Od prawie 40 lat Sławomir Świerzyński jest związany z polską sceną muzyczną. Lider i wokalista zespołu Bayer Full cieszy się niesłabnącą popularnością i zainteresowaniem słuchaczy. Jednak kariera to nie tylko ogromne pieniądze, splendor i światła reflektorów. W najnowszym wywiadzie opowiedział o mrocznych stronach sławy, w tym głośnym porwaniu jego syna.
W najnowszym odcinku internetowego programu "Kopalnia sukcesu" swoją historię i drogę do kariery opowiedział Sławomir Świerzyński. Wyjawił, że od dziecka przejawiał ogromne zamiłowanie do muzyki. Początkowo uczył się gry na akordeonie, lecz to śpiewanie sprawiało mu największą radość. W 1984 roku założył zespół Bayer Full, z którym nagrał pierwszą kasetę demo. — Pojechałem z taką próbną kasetą, to się nagrywało gdzieś tam w garażu, musiało być dziesięć piosenek — wspominał spotkanie z producentami. Ostatecznie muzycy dostali zgodę, by wejść do studia. Podczas dwóch sesji nagraniowych stworzyli swoją debiutancką kasetę, która gdy tylko trafiła na rynek, sprzedała się w nakładzie 2 mln egzemplarzy.
Mimo że zespół szybko zyskał popularność, to wynagrodzenie nierzadko nie wystarczało na zapewnienie podstawowych potrzeb. — Musieliśmy walczyć przede wszystkim o kasę. Graliśmy w granicach 110 koncertów rocznie i wtedy zarabialiśmy na tych koncertach, uważaj, po 100 zł na łeb. To była bzdura — mówił Świerzyński, dodając, że największe pieniądze zaczął zarabiać dopiero na reklamach po sukcesie piosenki "Majteczki w kropeczki". Wokalista opowiedział również, jak doszło do współpracy z chińskim rynkiem muzycznym, dla którego zespół sprzedał licencję na 65 mln płyt. Wyznał, że choć ten projekt kosztował go ponad 200 tys. zł, to dziś jest wdzięczny za tę możliwość, bo zapewnił sobie i rodzinie bezpieczeństwo finansowe. — Zasada jest taka, że pieniądze lubią ciszę — skwitował.
Podczas rozmowy Świerzyński wrócił również wspomnieniami do 2004 roku. Wówczas porwano jego 20-letniego syna, Sebastiana. — Nie życzę największemu wrogowi czegoś takiego — powiedział. Chłopak był przetrzymywany przez trzy doby, a porywacze żądali aż pół miliona złotych okupu. Rodzina wokalisty nie miała takich pieniędzy. Kwotę zdołano uzbierać tylko dzięki pomocy przyjaciół i znajomych. — Miałem wtedy przyjaciół, kolegów, którzy przyjeżdżali z walizkami — wyjawił muzyk. Ostatecznie do przekazania okupu nie doszło, bo policja zdołała odnaleźć syna piosenkarza, za co do dziś jest wdzięczny. — Do tej pory dziękuję polskiej policji, bo to dzięki niej odzyskałem Sebastiana — wyznał. Artysta ma jednak wiele zastrzeżeń co do działań sędzi podczas rozprawy sądowej. Przede wszystkim zignorowano wiele dowodów, m.in. fakt, że pies dwukrotnie podjął trop, wskazując sprawcę przestępstwa, który ostatecznie został uniewinniony. Wydarzenie odcisnęło ogromne piętno na całej rodzinie, która do dziś mierzy się z traumą, a Sebastian mimo upływu wielu lat wciąż korzysta z pomocy psychiatry. — To jest skaza na całe życie — stwierdził lider zespołu Bayer Full.