Karty na stół. Jestem fanem. Wszystko co przeczytacie, piszę z perspektywy osoby, która ćwierć wieku temu na wakacjach zakochała się w "Morning Glory", a potem odkryła, że było coś wcześniej. Znam wszystkie 163 piosenki Oasis, wliczając dema nigdzie nie wydane z czasów, kiedy jeszcze się tak nie nazywali ("Alice", 1992 r.) i te, które brat Liama Noel znalazł na strychu w czasie pandemii koronawirusa ("Don't stop", 2020 r.). Dziś, ponad dekadę od rozpadu Oasis, nie wyjmuję z odtwarzacza solowych płyt Liama Gallaghera, więc czuję się dość komfortowo podając trzy fakty o jego nowej produkcji - albumu "C'mon You Know":
1. To najlepsza płyta Liama w karierze samodzielnego wokalisty. Lepsza też od obu płyt jego drugiego zespołu Beady Eye i być może ciekawsza - ryzykowna teza, zdaję sobie sprawę - od co najmniej dwóch-trzech albumów Oasis.
2. To niewątpliwie płyta dla jego fanów, ponad 40-letnich miłośników brytyjskiego rocka i tych wciąż łkających po Oasis. Nie zdobędzie tłumów nowych słuchaczy, nie ma pewnie szans wśród tych, którzy piosenki typu "Wonderwall" znają z tła do filmów na tik-toku. Z jednym wyjątkiem, ale o tym na końcu.
3. Jeśli ktoś mówi, że jest to odcinanie kuponów od dawnej, mocno już przebrzmiałej sławy, robi z siebie głupka. Mało tu britpopowego plumkania. To najbardziej eksperymentalne wydawnictwo młodszego z Gallagherów.
Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Jeszcze przed odsłuchaniem "C'mon You Know" znalazłem kilka negatywnych recenzji. Dwa najmocniejsze zarzuty podaję.
Większość piosenek nie wpada w ucho, być może jeszcze 'urosną', ale marne szanse, bo na płycie nie ma nic pokroju wcześniejszych 'Once' czy 'Wall of Glass'. Liam brzmi, jakby pierwszy raz śpiewał wybrane kawałki.
Po wielokrotnym zgraniu albumu, którego tytuł w luźnym tłumaczeniu brzmi "No weź, przecież wiesz", ja już wiem, że to wszystko nieprawda, zwykłe plotki zapewne kolportowane przez fanów Eda Sheerana i Harry'ego Stylesa, o czym też za chwilę.
Płyta zaczyna się w dość nieoczywisty i osobisty sposób - "More Power" przez pierwszą prawie minutę wybrzmiewa dziecięcym chórem, który przechodzi w mocny, czysty wokal i fajną gitarę. Kolejny utwór "Diamond in the Dark" to przebój, puszczany regularnie w polskich ramówkach radiowych. Jeden z tych, którego refren zostaje w głowie od razu, kuszący brzmieniami a'la Arctic Monkeys czy Kasabian, choć w przypadku Gallaghera to nigdy nie wiadomo, które pojedyncze trącenie struną z czymś się komuś skojarzy.
To samo jest z "Dont' Go Half Way" - tu z kolei mamy dużo brudnych, garażowych dźwięków, które współgrają z tytułowym, następnym na liście "C'mon You Know", w którym banalny tekst towarzyszy szalonemu wyścigowi gitary i perkusji ku psychodelicznemu jazgotowi i kolejnym skojarzeniom chociażby z Sonic Youth, może Pulp.
Tak docieramy do monumentu, jakim jest "Too Good for Giving Up". Przepotężna ballada, których na płytach Liama nie brakuje. Na pierwszej to był "For What It's Worth", na drugiej "Once", tu mamy coś mocniejszego, ściskającego trzewia, wywołującego gęsią skórkę, szczególnie w refrenie podszytym smyczkami i klawiszami. To też kontynuacja dość wyrazistej historii, która utkana jest w tekstach kolejnych piosenek: tęsknoty za tym co minęło i dławiącej niskiej samooceny.
