Świadomy mikrofonu aktor radiowy naprawdę potrafi zrobić dla słuchacza "z igły widły"

W świecie, w którym poza książkami papierowymi coraz większą popularnością cieszą się słuchowiska i audiobooki, warto zwrócić uwagę na ich fenomen. O tym, jak w studiu kreuje się rolę, rozmawiamy z wybitnym aktorem Krzysztofem Gosztyłą.

Julia Kowalczyk: Tak jak świat pędzi do przodu, tak czytanie w XXI w. zmieniło swą funkcję, choćby przez powszechny dostęp do internetu, rozwój technologii. Spotkaliśmy się, by porozmawiać o książkach do słuchania, a to przecież nie jedyna nowość, jaka pojawiła się na rynku wydawniczym... Co Pan myśli o kierunku, w jakim zmierza dziś czytelnictwo?

Krzysztof Gosztyła: Rozumiem, że pyta Pani o czytelnictwo przyszłości. Niektórzy odbiorcy audiobooków mówią po odsłuchaniu książki czy pliku "bardzo fajnie mi się czytało". Być może to właśnie jest przyszłość. To i książka elektroniczna. Mam jednak nadzieję, że miłośnicy literatury pięknej - ci, którzy wiedzą, że aby się czemuś przyjrzeć, warto się zatrzymać - nie pozwolą zniknąć książce w jej tradycyjnej formie.

Polskie słuchowiska są jednymi z największych przedsięwzięć w dziedzinie audiobooków na świecie. Domyśla się Pan, dlaczego wydawcy w naszym kraju tak chętnie inwestują w książki do słuchania, skoro (jak głoszą badania) większość Polaków nie czyta nawet książek papierowych?

Sądzę, że słuchowisko było, jest i prawdopodobnie będzie najatrakcyjniejszą formą audio. Moją opinię zdają się po prostu podzielać coraz liczniejsi sportsmeni - amatorzy oraz posiadacze samochodów, a co za tym idzie, również wydawcy. Przyzna Pani, że poznać "Klub Pickwicka" w drodze na wakacje nad Adriatykiem to kusząca perspektywa. Zwłaszcza, że w samochodzie mamy idealny "kanał stereofoniczny".

Jak zostaje się lektorem audiobooków?

Nie gustuję w słowie lektor. Jest co najmniej mylące. Każdy, kto głośno czyta lekturę, to lektor. Wykładowca obcego języka np. japonistyki to też lektor. Duchowny czytający albo wyśpiewujący wyimki z Biblii podczas nabożeństwa, to także lektor. Konferansjer, prelegent i spiker - to również lektorzy. Żaden z nich nie jest aktorem. Ja tak.

Cokolwiek mówić, wraz z dyplomem, przyznano mi tytuł magistra sztuki. Nie zajmuję się czytaniem. Zajmuję się interpretacją. Nie referuję, a opowiadam. Jestem odtwórcą na granicy twórczości i wolę myśleć o sobie jak o Rubinsteinie, a nie jak o lektorze. A zatem... jak zostać aktorem umiejącym opowiadać? Najlepiej zdać do Szkoły Teatralnej i szczęśliwie trafić na wybitnego pedagoga. Moim mistrzem był Gustaw Holoubek.

Warto byłoby mieć jeszcze odrobinę słuchu, talentu i... zamiłowania do lektury jako takiej. Reszta to już tylko praca i inteligencja. Około 20 lat pracy powinno wystarczyć.

Czy studia w szkole teatralnej to jedyna właściwa droga? Zna Pan lektorów, którzy odegrali doskonałe role w ambitnych superprodukcjach, nie mając aktorskiego wykształcenia i praktyki? Co Pana zdaniem decyduje w takim przypadku o ich sukcesie?

Zapominamy często, iż studia zakładają kilkuletnie uporczywe studiowanie jakiejś dziedziny. Wiedzę trzeba zdobywać jak niegdyś fortecę. Znane mi są nawet z osobistych spotkań przykłady wybitnych aktorów-amatorów, często bardzo charakterystycznych, grających właściwie siebie samych, za to tak sugestywnie i malowniczo, że chętnie zatrudnianych właśnie za ten "swoisty kolor" do kolejnych przedsięwzięć, ale... w filmie. Kiedy jednak staje się (lub siada) przed mikrofonem i za jedyne tworzywo ma się język literacki, "barwna osobowość" zdaje się nie wystarczać. Potrzebne są umiejętności, rzemiosło i - jak mówił Gustaw Holoubek - "świadomość słowa".

Prawdę mówiąc, jedyne znane mi przypadki dojrzałych aktorów radiowych "bez szkoły" to wychowankowie Teatru Polskiego Radia, którzy w Teatrze Wyobraźni przez całe lata (często od dziecka) "studiowali" słowo i dziś niejednego mogliby nauczyć.

Co jest dla Pana przyjemniejsze - aktorstwo w teatrze czy aktorstwo za mikrofonem? Czy dla Pana są to dwie uzupełniające się sfery, czy raczej kompletnie różne misje aktorskie do zrealizowania?

Przyjemnym jest... zrobić coś dobrze. A jeszcze lepiej - na mistrzowskim poziomie. Obojętne, czy ma się przed sobą widownię, czy zgromadzone przy głośnikach audytorium. Tak czy inaczej nie podlega żadnej dyskusji, że doświadczenia z wielotygodniowych, żmudnych prób w teatrze stacjonarnym, na tzw. "deskach sceny", stanowią o fundamencie umiejętności, którymi później aktor posługuje się na innych polach twórczych.

A jak przygotowuje się Pan do roli w słuchowisku? Ile razy musi Pan przeczytać tekst przed rozpoczęciem nagrań? Jak dużo musi Pan wiedzieć o przedstawionym w książce świecie, by czuć, że jest Pan wystarczająco przygotowany?

Czytać, czytać i jeszcze raz czytać. A jak dużo Pani musi wiedzieć o "pytanym", by czuć, że jest wystarczająco przygotowana?

Pewnie wszyscy, którzy nałogowo słuchają audiobooków, zastanawiają się nad tym, jak wygląda ich powstawanie. Proszę uchylić rąbka tajemnicy. Co się dzieje, gdy wchodzi Pan do studia, by zagrać w superprodukcji typu "Trylogia husycka"? Pewnie oprócz Pana znajduje się tam wielu innych aktorów...

Nikogo nie widziałem (oprócz mojej ulubionej realizatorki za szybą). Nagrywanie narracji to, podobnie jak nagrywanie solowego audiobooka, dziesiątki godzin samotności. O ile mi wiadomo, dopiero gdy narracja była gotowa, mój znakomity przyjaciel dyrektor Janusz Kukuła odsłuchał, zaakceptował i przystąpił do nagrywania dialogów.

Pamięta Pan nietypowe sytuacje ze studia nagrań, które wydarzyły się w czasie Pana wieloletniej kariery? W studiu pojawiły się ciekawe rekwizyty lub interakcje z innymi aktorami znacznie odbiegały od normy...?

Świadomy mikrofonu aktor radiowy naprawdę potrafi zrobić dla słuchacza "z igły widły", ale nie ma takiej potrzeby. Tzw. efekty dodawane są dziś w lwiej części w trakcie montażu. Bez udziału aktorów. Nam pozostają: "szkło" - często udające kryształ, woda, którą zamieniamy, w co chcemy, trochę aluminiowego bilonu brzęczącego niczym "szczere złoto" i ołówek skrobiący nie gorzej niż "gęsie pióro". To jest właśnie potęga Teatru Wyobraźni.

 


Słuchowisko "Trylogia husycka" jest dostępne w Publio.pl >>

Zdarzało się Panu czytać przy wyłączonym sprzęcie?

Nie. To niemożliwe. Realizator daje znać, że "sprzęt" działa i mówi: "proszę". Zapala się zielona lampeczka i od tej chwili każdy dźwięk zostaje zarejestrowany. Zdarzyło mi się jednak, że komputer skasował całą "sesję", tj. efekt 8 godzin mojej pracy. Zęby mi zgrzytnęły, gdy to usłyszałem, ale... cóż było robić. Powtórzyłem.

A czy jakaś sytuacja sprawiła, że odjęło Panu mowę?

Tak, w Nowym Jorku, przy spotkaniu w "ciemnej uliczce", gdy miałem nóż przystawiony do brzucha i pałkę nad potylicą. Nie byłem zbyt gadatliwy. Oni za to bardzo wymowni.

Książka, przy której najbardziej się Pan wymęczył? I dlaczego?

Każda nieudolnie napisana książka to męczarnia - "jak z tego g***a bat ukręcić?". Na szczęście umiem odmawiać.

Lektor też człowiek [śmiech], pytanie więc, czy ów człowiek może odczuwać w studiu satysfakcję z pracy nad jednym tekstem, a nad innym już niekoniecznie? Czy jakiś rodzaj książek zwyczajnie woli Pan czytać?

Jestem człowiekiem "fikcyjnym" - można by powiedzieć. Przedkładam beletrystykę nad memuary, dzienniki i sprawozdania z wakacji na Sumatrze.

Gdyby miał Pan zabawić się np. w Stanisława Lema (który przewidział na przykład powstanie czytnika ebooków), i nakreślić przyszłość książek i literatury, jak by ta przyszłość Pana zdaniem wyglądała?

Gdybym ja był Stanisławem Lemem z jego niechęcią do komputerów osobistych, to prawdopodobnie w ogóle nie odebrałbym tego e-maila. A przyszłość? "W przyszłości jeszcze nas nie ma - mówi Czechow, dlatego wydaje nam się tak obiecująca".