Krzysztof Klenczon zapisał się na kartach historii jako jeden z najwybitniejszych kompozytorów w czasach PRL-u. Był autorem największych hitów Czerwonych Gitar, a skomponowane przez niego piosenki do dziś cieszą się popularnością. Niestety jego karierę przerwał tragiczny w skutkach wypadek samochodowy.
Jego przygoda z zespołem Czerwone Gitary rozpoczęła się w połowie lat 60., gdy dołączył do grupy Pięciolinie. Tak wówczas nazywali się muzycy bigbitowej grupy. Klenczon nie tylko grał i śpiewał, ale również komponował. Gdy w 1969 roku wraz z kapelą wystąpił na VII Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, stworzona przez niego linia melodyczna do utworu "Biały Krzyż", odniosła niebywały sukces.
Klenczon był raczej niepokornym muzykiem. Nie bał się ryzyka i odważnych brzmień, a w swoich kompozycjach wprowadzał psychodeliczne dźwięki. Stawiał na oryginalność i nietuzinkowość. Chciał, by utwory grupy wyróżniały się na tle tych znanych już słuchaczom. Członkowie Czerwonych Gitar mówili, że był wybuchowy i zbuntowany, wiedział, czego chce i nie czuł obaw, wyciągając po to ręce. — Ten bunt dostrzec można było w jego charakterze i brzmieniu niektórych utworów, jak chociażby "10 w skali Beauforta", zaś anielskie usposobienie w piosenkach sentymentalnych, bardzo uczuciowych, jak "Jesień idzie przez park", "Gdy kiedyś znów zawołam cię" — wspominał Skrzypczyk.
Zespół w błyskawicznym tempie zrobił zawrotną karierę i szybko zaczęto nazywać ich "Beatlesami Wschodu". Przez pewien czas Klenczon był jednym z najważniejszych członków grupy i odpowiadał za powstanie kompozycji takich przebojów jak m.in. "Biały krzyż", "Kwiaty we włosach" czy "Historia jednej znajomości". Choć muzycy na scenie byli zgrani, to za kulisami rozgrywały się stale narastające konflikty.
W styczniu 1970 roku doszło do eskalacji sporu pomiędzy Klenczonem a Sewerynem Krajewskim, który zakończył się głosowaniem. — Myślę, że koledzy Dornowski i Skrzypczyk słusznie postąpili (...) stawiając na Krajewskiego. W nim był większy potencjał twórczy. Był bardziej utalentowanym kompozytorem niż Krzysztof. Wydaje mi się, że w pewnym momencie Krzysztof się wypalił, jeśli chodzi o komponowanie. Nie był takim melodykiem jak Krajewski. Zaczął pisać mniej — twierdził Marek Gaszczyński podczas rozmowy z Onet Kultura.
Klenczon odszedł z grupy, a dwa lata później wyprowadził się z rodziną do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkali jego teściowie. Wciąż komponował i nagrywał utwory, również nie przestawał koncertować. W międzyczasie na świat przyszła druga córka muzyka. Wspierał żonę i często wyręczał ją w domowych obowiązkach. — Krzysztof bardzo pomagał, przewijał pieluchy i chyba więcej skakał przy dzieciach niż ja. Był kapitalnym ojcem — wspominała wzruszona żona kompozytora, Alicja Klenczon-Corona. Niestety rodzinną sielankę przerwał tragiczny w skutkach wypadek.
25 lutego 1981 roku Krzysztof Klenczon udał się do jednego z klubów w Chicago, w którym zagrał charytatywny koncert, jak się później okazało, ostatni w jego karierze. Początkowo planował odmówić występu, nie czuł się bowiem najlepiej i od kilku dni zmagał się z przeziębieniem. Jednak przez charakter wydarzenia zdecydował się zaśpiewać dla zgromadzonej publiczności. Na koncert zabrał ze sobą żonę. Podczas drogi powrotnej, to właśnie Alicja prowadziła samochód, a Krzysztof odsypiał. Nagle obudził się i poprosił, by zamienili się miejscami. Chwilę później doszło do wypadku. — Krzysztof jakby się obudził, wrzeszcząc na mnie, że się przesiadamy i on poprowadzi dalej. Może 2-3 minuty później zobaczyłam światła pędzącego na nas samochodu. Usłyszałam huk i nic już więcej nie pamiętałam — wspominała kobieta.
Żona muzyka nie odniosła poważnych obrażeń, jednak stan Klenczona oceniano jako krytyczny. Muzyk miał złamane żebra, przebite lewe płuco oraz przerwaną aortę. Natychmiast trafił na stół operacyjny, gdzie wykonano skomplikowany zabieg ratujący życie. Niestety po 40 dniach od wypadku nie odzyskał przytomności i lekarze stwierdzili zgon. Krzysztof Klenczon zmarł 7 kwietnia 1981 roku. W chwili śmierci miał zaledwie 39 lat. — Nasze małżeństwo trwało zaledwie 15 lat. Nie chciało mi się więcej żyć, ale miałam dla kogo żyć, były dwie córki — mówiła wdowa po kompozytorze.
Więcej aktualnych informacji znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.