Doda w "Doda. Dream Show" pokazuje wielomiesięczne przygotowania do serii pięciu koncertów szumnie nazwanych trasą koncertową. Wydarzenia odbędą się na obrzeżach Warszawy w studio zdjęciowym Polsatu. I choć to pierwsze koncerty Dody od lat, to ponieważ nie odbędą się w miejscu znanym i łatwo dostępnym dla fanów, producent show Łukasz Zaradkiewicz zaproponował wokalistce odpowiednie do tego ceny biletów.
Łukasz Zaradkiewicz nie ma lekkiej pracy z Dodą. Wokalistka kwestionuje większość ustaleń, jakie reżyser wypracował z innymi osobami zajmującymi się produkcją koncertów. Nie podobały się jej zaproponowane daty występów, teraz zaś nie spowodowały się proponowane ceny biletów. Doda, która w show często i chętnie porównuje się bo Beyonce, wyobrażała sobie bilety w cenie światowych gwiazd.
89 złotych - zaproponował producent wiedząc, że taka cena zachęci fanów do kupienia biletu i przyjazdu do Warszawy.
Doda nie pozostawiła na tej propozycji suchej nitki.
Co to jest, paczka dla powodzian? Nie ma takiej opcji, ja nie potrzebuję zachęcać ludzi - podsumowała.
Dyskusja na temat cen biletów była bardzo zażarta. Padły wprost obawy o to, czy przy wyższej cenie bilety w ogóle się sprzedadzą - Doda wszak "trasę koncertową" organizuje wyłącznie w Warszawie, co automatycznie wyłącza fanów z całej Polski, którzy musieliby specjalnie dla niej przyjechać do stolicy. Część na pewno to zrobi niezależnie od ceny biletu, ale jednak dla niektórych koszt dojazdu i wysoka cena wstępu mogą okazać się granicą nie do przekroczenia. "Takie wydarzenie może być wtopą finansową, ponieważ nie grała swoich koncertów biletowanych kilka lat" - stwierdził producent.
Doda jednak była nieprzejednana. "Nie ma NASZEGO punktu widzenia, jest tylko jeden punkt widzenia. Mój" - powiedziała. I ostatecznie postawiła na swoim. Żeby zobaczyć Dodę w Warszawie na żywo trzeba było za bilety zapłacić 129, 249 lub 799 złotych. Bilety na pięć koncertów Dody już się wyprzedały.