Zespół Rammstein w składzie Till Lindemann (wokal), Paul Landers (gitara), Richard Z. Kruspe (gitara), Flake (klawisze), Oliver Riedel (bas) i Christoph Schneider (perkusja) gra już blisko 30 lat. W tym czasie grupa sprzedała ponad 20 mln płyt i objechała ze swoimi spektakularnymi koncertami cały świat. Ci muzycy są w stanie wyprzedać bilety na stadionowe koncerty w różnych zakątkach globu, pomimo tego, że 99 procent słuchaczy nie ma pojęcia, o czym śpiewają, bo robią to po niemiecku.
15 maja 2022 roku Rammstein oficjalnie rozpoczyna odkładaną przez dwa lata trasę koncertową. Ta ma się składać z 32 występów w Europie i następnych 12 w Ameryce Północnej, co daje nam łącznie 44 napakowane fajerwerkami i efektami specjalnymi widowiska - 16 lipca 2022 roku zespół zagra na PGE Narodowym. Niemieccy muzycy przyzwyczaili fanów do tego, że ich kolejne trasy są bardziej wypasione od poprzednich. Teraz może być trudno przebić tamten rozmach - w 2019 roku licząca kilkaset osób ekipa woziła ważący 1 350 ton sprzęt w 90 ciężarówkach po całej Europie.
Powiedzieć o koncercie Rammsteina, że to bardzo dobre show, to nic nie powiedzieć. Nie bez przesady od lat porównuje się ich występy do rockowo-metalowej opery. W ich czasie starannie opracowana sekwencja mechanizmów plujących ogniem z góry, dołu czy boków sceny uzupełnia się z przykładowymi fajerwerkami i najróżniejszymi rekwizytami. Przez lata na scenie pojawiały się m.in. dymiące pochodnie i atrapy bijącego serca (do piosenki "Mein Herz Brennt" czyli "Moje serce płonie") wielkie miotacze ognia, ognioodporne kotły, podjeżdżające kilkadziesiąt metrów w górę platformy, wielkie armaty udrapowane tak, by przypominały penisa, rozciągające się na kilka metrów metalowe skrzydła (też oczywiście plujące ogniem), płonące łuki i gitary czy skrzące iskrami buty muzyków. Wszystko to w imię artystycznego wizualizowania muzyki i odciągnięcia uwagi publiczności od wokalisty, Tilla Lindemanna.
Niemal do każdej piosenki w setliście niemieccy muzycy mają zaplanowane jakieś atrakcje, a te zmieniają się z trasy na trasę. Można ich nie lubić, można nie rozumieć, o czym śpiewają (a śpiewali o najróżniejszych rzeczach: miłości lirycznej i miłości toksycznej, prostytutkach, Moskwie, wiośnie w Paryżu, śmierci, historii, wojnie, potworach, koszmarach, sadyzmie, kazirodztwie, gwałtach, nekrofilii czy masochizmie), ale ich koncert warto zobaczyć chociaż raz. A tak naprawdę najlepiej zjawić się kilka razy na tej samej trasie i stanąć za każdym razem w innym miejscu. Wtedy można docenić elementy widowiska, których nie można zauważyć np. spod sceny albo z trybun (nikt mi za to nie zapłacił, naprawdę tak myślę).
Nawiasem mówiąc, jeżeli chcielibyście zobaczyć to na żywo w Europie jeszcze w tym roku, to macie na to szansę w nielicznych już lokalizacjach - można jeszcze kupić ostatnie bilety na koncerty w Pradze (16 maja), Cardiff (30 czerwca), Lyonie (8 i 9 lipca) lub w Gothenburgu (28 czerwca).
Na samym początku Lindemann i spółka samodzielnie zajmowali się organizacją wszystkich efektów specjalnych, aż do czasu wypadku na jednym z koncertów w Berlinie w Treptow Arena. Tam zaczął się palić fragment scenografii, który płonąć nie powinien, po czym spadł na scenę. Widzowie uciekli, ale zespół ciągle grał, podczas gdy członkowie ekipy biegali z gaśnicami.
Wtedy zapadła decyzja o zatrudnieniu profesjonalistów: pirotechników, strażaków i medyków. Wokalista też wyrobił sobie licencję pirotechnika. Nikolai Sabottka zajął się techniczną koordynacją tego wszystkiego i tak bardzo się w to wciągnął, że założył własną firmę FFP, która po latach zajmuje się organizacją koncertów już nie tylko dla Rammsteina, ale też dla grup takich jak Kiss, Slipknot, Green Day czy The Weekend.
Więcej informacji ze świata na stronie głównej Gazeta.pl
Tak sam wspomina, początki pracy nad koncertami Rammsteina: "Zespół miał kilka fajnych systemów, które kupił od bardzo zdolnego pirotechnika. Szybko zaczęliśmy z nimi kombinować - musieliśmy wprowadzać zmiany w związku z różnymi trudnościami podczas tras koncertowych. Nie zajęło nam dużo czasu, żeby zacząć budować własne urządzenia i systemy pirotechniczne. To się rozwinęło tak bardzo, że mamy teraz własny dział w FFP i pracujemy ciągle nad nowymi maszynami do najróżniejszych efektów".
W wywiadzie dla "Rolling Stone" Till Lindemann też zapewniał, że każdy koncert jest ubezpieczony. W związku z tym nie może występować pod wpływem żadnych prochów ani alkoholu:
Jeśli coś złego się stanie, ogień wymknie się spod kontroli, spędzę resztę życia w pierdlu. W trakcie koncertu jestem odpowiedzialny za publiczność i kolegów z zespołu na scenie.
Latem 2019 roku Rammstein zagrał pierwszą w swojej historii stadionową trasę koncertową. Niemiecka grupa zagrała 31 koncertów w 24 miastach w 17 różnych krajach dla ponad 1,2 mln widzów. Zabrali ze sobą ekipę liczącą 265 członków, którzy obsługiwali 1 350 ton sprzętu przewożonego w 90 ciężarówkach po całej Europie. Człowiekiem, który odpowiada za organizację wszystkich tych atrakcji jest Nikolai Sabottka.
Sabottka z zespołem pracuje od 1996 roku. Zaczynał jako menadżer produkcji i na tym etapie jeszcze nie zajmował się pirotechniką. W pierwszych latach działalności grupy za wszystkie tego typu efekty był odpowiedzialny wokalista zespołu Till Lindemann. Ale jak powiedział Sabottka w rozmowie z Justinem Becknerem z "Ultimate Giutar":
Till miał dość nieortodoksyjne podejście do występowania na żywo z efektami pirotechnicznymi. Choć dzięki temu zespół szybko zyskał popularność, sporo sal koncertowych i ekip strażackich nie było tym zachwyconych.
Przez kilka lat dużą częścią mojej pracy było przekonanie ich do nas, a jednocześnie musiałem się upewnić, że koncerty będą wyglądać coraz bardziej spektakularnie. Ciągle przesuwaliśmy granice.
Florian Wieder, który zaprojektował scenę na poprzednią trasę stadionową, podkreślał w rozmowie z portalem Metal1, że większość efektów pirotechnicznych i potrzebnych do nich technik została przez Sabottkę opracowana specjalnie na tę trasę: "Myślę, że wymiar efektów pirotechnicznych jest jedyny w swoim rodzaju i przewyższa wszystko, co było do tej pory".
Oświetleniowiec Roland Greil w rozmowie z tym samym medium wyliczył m.in., że podczas koncertu w trakcie stadionowej trasy Rammsteina używanych było dokładnie "1070 inteligentnych, sterowanych komputerowo reflektorów, 674 metrów bieżących taśmy LED, 36 generatorów mgły i 5 konsol sterujących oświetleniem, które potrzebują łącznie 2,4 megawatów prądu". Samo projektowanie oświetlenia trwało siedem miesięcy, a jego programowanie zajęło zespołowi specjalistów następne 370 godzin, co daje nam 15 i pół dnia.
Jeremy Lloyd z Wonder Works zaprojektował od strony technicznej scenę na stadionową trasę, był także odpowiedzialny za koordynację jej montażu. W wywiadzie dla Metal1 podkreślał, że "scena zbudowana jest z tysięcy części i waży łącznie ponad 300 ton".
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.
Przed każdym koncertem montowało ją ponad 100 stałych członków ekipy i około 150 pomocników na każdym ze stadionów. Scenę montuje się przed koncertem łącznie cztery dni, jej demontaż trwa już półtora dnia, z czego cztery godziny są przewidziane na zdjęcie takich elementów jak dekoracyjne przesłony, lampy i urządzenia nagłośnieniowe, a także te od wideo i efektów specjalnych.
Dodajmy, że koncerty stadionowe zazwyczaj są grane przy pomocy generatorów prądu, które Rammstein też ze sobą wozi, bo stadiony zazwyczaj nie są w stanie dostarczyć wystarczającej ilości prądu. LLoyd w wywiadzie podsumował, że "Show Rammstein zużywa około 1700 kilowoltoamperów". Dodajmy, że agregatem o mocy 1700kVA można zasilić np. osiedle z około 900 mieszkaniami. Dodatkowo podczas poprzedniej trasy potrzeba było 1000 litrów benzyny, żeby zespół mógł zagrać tylko jeden koncert na stadionie.
Nikt nie może podać konkretnych sum, ale taki LLoyd mówił w swoim wywiadzie, że przy tamtej trasie "to był rozsądny budżet, żeby dostarczyć show tego rzędu wielkości". Trochę światła rzuca na to sam Nicolai Sabottka, który w wywiadzie dla Metal1 zdradził, że samo testowanie efektów, które okazały się niesatysfakcjonujące, kosztowało tyle, co jeden lub dwa domki jednorodzinne.
Jak to możliwe? Otóż wiele piosenek zespołu ma już przyporządkowaną na stałe pirotechnikę lub płomienie. Przed każdą trasą zespół ustala setlistę, którą Sabottka omawia potem z Lindemannem pod kątem efektów specjalnych - czasem z czegoś rezygnują, czasem coś dodają, czasem próbują wprowadzić coś nowego:
Wszystko musi być szczegółowo wypróbowane. Jest ciągle wiele niespodzianek, ponieważ często nie wszystko funkcjonuje tak, jak to sobie wyobrażaliśmy. To może być czasami bardzo frustrujące i przede wszystkim naprawdę kosztowne.
Przepuściliśmy już jeden czy dwa domki jednorodzinne tylko po to, aby stwierdzić, że pewne efekty nie są możliwe do wykonania tak, jak chcemy. To kryje w sobie ryzyko finansowego kryzysu, którego nie ma się już pod kontrolą. Ale jak to zawsze mówią nasi anglosascy koledzy: 'No risk, no fun!
Oficjalne źródła milczą, ale dociekliwi szacują, ile pieniędzy zespół zarabia i np. wydaje na organizację jednego koncertu. Na stronie Heyiamindians.com znaleźć można informację, że wyprodukowanie jednego koncertu to prawdopodobnie koszt pół miliona euro - mówimy tu jednak tylko o tym, za co odpowiedzialny jest sam Sabottka, czyli za ogień, pirotechnikę, oprzyrządowanie i rekwizyty. Do tego dochodzą też koszty wynajęcia stadionu, opłacenia prądu, wody, pracowników obsługujących wydarzenie etc.
Statystycznie szacuje się, że średnio na koncert przychodzi 14 492 widzów, a zyski z wydarzenia to 1 170 270 dolarów. Przykładowo liczy się, że kiedy 24 lipca 2019 roku grupa wystąpiła na Stadionie Śląskim w Chorzowie, gdzie zebrało się ponad 53 tysiące widzów, zysk wyniósł ponad 5 mln dolarów.
Nie brakuje też szacunków dotyczących wartości majątków członków zespołu. Tak też najczęściej podawana jest informacja, że wokalista (także poeta, pisarz, licencjonowany pirotechnik) Till Lindemann zebrał fortunę rzędu ośmiu milionów dolarów, a gitarzysta Paul Landers ma już "tylko" milion, podczas gdy również grający na gitarze Richard z. Kruspe uzbierał majątek w wysokości 1,5 mln. Na tyle samo szacuje się dobytek basisty Olivera Riedela.
Klawiszowiec Christian "Doctor" Lorenz poza tym, że związany był w swojej karierze z różnymi grupami muzycznymi, wydaje również książki. W związku z tym szacunkowa wartość jego aktywów to podobno już 10 mln dolarów. Najbardziej majętny ponoć jest perkusista Christoph "Doom" Schneider - portal Metal Shout melduje, że jego dorobek wart jest z kolei 16 mln dolarów.
Ten zespół to bodaj najpopularniejszy towar eksportowy niemieckiej muzyki rozrywkowej. A na pewno najbardziej wydajny. NetWorthSpot szacuje, że tylko na samym kanale na YouTubie od początku jego działalności w 2015 roku zarobił tylko na reklamach szacunkowo 6,48 mln dolarów, a roczne dochody mogą osiągać wysokość 1,62 mln dolarów. Optymistyczne szacunki mówią nawet o 2,92 mln wypływów! Teledyski tego zespołu to też osobny temat do analizy, bo także i te materiały grupa realizuje z coraz większym rozmachem.
Poza płytami i biletami na koncerty dochodzi do tego firmowy sklep niemal ze wszystkim, czego dusza zapragnie. Człowiek nie tylko może się ubrać od stóp do głów w ubrania z metką Rammstein - może też wyposażyć pół domu, barku i samochodu w zespołowe gadżety.
Poza takimi oczywistymi towarami jak koszulki i bluzy dla mężczyzn, kobiet i dzieci w zespołowym sklepie chętni znajdą kurtki, koszule, kamizelki, spodnie, spódnice, sukienki, stroje kąpielowe, dziecięce śpioszki, miseczki i talerze do karmienia maluchów (zestaw za 38 euro), smoczki, buty (150 euro para), maseczki na twarz (12 euro), szaliki, bandany, bokserki, basenowe klapki, skarpetki, spinki do mankietów, przeciwdeszczowe płaszcze, pierścionki, kolczyki, naszyjniki, paski, naszywki na plecaki etc.
Dodajmy, że jeśli ktoś uważa, że ceny na stronie nie sprawiają, że towary są wystarczająco luksusowe, może zawsze skusić się na ubrania, które wypuścił dom mody Balenciaga. Przykładowo w warszawskim Vitkacu płaszcz przeciwdeszczowy z logo Rammsteina kosztuje bagatela 8 409 zł.
Ekipa projektantów Rammsteina poszła też w wystrój wnętrza. Chętni mogą nabyć świece zapachowe za cztery euro, ale też stół w kształcie logo zespołu (350 euro), firmowe radio w stylu retro, miniaturę ciężarówki na sprzęt (65 euro), wydrukowany na aluminiowej płycie plakat z jednego z koncertów (125 euro), wiszącą półkę (w dwóch wariantach kolorystycznych) w kształcie logo R za skromne 620 lub 720 euro, wycieraczkę z cytatem z piosenki "Witamy w ciemności", popielniczkę, gustowny papier do pakowania prezentów upstrzony małymi znaczkami z logo, firmowe paski do gitar, ręczniki kąpielowe, zatyczki do wanny tudzież mydło w kształcie dildo lub zwyczajne kwadratowe, ale za to z tytułem piosenki "Buck Dich" ("Schyl się"), a także całą serię perfum, których nazwy nawiązują do poszczególnych utworów zespołu. Z akcesoriów kuchennych dostępne są też np. foremki do ciasteczek, otwieracze do piwa i pudełka śniadaniowe. O kubkach, szklankach i zapalniczkach chyba już nie muszę wspominać.
Nie zapominajmy też o całej serii sygnowanych nazwą zespołu alkoholi: miłośnicy zespołu mogą uraczyć się rammsteinową whisky, rumem, ginem, wódką, piwem czy winem. Znajdą się też żelki, ozdoby choinkowe, etui na telefon. Nowością jest pierniczek z tytułem "Dicke Titten", aż dziw bierze, że jeszcze nie ma w menu żadnego napoju energetycznego, ale kto wie, co przyniesie przyszłość. Póki co widać, że zespół marketingowy stara się wyprodukować z logiem kapeli niemal wszystko, o czym można pomyśleć. Biznes się kręci. Ważne jednak, że cieszą się z tego wygłodniali wrażeń słuchacze - bo to dla nich cały ten "cyrk".
Perkusista Christoph Schneider jeszcze w 2009 roku mówił w wywiadzie z Marcinem Babko z Wyborcza.pl, że nawet jemu trudno powiedzieć, dlaczego Rammstein jest tak popularny:
To przecież nie jest zespół pop. Nie kochają nas media. Nie puszczają nas w radiu ani w telewizji, nie ma nas w plotkarskiej prasie. Być może jesteśmy największym undergroundowym fenomenem w historii rocka.