Marc Elsberg: elektryczna szczoteczka do zębów jako dowód na złożoność świata [WYWIAD]

W Szwajcarii na podstawie tej książki przeprowadzono ćwiczenia sprawdzające gotowość służb kryzysowych, w wielu krajach jest obowiązkową lekturą urzędników i menedżerów. Marc Elsberg, autor powieści ?Black Out? opowiada o tym, jak powstawała i jaki efekt wywołała jej publikacja.

Książka w formie e-booka jest dostępna tutaj >>

Przemysław Gulda: Czy, kiedy myśli pan o przyszłości świata, jest pan raczej optymistą czy pesymistą?

Marc Elsberg: Ta odpowiedź może być pozornie potraktowana jako lekko sprzeczna z tym, o czym jest moja książka, ale powiedziałbym, że jestem raczej optymistą. Jestem zdania, że ludzie mają zadziwiająco dużą umiejętność rozwiązywania różnego rodzaju problemów, z którymi muszą się zmierzyć. A to jest przecież najważniejszy klucz do tego, żeby ludzkość mogła dalej trwać. A dlaczego ta odpowiedź jest tylko pozornie sprzeczna z moją książką? Bo to przecież tak naprawdę nie jest powieść o apokalipsie, ale o tym, jakie systemy opracowała ludzkość, żeby przetrwać. Ludzie mają bardzo rozwiniętą świadomość tego, co mogą stracić i dużą cześć swojej wiedzy i umiejętności zaprzęgają do tego, żeby tak się nie stało. Wynikiem tych działań jest przygotowanie i wdrożenie całego szeregu systemów, służących temu, żeby żyło nam się lepiej, bezpieczniej, spokojniej i zdrowiej. Cała rzecz w tym - i o tym w pewnym sensie jest "Black Out" - żeby te systemy były jak najbardziej odporne na najróżniejsze ataki, jak najbardziej bezpieczne.

Co jest pana zdaniem największym zagrożeniem dla tych systemów? Problemy ekologiczne? Wojny? Terroryzm?

- Kiedy spojrzy się na stan dzisiejszego świata, wydaje się, że potężne zagrożenie stanowią coraz krwawsze lokalne konflikty i brutalny terroryzm, atakujący najbardziej niewinnych i bezbronnych. I rzeczywiście, w pewnym sensie to są bardzo groźne zjawiska, które trzeba zwalczać albo przynajmniej ograniczać, tak żeby nie wymknęły się spod kontroli. Bo wtedy będą naprawdę groźne. Z pewnością dużym źródłem niepokoju są zjawiska przyrodnicze, choćby zmiany klimatu, które w dużym stopniu są wywoływane przez działalność człowieka. Nie mogę nie zwrócić także uwagi na problemy wynikające z gigantycznych i powiększających się różnic finansowych między poszczególnymi regionami, krajami czy grupami społecznymi. Biedni i bogaci zawsze będą stać naprzeciwko siebie, a nie ramię w ramię.

Czytając pana książkę nie sposób nie odnieść wrażenia, że musiał pan przeprowadzić bardzo szczegółową dokumentację i zebrać mnóstwo materiałów, dotyczących funkcjonowania wielu światowych systemów, a przede wszystkim sieci energetycznej i komputerowej. Jak to wyglądało w praktyce?

- Rzeczywiście, przygotowania do napisania tej książki zajęły mi kilka lat, to było prawie jak studia na jakiejś uczelni technicznej. Tym bardziej, że wcześniej nie miałem żadnego przygotowania i wiedzy, jeśli chodzi o tego typu sprawy. Choć cała moja rodzina to inżynierowie i technicy, ja się z niej dość poważnie wyrodziłem i poszedłem na studia artystyczne. A więc miałem sporo do nadrobienia. Najpierw musiałem poznać rzecz podstawową - bardzo głęboką zmianę systemową, która w ciągu ostatnich dwóch, trzech dekad bardzo zmieniła sposób organizacji gospodarki w wymiarze lokalnym i globalnym. Najlepszym przykładem jest elektryczna szczoteczka do zębów.

W jakim sensie?

- Kiedyś każdy produkt - choćby szczoteczkę do zębów - produkowano w jednym zakładzie. Jego właściciel gromadził materiały, a pracownicy przerabiali je na docelowy przedmiot. Dziś sprawa wygląda zupełnie inaczej. Elektryczna szczoteczka do zębów składa się z setek podzespołów, z których każdy produkowany jest gdzie indziej, czasem na odległych krańcach świata. Fabryka, która "produkuje" szczoteczki jest tak naprawdę tylko miejscem, gdzie te wszystkie elementy łączone są w jedną całość. To kompletnie zmienia postać rzeczy. Mówiąc krótko: jeśli ktoś chce uszkodzić ten system, musi działać zupełnie inaczej niż kiedyś. I mieć świadomość, w jaki sposób połączone są elementy tego systemu. Bo ma on oczywiście swoje fundamenty: jednym z najważniejszych staje się internet, ale o wiele bardziej kluczowym wciąż jest sieć energetyczna. Przecież dziś praktycznie wszystko potrzebuje prądu: od lotniska, przez szpital, do smartfona, który każdy z nas ma kieszeni.

Skąd czerpał pan wiedzę o tym, jak działa sieć energetyczna?

- Oczywiście, od tych, którzy ją tworzą i obsługują. Okazało się, że to ludzie, którzy potrafią opowiadać o tym, co robią z wielką pasją i zaangażowaniem. Wystarczyło kilka telefonów i już miałem długą listę rozmówców tak interesujących, że z każdym z nich spędzałem z nimi długie godziny. Na co dzień nie mają komu opowiadać o swojej pracy, kiedy spotykali kogoś takiego jak ja, otwierali się od razu.

Zapewne o wiele trudniej było zdobyć wiedzę dotyczącą środowiska hakerów?

- W pewnym sensie tak. Ale na szczęście udało mi się dotrzeć do osób, które mogły powiedzieć mi bardzo dużo na temat zabezpieczania sieci komputerowych, systemów szyfrowania i podobnych sprawach. Zacząłem po prostu od informatyków w dużych firmach, a potem - po nitce do kłębka, wchodziłem coraz głębiej w to środowisko. Tutaj z kolei udało mi się wykorzystać inny mechanizm psychologiczny, który otwierał tych ludzi: najlepiej było pozwolić im podejść do tego, jak do wyzwania, zadania, problemu do rozwiązania. Zadawałem więc pytania w stylu: jak się włamać do takiej czy innej sieci, a oni od razu zaczynali się zastanawiać i podawać możliwe rozwiązania, gotowe do opisania w książce. Przy okazji, już podczas pisania powieści, okazało się, że rzeczywistość potrafi dogonić fikcję.

Jak to?

- Wielu informatyków powtarzało mi, że włamanie do sieci ważnych strategicznie firm jest najtrudniejsze, czasem wręcz zupełnie niemożliwe, bo są one najpilniej strzeżone. Ale któregoś dnia dostałem od jednego z moich informatorów sms-a o treści: "pomyliłem się" i linkiem do artykułu, w którym opisane było włamanie do sieci ważnej fabryki w Iraku. To, co napisałem, a co często kwestionowali moi konsultanci z branży IT, okazało się jednak możliwe. Dostaję też mnóstwo sygnałów, świadczących o tym, że moja książka funkcjonuje poza obiegiem czysto literackim i wkracza na zaskakujące obszary codzienności. Chodzi np. o zwykłych czytelników, którzy pod wpływem lektury mojej powieści zaczynają zmieniać swoje życie: szczelniej zabezpieczać się przed atakami hakerskimi albo wręcz robić w domu kilkudniowe zapasy wody i żywności. To na wypadek sytuacji podobnej do tej opisanej w książce, czyli problemów z siecią energetyczną. To rozsądny pomysł, nawet jeśli nie dojdzie do jakiegoś wielkiego zamachu. Czasem zwykła awaria w elektrowni może mocno utrudnić życie.

Podobno pana książka staje się także czymś na kształt podręcznika dla urzędników odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.

- No właśnie. To była jedna z najbardziej zaskakujących, ale i bardzo przyjemnych informacji, które do mnie ostatnio dotarły w związku z moją powieścią. Okazało się, że w kilku krajach europejskich została włączona w skład lektur zalecanych wysokim funkcjonariuszom państwowych służb kryzysowych i menedżerom zajmującym się podobnymi kwestiami w korporacjach. W Szwajcarii co jakiś czas odbywają się szeroko zakrojone szkolenia z radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych - podczas ostatniego z nich wykorzystano scenariusz zaczerpnięty z mojej książki.

Oprócz tych nietypowych oznak sukcesu, można w tym przypadku mówić także o całkiem tradycyjnym sukcesie komercyjnym. W ilu krajach do tej pory wydany został "Black Out"?

- W kilkunastu krajach Europy. Tekst został przetłumaczony na prawie dziesięć języków. Niedawno ukazała się wersja hiszpańska, co może oznaczać szanse na wydanie w różnych krajach tego obszaru językowego, wcześniej książka ukazała się m.in. po chińsku. Co ciekawe - wciąż nie ma tłumaczenia angielskiego. Anglojęzyczny rynek książkowy jest sam w sobie tak gigantyczny, że niemal zupełnie obywa się bez przekładów.

A film? "Black Out" to przecież niemal gotowy scenariusz...

- To prawda. I, oczywiście, znaleźli się już chętni do kupna praw do ekranizacji. Jestem jednak w pełni przekonany, że o wiele lepszy niż dwugodzinny film, byłby telewizyjny mini-serial. Taka formuła pozwoliłaby rozwinąć w pełni wszystkie wątki i stworzyć pełnokrwiste postaci. Oczywiście bardzo cieszy mnie wielki sukces tej książki, ale wciąż najważniejsze są dla mnie te momenty, kiedy po spotkaniu autorskim podchodzi do mnie starszy człowiek i mówi: "wiele lat pracowałem w elektrowni, ale nigdy nie potrafiłem wytłumaczyć żonie co i po co tam robię, dzięki pana książce, nie będę musiał już wymyślać sposobu, żeby jej o tym opowiedzieć".

Książka w formie e-booka jest dostępna tutaj >>

Więcej o: