Na temat niesnasek pomiędzy Marylą Rodowicz a Urszulą Sipińską spekulowano przez dekady. Wszystko zaczęło się, gdy obie w latach 60. zawojowały polską estradą. Choć różne były nie tylko ich głosy, ale również sceniczna prezencja i cele, Rodowicz podbijała bowiem festiwale w kraju, a Sipińska skupiała się głównie na zagranicznej karierze, to traktowały się jak konkurencję.
Spór zaczął zaogniać się w 1970 roku. W trakcie trwania Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu Rodowicz otrzymała niepokojący telefon z informacją, że jej mama nie żyje. Choć okazało się, że to żart, to już na starcie wprowadziło to napiętą atmosferę. Gdy wokalistka weszła na scenę, pojawiły się kolejne trudności – najpierw miała problemy z mikrofonem, a później okazało się, że zaginęły nuty, z których korzystała orkiestra. Co prawda oficjalnie nikogo nie posądzono o bycie sprawcą zamieszania, to w kuluarach spekulowano, że stoi za tym konkurencja. Rodowicz nie dała się sprowokować. Na scenie wystąpiła i to w dodatku z sukcesem, bo piosenka "Jadą wozy kolorowe", którą zaśpiewała, stała się wielkim przebojem.
Wydawało się, że sytuacja między wokalistkami wraca na dobre tory, gdy cztery lata później obie gwiazdy wystąpiły w jednym z popularnych programów telewizyjnych, śpiewając w duecie piosenkę "Nareszcie razem" z repertuaru Maryli Rodowicz. Choć utrzymywały, że ich konflikt wykreowały media, to większość uważała, że ich wspólny występ to jedynie chwyt marketingowy.
W kolejnych latach artystki skutecznie się unikały, choć zdarzały się wydarzenia, podczas których musiały mijać się za kulisami. Czara goryczy przelała się jednak w 1977 roku na Festiwalu w Opolu. Podobno, gdy Sipińska występowała na scenie, tuż za nią pojawiła się Rodowicz, parodiując jej występ. — Urszula się zezłościła i rzuciła w Marylę bodajże truskawką ze stojącego na scenie stołu z warzywami i owocami, który był dekoracją — wspominała dziennikarka, Maria Szabłowska, która obserwowała incydent. Wywiązała się szamotanina, w trakcie której panie biły się kapeluszami. — Skończyło się wyrwaniem rękawa w marynarce Urszuli — opowiadała.
Artystki długo nie komentowały tych doniesień. Dopiero po ponad 25 latach od tych wydarzeń, Rodowicz w końcu zabrała głos. W rozmowie z "Vivą" stwierdziła, że konflikt był tylko wymysłem szukającej sensacji prasy, choć faktycznie irytowało ją, że koleżanka po fachu przesadnie inspiruje się jej stylem. — Między nami nie było konfliktu, chociaż nam go przypisywano. Drażniło mnie trochę, że ściąga moje pomysły, na przykład na kostiumy — mówiła wówczas artystka. W 2010 roku Sipińska odniosła się do tych słów na łamach swojej książki autobiograficznej "Gdybym była aniołem".
Jasne, że konkurowałyśmy. Wtedy Polska była, i w pewnym sensie nadal jest, podzielona. Jedni kochali mnie, drudzy Rodowicz
— twierdziła. Rodowicz po latach także zmieniła swoją wersję wydarzeń. W 2021 roku w filmie "Maryla. Tak kochałam" wyznała, że faktycznie konflikt istniał, a jego prowodyrką była Sipińska, która nieustannie naśladowała ją na scenie. — Zaczęła troszkę małpować mój styl ubierania się — mówiła. — Potem nagle sobie obcięła grzywkę, ja myślę sobie "no nie, jeszcze ta grzywka" — wspominała gwiazda.