Krzysztof Gosztyła: Rozumiem, że pyta Pani o czytelnictwo przyszłości. Niektórzy odbiorcy audiobooków mówią po odsłuchaniu książki czy pliku "bardzo fajnie mi się czytało". Być może to właśnie jest przyszłość. To i książka elektroniczna. Mam jednak nadzieję, że miłośnicy literatury pięknej - ci, którzy wiedzą, że aby się czemuś przyjrzeć, warto się zatrzymać - nie pozwolą zniknąć książce w jej tradycyjnej formie.
Sądzę, że słuchowisko było, jest i prawdopodobnie będzie najatrakcyjniejszą formą audio. Moją opinię zdają się po prostu podzielać coraz liczniejsi sportsmeni - amatorzy oraz posiadacze samochodów, a co za tym idzie, również wydawcy. Przyzna Pani, że poznać "Klub Pickwicka" w drodze na wakacje nad Adriatykiem to kusząca perspektywa. Zwłaszcza, że w samochodzie mamy idealny "kanał stereofoniczny".
Nie gustuję w słowie lektor. Jest co najmniej mylące. Każdy, kto głośno czyta lekturę, to lektor. Wykładowca obcego języka np. japonistyki to też lektor. Duchowny czytający albo wyśpiewujący wyimki z Biblii podczas nabożeństwa, to także lektor. Konferansjer, prelegent i spiker - to również lektorzy. Żaden z nich nie jest aktorem. Ja tak.
Cokolwiek mówić, wraz z dyplomem, przyznano mi tytuł magistra sztuki. Nie zajmuję się czytaniem. Zajmuję się interpretacją. Nie referuję, a opowiadam. Jestem odtwórcą na granicy twórczości i wolę myśleć o sobie jak o Rubinsteinie, a nie jak o lektorze. A zatem... jak zostać aktorem umiejącym opowiadać? Najlepiej zdać do Szkoły Teatralnej i szczęśliwie trafić na wybitnego pedagoga. Moim mistrzem był Gustaw Holoubek.
Warto byłoby mieć jeszcze odrobinę słuchu, talentu i... zamiłowania do lektury jako takiej. Reszta to już tylko praca i inteligencja. Około 20 lat pracy powinno wystarczyć.
Zapominamy często, iż studia zakładają kilkuletnie uporczywe studiowanie jakiejś dziedziny. Wiedzę trzeba zdobywać jak niegdyś fortecę. Znane mi są nawet z osobistych spotkań przykłady wybitnych aktorów-amatorów, często bardzo charakterystycznych, grających właściwie siebie samych, za to tak sugestywnie i malowniczo, że chętnie zatrudnianych właśnie za ten "swoisty kolor" do kolejnych przedsięwzięć, ale... w filmie. Kiedy jednak staje się (lub siada) przed mikrofonem i za jedyne tworzywo ma się język literacki, "barwna osobowość" zdaje się nie wystarczać. Potrzebne są umiejętności, rzemiosło i - jak mówił Gustaw Holoubek - "świadomość słowa".
Prawdę mówiąc, jedyne znane mi przypadki dojrzałych aktorów radiowych "bez szkoły" to wychowankowie Teatru Polskiego Radia, którzy w Teatrze Wyobraźni przez całe lata (często od dziecka) "studiowali" słowo i dziś niejednego mogliby nauczyć.
Przyjemnym jest... zrobić coś dobrze. A jeszcze lepiej - na mistrzowskim poziomie. Obojętne, czy ma się przed sobą widownię, czy zgromadzone przy głośnikach audytorium. Tak czy inaczej nie podlega żadnej dyskusji, że doświadczenia z wielotygodniowych, żmudnych prób w teatrze stacjonarnym, na tzw. "deskach sceny", stanowią o fundamencie umiejętności, którymi później aktor posługuje się na innych polach twórczych.
Czytać, czytać i jeszcze raz czytać. A jak dużo Pani musi wiedzieć o "pytanym", by czuć, że jest wystarczająco przygotowana?
Nikogo nie widziałem (oprócz mojej ulubionej realizatorki za szybą). Nagrywanie narracji to, podobnie jak nagrywanie solowego audiobooka, dziesiątki godzin samotności. O ile mi wiadomo, dopiero gdy narracja była gotowa, mój znakomity przyjaciel dyrektor Janusz Kukuła odsłuchał, zaakceptował i przystąpił do nagrywania dialogów.
Świadomy mikrofonu aktor radiowy naprawdę potrafi zrobić dla słuchacza "z igły widły", ale nie ma takiej potrzeby. Tzw. efekty dodawane są dziś w lwiej części w trakcie montażu. Bez udziału aktorów. Nam pozostają: "szkło" - często udające kryształ, woda, którą zamieniamy, w co chcemy, trochę aluminiowego bilonu brzęczącego niczym "szczere złoto" i ołówek skrobiący nie gorzej niż "gęsie pióro". To jest właśnie potęga Teatru Wyobraźni.
Słuchowisko "Trylogia husycka" jest dostępne w Publio.pl >>
Nie. To niemożliwe. Realizator daje znać, że "sprzęt" działa i mówi: "proszę". Zapala się zielona lampeczka i od tej chwili każdy dźwięk zostaje zarejestrowany. Zdarzyło mi się jednak, że komputer skasował całą "sesję", tj. efekt 8 godzin mojej pracy. Zęby mi zgrzytnęły, gdy to usłyszałem, ale... cóż było robić. Powtórzyłem.
Tak, w Nowym Jorku, przy spotkaniu w "ciemnej uliczce", gdy miałem nóż przystawiony do brzucha i pałkę nad potylicą. Nie byłem zbyt gadatliwy. Oni za to bardzo wymowni.
Każda nieudolnie napisana książka to męczarnia - "jak z tego g***a bat ukręcić?". Na szczęście umiem odmawiać.
Jestem człowiekiem "fikcyjnym" - można by powiedzieć. Przedkładam beletrystykę nad memuary, dzienniki i sprawozdania z wakacji na Sumatrze.
Gdybym ja był Stanisławem Lemem z jego niechęcią do komputerów osobistych, to prawdopodobnie w ogóle nie odebrałbym tego e-maila. A przyszłość? "W przyszłości jeszcze nas nie ma - mówi Czechow, dlatego wydaje nam się tak obiecująca".