Oni też zrobili sobie przerwę i złamali wiele serc. Dla fanek Take That powstał telefon zaufania

W czerwcu 2022 roku BTS, bijący rekordy popularności na całym świecie zespół k-popowy, ogłosił fankom i fanom niemiłe wieści. Członkowie grupy zapowiedzieli, że przez pewien czas będą odpoczywać od wspólnych występów, żeby skupić się na solowych projektach. ARMYs, czyli miłośnicy zespołu, nie ukrywają dużych emocji - i nie oni pierwsi. W końcu boysbandy mają to do siebie, że łamią serca, m.in. przez to, że nie mogą istnieć wiecznie (choć z tym akurat założeniem ciągle walczą Backstreet Boys).

W boysbandowym uniwersum można pozazdrościć tym, którzy na swoich idoli wybrali Backstreet Boys. Pomimo mniejszych i większych burz amerykański zespół od 1993 roku nagrywa piosenki, koncertuje i ciągle zachwyca zarówno zagorzałe fanki, jak i młodsze pokolenia, które dają się przekonać rytmom "I Want It That Way", "Everybody (Backstreet's Back)" czy "As Long As You Love Me". Zazwyczaj jednak boysbandowa euforia trwa kilka lat, aż do momentu, kiedy solowe ambicje zaczną brać górę. Do tej pory wyjątkowo boleśnie przekonali się o tym m.in. wielbiciele Take That. 

Zobacz wideo POPKultura, odc. 119

Zamiast internetu — telefon zaufania

"Popowa grupa Take That wczoraj złamała złożoną fanom obietnicę, że będą w pobliżu ‘tak długo, jak będą potrzebni’. Ogłosili, że ich następny singiel będzie ich ostatnim i ucięli tym samym trwające sześć miesięcy spekulacje" - napisał brytyjski "The Independent" 14 lutego 1996 roku. Rozpad zespołu, który wylansował takie hity jak "Pray" i "Everything Changes", poprzedziło odejście ze składu 22-letniego Robbiego Williamsa, który pozwał wytwórnię RCA, żeby uwolnić się z kontraktu i rozpocząć solową karierę. Za kulisami młody wokalista zmagał się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Po latach w autobiografii "Feel" wspominał, jak Elton John odwiózł go na odwyk, gdy jeszcze był w zespole. Aby poradzić sobie z nagłym rozgłosem, Williams niekontrolowanie zażywał przy tym antydepresanty. 

26 lat temu fani Take That nie mieli możliwości błyskawicznego zjednoczenia się w internecie tak jak np. wielbiciele One Direction (o czym niebawem). "Independent" podaje, że zapewniająca pomoc psychologiczną organizacja Samaritans po ogłoszeniu rozpadu Take That przygotowała wtedy telefon zaufania. Połączenia od fanów odbierali też redaktorzy w ogólnokrajowych magazynach dla młodzieży. "Nie tylko brytyjscy fani są ‘zrozpaczeni’" - pisze dalej "Independent" o końcu Take That. "Fani w Niemczech byli wśród tych, którzy zareagowali najgorzej, gdy Robbie Williams opuścił grupę w zeszłym roku. Niemieccy urzędnicy wezwali RCA do utworzenia linii telefonicznych, aby pomóc zdesperowanym fanom. Pewna 14-letnia dziewczyna z Berlina próbowała popełnić samobójstwo, dowiedziawszy się, że Williams nigdy więcej nie zagra z grupą" - dowiadujemy się z lutowego wydania. 

Cierpliwość tych wielbicieli Take That, którzy mimo wszystko postanowili się w nią uzbroić w 1996 roku, została wynagrodzona po dziesięciu latach. 9 maja 2006 roku Gary Barlow z ekipą ogłosili, że wracają na scenę. Grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Polydor i wraz z płytą "Beautiful World" migiem poszybowała na pierwsze miejsce list sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Od tamtej pory Barlow co jakiś czas zbiera członków Take That w różnych konfiguracjach, żeby wspólnie śpiewać największe przeboje. W 2010 roku do składu na blisko dwa lata powrócił nawet Robbie Williams. Razem z Barlowem - dziś ponownie przyjacielem - wspomnieli dawne czasy i spór, który doprowadził do rozpadu Take That w piosence "Shame". I wprost, i pomiędzy wierszami wyjaśnili sobie wszystko.

 

Do ostatniego występu TT doszło w 2019 roku podczas wyprzedanej trasy "Odyssey: Greatest Hits Live Tour". Barlow ma nadzieję, że następny sezon koncertowy przyniesie kolejny powrót, nawet jeśli w coraz bardziej okrojonym składzie (osiem lat temu z Take That odszedł Jason Orange). "2023 rok będzie dla nas wielki" - zapewnia wokalista. 

Synchron padł

Backstreet Boys (rzekomo) nigdy nie stracili pozytywnych uczuć wobec siebie nawzajem. Podobnie ma być w przypadku ich odrobinę młodszych rywali z zespołu *NSYNC — zasadnicza różnica jest jednak taka, że Backstreet Boys nadal istnieją. W 2002 roku, u szczytu kariery, grupa tworzona przez Lance'a Bassa, JC Chaseza, Joey'ego Fatone'a, Chrisa Kirkpatricka i Justina Timberlake'a zdecydowała się na znane i nielubiane "zawieszenie działalności na czas nieokreślony". Rzekomo panowie potrzebowali odpoczynku od zgiełku sławy. Atmosfera zrobiła się jednak gęsta, kiedy kilka miesięcy po ogłoszeniu przerwy Timberlake wydał płytę "Justified". 

- Wydawało nam się, że wrócimy — powiedział w 2018 roku w rozmowie z "Huffington Post" Joey Fatone. - Uznaliśmy, że po tym, jak [Justin] zrobi swoje, wrócimy do siebie, ruszymy naprzód i zrobimy to, co musimy zrobić. I nagle okazało się, że nie. Wytwórnia chciała pchać Justina dalej. Stawał się coraz większy i większy, i to super, cieszyłem się jego szczęściem, ale jednocześnie dziwne było to, że nie było żadnego wyjaśnienia, co z nami.

Przez kilka lat członkowie *NSYNC nie potwierdzali, że nie pojawią się już razem na scenie. W końcu w 2007 roku Lance Bass napisał w książce "Out of Sync": "Zdecydowanie skończyliśmy [ten etap]. To nie jest przerwa. Justin dał jasno do zrozumienia, że w najbliższym czasie nie byłby zainteresowany dyskusją na temat kolejnego albumu". Timberlake, który w tamtym momencie pławił się (słusznie zresztą) w sukcesie albumu "FutureSex/LoveSounds", parę ładnych lat później zaznaczał natomiast, że *NSYNC było dla niego jak "fajna bitwa na śnieżki, która z czasem zmieniła się w lawinę". Dodał przy tym, że "zaczął z tego wyrastać" i "miał wrażenie, jakby zależało mu na muzyce bardziej niż innym osobom w zespole". 

W kwietniu 2020 roku wszyscy członkowie *NSYNC spotkali się podczas ceremonii odsłonięcia ich gwiazdy w hollywoodzkiej Alei Sław. Każdy z panów spędził kilka minut przy mikrofonie, dziękując fanom, którzy zgromadzili się na Hollywood Boulevard, swoim rodzinom i sobie nawzajem, z mocnym zaznaczeniem ich "braterskich więzi". Jak wspomina Billboard, Timberlake wszedł na scenę ostatni i dał zgromadzonym wielbicielom to, czego pragnęli — odrobinę nadziei. Swoje przemówienie zakończył słowami: "Nie mogę się doczekać tego, co przyniesie przyszłość". Do tej pory w kwestii *NSYNC nie przyniosła jeszcze niczego konkretnego, ale kto wie — być może którejś wiosny Justin z kolegami znowu obwieści nam: "It's gonna be May".

 

Kiedy przestali iść w jednym kierunku

Bo to się zwykle tak zaczyna: najpierw odchodzi jeden, potem domino się sypie. Podobnie jak w *NSYNC i Take That, czarne chmury zebrały się nad zespołem One Direction (duchowymi następcami TT, jeśli chodzi o opanowywanie nastoletnich serc w Wielkiej Brytanii i poza nią), kiedy odejście z grupy ogłosił Zayn Malik. 25 marca 2015 roku, w trakcie światowej trasy koncertowej, na profilach One Direction w mediach społecznościowych pojawiło się oświadczenie: "Po pięciu niesamowitych latach Zayn Malik zdecydował się opuścić One Direction. Niall, Harry, Liam i Louis będą kontynuować działalność w czteroosobowym składzie i nie mogą się doczekać nadchodzących koncertów w ramach światowej trasy oraz nagrania piątego albumu, który ma zostać wydany jeszcze w tym roku". Sam Malik dodał:

Moje życie z One Direction było czymś więcej, niż mogłem sobie wyobrazić. Ale po pięciu latach czuję, że nadszedł właściwy czas, żebym opuścił zespół. Chciałbym przeprosić fanów, których zawiodłem, ale muszę zrobić to, co mam w sercu. Odchodzę, bo chcę być normalnym 22-latkiem, który potrafi się zrelaksować i spędzić trochę czasu poza światłami reflektorów. Wiem, że mam czterech przyjaciół na całe życie w Louisie, Liamie, Harrym i Niallu. Wiem, że nadal będą najlepszym zespołem na świecie.

Koledzy Zayna złożyli broń względnie szybko — w sierpniu 2015 roku jako kwartet wydali singiel "Drag Me Down", zaś w listopadzie ukazała się płyta "Made in the A.M.". Już po premierze pierwszego singla Tomlinson, Payne, Styles i Horan potwierdzili, że najnowszy album będzie ostatnim przed dłuższą przerwą. W międzyczasie Malik postanowił się otworzyć na temat czasu spędzonego z One Direction — w pierwszym wywiadzie udzielonym magazynowi "Fader" wyznał, że "nigdy nie miał przestrzeni, żeby twórczo eksperymentować". Niedługo potem poszedł dalej i stwierdził, że "właściwie chciał odejść z 1D od początku". W 2016 roku ukazał się debiutancki solowy album Zayna, "Mind of Mine", utrzymany w jego ulubionym stylu R&B. 

 

Od tamtej pory każdy z członków One Direction kroczy własną ścieżką. Największe sukcesy odnosi Harry Styles, który jest dziś jednym z najbardziej rozchwytywanych artystów na świecie. Jego trzeci krążek "Harry's House", wydany w drugiej połowie maja, wstrzelił się na sam szczyt listy Billboard 200 - tylko w USA w pierwszym tygodniu sprzedano ponad 521 tys. egzemplarzy. Louis Tomlinson ma na koncie płytę "Walls", którą promuje teraz występami — w kwietniu wokalista zagrał wyprzedane koncerty w Warszawie i Poznaniu. Zayn Malik spełnia się w brzmieniach nowoczesnego, podszytego elektroniką R&B, choć nie może się pochwalić wielkimi sukcesami. Jego najnowsze wydawnictwo, zatytułowane - o ironio - "Nobody is Listening", co prawda poradziło sobie lepiej niż poprzedni album "Icarus Falls", ale do dni chwały tuż po rozpoczęciu solowej kariery jest mu daleko.

Dwie ciepło przyjęte płyty nagrał za to Niall Horan, który dość cicho, ale konsekwentnie buduje swój pop-rockowy świat. Najgorzej na rozpadzie 1D wychodzi Liam Payne, któremu nie udało się zatrzymać przy sobie wielu fanów. W ostatnich tygodniach — oprócz nakręcania spirali prywatnych kontrowersji — jest o nim głośno za sprawą dziwnych wywiadów, w których twierdzi np., że to on jest prawowitym liderem One Direction i że w programie "X-Factor" grupa została zbudowana właśnie wokół niego. Bywa i tak... 

BTS zacznie nowy rozdział?

BTS to prawdziwy fenomen. Jako pierwszy koreański zespół zdobyli nagrodę na Billboard Music Awards w 2017 roku w kategorii Top Social Artist (tym samym pokonali Justina Biebera, który nieprzerwanie zdobywał tę nagrodę od 2011 roku). Mają miliony fanów na całym świecie. W 2020 roku zaczęli wydawać single śpiewane po angielsku, niedawno odwiedzili Biały Dom i... ogłosili, że szykują się na przerwę. Podczas Festa Dinner, czyli cyklicznego obiadu, który ma być okazją do wspólnego świętowania rocznicy debiutu z fanami, członkowie BTS zaskoczyli informacją, że od teraz mają zamiar skupić się na rozwijaniu solowych projektów.

Dla zagorzałych fanów koreańskiej grupy to zrozumiały cios. Jak mówi Amanda Nadeem, nasza zaprzyjaźniona k-popowa ekspertka, część osób porównuje tę sytuację do rozpadu One Direction i nie spodziewa się rychłego powrotu BTS, jednak większość miłośników grupy wierzy słowom idoli i ma nadzieję, że to dopiero "koniec pierwszego rozdziału". Sporo internautów zauważa, że niebawem członkowie BTS będą musieli odbyć służbę wojskową, która w Korei Południowej jest obowiązkowa dla mężczyzn po ukończeniu 18. roku życia (wszyscy panowie z BTS osiemnastki mają dawno za sobą).

- Każdy czekał na powrót zespołu BIGBANG - i co? Owszem, doszło do niego, ale nie było fajerwerków - zaznacza Amanda. - Myślę, że z BTS będzie podobnie. Ich solowe projekty mają być albumami długogrającymi, nie mikstejpami. Będą mieć pełne ręce roboty. Nie liczę na szybki comeback w ciągu dwóch lat.

Więcej o: