisz na scenę". I rzeczywiście trochę tak się czuję - pomimo całej gamy tych trudnych emocji, stresu, tremy, mam tak jak w "Wakacjach i deszczu". Zatrzymuję się na chwilę, mam kontakt z moimi piosenkami, wracają emocje, na nowo je przetwarzam i się oczyszczam.
Kuba dodaje, że niewiele osób z jego otoczenia przepada na "Wakacjami i deszczem". - Wszyscy mówią o "Pociągach towarowych", "Barbórce", czyli dość mrocznych, ciężkich emocjonalnie kawałkach. Super, że zauważyłaś "Wakacje (…)", bo dla mnie one też są bardzo istotne. Traktują o pozytywnej stronie życia, chwili oddechu, kiedy wszystko jednak ma sens - wyjaśnia. - Trzeba doceniać to, co mamy, i się na takie momenty otwierać. Tak samo jak na drugiego człowieka, i na siebie samych.
- "Cecha narodowa" będzie zbyt dużym uogólnieniem, ale odnoszę wrażenie, że kiedy słuchamy muzyki, w Polsce wybieramy raczej utwory naładowane smutkiem, złością, żalem. Chyba mniej doceniamy gatunki, które wyrywają się z brzmieniowego czy lirycznego przygnębienia - mówię.
- Wydaje mi się, że to wynika z wtłaczanych nam do głowy za młodu smutnych pieśni z niedzielnych mszy. I z zaszczepionego w nas poczucia winy, które pewnie i przez moją muzykę się przebija - odpowiada Kuba. - Widzę ostatnio zależność pomiędzy tym, jacy jesteśmy czy możemy być naprawdę, a jak nas wychowano. Nie mówię tutaj tylko o rodzinie, ale głównie o szkole czy Kościele, który w moim przypadku odgrywał kiedyś wielką rolę.
- To znaczy?
- Byłem kiedyś osobą bardzo wierzącą. W pewnej chwili zorientowałem się, że ktoś chce, żebym się wiecznie czuł gorzej, nie wiedzieć czemu. Mam żałować, bić się w piersi, bo jestem człowiekiem? Chyba każdy z nas może sobie przypomnieć taki generalny schemat i powody, dla których mieliśmy być "jacyś" albo dlaczego musiało być tak, jak jest i nie inaczej. Nie jest łatwo żyć po swojemu… ale można. Warto próbować.
Wracam jeszcze do emocji, które przewijały się niejednokrotnie przez naszą rozmowę. W utworze "Głuchy telefon" Jakub Skorupa wyznaje: "gdy nic nie czułem, czułem się bezpieczniej". - W jakim miejscu jesteś w tej chwili, jeśli chodzi o emocje? Oswoiłeś się z nimi? - pytam. - Odkrywam, że emocji jest wiele, że pojawiają się i odchodzą. Jasne, łatwiej jest czasem się odciąć od wszystkiego i nie pozwalać sobie na to, żeby czuć cokolwiek, tylko że na dłuższą metę tak się nie da. Kiedy nie pozwalamy sobie na to, żeby powiedzieć partnerowi, że coś jest nie tak, że ktoś naruszył nasze granice, kiedy wolimy milczeć, to prowadzi do upadku relacji. Sam długo się tak odcinałem - pewnie stąd ta fraza z "Głuchego telefonu".
- Myślisz, że miał w tym udział wstyd? Związany choćby z myślą, że pokazywanie emocji to oznaka słabości albo - o zgrozo - że to mało "męskie"?
- W którymś z wywiadów powiedziałem, że posłuchałem mojej płyty od początku i do końca i się pobeczałem na finał. W momencie, kiedy to ze mnie wyszło, od razu wpadło mi do głowy pytanie, czy takie rzeczy w tych wywiadach w ogóle można mówić, czy to pasuje - wspomina Kuba.
Niby z przymrużeniem oka Muniek śpiewał, że "chłopaki nie płaczą", ale wielu z nas było tak wychowanych. Dopiero niedawno zaczęło się to zmieniać; zaczęliśmy rozmawiać o tym, że mężczyźni nie zawsze są silni, przeżywają. Długa droga pod tym względem przed nami - i mówię też o sobie. Trzeba z tego wyjść.
Nie zdążyliśmy poruszyć istotnego w twórczości Jakuba Skorupy motywu Śląska czy zagłębić się we wspomniane przez niego na samym początku lata 90. Udało mi się za to spytać jeszcze o twórcze działanie dzielone między sfery audio i wideo. Zastanawiałam się, czy kreatywny motor Kuby w jednej i drugiej dziedzinie pracuje w ten sam sposób, czy jednak da się odczuć wyraźną różnicę, choćby w systemach pracy. - W miarę możliwości lubię pracować nad stroną wizualną do mojej muzyki, ale jako artysta przyjąłem założenie, że jeśli wybieram kogoś do współpracy, daję tym osobom totalną wolność. Kiedy sam robię takie rzeczy, jak np. montaż klipu do "Pamiętnika z okresu dojrzewania", włączam numer, przeglądam materiały i wizja układa się sama - mówi.
- Trudno mi zresztą odpowiedzieć na to pytanie, bo u mnie wszystko jest poprzestawiane. Z natury jestem leworęczny, ale kiedy byłem dzieckiem, ktoś uznał, że trzeba mi to "naprawić", bo tak się wtedy robiło. To chyba temat na osobny wywiad - żartuje Kuba. Zapamiętuję: następnym razem, bo takowy musi nastąpić, zaczniemy od leworęczności.