Michael Crummey: Pisanie jest tak samotniczym zajęciem, że zawsze przyjemnie jest spotkać się z osobami, które poświęciły choć trochę swojego czasu, żeby poczytać książkę. Już sama myśl, że gdzieś tam w Polsce są ludzie, którzy poznają moje teksty, przetłumaczone na ich ojczystą mowę, jest dla mnie niemal surrealistyczna. Jestem zachwycony, kiedy uświadamiam sobie, że zupełnie obce mi osoby poświęcają moim opowieściom kawałek swojego życia. Dzięki temu coś, co jest istotą mojego życia, nabiera chociaż drobnych znamion sensu.
Szczerze mówiąc, nie miałem do tej pory zbyt wielu doświadczeń związanych z tłumaczeniem moich książek. Tym bardziej, że w przypadku większości tych, które się ukazały, nie utrzymywałem absolutnie żadnych kontaktów z osobami, które dokonywały przekładu. Ale w przypadku Michała Alenowicza, autora polskich wersji moich książek, jest zupełnie inaczej. On jest o wiele bardziej skłonny i chętny do współpracy niż inni. Polega to przede wszystkim na tym, że odzywa się do mnie od czasu do czasu i przysyła pytania dotyczące poszczególnych słów, zdań czy nawet nieco dłuższych fragmentów książek, nad którymi pracuje.
Chce wiedzieć, co tak naprawdę chciałem napisać, o co mi chodziło. Z większością materiału znakomicie radzi sobie samodzielnie i mam do niego ogromne zaufanie. Oczywiście nie znam języka polskiego i nie mogę sam przeczytać jego tłumaczeń, ale mam kilku przyjaciół Polaków, mieszkających w tym samym mieście co ja - mówili mi, że przekłady Michała są znakomite. Mało tego: byłem niedawno na festiwalu literackim w Pekinie, podczas spotkania z czytelnikami, wstała kobieta, która okazała się Polką i też bardzo pochwaliła polskie wersje moich książek. Szczerze mówiąc, zaczynam mieć poczucie, że to może być ten przypadek, kiedy tłumaczenia okazują się lepsze od oryginalnych tekstów. To mogłoby tłumaczyć popularność moich książek w Polsce.
Będzie mi bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ta fascynacja po części bierze się z tego, że to właśnie Nowa Funlandia sprawiła, że jestem tym, kim jestem. Tym samym pisanie o tym miejscu wiąże się w pewien sposób z procesem odkrywania samego siebie, lepszego zrozumienia, czemu myślę to, co myślę i czuję to, co czuję. Ale nawet pomijając tak osobiste powody, Nowa Funlandia sama w sobie jest niezwykle fascynującym miejscem, zarówno pod względem krajobrazowym, jak i kulturowym. To odległa wyspa na północnym Atlantyku, piękna w sposób bardzo surowy, czasem wręcz przerażający. Fakt, że tak długo była odcięta od całej reszty świata sprawił, że kultura, która tam się tworzyła przez ostatnie czterysta lat jest pod wieloma względami wyjątkowa i charakterystyczna tylko dla tej części świata. Mam wrażenie, że mógłbym o tym opowiadać godzinami.
Mam wrażenie, jakbym był niemal zrośnięty z tą wyspą. Jej mieszkańcy są dla mnie najbliższymi ludźmi, jestem z nimi na dobre i na złe, piszę o nich właśnie dlatego, że związek z nimi jest dla mnie taki ważny.
Wydaje mi się, że owszem, mógłbym napisać powieść, której akcja dzieje się w jakimś innym miejscu na świecie. Tylko nie za bardzo widzę powód: żaden inny kawałek świata nie wydaje mi się choćby po części tak interesujący, jak Nowa Funlandia.
Naprawdę nie wiem, czy mam jakieś dobre wyjaśnienie. Kultura Nowej Funlandii bardzo niedawno, zaledwie jedno pokolenie temu, była jeszcze oparta na ustnej tradycji i na fundamentach rodem z epoki przedindustrialnej. Dziś przechodzi okres bardzo przyśpieszonych zmian. Świat dawnych opowieści, ludowych legend z jednej strony zanika w błyskawicznym tempie, z drugiej - wciąż jest obecny tuż pod powierzchnią współczesnego świata. Pisanie o tych sprawach jest tak naprawdę wyciąganiem ich na powierzchnię. To bardzo ważne, bo w ten sposób dowiadujemy się, jakie są nasze korzenie, co sprawiło, że jesteśmy tym, kim jesteśmy i co nadaje nam naszą nowofunlandzką tożsamość. A poza tym wszystkim, to są po prostu historie, które wspaniale się opowiada. Proste i fascynujące.
Kiedy pracowałem nad powieścią "Dostatek", znajomi moich rodziców opowiedzieli mi legendę o "człowieku znad morza", który umarł i miał zostać pochowany, ale podczas pogrzebu oprzytomniał. Już leżał w trumnie, ale wstał i po prostu poszedł do domu. A jako, że trumnę sprawili mu z bardzo porządnego drewna, zrobił sobie z niej łóżko i spał w nim przez długie lata, aż umarł po raz drugi. Tego typu historie słyszę na Nowej Funlandii co i rusz. Myślę, że są tu tak wszechobecne, bo mówią coś bardzo ważnego o tym miejscu. To historie o tym, jak ciężko tu żyć, o tym, jak często ma się poczucie, że nie ma już żadnej nadziei dla rodziny czy wręcz dla całej społeczności. I o tym, jak często okazuje się, że nagle przychodzi zupełnie niespodziewany ratunek, los się odwraca. Ta myśl pozwala ludziom przetrwać. Dla mnie to właśnie ona jest najważniejszym, najżywszym mitem tego miejsca, czymś, co pozwala nam zrozumieć samych siebie.
Moje pisanie zaczęło się od poezji i przez długi czas pisałem wyłącznie wiersze, a więc mój "głos" w bardzo dużej mierze rozwijał się za sprawą tego rodzaju twórczości. Ale moje wiersze od zawsze były bardzo narracyjne, a więc wygląda na to, że zasadniczym elementem wszystkiego, co piszę, zawsze jest opowiadanie historii. Główna różnica, jaką dostrzegam między tymi dwoma rodzajami mojego pisarstwa jest taka, że moja poezja zawsze była i nadal jest bardzo osobista: piszę przede wszystkim o moim własnym życiu i o mojej rodzinie. Z drugiej strony natomiast, w mojej prozie nie ma prawie nic o mnie. Piszę o czymś zupełnie innym i czuję się zupełnie "nieobecny" w moich powieściach. Wydaje mi się, że to bardzo zdrowe.
Sporo pisałem o moich rodzicach, przede wszystkim dlatego, że jestem bardzo mocno zafascynowany tym, jak bardzo odmienny był świat, w którym się urodzili, od tego, który znam ja. Ale to nie znaczy, że ujawniam w wierszach jakieś głęboko skrywane mroczne tajemnice. Moim celem jest raczej oddanie honoru moim rodzicom i innym podobnym im ludziom, za to, że zdołali zbudować sobie udane życie w tym świecie. Mam wrażenie, że taki sam cel przyświeca mi, kiedy piszę o mojej żonie, dzieciach czy przyjaciołach. Piszę o nich, bo ich kocham. I mam nadzieję, że to widać w tych wierszach.
Szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o "Dostatku" jako powieści z gatunku realizmu magicznego. Wszystkie te ponadnaturalne elementy, które się w niej pojawiają, zaczerpnięte są bezpośrednio z ustnej tradycji Nowej Funlandii. A w tej kulturze nie czyni się rozróżnienia między realnym światem a krainami z mitów i legend, które tę kulturę współtworzą. Te dwie sfery mają takie samo znaczenie i w takim samym stopniu wpływają na życie ludzi. Pisząc tę powieść starałem się więc po prostu odtworzyć sposób postrzegania świata, w którym obecność ducha w sąsiednim domu była tak naturalna i bezdyskusyjna jak pogoda. W tym sensie "Dostatek" jest więc dla mnie powieścią "prawdziwego", a nie magicznego realizmu.
Zaraz, nie jestem do końca pewien, czy można powiedzieć, że się z nimi nie zgadzam, jeśli chodzi o ten realizm magiczny. W pełni rozumiem, czemu tak postrzegają tę powieść. "Sto lat samotności" było jednym z głównych źródeł inspiracji przy pisaniu "Dostatku", a to przecież dla tego gatunku powieść iście fundamentalna. Po prostu zupełnie inaczej postrzegam pochodzenie magii w swojej powieści i to, jak rozumieją ją jej bohaterowie. Oczywiście, że biorę pod uwagę to, co mówią krytycy: interesuje mnie, co myślą o moich książkach ci, którzy je czytali. Krytyka to przecież jeden ze sposobów, w jaki świat angażuje się w to, co robię podczas tych długich miesięcy, kiedy zamknięty w pokoju wymyślam rożne historie. Ufam krytykom w takim samym stopniu, w jakim ufam wszystkim innym czytelnikom. Jednocześnie uważam też, że to co ktoś uważa o książce, mówi tyle samo o książce, co o nim samym. Staram się więc traktować wszystkie opinie o moich książkach z lekką rezerwą.
Nie będę ukrywał: nie mam zielonego pojęcia. Czekam na jakąś historię, która zrobi na mnie wrażenie. Jestem otwarty na propozycje.
Michael Crummey przyjeżdża na kilka dni do Polski. Plan spotkań pisarza z czytelnikami:
- sobota, 11 czerwca, godz. 16, Warszawa, Pałac Szustra;
- wtorek, 14 czerwca, godz. 18, Wrocław, Barbara;
- środa, 15 czerwca, godz. 18, Kraków, księgarnia Pod Globusem;
- piątek, 17 czerwca, Gdańsk, Biblioteka Manhattan.
Na wszystkie spotkania wstęp wolny.