"Kolega mnie poprosił na korytarz i mówi: Słuchaj, jego trzeba pozyskiwać, bo chyba się da" - mówi Piotr Wróbel o słynnym agencie pruszkowskiej mafii

W książce "Mój agent Masa" Piotr Wróbel, jeden z najsłynniejszych polskich gliniarzy, ujawnia, jak pozyskał najcenniejszego agenta w świecie mafii, i wyjaśnia, dlaczego nigdy nie powinien on dostać statusu świadka koronnego. Poniżej publikujemy fragment rozmowy.

Książka w formie ebooka jest dostępna w Publio.pl >>

Piotr Pytlakowski: Co wiedziałeś o Masie?

Piotr Wróbel: Wiedziałem, że jest członkiem grupy przestępczej, nigdy go wcześniej na oczy nie widziałem, po prostu wiedziałem, że funkcjonował. Oczywiście znałem go z fotografii i dokumentacji. Wielki facet, wysportowany, typ boksera czy zapaśnika.

Nie na darmo wylewał pot codziennie w siłowni.

Tak, i przyjeżdżał tam dobrym samochodem, jak król życia.

Jak wtedy oceniałeś jego znaczenie w grupie pruszkowskiej?

Wiedziałem, że to co najmniej średni szczebel zarządzania. Że jest to dosyć mocna postać, kawał chłopa, sam pseudonim o tym świadczył. Wtedy go pierwszy raz tak twarzą w twarz zobaczyłem, to był naprawdę kawał chłopa.

Obawiałeś się, że może być dla was groźny?

Braliśmy pod uwagę, że może być niebezpiecznym człowiekiem, choćby z racji swojej postury. Wiedzieliśmy, że potrafi zaprowadzić porządek w podległych mu strukturach. Musiał być silny, bo słaby by sobie z tzw. młodym "Pruszkowem" nie poradził. W tym momencie jednak nie wydawał się groźny.

Nie wierzę, że był potulny.

Był normalny, tak bym to określił. Wzięliśmy go we dwóch do pokoju, posadziliśmy, normalna rozmowa. Jak się pan nazywa, dowód osobisty, czysta rutyna. Rozmawiamy, rozmawiamy, facet całkiem otwarty, komunikatywny.

Chętnie odpowiadał na pytania?

Tak, zero jakiejś blokady, co nieraz się w takich sytuacjach zdarzało. Bywali tacy charakterni, że zero rozmowy. Ani jak ma na imię, ani jaka jest pogoda. Jeden, pamiętam, mówi: Przepraszam, mam taki zwyczaj, proszę pana, że z policją nie rozmawiam. Koniec, dobra, trzeba to uszanować. Ale z Jarkiem prowadziliśmy normalną rozmowę.

O pogodzie?

O bombach, które wtedy gangi podkładały sobie nawzajem. To znaczy generalnie to właśnie pruszkowskim podkładano bomby, aczkolwiek oni też nie próżnowali. Niestety te bomby były niebezpiecznymi aktami terroru, zupełnie przypadkowi ludzie mogli zginąć. Krótko wcześniej wybuchła bomba w jednej z knajp. Z naszych informacji wynikało, że była skierowana przeciwko Pershingowi. Miał szczęście, bo nie zdążył dojechać. No i na kanwie tego właśnie wydarzenia, było w miarę świeże, zaczęliśmy z kolegą Masą rozmawiać.

Opowiedział, kto ją podłożył?

Powiedział, że zdaje sobie sprawę, że ta sytuacja jest niebezpieczna, naprawdę groźna. Jakby dawał do zrozumienia, że na pewne tematy może rozmawiać. Na chwilę go zostawiliśmy samego, za chwilę miał zostać zwolniony, bo nie było powodu go zatrzymywać, nie miał nic trefnego przy sobie, nie był poszukiwany. Kolega mnie poprosił na korytarz i mówi: Słuchaj, jego trzeba pozyskiwać, bo chyba się da, przynajmniej próbować. Ja mam to w dupie, bo idę na emeryturę, ale przed tobą jeszcze całe życie, weź się za niego i jak nie będziesz wiedział, jak gościa pozyskać, to ja ci pomogę. Uznałem, że nie można nie wykorzystać takiej sytuacji, w końcu facet miał naprawdę wysoką pozycję w hierarchii przestępczej.

Jak go przekonałeś?

Rozmawialiśmy i cały czas dawałem mu do zrozumienia, że właśnie potrzebny nam jest ktoś taki, przy którego pomocy działania policji mogą iść we właściwym kierunku. I on po chwili namysłu, nawet za długo się nie zastanawiał, oświadczył, że może zostać policyjnym konsultantem. Chciałem, żeby uściślił, na czym by te konsultacje polegały. No i on zaproponował, że tłumaczyłby nam tło zdarzeń w mieście. Chciałem wiedzieć, jakie ma motywacje. I od słowa do słowa opowiedział, jak to ten wstrętny "Wołomin" i "Ząbki" czepiają się porządnych pruszkowskich. Policja nic nie rozumie i czepia się pruszkowskich, bez sensu w nich uderza. Zróbcie coś z tym "Wołominem", domagał się. Powiedziałem: Dobrze, konsultuj, chłopie. Zostawiłem mu swój numer telefonu stacjonarnego, który miałem w komendzie na biurku, a od niego wziąłem numer komórki. Ja telefonu komórkowego wtedy jeszcze nie miałem, policja była na to za biedna. (...)

Jakie były relacje między Masą a kierowaną przez niego grupą zwaną młodym "Pruszkowem"?

Jak między szefem i podwładnymi.

Jarek był sprawiedliwym szefem?

Był typem satrapy. Wszystko miało chodzić jak w zegarku, a każde polecenie powinno być wykonywane bez szemrania. Trudno tu mówić o jakiejś sprawiedliwości. Liczyła się kasa, tylko i wyłącznie, i to na niej opierały się ich wzajemne relacje. Na pewno nie łączyła ich przyjaźń, a jedynie podział zysków. Masa był raczej typem sknerusa. On obracał dużą forsą, a jego pracownicy musieli zadowalać się skromnymi procentami od przerobu.

Bali się go? Szanowali? Doceniali jego starania o zapewnienie im bytu?

Wszystko po trochu. Szacunek często wynikał ze strachu. W każdym razie nie buntowali się przeciwko niemu. Taki układ im odpowiadał.

A on ich doceniał? W końcu stanowili jego ochronę. Każdy błąd mógł kosztować go wiele. O oddanych żołnierzy trzeba dbać. Rozumiał to?

Chyba nie bardzo rozumiał, może brakowało mu przenikliwości. Kiedyś doszło do próby zamachu na Jarka. Było to zimą w godzinach wieczornych. Sokołowski jeszcze wtedy mieszkał w bloku na ulicy Kopernika w Pruszkowie.

Jeszcze się nie dorobił?

Zapewne był już dorobiony, tylko stwierdził, że jeszcze nie czas się z tym wychylać. A poza tym było mu tam wygodnie, z racji tego, że wtedy wszyscy jego żołnierze blisko mieszkali. W każdym razie tego wieczoru odwoził go do domu Dariusz B., czyli Bysiu. Masa wcześniej zrobił zakupy w markecie, miał pełne reklamówki.

A Bysiu był wtedy ważną postacią?

Był jego przybocznym. W grupie drugim po Masie. I głównym ochroniarzem. Dlatego go wtedy odwoził. Zawsze go podwoził w takie miejsce, żeby Masa miał jak najbliżej do klatki schodowej. W tym dniu zatrzymał się inaczej z uwagi na to, że w tradycyjnym miejscu zrobiło się lodowisko, zamarzła wielka kałuża. Dlatego przejechał dalej, co tak naprawdę uratowało Masie życie. Ale Masa się zdenerwował, że Bysiu stanął nie w tym miejscu, co zawsze, ochrzanił go, że musi te siaty ze sklepu targać, bo Bysio nie zadbał, aby stanąć bliżej. A tak naprawdę powinien być mu do dzisiaj wdzięczny, bo to instynktowi Bysia zawdzięcza, że wyszedł z tego cało. Jak się okazało, bomba była podłożona pod samochodem sąsiada, to był ford escort, który stał w pobliżu tej zamarzniętej kałuży. Ci, którzy podkładali tę bombę, dokładnie wiedzieli, jak zwykle Masa wysiada z auta i idzie do klatki.

To była bomba zdalnie odpalana?

Prawdopodobnie. Tę sprawę prowadziła miejscowa komenda policji, ja później zapoznałem się z materiałami procesowymi. Bysio opisywał to w ten sposób, że przywiózł kolegę Jarosława, tak go nazywał, i dostał jeszcze reprymendę od kolegi Jarosława, że się nie ustawił w tym miejscu, co trzeba. A potem Bysiu usłyszał huk, zobaczył chmurę dymu i tu cytuję: "Rozglądam się i z tej chmury dymu wychodzi kolega Jarosław, w ręku już nie ma siatek, ma tylko uszy po siatkach, jest cały osmalony, wsiada do samochodu i mówi: Bysiu, jedziemy na psy".

Masa cię poinformował o tym zdarzeniu?

Wtedy za dużo nie wypytywałem, ale w późniejszym czasie na ten temat rozmawialiśmy. Konkluzja była następująca, że ktoś chciał się pozbyć Masy, bo już były domysły, że współpracuje z policją. (...)

Gdzie spotykałeś się z konsultantem Sokołowskim?

Po jakimś czasie od pozyskania go tak kontrolnie umówiłem się z nim na spotkanie. Powiedział, że podjedzie, ale nie ustaliliśmy miejsca, a on wyszedł przed szereg i podjechał pod komendę policji. Na domiar złego przywiózł go Wojtek K., czyli Kiełbacha. Dzwoni do mnie, że jest na dole. Wkurzyłem się, bez dwóch zdań, i poleciłem, żeby natychmiast sobie poszedł. Wszędzie, ale nie tu. No i niech się więcej nie pojawia w asyście Kiełbasy. Oczywiście nie użyłem wtedy języka parlamentarnego.

Jak myślisz, co Kiełbasie powiedział o tobie?

Na pewno, że ma nowego psa, zblatowanego. Uznałem, że to kretyniec jakiś totalny, i go pogoniłem. Ale potem powoli, powoli, zaczęliśmy się spotykać. Wyjaśniłem mu, że nie może afiszować się ze mną, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. I to nie dla mnie, ale dla niego. Musimy się spotykać w miejscach, gdzie nikt nas nie będzie widział. Pierwsze spotkania odbyliśmy na tyłach warszawskiego zoo. Przylatywałem sobie na piechotę, bo z ulicy Okrzei miałem bliziutko. On podjeżdżał swoim samochodami, na ogół mercedesami. No i kiedyś czekam na mercedesa. Nagle patrzę, jedzie złoty lexus. Bardzo ładny, przyciemniane szyby. Zatrzymuje się, patrzę - Sokołowski. I jak wielki pan mówi: No, zapraszam. Spytałem, czy przestał gustować w mercedesach. A on rzuca tekst, że musiał zmienić samochód, żeby się za bardzo w oczy nie rzucać. No, rzeczywiście, w tym lexusie w ogóle się nie rzucał w oczy, wtapiał się w tło.

Były w tym czasie pewnie dwa takie znaczące lexusy w Warszawie, jednym jeździł Sekuła, drugim Sokołowski.

No, ten był złoty, rzadko się wtedy takie auta widziało, a lexus też nie był popularną marką.

Podobno kiedyś Masie ukradziono tego lexusa?

Było takie zdarzenie. Masa mieszkał wtedy jeszcze w blokach w Pruszkowie i lexusa trzymał na osiedlowym parkingu.

A to nie jest upadek profesji gangsterskiej, że bossowi kradnie się samochód?

To była czysta złośliwość moim zdaniem. Ten samochód został skradziony przez żołnierzy człowieka o pseudonimie Misiek.

Misiek z Nadarzyna?

Ten sam. Tam był jakiś konflikt między nimi. Misiek trzymał z "Wołominem". W pewnym momencie z Miśkiem zaczął trzymać Wojtek Kiełbasa. To było zarzewiem nienawiści i złości do niego ze strony zarządu. Jarosław Sokołowski na temat bliskich relacji Miśka i Kiełbasy mówił, że to się źle skończy po prostu. Samochód ukradli mu świadomie, wiedząc, czyj jest, po złości. Później wersja była taka, że jakoby złodzieje od Miśka się pomylili, ale za zwrot auta, według zasad, Masa powinien im postawić jakąś alkoholową kolację. Była to taka swoista forma wykupki. Nie wiem, czy w końcu on zapłacił im te pieniądze, ale tym samochodem ponownie jeździł.

I tak to zostawił bez rewanżu?

Nie powiem, potrafił się Jarosław odwdzięczyć Miśkowi, bo za jakiś czas przekazał mi informację, że prawdopodobnie w należącej do Miśka restauracji w Nadarzynie znajduje się nielegalna broń. Przygotowaliśmy działania, zrobiliśmy przeszukanie i owszem, w części mieszkalnej tej knajpy znaleźliśmy kilogram kokainy i dwie sztuki broni palnej. Za to Misiek chyba nawet dostał wyrok, więc zemsta Jarka była udana. Na korytarzu w komendzie stołecznej Misiek głośno wyrażał swoje oburzenie i twierdził, że wie, kto mu tę broń podrzucił, bo dzień wcześniej w jego knajpie bawiło się dwóch młodych pruszkowskich, żołnierzy podległych Masie. Odgrażał się, że wie, kto tu policji donosi.

Podrzucili?

Mogli, chociaż byłoby to trudne. Za duże ryzyko wdzierać się do mieszkania Miśka.

Wróćmy do tych spotkań przy zoo. Informator w lexusie - tego nie dało się ukryć nawet w chaszczach koło ogrodu zoologicznego.

Nasze kontakty miały wówczas przymusową przerwę, kiedy on został zatrzymany do sprawy gwałtu na Małgorzacie R. przez policjantów z Pruszkowa. Zawiadomił ich kelner z knajpy, że przyszedł pijany Masa i zgwałcił kelnerkę. Trafił do aresztu śledczego na Białołękę.

To była nie byle jaka kelnerka.

Tak, to słynna Małgosia R., później skazana na dożywocie za napad i podwójne zabójstwo. Jej ofiarami byli dwaj dealerzy telefonów komórkowych. Studiowała resocjalizację i dorabiała w knajpie, w której miała zostać zgwałcona. Masa został aresztowany, siedział jakiś czas na Białołęce.

Wtedy gwałt nie był ścigany z urzędu, poszkodowana musiała wnieść oskarżenie.

Potem zmieniła swoje zeznania i Masę puszczono wolno, sprawę umorzono. Podobno Parasol kupił jej samochód, małego fiata, i tym ją udobruchali.

Jak zareagowałeś na wieść, że twojego najlepszego agenta aresztowano za gwałt?

Bardzo się tym nie przejąłem, przyznaję ze wstydem. No, ale ja mu tego nie kazałem robić, niech płaci swoje rachunki. Pomyślałem chytrze, że może i dobrze, jak trochę zejdzie ze sceny, w kryminale nabierze pokory.

To był pierwszy raz, kiedy on siedział?

Z tego, co wiem, to tak.

Podobno śmiertelnie bał się pobytu w kryminale.

Wiedziałem o tym nie od niego, ale, że tak powiem, z boku.

Z tego aresztu się nie kontaktował? Nie oczekiwał jakiejś pomocy?

Nie, absolutnie nie oczekiwał pomocy, zresztą ja również się z nim nie kontaktowałem, bo gdybym wtedy próbował w jakikolwiek sposób dotrzeć do niego, do aresztu, natychmiast to by się rozniosło, bo tam wszyscy wiedzą, co się dzieje.

"Mój agent Masa"

 

Piotr Pytalkowski, Piotr Wróbel

 

Dom Wydawniczy REBIS

 

Ebook jest dostępny w Publio.pl >>