Książka w formie ebooka jest dostępna w Publio.pl
Tybet, kraina poprzecinana najwyższymi pasmami górskimi świata, mógłby być strefą, w której karty rozdaje natura, a człowiek żyje w zgodzie z wielopokoleniową tradycją. Mógłby, gdyby Chińczycy nie zdecydowali inaczej. Ich inwazja w połowie XX wieku odmieniła ich los Tybetańczyków. Z niemal najważniejszych filarów ich życia – duchowości i religii – uczyniono zbrodnię. Jawne składanie hołdu duchowemu przywódcy narodu Dalajlamie czy wygłaszanie poglądów sprzecznych z chińską propagandą mogły skończyć się więzieniem, torturami lub śmiercią.
Każdego roku ponad 2 tysiące Tybetańczyków, którzy chcą normalnie żyć, kształcić się i praktykować buddyzm, wyruszają z dolin. Jest kilka dróg, którymi mogą nielegalnie przedostać się do Nepalu. Większość z nich prowadzi przez Himalaje.
W wierzchołki tych samych szczytów od lat wpatrują się zagraniczni turyści. Każdego roku przyjeżdżają tu, by przeżyć przygodę życia, pokonać własne słabości i sprawdzić się w ekstremalnych warunkach. Zarówno dla nich, jak i dla uchodźców, góry są obietnicą spełnionych marzeń. I tak jak wielu w górach zyskuje drugie życie, wielu też to życie traci.
Kropla drąży skałę
Dolma i Dolkar mieszkały w Juchen, w tybetańskim okręgu Driru, na wysokości ponad 4000 m n.p.m. Jako małe dziewczynki uwielbiały słuchać opowieści o pielgrzymkach do Lhasy, o starożytnym Tybecie i jego tradycjach. Zbierały drewno na opał, opiekowały się jakami. Góry były ich placem zabaw, tam przed rewizjami UBP (Urząd Bezpieczeństwa Publicznego) chowały obrazki Dalajlamy.
Przywykły do przesłuchań i obecności chińskiego wojska. Nauczyły się, by mówić jak najmniej. Czasem udawały się razem z rówieśniczkami na wzgórza pozostające poza widokiem chińskich żołnierzy i na pastwiskach śpiewały pieśni o niepodległości Tybetu. Im były starsze, tym częściej rozmawiały o ucieczce. Docierały do nich zdjęcia koleżanek, którym się udało. Ziarno powoli kiełkowało.
Dolkar, by odmienić swoje pełne smutku życie, wstąpiła do klasztoru. Została mniszką i namówiła Dolmę na ucieczkę. Zabrały się wraz z nielegalnym przemytnikiem ludzi, który zorganizował wyprawę z Lhasy. Fakt, że do stolicy Tybetu dotarły bez większych problemów, był niemal cudem. Jednak cud z czasem przerodził się w istny horror.
Będąc już w drodze, dziewczyny zorientowały się, że plany co do trasy ucieczki się zmieniły. Przemytnik zamiast wybrać najłatwiejszą opcję ucieczki przez Dram, prowadził je przez przełęcz Nangpa La pod Czo Oju. Czekał na nie naturalny lodowy szlak kupiecki znajdujący się na wysokości 5806 m n.p.m. W ciągu ostatnich lat stał się słynną trasą handlową i przemytniczą, której strzegły chińskie oddziały policji przygranicznej LPZ (Ludowej Policji Zbrojnej). Żołnierze traktowali strzelanie do uciekinierów jak zabawę.
6 września 2006 roku Luis Benitez, jeden z najlepszych przewodników górskich na świecie znany m.in. z tego, że w 2001 roku wprowadził na Mount Everest niewidomego mężczyznę, rozpoczął wraz ze swoją grupą wspinaczkę na Czo Oju. Każdy klient zapłacił 16 tysięcy dolarów za przywilej wejścia z nim.
Tym razem w grupie byli m.in. 43-letnia księgowa, 33-letni doradca kredytowy z banku, 31-letni menadżer pracujący w branży klimatyzatorów. Jednak profesjonalny sprzęt, najlepsi przewodnicy i Szerpowie jak zawsze mieli zagwarantować sukces. Tego roku na górze było 573 wspinaczy.
30 września 2006 r. w odległości 400 metrów pomiędzy bazą ABC a znajdującą się pod nią Nangpa La himalaiści zobaczyli kilka grup żołnierzy LPZ, a potem usłyszeli strzały. Wśród ludzi, którzy właśnie próbowali przedostać się przez Nangpa La i uciekali pod ostrzałem kul, były Dolma i Dolkar. Wspinacze wyszli z namiotów i podeszli do grani. Na dole na ich oczach rozgrywał się horror. Wkrótce sceną zbrodni stał się sam obóz bazowy.
Co zdarzyło się pod Czo Oju? Czy wspinacze stanęli w obronie Tybetańczyków, a jeśli tak, czy udało im się bezpiecznie wyjechać z kraju? Gdzie i kiedy po raz pierwszy opublikowano wiadomość o dramacie rozgrywającym się w cieniu szóstego najwyższego szczytu świata? Czy Dolma i Dolkar przeżyły morderczą wyprawę i szczęśliwie dotarły do Nepalu?
Bobby Jackson (pseudonim), zdradził, że wspinacze nie byli jednomyślni: „Dużo o tym rozmawialiśmy. Byli tacy, którzy mówili: „Boże, nic nie mówcie, bo jeśli chińskie wojsko zechce, w jednej chwili może tu przyjść i zamknąć górę, wszystkich nas aresztować lub zatrzymać. Więc, Boże Przenajświętszy, niczego nie piszcie w sieci, zanim stąd nie wyjedziemy”. Była też grupa ludzi, którzy twierdzili, że musimy opowiedzieć światu o tym, co się stało. Kilku mówiło: „Zostańmy sławni i zobaczmy, kto pierwszy o tym napisze”. Byli też tacy, którzy powtarzali: „Jeśli rozpętamy przez to trzecią wojnę światową, to trudno”.
Ten, kto zna fakty lub sprawdzi je w internecie, nie będzie zaskoczony. Tego, kto dowie się o nich z książki, czekają prawdziwe emocje oraz cały wachlarz wątpliwości. Choć wszystko to może brzmieć jak fabuła dobrej powieści przygodowej, "Morderstwo w Himalajach" opisuje wydarzenia, które działy się naprawdę. To wynik trzyletniego śledztwa doświadczonego dziennikarza, który udał się w niedostępne rejony Tybetu, by odkryć prawdę i ujawnić ją światu. Szczęśliwie zdołał przebić przez mur cenzury i strachu.
Green po mistrzowsku splata w swoim reportażu dziesiątki wątków tworzących tę historię. Raz zwalnia tempo, rozbudowując faktograficzną stronę opowieści i skłaniając do refleksji nad kwestiami polityczno-społecznymi. Innym razem przyspiesza, upodabniając swą narrację do powieści przygodowej. Wszystko to sprawia, że książka nie tylko szokuje, ale też na długo pozostawia w poczuciu dyskomfortu. Czy rzeczywiście nie dało się nic zrobić? To pytanie będzie powracało do nas jak bumerang.
Książka w formie ebooka jest dostępna w Publio.pl
Morderstwo w Himalajach mat. prasowe