The Weeknd wrócił do Polski po sześciu latach. Śmiało stwierdzę, że od czasu jego ostatniego występu w kraju nad Wisłą żyjemy już w innej epoce, a on sam jest postacią przełomową tego momentu. W listopadzie 2019 roku nikt jeszcze nie spodziewał się, co będzie się dziać na świecie za kilka miesięcy. A tymczasem w pewne wtorkowe popołudnie w audycji "Tony z betonu" w Radiowej Trójce wybrzmiał najnowszy singiel Kanadyjczyka – "Blinding Lights".
Więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Kilka miesięcy później piosenka stała się już wielkim przebojem. Rzekłbym nawet, że największym globalnym hitem 2020 roku. I do tego jest też moim zdaniem piosenką schyłku epoki. Gdy wychodziła, żyliśmy jeszcze w innym świecie – wychodzenie do klubu ze znajomymi, gdzie mogliśmy usłyszeć ten numer, było czymś całkowicie normalnym. Później nadeszło coś, co zmieniło nasze życia diametralnie i każdy z nas czekał na lepsze czasy. A muzyka Abela wówczas tryumfowała i jego największy okres prosperity to właśnie ten moment – 2020 rok, gdy wypuścił album "After Hours".
Kończąc ten przydługi wstęp – wielu z nas nie mogło się doczekać, aż The Weeknd zagra w Polsce. W 2017 roku, gdy występował na Open'erze, był już rozpoznawalnym gwiazdorem ("starboyem"), ale szał na jego muzykę nie był wówczas aż tak duży. Sam o wiele namiętniej zacząłem go słuchać właśnie w 2020 roku i dzięki temu postanowiłem odkryć jego pierwsze albumy, co bardzo miło wspominam. Natomiast z rozżaleniem muszę napisać, że pomimo tego, iż środowy koncert był perfekcyjnym show na najwyższym poziomie, wróciłem z niego bardzo niezadowolony.
W swoim życiu byłem na wielu koncertach i odwiedziłem mnóstwo klubów z głośną muzyką. Ale nigdy nie miałem poczucia, że mogę mieć później problemy ze słuchem. To zmieniło się 9 sierpnia 2023 roku podczas koncertu, którego słuchałem ze specjalnej strefy na płycie dosyć blisko sceny, dzięki uprzejmości sponsora koncertu, firmy Binance. Gdy Abel zaczął grać pierwszy utwór "Take My Breath", moje uszy zaczęły "krwawić". I nie z powodu jego słabych możliwości wokalnych. Akustyka na PGE Narodowym była beznadziejna. Jego wokal unosił się po stadionie z nieznośnym pogłosem, a złe wrażenia potęgowały basy, które przygłuszały jego śpiew.
Zdaję sobie sprawę, że jakość dźwięku na stadionach nie należy do najlepszych, ale czegoś tak strasznego nigdy nie przeżyłem. Po kilku piosenkach zauważyłem, że niektórzy z koncertowiczów zaczynają wkładać wyciszające słuchawki. Na początku wydawało mi się to irracjonalne, bo przecież jesteśmy na koncercie, ale po chwili postanowiłem spróbować. I wtedy stwierdziłem, że też w takich właśnie warunkach będę podziwiać występ The Weeknd. Dźwięk stał się o wiele bardziej znośny, ale i tak byłem niepocieszony tym, że wyczekiwany przeze mnie koncert muszę spędzić się w taki sposób.
W trakcie imprezy mój smartwatch kilkukrotnie ostrzegał mnie przed tym, że dłuższe przebywanie w otoczeniu o takim poziomie głośności może spowodować tymczasowy ubytek słuchu. W komunikacie dodano także, że pomiar bierze pod uwagę redukcję dźwięku, którą powodują moje słuchawki. Było to trochę stresujące i przez to nie miałem już ochoty na zabawę, której oddawali się uczestnicy znajdujący się z tyłu bądź zasiadający na trybunach. Ci zdawali się świetnie bawić i po rozmowie z kilkoma znajomymi, którzy tam się właśnie znajdowali, stwierdzili, że dźwięk nie był najlepszy, ale nie sprawiał im bólu.
Natomiast pod koniec koncertu udało mi się porozmawiać z kobietą, która pracuje w firmie współpracującej przy organizacji całej trasy koncertowej "After Hours Til Dawn Tour". Okazało się, że brała już udział w wielu koncertach z tego tournée i wskazała, że w żadnym innym mieście dźwięk nie był aż tak straszny. I tutaj nasuwa się pytanie – czy naprawdę jest sens organizować tak wielkie wydarzenia muzyczne w miejscu, które kompletnie się do tego nie nadaje?
Koncert The Weeknda na PGE Narodowym. Widok ze specjalnej strefy na płycie. Gazeta.pl/Bartłomiej Marcinkowski
Rozumiem, że taki gwiazdor, jak The Weeknd potrzebuje wystąpić w miejscu, które pomieści wielu ludzi, ale żarty na temat koncertów na PGE Narodowym powracają przy każdej większej okazji. Naprawdę można znaleźć miejsce, gdzie wszyscy chętni będą mogli wziąć udział w wydarzeniu, a warunki akustyczne będą o wiele lepsze. W koncercie wziąłem udział jako akredytowany dziennikarz i gdybym miał zapłacić za bilet z własnej kieszeni, byłbym wściekły, że wydałem sporo pieniędzy na koncert ukochanego artysty, na którym nie mogłem przestać myśleć o tym, jak tragiczny jest dźwięk.
Jednak, żeby nie było, że nie doświadczyłem w tym koncercie niczego pozytywnego, to teraz opiszę rzeczy, które zrobiły na mnie wrażenie. Przede wszystkim to oprawa graficzna koncertu, która była fenomenalna. Na scenie widzieliśmy makietę postapokaliptycznego miasta, a przed nią zawieszony był ogromny księżyc, który zmieniał kolor w zależności od wykonywanej właśnie piosenki. Dodatkowo każdy z uczestników koncertu otrzymał opaskę, której światełka mieniły się w synchronizacji z kolorami księżyca.
Sam pomysł na koncert był jednak trochę nudny, ponieważ scena szybko okazała się jedynie tłem, a jej potencjał został wykorzystany dopiero pod koniec, gdy The Weeknd wskoczył na jeden z piedestałów, aby stamtąd odśpiewywać swoje najnowsze numery. Wcześniej artysta jedynie spacerował po całej scenie w towarzystwie zamaskowanych postaci. To również po jakimś czasie przestało już robić wrażenie, ale z pewnością ludziom, którzy stali bliżej podestu, serce zaczęło bić szybciej, gdy wokalista przechadzał się tuż obok nich.
W całym show zabrakło jakiejkolwiek choreografii tanecznej i dłuższych pogawędek z widownią, ale w tym przypadku należy nadmienić, że Abel zaśpiewał wszystkie 36 piosenek jedną po drugiej bez chwili jakiejkolwiek przerwy. Gdy usłyszałem, jak śpiewa "I Was Never There", miałem ciarki na plecach, jak bardzo potężnym włada głosem. Oczywiście miałem wtedy również założone wyciszające słuchawki, ale dzięki temu denerwujący pogłos był znacząco ograniczony i chociaż trochę mogłem nacieszyć się wokalem artysty.
Koncert The Weeknda na PGE Narodowym. Widok na tylną część dekoracji. Gazeta.pl/Bartłomiej Marcinkowski
Gdy kończę pisać ten tekst, nadal boli mnie głowa z powodu wczorajszych "wrażeń", ale uważam, że to doświadczenie wzbogaciło mnie na przyszłość. Skoro ludzie siedzący na trybunach bawili się najlepiej, to następnym razem, jeśli zdecyduję się wziąć udział w koncercie na PGE Narodowym, również zarezerwuję sobie takie miejsce. Jednakże wciąż uważam, że imprezy muzyczne w tym miejscu nie należą do dobrych pomysłów i organizatorzy powinni mieć to na uwadze przy ustalaniu szczegółów tras koncertowych. Mam nadzieję, że w przyszłości już nigdy nie będę musiał wkładać wyciszających słuchawek w trakcie koncertu, co nie zdarzało się w przeszłości nawet na rockowych widowiskach.