Książka jest dostępna w formie ebooka w Publio.pl >>
Potężna toyota landcruiser mozolnie wspina się pod górę. Raczej idzie niż jedzie powoli, pokonując głazy i stromizny. Daleko w dole pozostały wioski ukryte wśród starych akacji i figowców. Droga pod górę wiedzie stromym korytem rzeki i tylko bardzo doświadczony kierowca zdoła ją pokonać. Wokół drzewiaste euforbie, akacje, pnącza, których intensywna zieleń kontrastuje z czerwoną ziemią. Jazda trwa już prawie godzinę, gdy spośród drzew wyłania się potężna skała. To wierzchołek góry Ol Doinyo Nyiru.
Wierzchołek świętej góry Samburu Wierzchołek świętej góry Samburu
Wreszcie samochód zatrzymuje się na niewielkim wypłaszczeniu. Naprzeciw nam wychodzi drobna kobieta: bosa, w barwnej spódnicy, z bransoletami z białych i czerwonych korali wokół kostek i nadgarstków. Uwagę przykuwają jej ciepłe oczy w kolorze miodu. To Emma, urodzona w Kenii córka irlandzkich imigrantów, która swoje życie związała z pełną surowego piękna krainą Samburu.
„Karibuni, witajcie w Mountain Dew” - mówi śpiewnym angielskim i prowadzi w dół po ukrytych schodach do na wpół zadaszonej sali z wykutym w skale kominkiem. Podaje szklaneczki z chłodnym sokiem i dyskretnie zerka na nasze twarze, jakby ciekawa naszej pierwszej reakcji. A przed nami roztacza się widok na bezkresne sawanny usiane parasolami akacji oraz majaczące na horyzoncie błękitne pasma gór. Słychać szum strumienia, odgłosy drewnianych dzwonków kóz i nawoływania pasterzy. Po obu stronach intensywnie zielone, strome stoki góry z wyniosłymi euforbiami i kaktusami dopełniają obrazu. A powyżej zmieniające się co chwilę malowidła z chmur i światła tworzą codzienny spektakl na afrykańskim niebie. Zachwyceni milkniemy, żeby nie spłoszyć tej wyjątkowej chwili. Patrzymy na surowy krajobraz wzruszeni jego pięknem.
Każdego wieczora na afrykańskim niebie ogląda się inny spektakl Każdego wieczora na afrykańskim niebie ogląda się inny spektakl
To wyjątkowa lodge. Leży na stokach Ol Doinyo Nyiru, świętej góry Samburu, w samym sercu zamieszkanej przez nich krainy. Samburu, półkoczowniczy lud pasterski blisko spokrewniony z Masajami, wierzą, że właśnie tu mieszka ich niewidzialny bóg N’kai. Na szczycie góry co kilka lat odbywa się ważna ceremonia - obrzędy inicjacyjne młodych wojowników. Kilkunastoletni chłopcy przybywają tu pod opieką starszyzny. Wcześniej przez kilka tygodni przygotowują się i, by dowieść swojej odwagi, polują w buszu tylko z łukami. Uczą się walczyć, tropić zwierzynę, oprawiać skóry, szukać wody, poznają lecznicze rośliny.
Inicjacja to najważniejszy moment w ich życiu: staną się moranami czyli wojownikami, będą strzec stad, największego bogactwa Samburu. Będą gromadzić bydło na posagi, by znaleźć żony i założyć rodziny. Pierwszą krowę moran dostaje od ojca, kolejne musi zdobyć sam. Jako pasterz strzeże krów należących do innych rodzin. Młode, które urodzą się pod jego opieką dostaje na własność. A część stada na posag zwykle... kradnie. Najchętniej pasterzom z innych plemion, stąd częste „wojny o krowy”, które wybuchają nagle i kończą się, gdy rachunki zostaną wyrównane.
Wojownicy Samburu to wielcy strojnisie Wojownicy Samburu to wielcy strojnisie
Wieczorem przy kominku Emma opowiada o życiu wśród Samburu „W ceremonii na szczycie świętej góry biorą udział tylko mężczyźni – tłumaczy. Dlatego czułam się wyróżniona, gdy dostałam zaproszenie na ostatnią uroczystość. Ja – kobieta i do tego Biała”. Samburki zostają na dole we wcześniej zbudowanych szałasach. Tam żegnają swoich synów i braci. Przed wejściem na górę chłopcy po raz ostatni piją mleko podane przez matki. Później, już jako wojownicy, nie będą mogli wracać do rodzinnego domu. „Nam może wydać się to okrutne, ale przecież uczy samodzielności – mówi Emma. Poza tym młodzi morani zyskają nową „rodzinę” - ci, którzy razem przechodzą inicjację stają się braćmi. Do końca życia będą się nawzajem wspierać w chorobie czy kłopotach, razem polować” – wyjaśnia.
Te bajeczne suknie i naszyjniki to codzienny strój kobiet Samburu Te bajeczne suknie i naszyjniki to codzienny strój kobiet Samburu
Podczas ceremonii na szczycie starszyzna zabija byka. Musi być dorodny i koniecznie biały. Mężczyźni wspólnie zjadają mięso, a każdy z moranów dostaje fragment skóry. Staje się on najważniejszym talizmanem, który będzie chronił wojownika przez całe życie. Uroczystość kończy uczta z tańcami i śpiewami, która trwa kilka dni. Potem wszyscy ruszają w drogę powrotną do swoich wiosek. Młodzi morani w nowych czerwonych strojach, ze starannie zaplecionymi włosami przyozdobionymi w pióra, ozdoby z koralików i skóry. „Będą się tak strojnie nosić aż do ożenku. Morani to prawdziwi pięknisie – żartuje Emma – wygląd jest dla nich prawie równie ważny, jak odwaga”. Jak to możliwe, że w tym świętym miejscu powstała lodge? To długa historia.
Emma, a wcześniej jej irlandzcy rodzice często bywali w krainie Samburu. W latach 70. i 80. jako jedni z pierwszych organizowali wyprawy safari w północnej Kenii. Chętnych nie było wielu, bo wtedy te tereny uchodziły za niebezpieczne. „Ale nie było też konkurencji – śmieje się Emma. Ani dróg. Rodzice organizowali klasyczne safari w starym stylu jak w „Pożegnaniu z Afryką” – wspomina. Trzeba było zabrać ze sobą wszystko: namioty, naczynia i garnki, stoły i krzesła, a nawet brezentowe wanny. No i oczywiście zapasy benzyny, wody, nie wspominając o jedzeniu. Nie było lodówek, więc mięso kupowali u Samburu, a chleby piekli w skleconych na miejscu glinianych piecach. „To były niezapomniane wyprawy” – w głosie Emmy słychać wzruszenie.
Podczas podróży rodzice poznali tutejsze klany i stopniowo zaskarbili sobie ich zaufanie. Zawsze pytali o pozwolenie na przejście, kupowali żywność, przywozili lekarstwa. „I ja często tu bywałam, podczas wakacji pomagałam prowadzić safari – wspomina Emma. Gdy dorosłam i wyszłam za mąż, wyjechaliśmy z Josefem poszukać swojego miejsca na Ziemi - opowiada.
Parasolowate akacje to znak, że jesteśmy na północy Kenii Parasolowate akacje to znak, że jesteśmy na północy Kenii
Podróżowaliśmy przez kilka lat, dotarliśmy aż do Australii. Ale ciągnęło nas z powrotem do północnej Kenii. Nigdzie nie było tak pięknie jak tu. Wróciliśmy z zamiarem założenia farmy w pobliżu campu rodziców. Nic nie wyszło z tych planów, bo tutejsi skorumpowani urzędnicy skutecznie obrzydzili nam ten pomysł. Daliśmy za wygraną i postanowiliśmy, jak wielu Białych, osiąść gdzieś w centralnej Kenii, gdzie życie jest łatwiejsze – wspomina z goryczą. W drodze do Nairobi zatrzymaliśmy się w wiosce u stóp Ol Doinyo Nyiru. Samburu zaprosili nas, żebyśmy zostali kilka dni. Chyba było im smutno, że wyjeżdżam, w końcu wyrosłam wśród nich. Za ich namową poszliśmy w tutejsze góry i to miejsce nas oczarowało” – twarz Emmy rozpromienia się na wspomnienie tamtych chwil.
Zostali na parę dni, ale czas mijał, a oni nie potrafili wyjechać. Ta góra ich przyciągała. Marzyli, by mieć tu dom, więc poszli do starszyzny spytać o pozwolenie. „Nie od razu się zgodzili, ale po naszych zapewnieniach, że będziemy przestrzegać tradycji i tabu, udało się. Mogliśmy zamieszkać na stokach Ol Doinyo Nyiru. Szczyt miał pozostać nietknięty, nie wolno nam było wchodzić tam bez zaproszenia. Byliśmy tacy szczęśliwi” – uśmiecha się Emma.
Najpierw zbudowali namiotowy camp, a potem stopniowo lodge. Trwało to blisko dziesięć lat. Długo sami mieszkali w namiocie, bywało ciężko, brakowało pieniędzy na budowę. Dorabiali wynajmując się jako przewodnicy, prowadzili dla turystów safari na wielbłądach. I nie dawali za wygraną.
Widoki z hamaka Widoki z hamaka
„Gdy zbudowaliśmy swój dom, a potem pierwszy apartament dla gości, wiedzieliśmy już na pewno, że nigdy stąd nie odejdziemy” – wspomina Emma. Wszystko powstało, a raczej zostało wyrzeźbione w miejscowym kamieniu i drewnie cedrowym. Josef okazał się znakomitym cieślą. Pomagali mu miejscowi, bez nich nie daliby rady. Ale sami wszystko projektowali, wyszukiwali pnie drzew, kamienie na budulec. Emma założyła ogrody na małych tarasach. „Uprawiamy warzywa, przyprawy i zioła potrzebne do naszej kuchni. Sami robimy jogurty i sery z mleka od tutejszych pasterzy – w głosie Emmy słychać dumę. Kupujmy też od Samburu miód dzikich pszczół. Smakuje wybornie”.
W tym łóżku spali podobno Brad Pitt i Angelina Jolie
Wszystkie pomieszczenia są na wpół otwarte, mają jedynie dach, dwie lub trzy ściany. Z każdego roztacza się inny widok na dolinę, na zielone stoki gór, na sawannę. Każdy mebel i detal jest inny: tu wykuta w kamieniu wanna pod palmami, gdzie indziej cedrowa łazienka zawieszona nad przepaścią, drewniana klamka w kształcie głowy ptaka, fotel z konarów drzewa. Wszystko starannie wkomponowane w krajobraz, harmonijnie piękne.
Łazienka z widokiem Łazienka z widokiem
W ciągu tych lat na świat przyszło dwoje dzieci Emmy: syn Lorien i córka Kadya. Ich imiona to samburskie nazwy drzewa oliwnego i tutejszej rośliny, które często spotyka się razem. Oba rosną w Mountain Dew ciasno ze sobą splecione. „Gdy wróciłam ze szpitala z maleńką Kadyą – wspomina Emma - przywitał mnie pochód kobiet Samburu. Najpierw usłyszałam ich głosy, szły po górę śpiewając. Były z nimi szamanki, które przyszły z daleka, by nas obie pobłogosławić. Mruczały rytualne pieśni, tańczyły, a potem na dobrą wróżbę pluły na nas i spryskiwały mnie i córkę mlekiem: żebym miała dużo pokarmu, żeby dziecko zdrowo rosło”.
Dziś Kadya i Lorien są dorośli, skończyli szkoły, ale zawsze chętnie wracają do swojego domu na stokach świętej góry. Podobnie jak Emma kochają to miejsce, czerpią z niego siłę. Zresztą każdy, kto był tu raz, myśli o powrocie. Żeby cieszyć się urodą tego miejsca, ciszą i odosobnieniem. Albo wybrać się na trekking w tutejsze góry, koniecznie w towarzystwie samburskich wojowników, bo w okolicy żyją lamparty.
I tylko bóg N’kai pozostaje niewidzialny. Ale na pewno spogląda na swoją krainę ze szczytu świętej góry. Patrzy życzliwie na samburskie wioski i stada, i na Emmę, dla której ta ziemia stała się domem i życiem.
Książka w formie ebooka jest dostępna w Publio.pl >>
Afryka jest kobietą mat. prasowe