"Jak myśl sprzed lat, jak wspomnień ślad, wraca dziś pamięć o tych, których nie ma" - to ostatni refren, który zaśpiewał w swoim życiu Krzysztof Klenczon. 25 lutego 1981 roku odbył się charytatywny koncert, na który zaproszono muzyka Czerwonych Gitar. Artysta był nieco przeziębiony, dlatego nie za bardzo miał ochotę wziąć udział w wydarzeniu, jednak ze względu na charakter imprezy, nie potrafił odmówić.
Występ dla Polonii w klubie Milford w Chicago był bardzo udany. Na scenie można było zobaczyć również innych wybitnych polskich muzyków - Czesława Niemena i Krzysztofa Krawczyka. Klenczon zgodnie z relacją Vivy zakończył swoją część koncertu balladą "Biały krzyż". Piosenkę skomponował dla ojca, którego uwielbiał, a podczas nieszczęśliwego wieczoru wykonał ją aż trzy razy, gdy publika domagała się bisów. Nikt stojący pod sceną nie wiedział, że ma ostatnią okazję usłyszeć utwór na żywo w oryginalnym wykonaniu.
Kiedy Klenczon wraz z żoną Alicją wracali z klubu, w ich samochód uderzył pijany kierowca ciężarówki. Ukochana artysty wyszła z wypadku bez szwanku, jednak dla muzyka los nie był tak łaskawy. Złamane żebra przebiły lewe płuco Klenczona, miał też przerwaną aortę. Onet cytuje Alicję Klenczon, która z żalem, że jej szczęśliwe małżeństwo trwało zaledwie 15 lat, opowiadała o wypadku słowami:
Wracaliśmy obydwoje nad ranem samochodem do domu. Ja siedziałam za kierownicą; raptem na jakichś światłach Krzysztof jakby się obudził, wrzeszcząc na mnie, że się przesiadamy i on poprowadzi dalej. Może 2-3 minuty później zobaczyłam światła pędzącego na nas samochodu.
Klenczon natychmiast trafił do szpitala, gdzie poddano go operacji. Wszyscy mieli nadzieję, że wydobrzeje, jednak tak się nie stało. 7 kwietnia 1981 roku po 40 dniach od wypadku artysta zmarł, osieracając dwie córki.
Obecny na koncercie w Chicago Krzysztof Krawczyk miał wyrzuty sumienia wobec śmierci przyjaciela. Chociaż oczywiście tragiczny wypadek w żadnym stopniu nie był jego winą, artysta nie mógł darować sobie, że nie zatrzymał kolegi, który chciał wracać z występu do domu. Po latach wokalista wspominał, że może gdyby zostali w klubie dłużej, a Klenczon ruszyłby w drogę o innej godzinie, nadal by żył. Artysta, który zmarł niemal równo po 40 latach od wypadku Klenczona, zaśpiewał pieśń "Ave Maria" na pogrzebie lidera Czerwonych Gitar. W ten sposób pożegnał przyjaciela i podziękował mu za wspólne chwile.