Tymczasem "O Jeden Most Za Daleko" - czwarty autorski album zespołu - już niedługo po premierze trafił na pierwsze miejsce OLIS-u - Oficjalnej Listy Sprzedaży płyt w Polsce. Stał się tym samym najczęściej kupowaną płytą wśród polskich i zagranicznych tytułów, i wyprzedził m.in. takie zespoły, jak cieszący się międzynarodową rozpoznawalnością Behemoth.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Krzysztos Sokołowski: Zastanawialiśmy się, jak ocenimy ten album po, powiedzmy, roku. Bo kiedy nagrywamy nową płytę, zawsze na początku nam się wydaje, że jest bardzo dobrze. Ale z biegiem czasu człowiek nabiera dystansu. I zazwyczaj okazuje się, że może i jest nieźle, ale pewnie mogło być lepiej. Z tą płytą jest trochę inaczej. Po prawie dwóch latach od jej nagrania jesteśmy z niej dalej nieskromnie zadowoleni. Nowych numerów nie graliśmy na koncertach, bo albumu długo nie mogliśmy i nie chcieliśmy wydać ze względu na chore - dosłownie i w przenośni - czasy. W efekcie bardzo dobrze osłuchaliśmy się z tym materiałem. Nietypowym uczuciem było to, że nie mogliśmy zagrać fanom nowych piosenek zaraz po tym, jak je zarejestrowaliśmy.
O dziwo, tym razem jadu wylewa się bardzo mało. Jesteśmy wręcz zawiedzeni (śmiech). Mało jest komentarzy stricte negatywnych, a jeszcze mniej tych mocno hejtujących. Z jednej strony bardzo się cieszymy, z drugiej - trochę nas to martwi. Nie ma co się oszukiwać - im więcej jest biegunowości, tym więcej się dzieje wokół danej płyty. [Rozmawialiśmy bezpośrednio po premierze albumu, nim okazało się, że "O Jeden Most Za Daleko" to najczęściej kupowana w Polsce płyta - przyp. red.]
Nagrywając pierwszy czy drugi album, pojawiły się na nich numery na granicy żenady. Oczywiście zdaniem niektórych osób bardzo mocno ją przekroczyły. Tak było np. z piosenką "Dziewczyna z Kebabem". To na tyle specyficzny numer, że do teraz jest jednym z naszych najchętniej oglądanych klipów na YouTubie. Możliwe, że dzieje się tak, bo ten kawałek po prostu się ludziom podoba, ale wydaje mi się, że nienawiść z jednej strony, a z drugiej miłość, bardzo mocno nakręcają koniunkturę. I wtedy jeszcze większa liczba odbiorców sięga po dany utwór. Dlatego też w przypadku tej płyty boję się, że... Kurczę, nie mogę powiedzieć, że wyszła za dobra, bo wyjdę na nieskromnego, ale po tych komentarzach wnoszę, że chyba jest nieźle. Może trzeba było coś bardziej popsuć.
Kiedy tworzyliśmy pierwsze numery Nocnego Kochanka, byliśmy spontaniczni i nie mieliśmy konkretnie zarysowanych planów, więc o żadnej strategii nie było mowy. Nie myśleliśmy o biznesie, tylko tak po prostu nagraliśmy płytę i można powiedzieć, że w międzyczasie nieświadomie stworzyliśmy strategię marketingową. Ale zobacz - chyba kiepsko się jej trzymamy, bo za mało na tej płycie żenady.
Rozmawialiśmy sobie kiedyś z chłopakami na temat ludzi, którzy hejtują Nocnego Kochanka. Z naszych obserwacji wynika, że osiem na dziesięć z takich osób ma na zdjęciu profilowym siebie z gitarą, ewentualnie z jakimś innym instrumentem. Ale przyznam, że trochę im się nie dziwię. Bardzo ciężko się przebić, grając u nas muzykę rockowo-metalową. W naszym kraju jest multum zespołów, które chciałyby coś osiągnąć i mają duże aspiracje. Grając swoje numery, siedzą cały czas w salce prób, ewentualnie prezentują je w domowym zaciszu rodzinie. Gdy wychodzą poza strefę komfortu i grają swoją muzykę w klubach, okazuje się, że przychodzi pięć czy dziesięć, maksymalnie kilkadziesiąt osób. A tu wychodzi taki Nocny Kochanek, śpiewa o jakichś pierdołach, o takiej dziewczynie z kebabem, o jakimś koniu co rży czy tam rżnie i nagle okazuje się, że ma wyprzedane kluby w całym kraju.
Tak jak powiedziałem, po części ich rozumiem, chociaż trochę frustruje fakt, że większość z nich operuje skrótami myślowymi. Jak słyszą "Nocny Kochanek", nie zagłębiają się w teksty czy muzykę, tylko poprzestają na bardzo pobieżnym spostrzeganiu tego, co robimy i niekiedy określają naszą muzykę jako disco polo metalu. Może jestem za słabo zaznajomiony z tą muzyką i nie potrafię się profesjonalnie odnieść do takich zarzutów. Natomiast, z tego co słyszałem z gatunku muzyki disco polo, wnioskuję, że jedynym wspólnym mianownikiem jest tematyka tekstów, czyli miłość (śmiech). Wydaje mi się, że hejt w stosunku do Nocnego Kochanka często wynika z frustracji, niezrozumienia konwencji oraz bardzo powierzchownego zapoznania się z tym, co robimy. Są też oczywiście i tacy, którym zwyczajnie nie podoba się nasze poczucie humoru, ale ich ciężko określić hejterami.
Ostatnio jakoś nie, ale zauważyłem, że przytyki zmieniają się z biegiem czasu. Do etapu drugiej płyty byliśmy określani jako "metal dla gimbazy". Na naszych koncertach widzieliśmy publiczność z różnych grup wiekowych, ale gimnazjaliści byli w zdecydowanej mniejszości. Równie dobrze można by powiedzieć, że Nocny Kochanek to metal dla starych metalowców, którzy chcą się odmłodzić. To nawet porównywalne, bo tych starszych słuchaczy przychodzi mniej więcej tyle, co gimnazjalistów. Tak czy inaczej tego, że rzekomo gramy dla gimbazy, nie odbieramy jako złośliwej uwagi, bo dlaczego osoby z gimnazjum miałyby nie przychodzić na nasze koncerty? Sam chodziłem do gimnazjum, a potem pracowałem jako nauczyciel w gimnazjum, więc czuję się z nim związany (śmiech). Później "awansowaliśmy" z zespołu "grającego dla gimbazy" do zespołu "grającego dla pijanych studentów na juwenaliach".
Ano grają. W takim razie chyba można powiedzieć, że jesteśmy w ekstraklasie.
Wydaje mi się, że konwencja Nocnego Kochanka - tak jak mówi mój ulubiony Detektyw Monk: "is a gift… and a curse" (to dar i przekleństwo - przyp. red.). Nie do końca pasujemy do świata metalowców, ani nie wpasowujemy się w standardy muzyki popularnej. Ciężko nas przyporządkować do konkretnej grupy, choć najczęściej jesteśmy przypisywani do kategorii heavy metalu. Jednak od lat obserwujemy, że najbardziej ortodoksyjni metalowcy w życiu nie dopuszczą Nocnego Kochanka do swojego świata. Jeśli chodzi o muzykę popową, to niemal wszyscy związani z tym środowiskiem mówią, że nasza muzyka jest ciężka i tego w radiu komercyjnym nie można puścić.
Wydaje mi się, że przez to, że nie do końca jesteśmy mile widziani w świecie metalowców, a jednocześnie nie za bardzo wpisujemy się w konwencję muzyki popowej, to możemy pokazać się trochę tu, a trochę tam. Innymi słowy: nie pasując nigdzie, pasujemy wszędzie (śmiech). Dzięki temu mogliśmy wystąpić w Sopocie, dzięki temu też Michał Wiśniewski zaprosił nad do Mrągowa na jubileuszowy koncert Ich Troje. Nocny Kochanek może zagrać na dużej scenie Woodstocku/Pol'and'Rocka jako zespół stricte metalowy, a później pojawić się na sopockiej scenie u boku Feela. Taki to nietypowy zespół.
Negatywne komentarze najczęściej pojawiają się w grupach tematycznych związanych z muzyką rockową/metalową. Gdy jakiś wywiad czy artykuł o nas publikują strony niekoniecznie skoncentrowane na tej tematyce, okazuje się, że nieprzychylnych opinii jest bardzo niewiele. Ba, wręcz pojawiają się głosy idące w drugą stronę. Kiedyś pod jednym z naszych telewizyjnych wywiadów zamieszczonych w sieci, przeczytałem taki komentarz: "Serio, ktoś ma problem z ich tekstami?".
Nie wiem, czy problem nie wynika właśnie z tego, że niektórzy biorą nasze teksty na serio. Może im się wydaje, że rzeczywiście myślimy, że mówi się "poszłeś" zamiast "poszedłeś"? Może naprawdę ktoś myśli, że pisząc o tej dziewczynie z kebabem, jesteśmy super poważni i jesteśmy w niej zakochani i ten sos czosnkowy tak nam przeszkadza?
Kiedy komik wychodzi na scenę, nie oczekujesz, że będzie się śmiał ze swoich żartów. Nie może przecież przerwać występu i wyjść z roli, żeby pochichotać. Tak samo u nas. Jakbyśmy się sami na scenie nabijali z tych tekstów i gdybyśmy pokazywali, że mamy wywalone na sferę muzyczną, to nie byłoby to fajne. Według nas musi być widoczny i słyszalny kontrast - im większy dysonans, tym jest ciekawiej. Zdarza się, że kiedy ktoś słucha naszej muzyki po raz pierwszy, nie zwraca większej uwagi na teksty. Nagle po kilku linijkach zaczyna się zastanawiać: "Co jest? Oni tak na poważnie?".
Jurek Owsiak mi to kiedyś powiedział - to było chyba po tym, jak spotkaliśmy się po naszym pierwszym koncercie na dużej scenie Woodstocku. Mówi mi tak: "Krzychu, ty mi powiedz. Bo my się przez długi czas w Fundacji zastanawialiśmy - wy tak na serio?". Ja mówię - "No gdzie!". "Tak myślałem, ale musiałem zapytać" - odpowiedział.
Na pewno na Pol'and'Rocku zagraliśmy przed największą publicznością - niektóre szacunki mówią, że było tam nawet 700 tysięcy osób. Kiedy czytam wywiady i biografie różnych zespołów, bardzo fajne jest dla mnie to, że niektóre ze światowych grup, jako największe osiągnięcia koncertowe podają występy, na których zagrali dla podobnej liczby widzów. Nie licząc naszych okazyjnych zagranicznych tras, gramy właściwie tylko w Polsce. Nie jesteśmy zespołem, który jeździ w światowe trasy. Śpiewamy po polsku i mieliśmy publiczność zbliżoną do tych największych gwiazd. To jest budujące.
Co do występów klubowych, udawało się nam w ciągu ostatnich lat grać w największych salach w kraju. Regularnie wyprzedawaliśmy Progresję w Warszawie, Klub Studio w Krakowie, B-90 w Gdańsku itd. Finałem naszej poprzedniej trasy był koncert na Torwarze, którego właściwie nie można już uznać za klub, a za halę. Pod koniec 2017 roku wystąpiliśmy w Ergo Arenie przed Scorpionsami, a ostatnio mieliśmy ogromną przyjemność zagrać przed Sabatonem w Krakowie.
Wyszliśmy na scenę jako gość supportujący headlinera, a mieliśmy naprawdę zajebiste przyjęcie. Schodząc ze sceny pomyślałem, że gdybyśmy grali w czasach takich Beatlesów, to zupełnie byśmy sobie nie zdawali sprawy z tego, że ktoś nas może nie lubić (śmiech). Kiedy internet nie był jeszcze wszechobecny, muzycy nie byli wystawiani na krytykę w takim stopniu, jak ma to miejsce obecnie. Doszedłem do wniosku, że trzeba olać te wszystkie złe komentarze i skupić się na tym, co jest fajne w tym, co robimy. Wychodzimy na scenę na koncercie Sabatona, gdzie występujemy jako gość i dostajemy takie przyjęcie, że mogliśmy się poczuć niemal jak gwiazdy wieczoru. Nie powiem, było to wzruszające.
W przypadku Scorpionsów, rozmawialiśmy z Pawłem Mąciwodą. Klaus Meine był wtedy chory i zaraz po koncercie wsiadł w samochód i pojechał do hotelu. Reszta też się dość szybko zmyła. À propos słowa "zmyła", to jak zapukaliśmy na backstage do Mikkey’ego Dee, to powiedziano nam, że Mikkey bierze prysznic i możemy pogadać, jak tylko się wykąpie. Ale jakoś strasznie długo pucował swoje ciało i w końcu się zawinęliśmy.
Sabaton to są mega spoko goście. Nie dało się wyczuć gwiazdorki z ich strony nawet przez ułamek sekundy. Spotkałem się z nimi jeszcze sporo przed koncertem, bo mieliśmy wspólną próbę. Zostałem zaproszony do wykonania z nimi "Krótkiego Lontu", czyli naszej wersji ich kawałka "Gott Mit Uns". Gdy dołączyłem do nich na scenie podczas próby dźwięku, tak naprawdę nie wiedziałem, na co się nastawiać, bo przecież się nie znaliśmy. Zostałem przyjęty jak kumpel z branży - na luzie, z żartem. Śmiać mi się też chciało, jak chłopaki powiedzieli, że będą ze mną śpiewać chórki i uczyłem ich wymowy: "krótki lont, krótki lont". Po naszej próbie całym zespołem odwiedziliśmy ich w garderobie i porozmawialiśmy trochę.
Fajnym akcentem było też to, że Sabatoni potem przyszli do nas na backstage. Pamiętam, że siedziałem w samych spodniach tuż po naszym występie i nasz menadżer Marcin nagle do mnie mówi "Krzysiek, chodź". Mówię mu: "Marcin, nie mogę, siedzę tu prawie na golasa". Odpowiada: "Chodź, bo ważne". Wychodzę, a tu przed drzwiami stoi cała ekipa Sabaton. Mówią: "Chcieliśmy przegadać twoje wejście na scenę, jakbyś to widział, jak my to widzimy". Mogli to zupełnie olać i czekać aż przyjdę pod scenę, wejdę, zrobię swoje i zejdę. To było dla mnie mega miłe, takie prawdziwe i koleżeńskie. Niby prosta, normalna rzecz, ale zupełnie tego nie oczekiwałem.
Zdarzało się. Pamiętam taką sytuację, do której doszło po naszym koncercie plenerowym w Jeleniej Górze kilka lat temu. Zaraz po występie wyszliśmy na zdjęcia i autografy, co zazwyczaj robimy. To nie trwa minutę czy dwie. Odchodzę od grupy osób czekających na podpisy jako ostatni z Kochanków. Zespół czeka na mnie w busie już dość długo, więc biegnę do chłopaków. W tym momencie ktoś krzyczy: "Jeszcze tutaj, podpis i zdjęcie". Mówię: "Kurczę, przepraszam, ale chłopaki naprawdę już długo czekają, następnym razem". Nie chciałem nadużywać ich cierpliwości. Wbijam do busa i słyszę za swoimi plecami: "Ale ch*j". No, miło.
Z takich sytuacji, że tak powiem, bardziej intrygujących, pojawił się kiedyś w internetach komentarz, dotyczący mojego rzekomego zachowania w Gorzowie Wielkopolskim. Dziewczyna, która pracowała wtedy w klubie, w którym graliśmy, napisała mniej więcej coś takiego: "Chłopaki strasznie gwiazdorzą. Wokalista powiedział, że jak mu nie przygotujemy rosołu, to on nie wystąpi tego wieczoru". Mnie wszystko opadło i zacząłem się zastanawiać, po co pisać takie bzdury. W większości plotek jest ziarnko prawdy. Próbowałem to ziarnko znaleźć. Tak jak zazwyczaj zmyślone komentarze tego typu olewam, to ten mnie jakoś dotknął. Było to dla mnie zarówno frustrujące i żenujące, ale bądź co bądź - też zabawne.
Pamiętam, że po tym, jak zostawiliśmy w klubie sprzęt, pojechałem od razu do mamy mojej dziewczyny, która mieszka w Gorzowie. W klubie nawet nie byłem na obiedzie. Do dziś nie mam pewności do czego nawiązywała wspomniana dziewczyna w swoim komentarzu, ale podejrzewam, że mogła mieć miejsce tego typu scenka: do klubu przyjechaliśmy wycieńczeni koncertem, który zagraliśmy dzień wcześniej. Domyślam się, że kiedy dziewczyny z klubu zapytały, co byśmy chcieli zjeść, to nasz ówczesny menadżer z żartem powiedział coś w stylu: "Dziewczyny, chłopaki są skacowani. Jak nie zjedzą rosołu, to nie zagrają". To jest jedyne sensowne rozwiązanie, które przychodzi mi do głowy.
Często ludzie określają artystów w sposób pejoratywny jako gwiazdorów, gdy stronią od fanów. Od kiedy pamiętam, my byliśmy blisko nich. Zawsze po koncertach staramy się zejść ze sceny, przywitać, podpisać, co ludzie chcą czy zrobić sobie zdjęcia.
To był hit! Mieliśmy pierwszy raz zagrać w Wadowicach i pod informacją o tym koncercie, na lokalnej wadowickiej stronie pojawił się komentarz, że Nocny Kochanek to jest zespół satanistyczny. Jednym z argumentów przemawiających za tą tezą miała być nasza nazwa - jak zespół może nazywać się Nocny Kochanek? Przecież to świadczy o rozwiązłości i niewierności! Nas to oczywiście bardzo rozbawiło, ale trzeba przyznać, że wokół tego koncertu unosiły się opary absurdu. Pojechaliśmy do Wadowic i na samym wstępie zostaliśmy na backstage'u powitani przez miejscowych kremówkami. Stwierdziliśmy, że jednak nas tam lubią.
Nie pamiętam, czy koncert był wyprzedany, ale sala była pełna. Graliśmy wtedy m.in. numery ze "Stosunków Międzynarodowych", np. naszą wersję "Thunderstruck", w której śpiewam: "Je**ął grom", a w klubie je**nął prąd - i to aż trzy razy. Jakby ktoś dawał nam do zrozumienia, że jednak nie jesteśmy w Wadowicach mile widziani. Problemy z elektrycznością wywołały do tablicy fanów Nocnego Kochanka - dzięki nim nie było niezręcznej ciszy. W przerwach non stop śpiewali nasze piosenki. Urzekli nas także swoim wykonaniem jednego z przebojów Arki Noego oraz "Barki". Mało kto wiedział, że specjalnie na ten wieczór przygotowaliśmy ten numer i "Barkę" zagraliśmy akustycznie - odśpiewaliśmy ją w zasadzie z całą salą. Ciekawostką jest to - od razu podkreślę, że nie jest to przeze mnie koloryzowane - o czym poinformował mnie nasz świetlik już po koncercie: "Krzysiu, czy ty wiesz, o której godzinie zagraliście 'Barkę'?". Tak, o 21.37. Serio, to nie było planowane. Poza tym trzy razy siadł prąd - tak jakby ktoś chciał, żebyśmy tę 'Barkę' zaśpiewali o 21.37. To jest autentyk.
Reżyser klipu skontaktował się z Michałem Wiśniewskim, a ten po prostu się zgodził. Poznaliśmy się tak naprawdę dopiero na planie. Dość szybko zorientowaliśmy się, że to sympatyczny i wyluzowany facet z bardzo dużym dystansem do siebie. Jest w zupełności świadomy tego, jak jest odbierany przez ludzi. Takim momentem, który pokazał nam, co to jest za gość, było wspólne śniadanie. Michał powiedział, że on chciałby się napić kawy w filiżance ["Filiżanka" to głośna piosenka Michała Wiśniewskiego z 2013 roku, którą wiele komentatorów nazywało kryptoreklamą picia kawy]. Już wtedy wiedzieliśmy, że będzie dobrze. Drugim zdarzeniem, które powiedziało nam sporo o Michale, była dyskusja nad jedną ze scen do klipu. W scenariuszu rozpisano, że mam z Michałem siedzieć nago w jacuzzi albo wannie i pić drinczki. Koniec końców nie zdecydowaliśmy się na ten pomysł. Trochę szkoda, ale to był pierwszy dzień naszej znajomości, więc nie chcieliśmy zwyczajnie przegiąć pały. Mam wrażenie, że teraz na luzie moglibyśmy to zrobić. I to nawet nie na potrzeby klipu (śmiech).
Michał stwierdził: "Chłopaki, jestem tu dla was. Wy mówicie, ja robię". Wywarł na nas bardzo dobre wrażenie. Później wystąpił jeszcze z nami na finale naszej "Trasy w Ciemność" na Torwarze. Pamiętam, że kiedy się z nim skontaktowaliśmy w sprawie jego gościnnego występu, to z miejsca się zgodził, ale zadał naszemu menadżerowi pytanie: "Marcin, czy ja mogę się ubrać ch**owo?" (śmiech).
Wystąpił na scenie z białą gitarą Gretsch Falcon - powiedziałbym, że jest dość spektakularna, a jako komplet do niej założył jebitne białe futro. Zawsze jak spotykamy się z Michałem, jest wesoło.
Zdarzają się, ale są zazwyczaj grzeczne. Najczęściej wyglądają tak, jakby miały wybadać grunt: "może jakieś piwko, albo kawka, a może jakieś afterparty?". Pojawiają się jednak też bardziej bezpośrednie, które są przy tym miłe i jakby nie patrzeć, mi schlebiają. Niedawno dostałem wiadomość na Instagramie: zdjęcie, jak na Snapchacie, które po krótkiej chwili znika. To była fotka ładnej dziewczyny odstawionej na wieczór, a pod spodem pytanie: "Randka?". Ostatnio, podczas sesji Q&A [pytania i odpowiedzi - przy. red.] również na Instagramie dostałem krótkie, konkretne pytanie: "Sex?". Ja jednak jestem grzeczny.
Wiesz, to, że jest impreza i alkohol, nie znaczy, że od razu muszę być zdradziecką mendą. Imprezy i posiadówki cały czas się zdarzają, tym bardziej, że jesteśmy bardzo mocno motywowani przez naszą ekipę techniczną.
Na pewno trzeba powiedzieć, że nie możemy imprezować tak, jak to miało miejsce za czasów pierwszej płyty. W tamtym okresie sporo działo się przed koncertami i w ich trakcie, jak i po nich. Z biegiem czasu graliśmy coraz więcej. W końcu uzmysłowiliśmy sobie, że jeśli nadal będziemy spożywać takie ilości alkoholu, nieustannie balować i nie dosypiać, to możemy sobie dać jeszcze maksymalnie jedną płytę, a później to już tylko wózek inwalidzki i kroplówka. Gdybyśmy cały czas nastawiali się na tak intensywne imprezowanie, to serio byłoby ciężko. Teraz staramy się pilnować - oczywiście nie jest tak, że nie ma zupełnie tego rock'n'rolla. Imprezy zdarzają się cały czas, ale nie ma już takiej przeginki, jak na samym początku.
W okolicy drugiej płyty mieszkałem z naszym basistą Arturem. Fajnie się to wspomina, ale w pewnym momencie musieliśmy to ukrócić. Z alkoholem mieliśmy styczność niemal codziennie. Czasem to był drinczek, a czasem cztery. Pamiętam jak jechaliśmy na koncert do Olsztyna… To był ostatni weekend trasy. Wyruszyliśmy z Warszawy i poszło nam tak dobrze, że po około 30 minutach większość z nas była już w półnegliżu. Stwierdziłem, że jest fajnie, gorąco i rozebrałem się do naga. Ale wiadomo, jak się płyny przyjmuje, to w końcu trzeba je też oddać. Czy tam odlać. Zrobiliśmy przystanek, wyskoczyłem bez ubierania się i poleciałem pod krzaczek. Ale w takich sytuacjach nic nie ginie - mój kochany basista Artur poleciał za mną z telefonem i wszystko nagrał.
Zazwyczaj mówimy, że takie sytuacje zostają w zespole, że takie nagrania zostawiamy tyko dla nas. Jakież było moje zdziwienie, gdy już po koncercie w Olsztynie wyszedłem przebrany na podpisy i zdjęcia, a ktoś z ludzi mi powiedział: "Krzysiu, widzieliśmy. He he, fajnie się bawicie". Tak, Artur wyszedł do publiczności kilka dobrych minut przede mną.
"Bardzo serdecznie mu podziękowałem" za to, co zrobił. Przy mnie wykasował z telefonu ten filmik, bo wiedział, że dalej by go korciło i pokazywałby innym ludziom. Zresztą, kiedy jeszcze byłem nauczycielem, często przeżywałem chwile niepewności. Co jakiś czas, po weekendzie, podczas zajęć zaczepiał mnie jeden uczeń, który mówił "Ha, ha! Widziałem pana!". Miałem wtedy oczywiście tysiąc myśli na sekundę: gdzie ja byłem, gdzie on mnie widział, czy ja miałem koncert, czy byłem w Warszawie, czy on mnie widział poza miastem? Zawsze po prostu mnie wkręcał - nigdzie mnie nie widział, ale swoje się podenerwowałem. Ale raz było naprawdę blisko. Pamiętam, że poszedłem na wieczór kawalerski mojego kumpla. Śmigaliśmy w okolicach Nowego Świata i ja tam jakieś fikołki robiłem - przy takich okazjach człowieka różne emocje ponoszą. Po tym weekendzie przychodzę na zajęcia, a on siedzi w pierwszej ławce i mówi: "Proszę pana, teraz to już pana serio widziałem!". Tym razem naprawdę mógł, bo zazwyczaj mówił, że widywał mnie gdzieś w centrum, lub na Starym Mieście. Pytam, niby na luzie: "A gdzie mnie widziałeś?". Tymczasem z tyłu głowy myśli, że jakby coś nagrał, to byłoby to pewnie i śmiesznie, ale nie wiem, co na to dyrekcja i rodzice. On mówi: "Na Mazowieckiej pana widziałem!". Myślę sobie: "Jak dobrze. Nie byłem na Mazowieckiej".
Po pierwszej płycie zadaliśmy sobie to samo pytanie. "Hewi Metal" to był właściwie eksperyment i zastanawialiśmy się, czy jesteśmy w stanie tworzyć dalej takie numery. Przede wszystkim chodziło o teksty - o czym można jeszcze pisać, żeby było fajnie, śmiesznie i ciekawie. Pamiętam, że w busie podczas jednego z wyjazdów w ramach naszej pierwszej trasy koncertowej, zrobiliśmy burzę mózgów, podczas której notowałem nasze pomysły, wstępne tytuły, skróty myślowe, które można by rozwinąć. Zapisałem całą stronę A4 - wprawdzie w telefonie, ale A4 (śmiech). I co ciekawe, wiele z tych pomysłów później wykorzystaliśmy. Nie jestem pewien, ale możliwe, że już wtedy pojawił się pomysł na "Zdrajcę Metalu", który później znalazł się na drugiej płycie.
Jakbyśmy się za mocno skupiali na tym, co będzie i o czym mamy pisać nowe piosenki, to już dawno musielibyśmy zakończyć działalność Nocnego Kochanka. Cały czas jesteśmy mocno spontaniczni. Jeśli mamy pomysły na numery, to nawet w tak zwanym międzyczasie je zapisujemy i nagrywamy. Mówię tu zarówno o muzyce, jak i o tekstach. Jeśli przyjdzie taki czas, że nic nam nie będzie przychodziło do głowy, to będzie oznaczać, że może potrzebujemy przerwy. Historia muzyki pokazuje, że wiele zespołów nie wchodzi do studia, jeśli nie czuje takiej potrzeby, czy też nie ma weny. Taki Rammstein na przykład, w latach 2010-2018 nie nagrał żadnego albumu. Zobaczymy jak to będzie z nami.
Nocny Kochanek to grupa, w skład której wchodzą Krzysztof Sokołowski, Robert Kazanowski, Arkadiusz Majstrak, Artur Pochwała i Artur Żurek. Zespół gra zawodowy heavy metal w stylu Iron Maiden, Helloween czy Judas Priest. Ich muzyka wyróżnia się humorystycznymi i pełnymi dystansu tekstami piosenek, które faktycznie często skupiają się na stereotypach związanych z metalową subkulturą, imprezowaniu i piciu alkoholu. Nie brakuje tam też zabawy słowem, dwuznaczności i odniesień do muzycznych idoli członków grupy.
"Nocny Kochanek w nieco ponad dwa lata osiągnął niemal wszystko, o czym jego członkowie marzyli, rozpoczynając działalność. Nic dziwnego, że coraz więcej osób zachodzi w głowę, jak oni to robią, kim są i skąd się wzięli? Ich pierwsza i druga płyta studyjna pokryły się złotem, zdobyli wszystkie możliwe statuetki na tegorocznej Gali Płyty Rocku Antyradia, zagrali na Dużej Scenie Przystanku Woodstock, a w grudniu wystąpili przed legendarną grupą Scorpions w gdańskiej Ergo Arenie" - pisała jeszcze w 2018 roku Joanna Chojnacka dla Kultura.gazeta.pl.
To ciągle nie koniec, "Zdrajcy metalu" potem zyskali status płyty platynowej, podobnie stało się też w przypadku trzeciej płyty zespołu. "Randka w ciemność" osiągnęła ten status w kwietniu 2022 roku, zaś nieco wcześniej przyniosła muzykom Fryderyka w kategorii "Album roku - metal". Nocny Kochanek nie ma też problemów z zapełnieniem sal koncertowych - zespół wyprzedaje największe kluby w Polsce do ostatniego biletu. Grupa wystąpiła też m.in. na dużej scenie na festiwalu Pol'and'Rock czy podczas Top of the Top Sopot Festival 2022. Do tego zespół supportował też polskie koncerty takich grup jak The Scorpions czy Sabaton.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.