Najbardziej beatlesowska, jeśli już na siłę tego określenia używać, "It Wasn't Meant To Be" czy "World's In Need" - znana wcześniej z nieoficjalnych demo i koncertów lekka, gitarowa kompozycja z nutą harmonijki - doskonale historiê dopełniają i dają tło dla promującego płytę już od lutego "Everything's Electric", hiciora z Davem Grohlem na perkusji.
Po tym energetycznym zastrzyku jeszcze lepiej brzmi "Moscow rules" - bardzo świeży utwór, z kolejnym refrenem, który się po prostu nuci. Jest dużo klawiszy, grzechotek, mocno zarysowany wokal i kolejne eksperymenty dźwiękowe Gallaghera, które w następnym utworze "I'm Free" się kumulują. Nieczyste, miejscami chaotyczne dźwięki, częsta zmiana rytmu, pulsująca w głowie perkusja i wsparty syntetyzatorem wokal. Całość niby do siebie nie pasuje, ale efekt jest piorunujący. Dla niektórych to smak wczesnych Stone Roses, ale jak pisałem - każdy usłyszy coś innego, choć fajnego.
Mniej odjechany na tym tle jest znany już singiel "Better Days", pachnący wiosną lat 90-tych i kończąca płytę ballada "Oh Sweet Children". Ja jednak zachęcam, aby sięgnąć do rozszerzonej wersji albumu, bo są tam jeszcze dwa mocarne kawałki: "The Joker", w którym wokalista wprost komunikuje, że się zmienia i tak naprawdę nie wiemy, kim będzie za chwilę, dodając kojarzącą się ze ścieżkami filmowymi z lat 80-tych muzykę oraz "Wave" - którą fani określają mianem "banger" - czysty rock z mocną elektryczną gitarą i wciągającym, szturchającym rytmem. Do słuchania głośno!
Czternaście utworów i ani jednego zapychacza. Nie ma chwili na tej płycie, którą chciałbym pominąć, a na poprzednich "As You Were" i "Why me? Why not." czasem takie grzechy mi się zdarzają.
Tydzień od premiery "C'mon You Know" zadebiutowało na pierwszym miejscu UK Charts i jest to już czwarty album Liama Gallaghera z takim osiągnięciem, bo do wymienionych studyjnych dochodzi jeszcze "MTV Unplugged". Tym samym młodszy z braci tworzących Oasis zrównał się ze starszym Noelem, którego płyty z zespołem High Flying Birds również czterokrotnie wdrapywały się na szczyt listy przebojów. Obaj wspólnie takich TOP1 mają wliczając albumy Oasis już po jedenaście.
UK Chart 3 czerwca 2022, ranking albumów, Liam Gallgher C'mon You Know screen ukcharts.com
To jednak nie koniec rankingowych sukcesów Liama. W dniu premiery "C'mon You Know" wydał również koncertowe "Down by the River Thames" - zapis unikalnego koncertu na statku spływającym w czasach twardego lockdownu Tamizą. Są na niej kompozycje z pierwszych solowych płyt oraz sporo odświeżonego materiału Oasis, z gitarowym wsparciem Paula "Boneheada" Arthursa. Absolutny smaczek dla fanów, który w debiucie zajął czwarte miejsce na UK Charts, ustępując tylko zepchniętym z pozycji lidera przez "C'mon..." wydawnictwom wspomnianych Eda Sheerana i Harry'ego Stylesa. Dwa albumy w TOP 5. - jeden z ikonami Oasis, drugi ze świeżym materiałem, który brzmi blisko 30 lat od powstania Oasis po prostu świetnie. "I'm fucking legend, man" - powtarza Gallagher niemal w każdym wywiadzie. Na niską samoocenę chyba nie ma powodów narzekać, tym bardziej po tym, co zrobił w Knebworth...
Do legendy odwołał się również recenzujący koncerty w Knebworth (3 i 4 czerwca) "The Guardian", przyznając wydarzeniu nijakie trzy na pięć gwiazdek i pisząc:
Po powrocie do miejsca, w którym Oasis pławiło się w chwale w 1996 roku, solidny materiał solowy Liama Gallaghera nie może wyczarować tej samej magii.
Cóż, z perspektywy fana stanowczo się nie zgadzam. Z drugiej strony - czy naprawdę ktokolwiek sądził, że po 26 latach blisko 50-letni frontman Oasis z równie podstarzałymi fanami Oasis jest w stanie powtórzyć coś, co dziennikarze "Guardiana" nazywają magią? Nie - tamten podwójny koncert Oasis w pełnym składzie, który zagrali po wydaniu epickiej płyty "What's the Story Morning Glory", był jedyny w swoim rodzaju. Jest legendą, ikoną czasów, do których nie ma już nigdy powrotu.
A mimo to Liamowi, wchodzącemu na scenę jak ćwierć wieku temu w białej parce, podobnych okularach i fryzurą tylko trochę mniej bujną, udało się zgromadzić w ciągu dwóch nocy blisko 180 tysięcy spragnionych namiastki czarów widzów. To oni, na licznych grupach fanowskich nie ustający od tygodnia w zachwytach, najczęściej powtarzając, że to czego byli świadkami da się określić jedynie słowem "insane" (obłędny), są prawdziwymi cenzorami tego wydarzenia. Dwa koncerty, blisko pięć godzin muzyki, po dziesięć piosenek Oasis na każdym, w tym śpiewane jak hymn Zjednoczonego Królestwa "Live Forever", "Morning Glory", czy "Champagne Supernova". Do tego "Once", "Diamond in the Dark" i wiele innych z solowych płyt Liama. I jego fani, wielu pamiętających Knebworth 1996 roku i wracający na chwilę do czasów młodości. Tysiące ze swoimi nastoletnimi pociechami, tymi nowymi słuchaczami Gallaghera, reagującymi pod sceną z równą histerią do tej obserwowanej niegdyś na koncertach Beatlesów. Magia.
Magia dobrze zaplanowana i wykonana, poprzedzona dzień wcześniej jeszcze jednym, potężnym koncertem na stadionie Manchesteru City, gdzie wokal Liama Gallaghera zabrzmiał - cytuję jedną z opinii - najlepiej od 2000 roku i albumu Oasis "Be Here Now" z przebojami "Stand by Me", czy "D'you Know What I Mean". To właśnie problemy z głosem mogły zniweczyć koronację króla, tymczasem wokal Liama brzmi wyśmienicie, nawet po trzech nocach śpiewania z rzędu. I nie zmienią tego przytyki m.in. znanego antagonisty Robbiego Williamsa (kiedyś Take That), że też by sprzedał Knebworth, gdyby miał tak tanie bilety (około 100 funtów najtańsze), i że Oasis 26 lat temu, miało tyle zamówień, że mogłoby grać nie dwie, ale szesnaście nocy z rzędu.
Jeśli tak hucznie wygląda celebracja wydania nowej płyty przez Liama Gallaghera, to trudno sobie wyobrazić co się zdarzy za dwa lata, kiedy obaj bracia - a Noel mimo trwających koncertów w Anglii i Irlandii na pewno zauważył co wyczynia jego brat, i że został on nazwany "tym aktualnie większym" - będą obchodzić 30-lecie istnienia Oasis. Noel szykuje nowy materiał, Liam zapowiedział, że to co znalazło się na "C'mon You Know" to wierzchołek góry lodowej. Czy można przebić trzydniową imprezę w Manchesterze i na Knebworth Park?
Można. Jako się rzekło na początku - jestem fanem i nic tego już nie zmieni, więc moja opinia będzie emocjonalna. Tak, należę do kościoła wiernych zwolenników reinkarnacji projektu Oasis. Nigdy nie pogodziłem się z ich rozpadem. Dziś jednak, po zeszłorocznej cudownej składance Noela Gallaghera "Back the Way We Came vol.1" i trzech piosenkach, w których wrócił do gitary porzucając dyskotekę, oraz po nowych utworach Liama Gallaghera, wiem, że nawet jeśli to marzenie nigdy się nie ziści, nie zabraknie dobrej, rockowej muzyki od legend brytyjskiej sceny. Jestem jednocześnie przekonany, że Noel ostatnie pięć dni koronacji brata mógł mocno przeżyć, zatęsknić.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina
W efekcie może się okazać, że choć nigdy mniej mi nie zależało na zejściu się Oasis to nigdy też nie było to tak bliskie.
Ed Sheeran, Harry Styles i Robbie Williams jeszcze będą błagać o bilety na koncert w Knebworth.