Lanberry: Słowo "obecna" jest kontynuacją mojej myśli z poprzedniej płyty. Chodzi o to, że bardzo polecam życie tu i teraz. Wiem to z własnego doświadczenia. Życie staje się o wiele łatwiejsze i zdrowsze, kiedy przestajemy robić sobie wycieczki w przeszłość. I ta płyta jest właśnie o tym "byciu", o zanurzeniu się w momencie, w którym żyjemy. Drugie znaczenie jest takie, że zaznaczam swoją obecność i gotowość, by pokazywać nowe barwy zarówno w warstwie muzycznej, jak i też lirycznej.
Świetne, że zauważyłeś to doświadczenie, bo doświadczenie drogi dla mnie jest najważniejsze. Drogi, czyli bycia tu i teraz, bycia zanurzoną w doświadczeniu. Tego, co mi się przytrafia, ale też wyciąganie wniosków z tych doświadczeń, to jest dla mnie największa nauka. Kiedy przeżyję coś naprawdę ciężkiego albo przeżyję coś, co wymaga ode mnie ogromnej pracy, żeby się z tego wywinąć i w ogóle mieć jakąś lekcję na przyszłość. Więc tego doświadczenia rzeczywiście, również jeśli chodzi o relacje, jest tutaj bardzo dużo. Jak zwykle się śmieję, że kolejne piosenki to jest następny odcinek moich opowieści o relacjach i tego, co zaobserwowałam u siebie, ale też u innych. Ale tutaj zwłaszcza u siebie. To nie są piosenki o relacjach na smutno, to wszystko jest podane z dużym dystansem. Czasami też patrzę na niektóre sytuacje ze spokojem, bo rozstanie dla mnie nie oznacza już tego, co oznaczało kiedyś.
Więcej ciekawych wywiadów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Zdecydowanie. Każde zamknięcie jest jednocześnie otwarciem nowego, nową drogą. To wszystko gdzieś tam się zapoczątkowało w momencie, kiedy realnie zaczęłam zmieniać swoje życie. Tylko te zmiany nie mogą być jedynie deklaratywne, muszą faktycznie zacząć się dziać. Musimy poczuć na własnej skórze, że coś ma miejsce, że np. przestaliśmy się bać żyć samemu. Śpiewałam też o tym na mojej poprzedniej płycie. O zmierzeniu się z samym ze sobą. To była największa lekcja, która cały czas trwa i myślę, że tutaj na tej płycie też jest to dość wyraźnie zaakcentowane.
I żyję! (śmiech) I to jest najpiękniejsze w tym wszystkim, ale rzeczywiście nie było to łatwe i ten proces cały czas trwa. To nie jest tak, że to się nagle kończy i nie nawiedzają mnie już demony z przeszłości. Tylko sęk tkwi w tym, żeby zdobywać coraz więcej narzędzi i metod do pracy ze sobą i do tego, żeby sobie radzić z niektórymi sytuacjami. Nie chodzi o to, żeby nie przeżywać, żeby nie czuć pewnych emocji. Bo one przyjdą. Tylko pytanie, jak sobie z nimi poradzimy. To jest chyba esencja tego wszystkiego. A w "Tańcu z ogniem" ten "ogień" jest ewidentną metaforą show-biznesu i tego, czym może nas karmić, też tego, jakie zagrożenia są w tym świecie. Bo ewidentnie są. Istotne jest, co chcemy zrobić ze swoim życiem, kiedy wkraczamy w ten świat? Czy chcemy, żeby nas właśnie to karmiło, dało nam szczęście, satysfakcję, czasami euforię, czy wręcz przeciwnie i zapętlamy się w jakiejś destrukcji czy autodestrukcji?
Uważam, że to naturalna kolej rzeczy w życiu artysty. W każdej relacji czasami te same pewne rzeczy przestają działać i po prostu trzeba iść do przodu i próbować nowych rozwiązań. Nie było absolutnie żadnych dram. Było to naturalne przejście do kolejnego etapu w mojej karierze. Bardzo sobie cenię zarówno moją byłą wytwórnię, jak i obecną. Z sentymentem i z nostalgią wspominam te czasy minione, bo piękne rzeczy się działy. A najtrudniejszy był dla mnie ten okres przejściowy, kiedy jeszcze nie mogłam powiedzieć, że przychodzę do tej nowej wytwórni, ale to akurat zaowocowało piosenką "Debiutuję", która się znalazła na tej płycie. Pamiętam, że wtedy bardzo dużo wiadomości dostawałam od ludzi z pytaniem: "Gdzie ty jesteś?", "Dlaczego nie wydajesz piosenek?", "Jest taka cisza. Powinnaś być wszędzie. Co się dzieje?". I stwierdziłam, że zamiast się irytować i denerwować, że nie mogę jeszcze niczego zdradzać, to po prostu przekuję to na piosenkę.
Na razie nie, bo uważam, że właśnie w popie możemy łączyć ze sobą przeróżne rzeczy i przeróżne kombinacje prezentować. I na ten moment zaspokaja to moją artystyczną ciekawość i kreatywność. Mam taką osobistą, małą krucjatę, żeby mówić ludziom o popie. Pozmieniało się w polskiej muzyce. Ja też nie chcę jakoś oceniać tego, co się działo 15 lat temu w polskiej muzyce popowej, bo to był po prostu taki czas. A teraz mam wrażenie, że naprawdę producenci dogonili zachodnich producentów. Nie odstajemy w niczym. Robimy jakościowy pop i nie musimy już nadawać temu dodatkowego przymiotnika typu "alternatywny" albo "jakościowy". Po prostu jest to muzyka popowa.
Tak, to jest niefajne, ale może to się w końcu powoli zacznie zmieniać. Możemy o tym rozmawiać i mówić, że nie musimy tworzyć aury niesamowitego artyzmu wokół czegoś, co jest dobrą muzyką popową. Więc mam nadzieję, że w domyśle już będziemy myśleć, że taki artysta robi jakościowy pop, bo da się. I wydaje mi się, że w ten sposób będzie o wiele mniej podziałów, które mnie denerwują. Takiej segregacji, którą wyraźnie widać, nawet intelektualnie - patrzę na to czasami z niedowierzaniem. Są pewne grupki wzajemnej adoracji, a ja mam na to alergię i zawsze patrzę na to z dużym dystansem. Zastanawiam się tylko, po co się coś takiego robi. Żeby siebie dowartościować w jakiś sposób? Nie mam pojęcia. Nie potrzebuję tego, po prostu chcę się dzielić ze światem swoją miłością do muzyki. Wiem, że to brzmi banalnie, ale przez tyle lat od mojego debiutu w 2015 roku ta miłość do muzyki wciąż trwa, która z roku na rok jest inna.
Zaczynałam w 2015 roku z bardziej electro-popowym brzmieniem i dużą dozą fascynacji szwedzkimi producentami i szwedzką sceną electro-popową. Ale nawet wtedy wszystkie piosenki zaaranżowane koncertowo miały w sobie dużo gitar. To zyskiwało pełniejsze brzmienie. Ludzie na początku się trochę dziwili na koncertach, że to były takie bardziej drapieżne aranżacje, które stworzyliśmy z całym zespołem. I właśnie teraz ten kawałek mojego muzycznego DNA dość wyraźnie wybrzmiewa, bo moja fascynacja muzyką rockową to jest kawał mojego dzieciństwa i to niewątpliwie przez tyle lat ze mną było i nadal jest.
Muzyczne doświadczenia, które zbudowały ten mój eklektyzm muzyczny, zaczęły się już w dzieciństwie. Moi rodzice zarazili mnie miłością do polskiej muzyki lat 60. i 70. Natomiast moja starsza siostra pokazała mi świat MTV lat 80. i 90., a potem już na własną rękę odkrywałam na przykład takie zespoły, jak Hey jako siedmiolatka. I wszystkie takie klasyki, jak Guns N’Roses, Aeorsmith czy oczywiście Nirvana. A gdybym miała wymienić dwa zagraniczne zespoły , które mają na mnie największy wpływ, to na pewno byliby to Red Hoci i Beatlesi.
Bo z każdej dekady, jeśli chodzi o muzykę rockową, począwszy od lat sześćdziesiątych, lubię coś wyciągać i przekładać to na język współczesny.
Na pewno Foo Fighters, Red Hotów i wszystkie pop-punkowe i pop-rockowe brzmienia typu Avril Lavigne czy Blink 182. W ogóle Travis Barker powrócił w glorii i chwale mniej więcej rok temu i robi największe produkcje. Coś niesamowitego. A jeśli chodzi o taką najświeższą inspirację, która mnie elektryzuje każdego dnia, to jestem uzależniona od płyty "Coping Mechanism" Willow Smith. Uważam, że ona jest geniuszką. Fenomenalna płyta.
W ogóle!
Miałam kilka prób romansu z tym gatunkiem, ale za każdym razem utwierdzam się w tym, że to nie jest do końca moja bajka. Słucham tego, bo jest to dla mnie bardzo ważny wyznacznik tego, co się dzieje globalnie muzyczne oraz w głowach artystów. Czasami nie za wiele muzycznie się tam dzieje, ale za to dużo, jeśli chodzi o kreację. Jara mnie to, że oni sobie robią po prostu swoje postaci, swoje awatary.
W który nie do końca czasami wierzę. Bo ktoś musi mnie naprawdę bardzo mocno poruszyć, żebym mu uwierzyła. Ale czasami jego postać jest tak dobra, że nie obchodzi mnie to, czy to jest prawdziwe, czy to jest poza. Jeśli chodzi o takich raperów-poetów, to na pewno Bisz. On jest naprawdę zdolny. Z tych nowszych twarzy, to gdzieś tam Mata mnie ujął, ale bardziej płytą "100 dni do matury". Bardziej mu uwierzyłam wtedy, teraz zdecydowanie mniej.
Tutaj wchodzimy na ten poziom, którego ja nie cierpię. Takiej "pozy gwiazdy", która z nikim nie rozmawia, zachwycona swoją wyjątkowością. W ogóle nie kumam tej koncepcji. Nie kumam tego typu gwiazdorzenia, a wiem, co się odwala w środowisku hip-hopowym. Mówię oczywiście ogólnie, nie chodzi mi konkretnie o Matę. Ale wiem, jak może odwalić. Co mogą zrobić pieniądze z ludźmi i szybki sukces. Jest to przerażające, ale może to też taka naturalna kolej rzeczy. Musi przyjść taki stan, który prędzej czy później się skończy, albo w tragiczny sposób, albo wielką zmianą i transformacją.
To są genialne artystki i co do tego nie ma wątpliwości, bo obydwie udowodniły, że mają ogromny talent i pasję. Swoją drogą, Miley to też jest moja wielka inspiracja.
Tak.
Przede wszystkim ona tam pracowała z jednym z trzech moich ulubionych producentów, czyli z Andrew Wattem. On jest po prostu genialny i pokazuje też, że można pracować zarówno z Ozzym Osbournem, jak i z Camilą Cabello. A u nas takie rzeczy się nie zdarzają.
Jeśli w ogóle do tego dojdzie, to może to być jesień. Ale to co mogę na pewno powiedzieć, to zapowiedzieć sezon plenerowy, który będzie bardzo ciekawy i intensywny. Ja to lubię bardzo. Uwielbiam wsiadać w busa z moim zespołem, z którym ruszamy w Polskę i gramy w takich miejscowościach, do których prawdopodobnie bym nie trafiła, a czasami odkrywamy naprawdę perełki w polskim krajobrazie.
Chęci z mojej strony są wielkie, więc wysyłam w kosmos taką intencję, żebym pojawiła się na tegorocznych festiwalach. Bardzo chciałabym zaprezentować ten materiał właśnie w takim kontekście. Ogółem uważam, że fajnie, że festiwale otwierają się na te bardziej popowe brzmienia. Żeby zakopywać te podziały, żeby zakopywać segregację.
Jako że tytuł mojego albumu brzmi "Obecna", to raczej aż tak nie wybiegam w przyszłość. Na nowym albumie mam taką piosenkę, która jest pozornie lekka i przyjemna. Mówię o piosence "Waniliowe".
(Śmiech) Mówię tam, że czasami naprawdę nie warto myśleć o tym, co będzie, bo dzisiaj może być nasz ostatni zachód czy nasza ostatnia prosta. Przez ostatnie dwa lata zdaliśmy sobie sprawę, że różne rzeczy mogą się zdarzyć. Nie mówię tego po to, żeby teraz panikować, tylko wręcz przeciwnie, żeby wycisnąć z każdego dnia tyle, ile możemy. Warto się spotkać z kimś, kogo dawno nie widzieliśmy. Albo spotkać się ze sobą. Bo na przykład zaniedbywaliśmy siebie. Zarówno, jeśli chodzi o nasze ciało, jak i naszą psychikę. Albo po prostu pojechać do lasu, jeśli masz ochotę.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.