60 lat temu to był "zespół, który rodzice kochają nienawidzić". Do dziś wyprzedają stadiony

12 lipca 1962 roku w londyńskim klubie Marquee odbył się sceniczny debiut zespołu Rollin' Stones. Wtedy jeszcze mało co zapowiadało szaleństwo, które miało w ciągu następnych lat rozpętać się wokół brytyjskiej grupy, która była w latach 60. przedstawiana jako zbyt obsceniczna dla amerykańskiego odbiorcy. W tamten czwartek grupa kolegów, którzy zgrywali się ledwie od kilku miesięcy i nie byli jeszcze do końca pewni, jak powinien nazywać się ich zespół, zagrała w zastępstwie za Blues Incorporated. Reszta to już historia.

Po 60 latach działalności można śmiało napisać, że the Rolling Stones to bodaj jedyny zespół, który nieprzerwanie koncertuje i nagrywa kolejne płyty przez tak długi okres. Muzycy do tej pory wypełniają największe stadiony świata i są też rzadkim przypadkiem twórców, którzy tyle ze sobą współpracują. Ostrożne szacunki mówią, że do tej pory sprzedali około 250 mln płyt na całym świecie. Ale to oficjalnie - kto wie, ile pirackich kopii krąży w nieoficjalnym obiegu?  

Zobacz wideo The Beatles - dlaczego drogi zespołu się rozeszły?

Koncert w zastępstwie

Występ, do którego doszło jakby mimochodem, zaczął 60 lat historii muzyki rozrywkowej i światowej popkultury. Zespół Blues Incorporated z Alexisem Kornerem na czele miał w klubie Marquee na słynnej Oxford Street stałe zlecenie na czwartkowe koncerty. Jak opisuje Richard Havers, na początku lipca 1962 roku Kornerowi zaproponowano miejsce w audycji radiowej BBC "Jazz Club". Sęk w tym, że terminy się pokrywały, z czego nie był zadowolony prowadzący klub Harold Pendeleton. Miał postawić nawet ultimatum - "Jeśli w ten czwartek się nie pojawicie, bo będziecie w radiu, nie gwarantuję, że w następnym tygodniu wystąpicie u mnie". 

Więcej informacji ze świata na stronie głównej Gazeta.pl

Wtedy też Korner wpadł na pomysł. Poprosił o pomoc swoich kumpli: Micka Jaggera, Iana Stewarta, Keitha Richardsa i Briana Jonesa, żeby go zastąpili w Marquee. Tak też się stało. Na tamtym etapie muzycy jeszcze nie mieli pewności, jak powinna się nazywać ich formacja i posłużyli się nazwą ponoć wymyśloną naprędce w trakcie rozmowy z dziennikarzem z "Jazz News". Jones miał rzucić tytułem piosenki, który zobaczył na okładce leżący na podłodze winyl Muddy'ego Watersa. Inna sprawa, że kolega Jaggera i Richardsa z Kentu, Dave Godin stanowczo zaprzecza tej wersji. Jak relacjonuje jego słowa Richard Havers:

Byłem tam, kiedy wybierali nazwę i nie ma mowy, żeby wzięła się z winyla 78 [chodzi o liczbę obrotów płyty na minutę - przyp. red.] Muddy'ego Watersa "Rolling Stone Blues". Nikt ich na oczy nie widział, mieliśmy wyłącznie 45-tki i siedmiocalowe minialbumy. Ja miałem w Londynie minialbum Muddy'ego Watersa "Mississipi Blues", w którym pojawia się wykrzyknik 'Ooo I'm a rollin' stone'".

Nie wszystkim ta nazwa miała przypaść do gustu. Ponoć Ian Stewart utrzymywał, że była okropna i brzmiała jak coś "w typie irlandzkiej kapeli", która powinna grać do kotleta w Savoyu. Tak czy siak, umieszczona w "Jazz News" zapowiedź pierwszego występu zespołu, który wszyscy dziś znamy jako The Rolling Stones, brzmiała następująco: "Mick Jagger, wokalista R&B zabiera jutro do Marquee grupę R&B, podczas gdy Blues Incorporated wystąpi w "Jazz Club". Nazywają się The Rollin' Stones. Skład jest następujący: Mick Jagger (wokale), Keith Richards i Elmo Lewis (gitary), Dick Taylor (gitara basowa), Ian Stewart (klawisze) i Mick Avory (bębny). Zagra też drugi zespół i Long John Baldry". 

The Rolling Stones na lotnisku Amsterdam Airport Schiphol, 1964The Rolling Stones na lotnisku Amsterdam Airport Schiphol, 1964 fot. Hugo van Gelderen (ANEFO) - (Nationaal Archief NL) / CC0

Havers dodaje, że Avory ostatecznie się nie pojawił w klubie i nikt nawet za bardzo nie pamięta, czy ostatecznie wystąpił z nimi jakikolwiek perkusista. Świętej pamięci Charlie Watts dołączył do składu na stałe dopiero pół roku później.

Zespół od coverów 

Nazwę na The Rolling Stones zmienili niedługo po pierwszym koncercie. Na początku faktycznie grali po pubach muzykę w klimacie bluesa chicagowskiego i rozliczne rock'n'rollowe covery, z czego po dziś dzień nabija się Paul McCartney, który lubi podkreślać, że The Beatles są "większym zespołem" i że Stonesi to grupa od "bluesowych coverów".

To prawda, że pierwsze dwie płyty The Rolling Stones były skomponowane przez innych muzyków. Ale to się zmieniło, między innymi właśnie dzięki Paulowi McCartneyowi i Johnowi Lennonowi. Pod wpływem namów agenta, Jagger i Richards zaczęli pisać własne piosenki, co sprawiło, że zaczęli przejmować kreatywną kontrolę nad zespołem. Bo na samym początku główną siłą napędową i kreatywną grupy był Brian Jones - najzdolniejszy z nich wszystkich multiinstrumentalista, i jak podkreślą np. edytorzy "Britanniki", "najładniejsza buzia w zespole". 

 

Na koncertach zaczynał od grania na gitarze, a potem śpiewał też w chórkach i grał na dodatkowych instrumentach, także podczas nagrań albumów. Choć utalentowany, to nie był szczególnie mocny w budowaniu świeżych i własnych kompozycji - z biegiem czasu jego wpływ na działalność grupy był coraz mniejszy. Toteż popadał w coraz większe uzależnienie od alkoholu i narkotyków, przez co coraz gorzej grał. Zespół się z nim pożegnał w czerwcu 1969 roku - Jones kilka tygodni później zmarł. Utopił się we własnym basenie w posiadłości Cotchford Farm. 

Mimo że zmarł młodo, i tak zapisał się w historii jako współzałożyciel grupy i nie tylko. O jego śmierci śpiewały w swoich zespołach inne zespoły, a Pete Townshend i Jim Morrison napisali o nim też wiersze. Już pośmiertnie został razem z resztą zespołu the Rolling Stones wliczony do the Rock and Roll Hall of Fame. Miejsce Jonesa w zespole zajął Mick Taylor.

Stonesi kontra Beatlesi

Pierwsze trasy koncertowe the Rolling Stones po Wielkiej Brytanii zaczęły się jeszcze na przełomie '62 i '63. Jeździli po kraju, grali chicagowskiego bluesa, covery Chucka Berry'ego i Bo Diddleya. W połączeniu z ich charyzmą to wystarczyło, żeby zapewnić im to popularność i rozpoznawalność. Już w 1964 roku dwa razy pokonali The Beatles w dwóch ankietach jako "zespół numer jeden w Wielkiej Brytanii". Inna sprawa, że w maju 1963 roku agentem zespołu został młody Andrew Loog Oldham, który przez chwilę zajmował się też Beatlesami. 

To on na początku próbował namówić Stonesów, żeby podobnie jak The Beatles, występowali na scenie w garniturach. Szybko jednak zmienił zdanie i uznał, że lepiej będzie promować grupę jako zupełne przeciwieństwo czwórki z Liverpoolu. Jak pisał David P. Szatmary w "Rockin' in Time", zależało mu na wykreowaniu wizerunku "lubieżnych, gotowych do zabawy, nieprzewidywalnych wyrzutków", którzy będą sprawiać wrażenie trochę "groźnych, nieokrzesanych i zwierzęcych". To, jak pokazuje historia, wyszło im wszystkim doskonale. Stonesi do dziś są archetypem dzikich rock'n'rollowców i rockmenów, których zakonserwowały nieśmiertelna muzyka, dzikie koncerty oraz morze spożytego alkoholu i innych używek. Ba, sceniczna ekspresja wokalisty jest tak żywiołowa, że w 2011 roku zespół Maroon 5 wypuścił kawałek "Moves Like Jagger", który stał się hitem lata.

Ta energia i siła dały Oldhamowi podstawę do tego, żeby się bawić w prowadzenie medialnego starcia między Stonesami i Beatlesami. Beatlesi w swoich garniturkach chodzili na herbatki w Buckingham Palace, a Stonesi - zwłaszcza Jagger, Richards i Jones - użerali się z policją i prasą, które im wytykały degenerację i nadużywanie narkotyków. Jego podopieczni byli niezależni i wolni, a chłopcy z Liverpoolu musieli słuchać swojej wytwórni etc.

 

Członkowie obu zespołów prywatnie się lubili i często spotykali na tych samych imprezach. Ba, Lennon i McCartney w 1963 roku odwiedzili Stonesów w studiu nagraniowym i dali im prawa do napisanego przez siebie kawałka "I Wanna Be Your Man". Singiel trafił na 12. miejsce brytyjskich list przebojów, a sami Beatlesi nagrali swoją wersję piosenki na albumie "With the Beatles". 

Ale w prasie The Rolling Stones i The Beatles byli jakby wrogami. Menadżer grupy wymyślał nowe i coraz bardziej skandalizujące slogany, takie jak "Czy pozwoliłbyś córce wyjść za mąż za Stonesa?". Ponoć jego ulubionym hasłem było "Rolling Stones to grupa, którą rodzice uwielbiają nienawidzić". 

"Tu nie ma czego porównywać"

Najważniejszy w historii zespołu naprawdę był moment, w którym Mick Jagger i Keith Richards zaczęli pisać własne piosenki. W 1965 roku wypuścili swój pierwszy wielki przebój "(I Can’t Get No) Satisfaction", a potem poszło już z górki: na listy przebojów wdarły się takie single jak "Paint It Black", "19th Nervous Breakdown", "Get off My Cloud", "Have You Seen Your Mother, Baby" czy "Lady Jane". Zespół zaczął koncertować za oceanem - druga trasa po USA okazała się sukcesem komercyjnym i artystycznym. Album "Out of Our Heads" był kolejnym kamieniem milowym w ich karierze i sprawił, że do dziś zażarcie się dyskutuje, kto jest popularniejszy - oni czy Beatlesi? 

Paul McCartney w 2020 roku wywiadzie z Howardem Sternem powiedział po prostu, że jego zespół był zwyczajnie "lepszy". Tłumaczył, że "oni są zakorzenieni w bluesie. Kiedy coś piszą, to jest to blues. My mieliśmy większą różnorodność. Jest między nami dużo różnic, bardzo kocham Stonesów, ale tu muszę powiedzieć jasno. The Beatles byli lepsi". Mick Jagger nie został obojętny i w trakcie programu "The Zane Lowe Show" stwierdził, że w istocie nie ma czego porównywać:

 W sposób oczywisty nie ma tutaj żadnej konkurencji. The Rolling Stones to zespół od dużych koncertów, które graliśmy w zupełnie innych dekadach - w dodatku The Beatles nigdy nie zagrali stadionowej trasy koncertowej czy w Madison Square Garden z porządnym systemem nagłośnienia.
My zaczęliśmy grać na stadionach jeszcze w latach 70. i ciągle to robimy. To jest ta prawdziwa (i duża) różnica pomiędzy naszymi zespołami: jeden ma niesamowicie dużo szczęścia i ciągle wypełnia duże areny, a drugi już nie istnieje.

Kiedy miejsce Jonesa zajął Mick Taylor, The Rolling Stones wyruszyli w 1969 roku w trasę koncertową i stali się jednym z najbardziej rozchwytywanych zespołów. Wyprzedawali coraz większe stadiony i sprzedawali coraz więcej płyt. Nawet jeśli ktoś ich wyprzedził, to triumf był tylko chwilowy. Konkurencja taka jak Led Zeppelin dopiero zaczynała, a w 1970 roku the Beatles się rozpadło - w kwietniu McCartney publicznie ogłosił, że opuszcza zespół i zapowiedział solowy krążek. 

Faktem jest, że to The Rolling Stones dotarło też za Żelazną Kurtynę. Dwa koncerty w Warszawie 13 kwietnia 1967 roku w Sali Kongresowej zapisały się w historii. Muzycy zagrali tak ogniście, że na mieście doszło do rozróby: "niedomyci wielbiciele big-beatu" z długimi włosami obrzucili milicjantów kamieniami i cegłami. W trakcie zamieszania potłuczono też szyby w kilku samochodach i zniszczono kandelabry. Według relacji z tygodnika "Politechnik", przepychanki miały trwać godzinę - po tym czasie służby porządkowe zdecydowały się użyć pałek.

 

The Rolling Stones nie mogli wrócić do nas na kolejny koncert, bo Jagger został wpisany na listę osób niepożądanych w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Oficjalną przyczyną był wyrok od brytyjskiego sądu za posiadanie narkotyków. Wrócili dopiero w 1998 roku - wtedy zagrali w Spodku.  

Z okazji 60. rocznicy działalności Stonesi ogłosili też jubileuszową trasę "Sixty" po Europie. Szyki im trochę pokrzyżował koronawirus, ale 15 lipca zagrają w Wiedniu. Potem pojadą do Lyonu, Paryża, Gelsenkirchen (Niemcy), Sztokholmu i 3 sierpnia zawitają do Berlina. Niech nam żyją więcej niż 100 lat.   

<<Reklama>> Ebook "Mick. Szalone życie i geniusz Jaggera" jest dostępny na Publio.pl >>

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Więcej o: