Primavera Sound. Wypadł headliner, więc wpaść musiał ktoś. Beck zrobił prawdziwe widowisko

Charli XCX i Rina Sawayama porwały publiczność do tańca, Sharon Van Etten zachwyciła dojrzałą charyzmą, a wokalista zespołu Les Savy Fav zrobił na scenie waterslide. Z kolei drugi dzień festiwalu Primavera Sound w Barcelonie w ostatniej chwili stracił headlinera: w przeddzień koncertu okazało się, że jeden z członków grupy The Strokes jest chory na COVID i zespół musiał odwołać występ. Mimo twierdzeń, że "tego wirusa nie trzeba się już bać" mocno przetrzebił on festiwalowy program - wypadło kilka zespołów, także tych największych.

W Barcelonie rozpoczęła się kolejna edycja festiwalu Primavera Sound. Edycja specjalna: raz, że jubileuszowa - dwudziesta, dwa - odbywająca się pierwszy raz po długiej pandemicznej przerwie i trwająca aż dziesięć dni. Wyjątkowych atrakcji podczas tegorocznego wydania festiwalu zdecydowanie nie brakuje. Było to widać już od samego początku.

Zobacz wideo POPKultura, odc. 118

Dojrzała i charyzmatyczna

Jedną z najciekawszych osobowości pierwszego dnia festiwalu okazała się Sharon Van Etten. To żadna niespodzianka - artystka po raz kolejny potwierdziła swoją klasę. Nowojorska wokalistka zagrała poruszający, dopracowany, dojrzały koncert. Umiejętnie kierowała jego dramaturgią, przeplatając wyciszone ballady potężnie brzmiącymi rockowymi hymnami. Po mistrzowsku budowała napięcie w każdym kolejnym utworze. I z powodzeniem kierowała sporym zespołem, który stanął z nią na scenie.

Zaprezentowała olbrzymią charyzmę i potężną siłę. Kiedy ubrana na czarno, po męsku, ale zarazem niezwykle kobieco, stała przed mikrofonem, mocno uderzając w struny gitary, niemal sypiąc iskry z oczu ukrytych pod kruczoczarnymi włosami, budziła podziw lekko podszyty niepokojem. Zaskakująca przemiana zachodziła w niej, kiedy kończyły się kolejne piosenki: nagle stawała się delikatna i nieśmiała, niemal jak dziecko, łamiąc sobie język uroczymi zapowiedziami po hiszpańsku.

Gwiazdy popu różnych pokoleń

Charli XCX przyjechała do Barcelony w charakterze niekwestionowanej gwiazdy - długo walczyła o ten status, a dziś potwierdza, jak bardzo jej się należy. Przywiozła do Katalonii imponujące widowisko z rozbuchaną produkcją, ale i miejscem na swoją osobowość i wyrazistą obecność sceniczną. Było jednak wyraźnie widać, że po piętach depcze jej wschodząca gwiazda nowego pokolenia popu - Rina Sawayama. Skromnie ukryta na znacznie mniejszej scenie, zagrała bardzo „duży" koncert. Znaczna część muzyki wykonywana była na żywo, przez mocny, kobiecy skład, wokalistkę wspierał zespół tancerek, a ona sama znakomicie radziła sobie na płaszczyźnie wokalnej, tanecznej i w trudnej sztuce nawiązywania kontaktu z publicznością. Emocjonalną przemową dotycząca wsparcia środowiska LGBT z miejsca podbiła serca wszystkich pod sceną.

Dziwactwa i wariactwa

Pierwszego wieczoru nie zabrakło też ciekawostek i intrygujących ekstremów. Zaliczyć można do nich choćby zespół 100Gecs, który zaprezentował swój pełen nadekspresji i kipiący energia hyperpop. Osoby, które tworzą tę grupę, wyszły na scenę w strojach bajkowych magów, tak jakby chciały zaczarować publiczność.

Do magii nie musiał się uciekać zespół The Armed - odkrycie ostatnich miesięcy i pewniak wielu tegorocznych festiwali. Jego występ na żywo okazał się godny ostatniej płyty, urywającej głowę, ale jednak fascynującej i wciągającej. Dziesięć osób na scenie pozostaje w nieustannym ruchu, pluje energią i, zdawałoby się, żywym ogniem. Wściekły hardcore, podlany elektronicznym noisem, może i jest niesłuchalny dla wielu osób, ale performance stworzony na scenie przy okazji jego grania, zachwyca świeżością i intensywnością - to powinien być obowiązkowy punkt programu wszystkich osób, które wybierają się na tegoroczny Off Festival.

Znakomicie udał się powrót nowojorskiej formacji Les Savy Fav, która jak przed laty udowodniła, że nie ma miejsca na żadne „pst" w jej hipsterskim indie rocku. Było głośno, surowo i bardzo przebojowo. A królem scenicznego wariactwa był, jak zawsze, wokalista grupy, Tim Harrington: zrywał z siebie ubranie, oblewał się czerwonym winem, przytulał się do widzów i pływał nad ich głowami. Przeszedł jednak samego siebie, kiedy wylał na scenę butelkę wody, a z kałuży zrobił sobie waterslide. To było znakomite odtworzenie atmosfery pamiętnych koncertów zespołu na ulicznych brooklińskich festiwalach sprzed kilkunastu lat.

Zabawa jak w Kalifornii

Skoro drugiego dnia nie było headlinera, jego rolę musiał wziąć na siebie Beck. I wywiązał się z niej znakomicie - zaprezentował w Barcelonie pełne energii, kolorów i fajerwerków widowisko. Było ono głębokim ukłonem w stronę telewizyjnej estetyki z lat 80.: jaskrawe barwy, białe marynarki, duże okulary słoneczne - dyskretna elegancja, subtelny zapach luksusu, gorąca Kalifornia i duszne Miami Beach.

W tej oprawie piosenki przekraczającego granice gatunków artysty zabrzmiały znakomicie, a że co i rusz serwował publiczności któryś ze swoich wielkich przebojów, zabawa nie ustawała ani na moment. Prawdziwym apogeum był oczywiście nieśmiertelny "Loser", zagrany prawie na sam koniec koncertu.

Atmosferę beztroskiej zabawy przy wyrafinowanych dźwiękach podtrzymał projekt Caribou, zamykający tego wieczoru koncerty na dużej scenie. Przebojowe, taneczne utwory, podane w mocno rozbudowanej postaci, znakomicie nadawały się do zabawy. Z czego skrzętnie skorzystało wiele osób, tańczących przez cały koncert.

Rockowa przepaść pokoleniowa

Dobrze wypadły drugiego dnia dwa zespoły gitarowe: nowojorscy weterani z The National i szybko wspinający się po drabinie popularności nowicjusze z Fontaines D.C. Ci pierwsi zagrali bardzo rzetelny i pełen emocji koncert, prezentując zestaw piosenek z różnych okresów swej działalności. Zakończenie z niejednego oka wycisnęło łzę: jedna z najsmutniejszych rockowych piosenek tego wieku, "About Today", zabrzmiała wyjątkowo lirycznie i nastrojowo.

Irlandczycy natomiast epatowali ze sceny uroczą nonszalancją i bezczelną zadziornością. Tak jakby trochę nie wierzyli, że to, co dzieje się pod sceną - wielki tłum, śpiewający każdą piosenkę - wydarza się naprawdę. Ale z drugiej strony swoim wyzywającym zachowaniem, pokazywali, że są w pełni gotowy na ten poziom sławy, który ich nagle dotknął. Znakomicie odgrywali wszystkie dobrze sprawdzone w takich sytuacjach role: nieobecnego duchem artysty, słodkiego dandysa, uroczego chuligana, nieprzewidywalnego wariata i zwykłego faceta, który wszystko trzyma pod kontrolą.

To był ten rodzaj pomieszania niewymuszonej kokieterii z beztroską, który od dekad charakterystyczny jest dla wielkich gwiazd z alternatywnymi korzeniami. Tym koncertem Irlandczycy pokazali, że można zacząć o nich myśleć w taki sposób i stawiać ich w tym szeregu. Warszawski koncert grupy za kilka dni może być jedną z ostatnich szans, żeby zobaczyć ją na tak małej scenie i z bliska.

Mocne Angielki w Barcelonie

Drugi dzień festiwalu miał też kilka mocnych kobiecych momentów. Zadbały o to dwie brytyjskie artystki, reprezentujące zupełnie inne style i formy ekspresji, a jednak mające ze sobą wiele wspólnego: dojrzałość, samoświadomość, zaangażowanie w promowanie praw kobiet.

Raperka Little Simz w czasie pandemii wyrosła na ważną postać brytyjskiego, a wręcz światowego kobiecego hip-hopu. A w Barcelonie potwierdziła swój talent także w kwestii występów na żywo: skupiona i czujna, ale jednocześnie żywiołowa i pełna energii, przyciągała uwagę przez cały czas swojego występu.

Jehnny Bath, znana jako wokalistka grupy Savages, podczas pandemii przesunęła akcent na swoją karierę solową, a dziś promuje autorski materiał na koncertach. I przypomina, jaką jest wyjątkową i wybitną performerką. Nigdy nie była typem wokalistki, która tylko stoi przy mikrofonie i śpiewa. I nic się nie zmieniło: jej występowi blisko było do spektaklu, monodramu, w którym gra kobietę ostrą i drapieżną, taką, z którą nie warto zadzierać i która mocno stawia na swoim. Nie sposób było oderwać od niej wzroku.

***

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.

Najnowsze informacje z Ukrainy po ukraińsku w naszym serwisie ukrayina.pl >>.

Więcej o: