Ebook jest dostępny w Publio.pl. Sprawdź >>
Peter, niegdyś wzięty kompozytor, od rozwodu z żoną przeżywa niemoc twórczą i aby zregenerować siły, przeprowadza się do Irlandii. Ma zamieszkać w samotnie stojącym domku na plaży. Na wakacje przyjeżdżają do niego dzieci, które po rozwodzie rodziców starają się oswoić świat i otaczającą rzeczywistość. Surowy, majestatyczny krajobraz wybrzeży wietrznej, deszczowej Irlandii sprawia, że wszystko zdaje się być jakby nieco magiczne. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że w życie Petera mimowolnie wkrada się zbyt duża ilość dziwnych zbiegów okoliczności, a to, co od lat nazywał intuicją czy przeczuciem, zaczyna nękać go coraz częściej. W zapanowaniu nad tych chaosem nie pomagają Peterowi ani sympatyczni sąsiedzi, którzy sami mają wiele do ukrycia, ani piękna kobieta, która jak zaklęta milczy na temat swojej przeszłości. Na domiar złego Peter zostaje porażony piorunem i choć udaje mu się przeżyć, to jego niesamowicie realistyczne, senne wizje zaczynają wymykać się spod kontroli... i przenikają do świata realnego.
Byłem już w połowie drogi między moim domem i szczytem wzgórza, kiedy dostrzegłem, że światła są teraz bliżej mnie. Jak zwariowana latarnia morska przez chwilę przeczesywały niebo, po czym zniknęły za czarną sylwetką wzgórza. W tym samym momencie w oddali rozległ się warkot silnika. Zbliżał się.
Szedłem coraz wolniej. Snop światła znowu pojawił się na niebie, ale tym razem już celował wyraźnie w moim kierunku. Odgłos silnika stłumił huk fal i po jakiejś minucie, kiedy stałem bez ruchu na samym środku drogi, ujrzałem na wprost siebie oświetlony przód ogromnego samochodu. Samochodu, który jechał z wielką prędkością pod górę od strony domu Leo.
W pewnym momencie Peter zastanawia się, czy na pewno wszystko jest z nim w porządku. Nie ufa już sobie, ma w głowie mętlik i powoli zaczyna tracić poczucie rzeczywistości. Co gorsza, sytuacje, które po sobie następują, tylko potęgują uczucie zagubienia i dezorientacji bohatera. Do tego dochodzi rosnący strach o pomyślność, ba, o życie nie tylko własne, ale i najbliższych. I jesteśmy o jeden krok od psychozy. Wizyta w szpitalu niczego nie wyjaśnia, leki nie pomagają, poczucie paranoi przybiera na sile. Z rosnącym zaciekawieniem podglądamy bohatera. Autor opisuje wizje Petera z krainy jego snów, wplata je w akcję powieści tak umiejętnie, że nie tylko bohater, ale i czytelnik nie zawsze jest się w stanie zorientować, kiedy przedstawione wydarzenia są prawdziwe, a kiedy to tylko fantasmagorie. Do tego szczegółowy opisy stanów wewnętrznych bohatera, przedstawienie pełnego wachlarza targających nim emocji. Obserwując, jak świat realny i kraina snów Petera zaczynają się przenikać, nie jesteśmy - o zgrozo! - w stanie oderwać się od śledzenia całej destrukcji, jaką to ze sobą niesie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Że to wszystko jest jak sen i że jest w tym zawarte jakieś przesłanie?
- To tylko moje domysły - odpowiedziała Judie. Ale, w gruncie rzeczy, dlaczego nie? - Wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście żyjesz w trakcie tych wizji. Ruszasz się, chodzisz, a nawet rzucasz się w dół ze zbocza, kiedy sądzisz, że coś ci zagraża. To tak, jakbyś przeżywał swój sen na jawie. Jak gdybyś - śniąc - miał na nosie okulary pozwalające dostrzec rzeczywistość wirtualną. Ale to nie zmienia zadania, jakie ma spełnić ten sen, ani też nie odwodzi nas od najważniejszego pytania, jakie musisz sobie zadać: dlaczego to wszystko śnisz?
- Dlaczego to wszystko śnię? - powtórzyłem z zamkniętymi oczami - Dlaczego? To jak ostrzeżenie. Coś nam zagraża. Stanie sie coś okropnego. To tak, jakby jeden po drugim pojawiały się kawałki paskudnej układanki.
Dodanie odrobiny soli do przyrządzanej potrawy nie tyle nawet podkreśla smak tejże potrawy, co często wręcz go wydobywa. W powieści "Ostatnia noc w Tremore Beach" podobnie jest z co bardziej brutalnymi opisami przemocy, które tylko "dosalają" i tak już mroczny charakter powieści. Trzeba przyznać, że Mikale Santiago wie, po pierwsze, co to znaczy wzbudzić w czytelniku ogień emocji i nie pozwolić mu zgasnąć. Po drugie, wie, że trzymanie czytelnika w napięciu nie musi być w prostej linii efektem opisu przelewającej się krwii ani też strzałów padających z rewolweru średnio raz na 15 stron powieści. Po trzecie, wie, że jeśli mocno zaintryguje czytelnika sylwetkami bohaterów i dobrze poprowadzoną historią, że jeśli zbuduje dość przerażający klimat wszechogarniającej niepewności, gdzie nawet zdrowy na umyśle bohater zaczyna poddawać w wątpliwość sprawność swojego umysłu, to przy tak solidnym zapleczu całej powieści kryminalnej wystarczy dosłownie kilka razy sięgnąć po mocniejszy, zroszony krwią opis akcji i mamy majstersztyk. Smakowity majstersztyk.
Ponowie ukucnęła przy mnie i dostrzegłem błysk ostrza w jej dłoni. Zbliżyła czubek sztyletu do mojego oka.
- Mów, gdzie jest kobieta, bo ci wydłubię oko.
- Nie wiem - odpowiedziałem. Musiałem zrobić duży wysiłek, żeby się zdobyć na tę odpowiedź.
- Wydłubię ci prawe oko, słyszysz? A potem każę ci je zjeść.
- Nie wiem. Leo był sam, kiedy wszedłem.
Poczułem, że opiera czubek ostrza o dolną powiekę. Zaczęła je powoli wbijać. Zamknąłem oczy. Przemknęła mi przez głowę myśl, że lepiej stracić oko niż rękę. Istnieją szklane oczy. Bez jednego oka nadal będę mógł grać.
Szczęście, że nie od dziś wiadomo, żeby książki nie oceniać po okładce. Bo choć okładka polskiego wydania "Ostatniej nocy w Tremore Beach" brzydka nie jest, to mimochodem może nasuwać skojarzenie, że oto bierzemy do rąk kolejny kryminał klasy B, jakich wiele na księgarnianych półkach. Tymczasem "Ostatnia noc w Tremore Beach" to zarówno znakomity kryminał, jak i jednocześnie dobra książka. Tak więc można spodziewać się, że twórczość Mikela Santiago również wśród polskich czytelników spotka się z entuzjastycznym przyjęciem.
Ostatnia noc w Tremore Beach
Mikel Santiago
Czarna Owca