James Bay: Mówienie przez facetów wprost o emocjach nadal nie jest zbyt popularne. Musiałem się tego nauczyć

8 lipca ukazał się "Leap", trzeci studyjny album Jamesa Baya. - Mam wrażenie, że drugi raz dorastam. Przeżywałem duże emocje, wątpliwości, włączał mi się syndrom oszusta. Bałem się tego, że jeden fan może mnie postrzegać w dany sposób, drugi - w inny, a ja sam - w jeszcze inny, i żadna z tych wizji nie jest spójna. Teraz chyba umiem nad tym panować - mówi brytyjski wokalista i autor piosenek. W rozmowie z Gazeta.pl Bay wyjaśnił też m.in., za co uwielbia Arethę Franklin i dlaczego niedawno zaczął otwarcie mówić o swoim wieloletnim związku.

- Trasa koncertowa jest unikalnym doświadczeniem, bo sprawia, że stajesz się kimś w rodzaju muzycznego pirata. Jeździsz z miejsca na miejsce, zabierasz, co swoje i ruszasz dalej. Piękna sprawa – mówi James Bay, który kilka dni przed naszą rozmową zakończył wiosenną trasę po Wielkiej Brytanii. Ostatni raz w drogę z zespołem wyjechał w 2019 roku, niedługo po premierze swojej drugiej płyty "Electric Light". Dzisiaj jest ojcem kilkumiesięcznej Ady i w końcu wydaje trzeci album, "Leap", który nagrywał dwa razy. - Myślałem, że skończyłem tę płytę na początku 2020 roku. W rzeczywistości była gotowa pod koniec roku 2021. To prawie dwa dodatkowe lata. Nie chciałem, żeby tak się stało, ale może to i lepiej. Przynajmniej mam pewność, że to, co tam umieściłem, jest szczere - rozmyśla Bay.

Zobacz wideo POPKultura, odc. 120

James Bay: Zgubiłem się we własnej muzyce. Straciłem pewność siebie

W 2018 roku James Bay zmienił wizerunek. Kilka lat wcześniej dał się poznać szerokiej publiczności jako długowłosy chłopak z gitarą w nieodłącznym kapeluszu. Przy premierze drugiego krążka ściął i przyciemnił fryzurę, porzucił nakrycie głowy, zaczął się ubierać bardziej jak gwiazdor rocka aniżeli lider zespołu folkowego. W piosenki, wciąż bazujące na historiach o miłości, wplótł kilka eksperymentalnych elementów, takich jak zabawa autotunem albo rozwiązania bliższe piosenkom r&b, do których - jak się zdawało - było mu przecież daleko.

- Ogromnie podobał mi się ten zwrot; wydawał mi się konieczny. Wielu moich ulubionych artystów robiło w pewnym momencie kariery coś podobnego - tłumaczy Bay. - Tak więc po tym, jak na pierwszym albumie pokazałem, że jestem fanem tego i innego artysty, teraz postanowiłem pokazać, że pochłaniają mnie też zupełnie inne dźwięki i jestem w stanie skleić z nich kolejną wersję siebie. Było mi z tym fantastycznie - do momentu, w którym uderzyłem w ścianę i się w tym zatraciłem. Zagubiłem się wśród własnej muzyki i nie wiedziałem, jak pójść do przodu.

Bay wydał wtedy EP-kę "My Mind", która brzmieniem zdecydowanie bardziej przypomina jego oryginalne oblicze - romantycznego wokalisty i autora piosenek z gitarą zawsze w pobliżu. - Właśnie dlatego ta EP-ka jest okrojona, proste, a do tego surowa i emocjonalna pod względem tekstowym. Pomogła mi przejść przez ten czas. Rok 2019 był całkiem zabawny. Szykowałem się do trzeciej płyty bez jakiegokolwiek pomysłu, jak miałaby wyglądać. Spędziłem sześć tygodni w USA, grając wyprzedane koncerty. Potem pojechałem supportować w trasie Eda Sheerana, co samo w sobie brzmi kosmicznie. Występowałem na gigantycznych stadionach dla pięćdziesięciu czy osiemdziesięciu tysięcy ludzi. I wyobraź sobie, że moja pewność siebie gdzieś wyparowała. 

 

Jak jest dzisiaj? - Mam wrażenie, że drugi raz dorastam. Przeżywałem duże emocje, wątpliwości, włączał mi się syndrom oszusta. Bałem się tego, że jeden fan może mnie postrzegać w dany sposób, drugi - w inny, a ja sam siebie - w jeszcze inny, i żadna z tych wizji nie będzie spójna. Teraz chyba umiem nad tym panować. Mówię to z ciężkim sercem, ale w 2022 roku opowiadanie wprost o własnych emocjach przez facetów nadal nie jest specjalnie popularne. Jakie to smutne, dziwne... Dlatego właśnie musiałem wygospodarować dla siebie przestrzeń, żeby się tego nauczyć. Pomogło mi w tym napisanie kilku piosenek, które usłyszycie na nowej płycie.

James Bay: Zawsze byłem szczery w swoich tekstach, ale nigdy nie mówiłem, o czym tak naprawdę śpiewam

Pytam Jamesa o to, kiedy zaciera się granica między szczerością polegającą na mówieniu prawdy (honesty) a taką, która wymaga emocjonalnego odsłonięcia się przed światem (vulnerability). W kilku wywiadach mówił, że "Leap" to pierwszy album, na który pozwolił sobie pisać piosenki wypływające z tego drugiego rodzaju szczerości. - Tu mnie masz - mówi James, głośno się zastanawiając. - Kiedy zaciera się granica? Chyba zawsze. Jedno prowadzi do drugiego. To dziwna analogia, ale wyobraź sobie, że na jednym brzegu kałuży wpuszczasz do niej czerwony barwnik, a na drugim - czarny. Pośrodku zawsze znajdzie się mętna barwa, w której zazwyczaj się poruszamy. Myślę, że z perspektywy pisania piosenek warto to zrozumieć.

- Zawsze byłem szczery w swoich tekstach, ale nie mówiłem za wiele o tym, do czego się w nich odwołuję, z czego tak naprawdę wynikają. Na nowej płycie jest taki utwór jak "One Life". Nigdy wcześniej nie celebrowałem tak otwarcie mojego związku z Lucy [Smith, partnerką - przyp. red.]. Była to szczególnie cenna część mojego prywatnego życia - wspomina Bay. Ze swoją dziewczyną związał się jeszcze jako nastolatek - oboje dorastali w miasteczku Hitchin, na północ od Londynu. Kiedy on zajął się muzykowaniem, ona podjęła pracę jako promotorka koncertów. Jesienią 2021 roku James i Lucy zostali rodzicami.

- Zdałem sobie sprawę, że w takim odgradzaniu się od świata można się posunąć za daleko. Nie chciałem już udawać, że Lucy nie istnieje. Postanowiłem napisać ten numer, żeby powiedzieć jej: "Dziękuję ci za bycie częścią mojego życia, bo mnie dopełniasz i czynisz mnie tym, kim jestem". Ale czegoś tam brakowało. Przeszliśmy z Lucy długą drogę i myślę, że każdy, kto jest w związku od jakiegoś czasu, zgodziłby się, że nie każdy wspólny dzień jest słoneczny. To po prostu nieprawda. Sęk w tym, żeby przechodzić przez to wspólnymi siłami. Jedną z rzeczy, które pomagają docenić życie, jest zauważanie takich szczegółów. I właśnie na tym polu odsłaniam się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. 

 

Ostatnie trzy lata sporo zmieniły w życiu i otoczeniu Jamesa Baya. Jak sam mówi, ojcostwo jest dla niego jeszcze bardzo świeżym, nieodkrytym tematem, który zapewne dopiero zacznie wpływać na jego muzykę; w tej chwili najbardziej inspiruje go wewnętrzna przebudowa, której doświadczył po wspomnianym wcześniej kryzysie w 2019 roku. Biorąc pod uwagę to, że wraz z trzecią płytą Bay niejako wraca do korzeni i zarówno brzmieniem, jak i wizerunkiem znowu przypomina siebie z czasów debiutu, zastanawiam się, jakiego Jamesa poznajemy na najnowszym krążku.

- To dobre pytanie. Nie jestem pewien, czy w ogóle się nad tym zastanawiałem. Ciągle czegoś szukam. Jest jeszcze wiele płyt, które chcę napisać i wydać. Mam nadzieję, że nadal jesteśmy u stóp góry, bo to dopiero trzeci album. Wydaje mi się, że na "Leap" poznajecie bardziej dojrzałego mnie; kogoś, kto o wiele lepiej czuje się we własnej skórze. Chociaż to trochę błędne koło, bo im lepiej czuję się sam ze sobą, tym częściej szukam elementów, z którymi mogę się pobawić, poprzekręcać - śmieje się James i dodaje:

Wciąż niekoniecznie wiem, co robię, ale czuję się lepiej jako twórca. Cieszę się tempem, w którym się poruszam i lepiej rozumiem swoje emocje w piosenkach. Jednocześnie nie chcę się przywiązywać do żadnych zasad w ich pisaniu. Ciągle będę szukał granic do przekraczania, bo nie chcę zrobić drugiego "Chaos and the Calm", nawet jeśli marzy o tym część osób z mojej wytwórni. Chciałbym, żeby fani zawsze byli w stanie odnaleźć w mojej muzyce coś znajomego, żeby czuli się dzięki niej bezpiecznie.
 

Za co James Bay kocha Arethę Franklin? "Dla mnie jest uosobieniem natury"

Wydając drugi album, James Bay chwalił się szeroką i różnorodną paletą muzycznych inspiracji. W rozmowach wymieniał m.in. Prince'a, LCD Soundsystem, The Strokes i Kanye Westa. Czy tym razem wrócił "na stare śmieci"? - Właściwie tak. Słuchałem dużo Toma Petty'ego, Talking Heads, Bruce'a Springsteena. W ostatnich pięciu latach do grona takich starszych, sprawdzonych składów zacząłem zaliczać The Killers. Muszę się też ukłonić Joni Mitchell, która od zawsze była dla mnie wzorem. Spośród moich przyjaciół wiele inspiracji daje mi wspaniała Maggie Rogers - opowiada Bay.

O Rogers świat usłyszał w 2016 roku za sprawą wiralowego nagrania z warsztatów na Uniwersytecie Nowojorskim, podczas których Pharrell Williams analizował razem ze studentami wyprodukowane przez nich utwory. "Alaska" Maggie Rogers wprawiła go w osłupienie. 29 lipca artystka po przerwie wyda drugi studyjny album "Surrender" - dopytałam Jamesa, czy z uwagi na bliską relację z Maggie maczał w nim palce. - Niestety, nie tym razem, ale powiem jej, że ktoś mnie o to spytał! - zapewnia Bay. 

Choć na pierwszy rzut oka i ucha nie wydaje się to oczywiste, za swoją największą inspirację James Bay uznaje Arethę Franklin. W jednym z wywiadów przed laty stwierdził, że nikt nie wpłynął na niego tak, jak królowa soulu. Pytam, co jej muzyka dała Jamesowi. - Bardzo doceniam, że o to pytasz. Dla mnie Aretha jest uosobieniem natury. Jest jak burza, grzmot i błyskawica. Jest wzorem wszystkiego, co staram się dać od siebie, kiedy jestem na scenie i wiem, że nigdy nie osiągnę tego poziomu - mówi z wielką pasją wokalista. - Jeśli w skali od 1 do 10 ona jest na szczycie, ja jestem gdzieś w okolicach dwójki. Jeśli uda mi się wyciągnąć na trzy, to znaczy, że robię to dobrze. Aretha zmieniła moje życie. Kocham ją za prawdziwość. To bez wątpienia najlepsza piosenkarka.

Kiedy zaczęła się ta wielka miłość? - Soulu i Motown słuchaliśmy w domu, miałem może ze cztery lata, kiedy spodobały mi się te brzmienia. Świadomie zainteresowałem się Arethą jako nastolatek. Jeździłem po Anglii pociągami na otwarte mikrofony w pubach i klubach i nie miałem w trasie do roboty nic innego, niż słuchanie muzyki. Na moją pierwszą empetrójkę wgrałem którąś ze składanek największych przebojów Arethy. Jej cover "Bridge Over Troubled Water" Simona i Garfunkela? Ja pier*olę, przecież to jest niesamowite. Bez znaczenia jest tempo, rytm, cokolwiek – była w stanie zrobić wszystko - rozpływa się Bay. - Aretha była fenomenalną pianistką, więc jest dla mnie uosobieniem wytrawnego muzyka, instrumentalisty, wokalisty, performera. Na YouTube można zobaczyć, jak pod koniec życia śpiewa dla Carole King "(You Make Me Feel Like) A Natural Woman". I jest w swoim przekazie tak czysta i ludzka, że to całkowicie nadludzkie. Za to ją uwielbiam.

 

- Na scenę zawsze można wyjść z laptopami i sprzętem, wrzucić do systemu kilka podkładów i grać w ten sposób. I super - sam czasem tak robię. Mamy na scenie muzyków, ale w tle jednocześnie słychać inne dźwięki, bo to nam zwyczajnie pomaga. Ale zawsze najbardziej czekamy oczywiście na te surowe momenty - podkreśla Bay. - Na końcu płyty "Electric Light", na której pozwoliłem sobie trochę powymyślać, jest utwór "Slide", w którym pojawiam się tylko ja i gitara. To jest dla mnie esencja tego, co robię. Jeśli jesteś w stanie dać z siebie dużo przy niewielkich zasobach, to jesteś w dobrym miejscu. Aretha robiąc bardzo niewiele, dawała z siebie wszystko - i zawsze była magiczna. Właśnie dlatego jest dla mnie największą inspiracją, i zawsze będzie. Ona jest szablonem, od którego chcę się odrysowywać - tylko po swojemu.

Więcej o: