- Nawet jeśli moja książka nikomu się nie spodoba, ja już się cieszę z tego, że skłoniłem czytelników do ponownego sięgnięcia po Larssona. Nigdy dość powtarzania jego przesłania - przekonuje Lagercrantz w rozmowie z Wojciechem Orlińskim w "Gazecie Wyborczej" .
Jakie to przesłanie? Autor kontynuacji "Millennium" wymienia dwa pojęcia: nietolerancja i niesprawiedliwość społeczna. Pojęcia wyjątkowo aktualne we współczesnym świecie. Jednak jeśli naprawdę chcecie czegoś dowiedzieć się o Lagercrantzu, jego powieści i o tym, co sam na jej temat ma do powiedzenia, sięgnijcie po artykuły w płatnych, tradycyjnych mediach. Media internetowe - o czym jest też ta książka - mogą tylko przypominać "burzliwą" i "kontrowersyjną" historię jej powstania.
Książka w formie ebooka jest dostępna w promocyjnej cenie w Publio.pl >>
A historia była taka: czwarta, niedokończona książka Stiega Larssona błyskawicznie stała się jedną z największych literackich zagadek ostatnich lat. Domysły na temat tego, czy istnieje, czy nie i na ile jest kompletna jeszcze kilka lat temu w prasie były na porządku dziennym.
Warto przypomnieć, że sam pisarz nie doczekał się oszałamiającego sukcesu swoich powieści. Zmarł na zawał serca przed publikacją pierwszego tomu w wieku 50 lat. Wszystkie trzy części - "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", "Dziewczyna, która igrała z ogniem" i "Zamek z piasku, który runął" - osiągnęły nakład rzędu kilkudziesięciu milionów egzemplarzy.
Niedługo po tym, jak stało się jasne, że trylogia rozbiła bank, rozpoczął się spór o spadek po Larssonie. Pisarz i jego wieloletnia partnerka Eva Gabrielsson nigdy nie wzięli ze sobą ślubu. Dlaczego? Larsson obawiał się odwetu na swojej rodzinie ze strony prawicowych ekstremistów - autor "Millennium" słynął z lewicowych poglądów, popierał ruchy antyrasistowskie, nacjonalistycznym ekstremistom poświęcał swoje reportaże i artykuły.
Ten stan doprowadził do trudności w ustaleniu, do kogo należy literacka spuścizna pisarza. Według szwedzkiego prawa, przypadła ona w udziale rodzinie twórcy - jego ojcu Erlandowi i bratu Joakimowi. Ale to Gabrielsson była w posiadaniu liczących około 200 stron notatek pisarza. I to ona czuła się spadkobierczynią jego dorobku - nad wieloma pomysłami i wątkami z "Millennium" miała pracować razem z nim, niektóre Eva ponoć wymyśliła sama. Rodzina kilkakrotnie próbowała dojść z nią do ugody, ale ta konsekwentnie im odmawiała.
Tak narodził się pomysł na inne rozwiązanie - kontynuowanie losów bohaterów z "Millennium", ale bez udawania, że ich autorem jest Larsson. Tak powstała książka "Co nas nie zabije" szwedzkiego dziennikarza Davida Lagercrantza.
Akcja powieści? Oczywiście dzieje się w Szwecji. Znów pojawiają się Lisbeth Salander i Mikael Blomkvist, znów pada nazwa redakcji "Millennium", ale jest też sporo odniesień do problemów współczesnego świata. Tych ostatnich dostarcza postać tajemniczego profesora Fransa Baldera, autorytetu w dziedzinie badań nad sztuczną inteligencją. Skojarzenia z amerykańską agencją wywiadowczą NSA i doniesieniami Edwarda Snowdena są w tym miejscu bardziej niż wskazane.
Ale uwaga: zadaniem Lagercrantza, jak zapowiadają wydawcy, miało być stworzenie kontynuacji bestsellerowej historii "w duchu Larssona", jednak bez ślepego naśladownictwa stylu twórcy oryginału. Zresztą, najlepiej tłumaczy to sam autor.
- Moja książka "Ja, Ibra" o Zlatanie Ibrahimoviciu zarobiła tyle, że do końca życia mogę nic nie robić - opowiadał Lagercrantza w rozmowie z Orlińskim. - Jeśli teraz cokolwiek piszę, robię to z pasji. Piszę na tematy, które uważam za istotne. W tym wypadku chodzi mi o etyczny patos widoczny w oryginalnej trylogii. Chcę przypomnieć o sprawach, o które walczył Larsson i bohaterowie jego książek. Chcę przypomnieć przesłanie tych książek i wzbudzić dyskusję o kierunku, w jakim zmierza Szwecja. Chcę przypomnieć szlachetny gniew Larssona przeciw nietolerancji i niesprawiedliwości!
Ten gniew przypominają też wydawcy i rodzina pisarza. "Co nas nie zabije" ukazała się jednocześnie w 26 krajach - pierwszy światowy nakład wyniósł 2,7 mln egzemplarzy. Dochód ze sprzedaży książki ma zostać przekazany na działalność antyfaszystowskiej fundacji i czasopisma "Expo", które założył Larsson.
Rozdział 9
noc z 20 na 21 listopada
LISBETH OBUDZIŁA SIĘ w wielkim podwójnym łóżku, leżąc w poprzek. Przypomniała sobie, że śnił jej się ojciec. Poczucie zagrożenia otulało ją jak płaszcz. I nagle przypomniała sobie poprzedni wieczór i doszła do wniosku, że równie dobrze może to być reakcja chemiczna zachodząca w jej organizmie. Miała ostrego kaca. Wstała i chwiejąc się na nogach, ruszyła do wielkiej łazienki z jacuzzi, marmurem i całym tym kretyńskim luksusem. Chciało jej się wymiotować. Ale opadła tylko na podłogę i ciężko oddychała.
Potem wstała, spojrzała w lustro i zobaczyła swoje przekrwione oczy. Nie był to widok krzepiący. Z drugiej strony dopiero minęła północ. Pomyślała, że pewnie spała nie dłużej niż kilka godzin. Wyjęła z szafki szklankę i napełniła ją wodą. W tej samej chwili wróciło wspomnienie snu. Ścisnęła szklankę tak mocno, że szkło pękło i zraniła się w rękę. Krew kapała na podłogę. Zaklęła i doszła do wniosku, że raczej już nie zaśnie.
Zaczęła się zastanawiać, czy powinna próbować złamać szyfr pliku, który ściągnęła poprzedniego dnia. Nie, to nie miało sensu, przynajmniej teraz. Owinęła rękę ręcznikiem, podeszła do półki i wzięła do ręki nową książkę fizyczki z Princeton Julie Tammet. O tym, jak gwiazdy o dużej masie zapadają się i tworzą czarne dziury. A potem położyła się na czerwonej kanapie stojącej pod oknem z widokiem na Slussen i Riddarfjärden.
Zaczęła czytać i poczuła się trochę lepiej, choć krew spływała na kartki, a głowa nie przestawała boleć. Mimo wszystko pogrążała się w lekturze coraz bardziej i od czasu do czasu notowała coś na marginesie. Właściwie nie było to dla niej nic nowego. Wiedziała lepiej niż większość ludzi, że gwiazdy utrzymują się przy życiu dzięki dwóm przeciwstawnym siłom - eksplozjom termojądrowym, do których dochodzi w ich wnętrzach i które dążą do ich rozdęcia, oraz grawitacji, która je ściska. Dla niej było to jak próba pogodzenia sprzecznych interesów, przeciąganie liny, w którym szanse długo są równe, ale gdy zaczyna brakować paliwa termojądrowego i eksplozje nie są już tak silne, jedna strona nieuchronnie zwycięża.
Kiedy siła ciążenia zaczyna przeważać, gwiazda kurczy się jak balon, z którego uchodzi powietrze, i robi się coraz mniejsza. W ten sposób gwiazda może całkiem zniknąć. Karl Schwarzchild już w czasie pierwszej wojny światowej nieprawdopodobnie eleganckim wzorem:
rsch = 2GM/c2
w którym G to stała grawitacji, opisał stadium, w którym gwiazda jest skompresowana tak bardzo, że nawet światło nie może jej opuścić. Wtedy już nie ma odwrotu. Jest skazana na zapadnięcie się. Każdy atom jest wciągany do środka, do pojedynczego punktu, w którym kończą się czas i przestrzeń i możliwe, że dzieją się jeszcze dziwniejsze rzeczy. Odrobina irracjonalności w uregulowanym wszechświecie.
Tę osobliwość, która jest raczej punktem niż zdarzeniem, ostatnim przystankiem dla wszystkich znanych praw fizyki, ogranicza horyzont zdarzeń. Razem tworzą tak zwaną czarną dziurę. Lisbeth lubiła czarne dziury. Czuła, że coś ją z nimi łączy.
Mimo to tak samo jak Julie Tammet nie była zainteresowana dziurami jako takimi. Interesowały ją procesy, które je tworzą, a przede wszystkim to, że gwiazdy zaczynają się zapadać w szerokiej, rozciągniętej części wszechświata, którą zwykliśmy tłumaczyć teorią względności Einsteina, a kończą w znikającym małym świecie, podlegającym prawom mechaniki kwantowej.
Była przekonana, że gdyby tylko potrafiła opisać ten proces, mogłaby pogodzić dwa nieprzystające do siebie języki - fizykę kwantową i teorię względności. Niewątpliwie jednak przekraczało to jej możliwości, podobnie jak ów przeklęty szyfr. Znów zaczęła myśleć o ojcu.
Kiedy była dzieckiem, ten obrzydliwiec wielokrotnie gwałcił jej mamę. Przestał dopiero, kiedy matka doznała nieodwracalnych obrażeń, a ona - miała wtedy dwanaście lat - odpłaciła mu się za wszystko. Wtedy nie miała pojęcia, że ojciec jest byłym superszpiegiem radzieckiego wywiadu wojskowego GRU, a tym bardziej że specjalny wydział policji bezpieczeństwa, tak zwana Sekcja, miał za zadanie chronić go za wszelką cenę. Ale już wtedy zorientowała się, że wokół ojca unosi się atmosfera tajemnicy, mrok, do którego nikomu nie wolno się zbliżać ani nawet okazywać, że się wie, że istnieje. Dotyczyło to nawet czegoś tak zwykłego jak nazwisko.
Wszystkie listy i pisma adresowano do Karla Axela Bodina i wszyscy mieli zwracać się do niego Karl. Ale oni, rodzina, wiedzieli, że tak naprawdę nazywa się Zala, a dokładnie Aleksander Zalachenko. Był człowiekiem, który niewielkim wysiłkiem potrafił wywołać śmiertelne przerażenie. Przede wszystkim zaś nosił płaszcz, który go czynił niezniszczalnym, a przynajmniej tak się wtedy Lisbeth wydawało.
Jeszcze nie znała jego tajemnicy, a już wiedziała, że ojciec może zrobić, co tylko zechce, i że ujdzie mu to płazem. Między innymi dlatego otaczała go ta okropna aura ważności. Był człowiekiem, do którego nie można się było dobrać zwyczajną drogą i który miał tego pełną świadomość. Na innych ojców można było donieść opiece społecznej albo policji. Siły stojące za nim były jednak ponad tym. We śnie przypomniała sobie dzień, kiedy znalazła mamę na podłodze. Leżała i nie dawała znaku życia. Wtedy postanowiła, że samodzielnie unieszkodliwi ojca.
To była jedna z jej dwóch prawdziwych czarnych dziur.
ALARM WŁĄCZYŁ SIĘ o pierwszej osiemnaście. Wyrwał Fransa Baldera ze snu. Czyżby ktoś wszedł do domu? Frans poczuł niewytłumaczalny strach i wyciągnął rękę. August leżał obok. Zapewne jak zwykle wślizgnął się do jego łóżka, a teraz kwilił niespokojnie, jak gdyby wycie alarmu wplotło się w jego sny. Mój mały chłopiec, pomyślał Frans. Po chwili zesztywniał. Czy to były kroki?
Nie, to z pewnością tylko złudzenie. Nie było słychać nic poza alarmem. Zaniepokojony wyjrzał przez okno. Wyglądało na to, że wieje mocniej niż kiedykolwiek. Fale smagały pomost i skraj plaży. Okna trzęsły się i wyginały pod naporem wiatru. Czy to podmuchy wiatru uruchomiły alarm? Tak po prostu?
Oczywiście i tak musiał wyjrzeć i sprawdzić, co się stało, a potem może nawet zadzwonić po pomoc i ustalić, czy ochrona, którą mu załatwiła Gabriella Grane, jest już na miejscu. Dwóch ludzi z policji porządkowej jechało do niego już od kilku godzin. Pomyślał, że to jakaś parodia. Cały czas powstrzymywały ich pogoda i wciąż nowe, sprzeczne polecenia: przyjedźcie i zajmijcie się tym i tamtym. Ciągle im coś wypadało. Zgadzał się z Gabriellą: rażąca niekompetencja.
Uznał jednak, że zajmie się tym później. Teraz musiał zadzwonić. Problem polegał na tym, że August właśnie się budził, więc musiał działać szybko. Histeryzujący August rzucający się na wezgłowie łóżka to było ostatnie, czego w tamtej chwili potrzebował. Nagle przypomniał sobie o zatyczkach do uszu, starych zielonych zatyczkach, które kupił na lotnisku we Frankfurcie.
Wziął je z nocnego stolika i ostrożnie włożył synowi do uszu. Potem otulił go kołdrą, pocałował w policzek i pogładził po bujnych kręconych włosach. Upewnił się, że kołnierzyk od piżamy leży jak trzeba, a głowa wygodnie spoczywa na poduszce. Pomyślał, że to niepojęte. Bał się i wiedział, że powinien się spieszyć. A mimo to ruszał się jak w zwolnionym tempie i doglądał syna. Może to była odrobina czułości w trudnej chwili. A może chciał odwlec spotkanie z tym, co go czekało za drzwiami. Przez chwilę szczerze żałował, że nie ma broni. Choć i tak by nie wiedział, jak się nią posłużyć.
Był cholernym programistą, w którym na stare lata obudziło się trochę ojcowskich uczuć. To wszystko. Nie powinien dać się wplątać w ten bałagan. Niech diabli wezmą Solifon, NSA i wszystkie organizacje przestępcze! Ale musiał zacisnąć zęby. Ostrożnie, niepewnym krokiem wyszedł na korytarz i zanim zrobił cokolwiek innego, nawet zanim spojrzał w stronę wyjścia, wyłączył alarm. Hałas rozstroił mu cały system nerwowy. Kiedy w końcu zapadła cisza, stanął bez ruchu w przedpokoju, niezdolny do jakiegokolwiek działania. Nagle rozległ się dzwonek telefonu. Podskoczył ze strachu, ale był zadowolony, że będzie się mógł zająć czymś innym.
- Tak? - powiedział do słuchawki.
- Mówi Jonas Anderberg, dyżurny z Milton Security. Czy wszystko w porządku?
- Co... tak. Chyba tak. Alarm się włączył.
- Wiem. Zgodnie z naszymi instrukcjami w takim przypadku powinien pan wejść do specjalnego pomieszczenia i zamknąć drzwi. Jest pan tam?
- Tak - skłamał.
- Dobrze, bardzo dobrze. Wie pan, co się stało?
- Nie mam pojęcia. Obudził mnie alarm. Nie wiem, co go uruchomiło. Nie mogła to być wichura?
- Raczej nie... Chwileczkę!
W głosie Jonasa Anderberga usłyszał rozkojarzenie.
- Co się dzieje? - spytał nerwowo.
- Wygląda na to...
- Wykrztuś pan to, do cholery. Cały się trzęsę.
- Przepraszam. Spokojnie, spokojnie... oglądam nagrania z naszych kamer i niestety wygląda na to, że...
- Że co?
- Że ktoś pana odwiedził. Mężczyzna. Tak, sam pan później zobaczy. Chudy mężczyzna w ciemnych okularach i czapce chodził po pańskim ogrodzie. O ile się orientuję, zrobił dwie rundki, choć, tak jak mówię... dopiero to odkryłem. Muszę się temu przyjrzeć bliżej, żeby móc powiedzieć coś więcej.
- Co to za typ?
- Trudno stwierdzić.
Na chwilę zapadła cisza. Jonas Anderberg najwyraźniej oglądał nagrania.
- Chociaż może... nie wiem... nie, nie powinienem spekulować na tak wczesnym etapie.
- Ależ bardzo proszę. Potrzebuję jakiegoś konkretu. To mi pomoże.
- Rozumiem. W takim razie powiem, że przynajmniej jedna rzecz jest w tym dobra.
- Co?
- Jego chód. Facet chodzi jak ćpun. Jak ktoś, kto wciągnął mnóstwo amfy. W jego ruchach jest coś przesadnie napuszonego, jakaś sztywność. Mogłoby to świadczyć o tym, że to zwykły narkoman i drobny złodziejaszek. Z drugiej strony...
- Tak?
- To wygląda niepokojąco. Ukrywa twarz i...
Jonas umilkł.
- Proszę mówić dalej!
- Chwileczkę.
- Powiem szczerze, że działa mi pan na nerwy.
- Nie robię tego specjalnie. Ale...
Balder zadrżał. Od strony podjazdu do garażu dobiegał warkot silnika.
- Ma pan gości.
- Co mam robić?
- Zostać tam, gdzie pan jest.
- Okej - odparł Frans. Stał bez ruchu, w zupełnie innym miejscu, niż sądził Jonas Anderberg.
KIEDY O PIERWSZEJ pięćdziesiąt osiem zadzwonił telefon, Mikael Blomkvist nadal nie spał. Ponieważ jednak telefon spoczywał w kieszeni jego dżinsów, które leżały na podłodze, i tak nie zdążył odebrać. Poza tym numer był zastrzeżony. Mikael zaklął, wsunął się z powrotem do łóżka i zamknął oczy.
Tej nocy musiał się przespać. Erika zasnęła tuż po północy, a on przewracał się z boku na bok i myślał o swoim życiu, w którym tak niewiele rzeczy było udanych. Nawet związek z Eriką. Kochał ją od kilkudziesięciu lat i wszystko wskazywało na to, że ona odwzajemnia to uczucie.
Ale teraz to już nie było takie proste. Mikael pomyślał, że może zaczął odczuwać sympatię wobec Gregera. Greger Beckman był malarzem i mężem Eriki. Nikt nie mógłby powiedzieć, że jest zazdrosny albo małostkowy. Wręcz przeciwnie. Kiedy zaczął podejrzewać, że Erika nigdy sobie nie odpuści Mikaela ani nie będzie umiała się powstrzymać przed zdzieraniem z niego ubrań, nie zaczął szaleć ani miotać gróźb, że będą musieli się przeprowadzić do Chin. Zaproponował jej układ:
- Możesz z nim być, bylebyś tylko do mnie wracała.
Na tym stanęło. Tworzyli ménage a trois , niekonwencjonalną konstelację. Erika najczęściej spała z Gregerem w domu w Saltsjöbaden, a czasem u Mikaela przy Bellmansgatan. Z biegiem lat Mikael doszedł do wniosku, że to fantastyczne rozwiązanie dobrze zrobiłoby wielu ludziom, żyjącym pod dyktaturą związku. Za każdym razem, kiedy Erika mówiła: bardziej kocham mojego męża, kiedy mogę być także z tobą, albo kiedy Greger na jakimś cocktail party objął go po bratersku, Mikael dziękował za to losowi.
Ale ostatnio zaczęły go dopadać wątpliwości. Może dlatego, że miał więcej czasu na zastanawianie się nad własnym życiem. Przyszło mu do głowy, że nie wszystko, co się określa mianem porozumienia, rzeczywiście nim jest.
Zdarza się, że jedna ze stron forsuje coś, nazywa wspólną decyzją, a po czasie okazuje się, że druga strona cierpiała, choć zapewniała, że wcale tak nie jest. Greger raczej się nie ucieszył, kiedy Erika zadzwoniła do niego wieczorem. Kto wie, może on też nie mógł zasnąć.
Mikael ze wszystkich sił starał się myśleć o czymś innym. Na chwilę nawet odpłynął w świat marzeń. Ale to niewiele pomogło. W końcu wstał. Postanowił zrobić coś konkretnego, na przykład poczytać o szpiegostwie przemysłowym albo, co wydawało się jeszcze lepsze, naszkicować alternatywny plan finansowy dla "Millennium". Ubrał się, usiadł przy komputerze i zaczął sprawdzać pocztę.
Jak zwykle - w większości były to śmieci, ale kilka maili sprawiło, że nabrał sił. Christer, Malin, Andrei Zander i Harriet Vanger wznosili okrzyki bojowe i zagrzewali go do zbliżającej się walki z koncernem Sernera. Odpowiedział, wyolbrzymiając swój entuzjazm. Następnie, niczego się nie spodziewając, sprawdził plik Lisbeth. Nagle się rozjaśnił. Odpowiedziała. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów dała znak życia.
Inteligencja Baldera nie jest ani trochę sztuczna. A jak to teraz wygląda u ciebie?
No i co by się stało, Blomkvist, gdybyśmy stworzyli maszynę trochę mądrzejszą od nas?
Uśmiechnął się i przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie w Kaffebar przy S: t Paulsgatan. I dlatego dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zadała mu dwa pytania. Pierwsze było drobną przyjacielską złośliwostką, w której niestety kryło się ziarno prawdy. Teksty, które ostatnio pisał do gazety, nie były inteligentne i brakowało im prawdziwej wartości informacyjnej. Jak wielu dziennikarzy używał sprawdzonych chwytów i sformułowań. Nie mógł już cofnąć czasu, więc postanowił się zastanowić nad drugim pytaniem Lisbeth - jej małą zagadką. Nie był przesadnie zainteresowany tym tematem, ale chciał napisać coś błyskotliwego.
Zaczął się zastanawiać, co się stanie, jeśli ludzie stworzą maszynę mądrzejszą od nich samych. Poszedł do kuchni, otworzył butelkę wody Ramlösa i usiadł przy stole. W mieszkaniu pod nim pani Germer mocno kaszlała, a z oddali dobiegał sygnał karetki, zlewający się z wyciem wichury. No więc, pomyślał, taka maszyna potrafiłaby to samo co my plus jeszcze kilka innych rzeczy, na przykład... Zrozumiał, o co jej chodziło, i wybuchnął głośnym śmiechem. Taka maszyna musiałaby umieć skonstruować coś inteligentniejszego od siebie, i kolejna, i kolejna, aż w końcu źródło tego wszystkiego, człowiek, nie byłby wart więcej niż myszka do najnowocześniejszego komputera. Ludzkość doświadczy eksplozji inteligencji, której nie da się w żaden sposób kontrolować. To będzie wyglądało jak w Matriksie. Uśmiechnął się, odłożył komputer i napisał:
Jeżeli stworzymy taką maszynę, znajdziemy się w świecie, w którym nawet Lisbeth Salander nie będzie taka pewna siebie.
Potem jakiś czas siedział bez ruchu i patrzył przez okno, choć przez szalejącą śnieżycę niewiele było widać. Od czasu do czasu spoglądał przez otwarte drzwi na Erikę. Spała głębokim snem i nic nie wiedziała o maszynach inteligentniejszych od ludzi, a przynajmniej nie martwiła się tym w tej chwili. Potem wyciągnął telefon.
Wydawało mu się, że zadźwięczał. I rzeczywiście: ktoś nagrał wiadomość. Trochę się zaniepokoił, choć sam nie bardzo wiedział dlaczego. Ale pomyślał, że jeśli nie liczyć telefonów od dawnych kochanek, które dzwonią po pijaku i chcą się kochać, w nocy zwykle przychodzą złe wieści. Odsłuchał od razu. Usłyszał pełen niepokoju głos:
Nazywam się Frans Balder. Wiem, że to bezczelność dzwonić o tej porze. Bardzo za to przepraszam. Ale sytuacja jest poważna. A przynajmniej tak mi się wydaje. Właśnie się dowiedziałem, że pan mnie szukał. To naprawdę niesłychany zbieg okoliczności. Jest kilka spraw, o których od jakiegoś czasu chciałem komuś opowiedzieć i które, jak sądzę, mogą pana zainteresować. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby się pan ze mną jak najszybciej skontaktował. Wydaje mi się, że mamy bardzo niewiele czasu .
Podał numer telefonu i adres mailowy. Mikael zapisał i przez jakiś czas siedział nieruchomo, bębniąc palcami o stół. A potem wybrał numer.
FRANS BALDER leżał w łóżku, nadal roztrzęsiony i przestraszony, choć mimo wszystko trochę się uspokoił. Na podjeździe stał samochód policjantów. W końcu się zjawili. Byli to dwaj mężczyźni koło czterdziestki - jeden bardzo wysoki, a drugi dość niski. Obaj mieli krótko obcięte wystylizowane włosy i wyglądali na zarozumiałych, choć zachowywali się uprzejmie i z należytym szacunkiem przeprosili za spóźnienie.
- Milton Security i Gabriella Grane z Sapo przedstawili nam sytuację - oznajmili.
Wiedzieli, że po posesji kręcił się mężczyzna w czapce i ciemnych okularach i że muszą zachować czujność. Podziękowali więc za gorącą herbatę, którą chciał ich poczęstować w kuchni. Powiedzieli, że chcieliby obejrzeć dom, a on uznał, że to brzmi rozsądnie i profesjonalnie. Nie zrobili na nim szczególnie dobrego wrażenia, bardzo złego też nie. Wziął od nich numery telefonów i wrócił do łóżka. August nadal spał, skulony, z zielonymi zatyczkami w uszach.
Nie mógł już zasnąć. Jakiś czas nasłuchiwał i w końcu usiadł w łóżku. Wiedział, że musi coś zrobić, bo inaczej oszaleje. Odsłuchał wiadomości. Obie zostawił Linus. Było słychać, że jest zły i jednocześnie jakby chciał się bronić. W pierwszej chwili Frans zamierzał po prostu wyłączyć telefon. Nie był w stanie słuchać jego zrzędzenia. Ale po chwili okazało się, że Linus mimo wszystko ma do powiedzenia kilka ciekawych rzeczy. Rozmawiał z Mikaelem Blomkvistem z "Millennium". Blomkvist chciał się z nim spotkać. Pogrążył się w myślach. Mikael Blomkvist, mamrotał. Czy to on ma być ogniwem łączącym mnie ze światem?
Niezbyt dobrze znał szwedzkie środowisko dziennikarskie, ale wiedział, kim jest Blomkvist. O ile się orientował, był to człowiek, który zawsze zgłębiał to, o czym pisał, i nigdy nie ulegał naciskom. Nie znaczyło to jednak, że jest odpowiednią osobą. Poza tym Frans przypomniał sobie, że słyszał o nim również mniej pochlebne opinie. Wstał i znów zadzwonił do Gabrielli Grane. Wiedziała najwięcej o ludziach mediów i zapowiedziała, że nie zamierza się kłaść.
Odebrała od razu.
- Halo? Właśnie miałam do ciebie dzwonić. Oglądam tego człowieka. Mimo wszystko chyba powinniśmy cię natychmiast przenieść.
- Ale przecież w końcu przyjechali ci policjanci. Są za drzwiami.
- Jeśli ten człowiek wróci, wcale nie musi wejść głównymi drzwiami.
- Dlaczego miałby wracać? Ci z Miltona mówili, że wyglądał jak stary narkoman.
- Nie byłabym taka pewna. Ma ze sobą coś, co wygląda jak skrzynka. Jakieś urządzenie. Lepiej dmuchać na zimne.
Frans zerknął na leżącego obok Augusta.
- Jutro chętnie się przeniosę. Może się okazać, że dobrze to zrobi moim nerwom. Teraz, w nocy, nic nie będę robił. Twoi policjanci wyglądają na profesjonalistów, przynajmniej jako tako.
- Znów zamierzasz się opierać?
- Tak, taki właśnie mam zamiar.
- No dobra, wobec tego powiem Flinckowi i Blomowi, żeby się trochę poruszali i poobserwowali okolicę.
- Dobrze, ale nie dlatego dzwonię. Radziłaś mi, żebym wyszedł na forum publiczne, pamiętasz?
- Tak... nie była to rada, jaką zwykle słyszy się od Sapo, prawda? Zresztą nadal uważam, że to dobry pomysł. Ale najpierw powinieneś powiedzieć nam wszystko, co wiesz. Zaczynam mieć złe przeczucia.
- W takim razie porozmawiamy jutro rano, jak już się wyśpimy. Powiedz mi tylko, co myślisz o Mikaelu Blomkviście z "Millennium". Czy to jest człowiek, z którym mógłbym porozmawiać?
Gabriella wybuchnęła śmiechem.
- Jeżeli chcesz przyprawić moich kolegów o wylew, to zdecydowanie powinieneś z nim porozmawiać.
- Jest aż tak źle?
- Funkcjonariusze Sapo unikają go jak zarazy. Jest nawet takie powiedzenie: jeżeli Mikael Blomkvist stoi na twojej klatce schodowej, wiedz, że ten rok masz z głowy. Wszyscy tutaj, łącznie z Heleną Kraft, odradzaliby ci to bardzo stanowczo.
- Ale ja pytam ciebie.
- A ja odpowiem, że to by był dobry krok. Blomkvist jest cholernie dobrym dziennikarzem.
- Czy przypadkiem nie był też krytykowany?
- Jak najbardziej. Ostatnio mówi się, że jest już passé , nie pisze wystarczająco optymistycznych i radosnych tekstów czy coś w tym rodzaju. To staroświecki, dociekliwy reporter, w najlepszym gatunku. Masz na niego namiary?
- Dostałem od dawnego asystenta.
- Znakomicie. Ale zanim się z nim skontaktujesz, musisz powiedzieć wszystko nam. Obiecujesz?
- Obiecuję, Gabriello. A teraz trochę się prześpię.
- Zrób to. A ja porozmawiam z Flinckiem i Blomem, a później załatwię ci bezpieczne miejsce na jutro.
Potem Frans próbował się uspokoić. I znów było to niemożliwe. Fatalna pogoda sprawiała, że do głowy cisnęły mu się uporczywe myśli. Czuł się tak, jakby coś złego przeprawiało się ku niemu przez morze i chcąc nie chcąc nasłuchiwał w napięciu. Chciał usłyszeć wszystkie nietypowe dźwięki. Z każdą chwilą był coraz bardziej zdenerwowany i niespokojny.
Obiecał Gabrielli, że z nią porozmawia najpierw. Szybko jednak poczuł, że to nie może czekać. Wszystko, co tak długo w sobie tłumił, domagało się ujścia, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że to irracjonalne. Nic nie mogło być aż tak pilne. Był środek nocy i wbrew temu, co mówiła Gabriella, dawno nie był tak bezpieczny jak teraz. Pilnowała go policja i miał instalację alarmową pierwszej klasy. To jednak nie pomagało. Czuł się roztrzęsiony. Znalazł numer, który dostał od Linusa, i zadzwonił. Blomkvist oczywiście nie odebrał.
Dlaczego miałby odebrać? Było o wiele za późno na telefony. Nagrał więc wiadomość, cedząc słowa szeptem, żeby nie obudzić Augusta. Wstał i zapalił nocną lampkę po swojej stronie łóżka. Przez chwilę przyglądał się książkom stojącym na regale po prawej. Tym, które nie miały nic wspólnego z jego pracą. Był niespokojny i nie mógł się skupić. Spróbował przejrzeć starą powieść Stephena Kinga Smętarz dla zwierzaków . Ale przez to znów zaczął myśleć o złych postaciach, idących po niego nocą. Długo stał z książką w dłoni. Nagle coś się stało. Przyszła mu do głowy pewna myśl. Bardzo się zaniepokoił. Za dnia może uznałby, że to nonsens. W nocy wszystko wydawało się bardzo realne. Nagle poczuł, że chciałby porozmawiać z Farah Sharif albo ze Stevenem Warburtonem z Los Angeles. Steven przecież na pewno nie spał o tej porze. Rozważając to i wyobrażając sobie wszelkie możliwe wersje wydarzeń, patrzył na morze i niespokojne chmury pędzące po nocnym niebie. I nagle, jakby w odpowiedzi na jego modlitwy, zadzwonił telefon. Nie byli to, rzecz jasna, ani Farah, ani Steven.
- Nazywam się Mikael Blomkvist - powiedział. - Szukał mnie pan.
- Zgadza się. Przepraszam, że zadzwoniłem tak późno.
- Nic nie szkodzi. Nie spałem.
- To tak jak ja. Może pan teraz rozmawiać?
- Jak najbardziej. Właśnie odpowiedziałem na wiadomość od kogoś, kogo, jak sądzę, obaj znamy. Nazywa się Salander.
- Jak?
- Przepraszam, może coś źle zrozumiałem. Wydawało mi się, że zlecił jej pan sprawdzenie waszych komputerów i wytropienie włamywacza.
Frans wybuchnął śmiechem.
- Ach tak. Boże, to naprawdę wyjątkowa dziewczyna. Ale nigdy mi nie zdradziła, jak się nazywa, choć przez jakiś czas często się kontaktowaliśmy. Uznałem, że ma swoje powody, i nigdy nie naciskałem. Poznałem ją na jednym z moich wykładów w KTH. Chętnie panu opowiem. To była zdumiewająca historia. Ale najpierw chciałbym zapytać... cóż, z pewnością uzna pan, że to szalony pomysł.
- Czasami lubię szalone pomysły.
- Nie miałby pan ochoty tu teraz podjechać? Dużo by to dla mnie znaczyło. Mam temat o znacznej, jak sądzę, sile rażenia. Mogę zapłacić za taksówkę w tę i z powrotem.
- To miło z pańskiej strony, ale zawsze sami pokrywamy koszty. Dlaczego mielibyśmy rozmawiać w środku nocy?
- Bo... - Frans się zawahał. - Bo mam wrażenie, że zostało niewiele czasu. A nawet więcej niż wrażenie. Właśnie się dowiedziałem, że jestem w niebezpieczeństwie, a jakąś godzinę temu ktoś węszył wokół mojego domu. Mówiąc szczerze, po prostu się boję i chcę wyrzucić z siebie to, co mam do powiedzenia. Nie chcę już być z tym sam.
- Okej.
- To znaczy?
- Przyjadę. Jeśli mi się uda skombinować taksówkę.
Frans podał mu adres, a potem się rozłączył i zadzwonił do Los Angeles, do profesora Stevena Warburtona z Los Angeles. Starał się być skupiony. Rozmawiali na zaszyfrowanej linii. Trwało to jakieś dwadzieścia - trzydzieści minut. Kiedy skończyli, wszedł na górę i włożył dżinsy i czarną kaszmirową koszulkę polo. Wyjął butelkę amarone, na wypadek gdyby Mikael Blomkvist miał ochotę na takie przyjemności. Nie doszedł dalej niż do drzwi i nagle wzdrygnął się z przerażeniem. Wydawało mu się, że zauważył jakiś ruch, że coś obok niego przemknęło. Nerwowo spojrzał na pomost i morze, ale nic nie zauważył. Widział wyludniony, smagany wiatrem i deszczem skrawek ziemi, ten sam co zawsze. Uznał, że mu się przywidziało ze zdenerwowania. A przynajmniej próbował sobie wmówić, że tak właśnie było. Wyszedł z sypialni i wzdłuż dużego okna ruszył na górę. Nagle poczuł falę niepokoju i znów gwałtownie się odwrócił. Tym razem naprawdę coś zauważył - kawałek dalej, koło domu sąsiada, Cedervalla.
W cieniu drzew przemykała jakaś postać. Nie miał czasu się jej przyjrzeć, ale zauważył, że to mocno zbudowany mężczyzna z plecakiem, w ciemnym stroju. Biegł skulony, coś w jego ruchach sprawiało, że wyglądał na profesjonalistę, jakby biegał tak wiele razy, może na jakiejś odległej wojnie. Ten ruch wydawał się wyćwiczony i skuteczny. Skojarzył mu się z filmem i czymś przerażającym. Może właśnie dlatego minęło kilka sekund, zanim wyciągnął z kieszeni telefon i spróbował się zorientować, który z numerów na liście należy do któregoś z dyżurujących na dworze policjantów.
Nie dodał ich do kontaktów, po prostu zadzwonił, żeby numery pojawiły się na wyświetlaczu, więc teraz nie był pewien. Który numer jest ich? Nie wiedział, więc drżącą ręką wybrał ten, który wydawał mu się właściwy. Nikt nie odbierał. Dopiero po pięciu sygnałach w słuchawce rozległ się zdyszany głos:
- Tu Blom, co się dzieje?
- Widziałem jakiegoś faceta. Biegł pod drzewami przy sąsiednim domu. Nie wiem, gdzie jest teraz. Możliwe, że na drodze, niedaleko was.
- Okej, rozejrzymy się.
- Wydawał się... - zaczął i urwał.
- Jaki?
- Nie wiem. Szybki.
DAN FLINCK i Peter Blom siedzieli w radiowozie. Rozmawiali o swojej młodej koleżance Annie Berzelius i o rozmiarze jej pupy. Obaj byli świeżo po rozwodzie.
Oba rozwody były z początku dość bolesne. Obaj mieli małe dzieci i żony, które czuły się oszukane, a także teściów, którzy na różne sposoby mówili im, że są nieodpowiedzialnymi skurczybykami. Ale kiedy emocje w końcu opadły, a oni uzyskali prawo do naprzemiennej opieki nad dziećmi i przenieśli się do nowych, skromniejszych domów, doszli do tego samego wniosku: brakowało im kawalerskiego życia. W te dni, kiedy nie mieli u siebie dzieci, imprezowali jak nigdy przedtem, a potem - jak w czasach, gdy byli nastolatkami - omawiali wszystkie szczegóły imprez, oglądali napotkane kobiety od stóp do głów i szczegółowo oceniali ich ciała i umiejętności łóżkowe. Tym razem jednak nie zdążyli się zagłębić w temat pupy Anny Berzelius tak bardzo, jak by chcieli.
Zadzwoniła komórka Petera. Obaj podskoczyli. Po części dlatego, że Peter zmienił dzwonek na dość ekstremalną wersję Satisfaction . Ale głównie dlatego, że była noc, że szalała zawieja i że czuli się samotni. Łatwo ich było przestraszyć. Poza tym Peter miał telefon w kieszeni spodni, a że spodnie były ciasne - przez imprezowe życie zwiększył mu się brzuch - trochę potrwało, zanim go wydobył. Kiedy się rozłączył, wyglądał na zmartwionego.
- O co chodzi? - zapytał Dan.
- Balder widział jakiegoś faceta. Podobno szybki z niego skubaniec.
Książka w formie ebooka jest dostępna w promocyjnej cenie w Publio.pl >>