Do 2013 roku na polskim rynku muzycznym trwała stagnacja i posucha, ale było już wówczas czuć powiew nadchodzących zmian. To właśnie w tym roku swoją debiutancką płytę wydał Dawid Podsiadło, która zdecydowanie wyróżniała się na tle tego, co wypuszczali wówczas inni rodzimi artyści. Dla porównania – w tym samym roku swój pierwszy singiel wydał Rafał Brzozowski, który w porównaniu z Podsiadłą nie wniósł nic świeżego do świata muzyki pop.
Więcej ciekawych artykułów ze świata muzyki znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Natomiast na zagranicznym rynku muzycznym wciąż królowały dance-popowe kompozycje i przeciętne ballady, a rap nie był jeszcze tak popularny jak teraz. Ale dziesięć lat temu zaczęli także wydawać artyści, których brzmienia przełamywały schematy i spowodowały, że kilka lat później świat muzyki mainstreamowej nie wyglądał już tak samo.
Jednak w tym tekście chcę przypomnieć trzy wielkie przeboje, który w 2013 roku królowały na listach przebojów, a ja szczerze nie cierpiałem ich, pomimo mojej miłości do popu. Dopiero po czasie zacząłem ich słuchać na nowo i teraz słucham wszystkich z wielką przyjemnością.
Na wstępie zaznaczę, że polubiłem tę piosenkę nie ze względu na nawiązanie do niej w utworze "Flowers" Miley Cyrus. Dziesięć lat temu uważałem ten hit za strasznie sztampowy i chociaż nie jest typową "pościelówą" w stylu repertuaru grupy Boyzone, to jednak takie miałem o nim zdanie. Nawet nagroda Grammy w kategorii "najlepsze solowe wykonanie - pop" dla tego utworu nie miała wtedy znaczenia. Dopiero po latach moje uszy usłyszały tragiczne piękno i szczerość wydobywające się z tej kompozycji. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że teraz jest to moja ulubiona piosenka Bruno Marsa, która działa kojąco i jednocześnie sprawia, że chcę wykrzykiwać jej tekst razem z wokalistą.
Ta piosenka nie była wielkim przebojem w Polsce (zresztą jak większość tego typu piosenek), ale na świecie odbiła się szerokim echem. Głównie ze względu na ówczesny ostry wizerunek Miley Cyrus, która chciała przestać być kojarzona z grzeczną gwiazda Disneya. W 2013 roku uważałem, że utwór jest "przehajpowany", a poza tym byłem wówczas w dużej opozycji do wszechobecnego wtedy "SWAG-u" (lansowi na drogie ubrania). Po prostu mnie drażnił. Teraz uważam, że to jeden z najfajniejszych imprezowych bangerów zeszłej dekady, który dzisiaj brzmi nawet o wiele świeżej niż dziesięć lat temu.
Duety raperów i wokalistek ze Stanów Zjednoczonych zalewały z każdych stron świata rodzime stacje radiowe. W tym przypadku mieliśmy do czynienia z legendarnym raperem i uznaną już gwiazdą popu, których osobno bardzo lubiłem, ale ich poprzedni wspólny numer ("Love The Way You Lie") nie porwał mnie. Podobnie było z "The Monster", w którym - uważałem - że wszystko zlewa się ze sobą, łącznie z refrenem. Dzisiaj uważam go za majstersztyk. Jest energetyczny i chwytliwy, a piosenka nie wydaje mi się już nijaka. Rozpoznam ją po jednej nutce!