To cała prawda o macierzyństwie. Tę książkę trzeba czytać zamiast kursu przedmałżeńskiego

Właśnie tak, jak w książce "Krystyno, nie denerwuj matki", wygląda prawdziwa Matka Polka - nie bogoojczyźniana, nie z reklam pieluch i proszków do prania, nie z idealnego profilu na fejsie. Taka, która kocha swoje dziecko, ale nie boi się przyznać: "zaraz k., oszaleję".

Tej części polskich matek, które w sieci szukają nie tylko porad: Co na obiad? Co na biegunkę? Jak rozwijać kreatywność? I jak przekonać dziecko do jedzenia szpinaku?, Michalina Grzesiak jest zapewne znana jako autorka bloga krystynoniedenerwujmatki.pl. Bloga, na którym mogą odnaleźć wspólne doświadczenia i emocje – z macierzyństwa dalekiego od polanej różowym lukrem wersji reklamowanej na serwisach parentingowych, ekorodzicielskich, w czasopismach, w mediach społecznościowych, w rozmowach matek warujących przy piaskownicy. W tym samym tonie co blog jest utrzymana książka Michaliny, w której wspomina, jak dwoje całkiem rozsądnie myślących i ceniących sobie wygodę ludzi wpadło na pomysł, że zostaną rodzicami. I co z tego wynikło.

Książka w formie ebooka jest dostępna w Publio.pl

Mama - i ojciec - też człowiek

"Krystyno, nie denerwuj matki" powinno być lekturą obowiązkową na kursach przedmałżeńskich. Bliżej jej do prawdziwego życia niż wszystkim kościelnym broszurkom razem wziętym.

Jak uchronić się przed rozwodem, kiedy hormony w ciąży szaleją? Jak skutecznie wytłumaczyć zaspanemu mężowi, że "właśnie się zaczęło"? Czy wierna pracownica korpo-ula powinna wstydzić się swojej obsesji na punkcie dziecka? Kto powinien wstawać w nocy do potomka? Co – według mężczyzny – oznacza sprawiedliwy podział domowych obowiązków? Jak znaleźć czas dla dwojga, gdy trzecie wciąż nie chce spać?

Michalina Grzesiak nie sprzedaje dobrych rad. Po prostu pisze, jak razem z mężem udaje im się przetrwać chaos nazywany życiem rodzinnym. Z dużym dystansem do siebie i bez ściemy.

O chwili, kiedy po raz pierwszy dowiedziała się, że zostanie matką:

Odstawiłam butelkę z procentem na niewielki cokół przy muszli klozetowej i zaczęłam siusiać do kubeczka. Nie przejęłam się faktem, że jak świat długi i szeroki, takie testy da się zaliczyć bez większego przygotowania. Chyba naprawdę się nie spodziewałam, że te wszystkie mrożące krew w żyłach historie o dziecku po seksie miały status naukowy i nie były jedynie średniowieczną legendą służącą do straszenia niepokornych dziewic przez ich matki.

O wątpliwych urokach stanu błogosławionego:

Stóp nie widziałam od czerwca; na wadze przybierałam dużo i szybko, co może na początku jeszcze mnie obchodziło, ale później, na fali wszelkich innych udręczeń, takich jak wchodzący w dupę kręgosłup, obtarte uda i zimne piwo czekające na powrót Grześka, które to mogłam jedynie serdecznie pozdrowić i potrzymać na roztapiającej się klacie, nie miało dla mnie już żadnego znaczenia. Dajcie mi chociaż utyć w tej niedoli. Niechże ciężarne mają coś z życia.

Albo o tym, jak przeżyć pierwszy rok – i kolejne – z dzieckiem, nie tracąc rozumu:

No na Boga! Czy ktoś z agencji reklamowych klejących kłamliwe babole spędził faktycznie chociaż przedpołudnie z bidą próbującą wcisnąć dziecku na tyłek amfibicznego pampersa? (...) z którym to w ręku pani Aneta, matka spod Tuszyna, robi trzecią pętlę po mieszkaniu i krzyczy bezsilnie: "Marcelku, mamusia prosi. Nie możesz przecież cały dzień ganiać z gołą fujarą!". Czy ktoś z Państwa z telewizji był w domu Anety i dokształcił się w temacie tego, jak powinna wyglądać wiarygodna scena zakładania dziecku gaci? Tam, gdzie łzy, prośby, groźby, gdzie "k..., oszaleję" i "a w dupie to mam, Marcel, wiesz?". Nie? Widać?

 

I żyli razem długo i szczęśliwie

W czasach Photoshopa i ślepego pędu do doskonałości dobrze sobie przypomnieć, że kobiety idealne nie istnieją, tak jak nie istnieją idealni mężczyźni ani non stop grzeczne dzieci. Nie istnieją również idealne rodziny. W "Krystyno, nie denerwuj matki" codzienność to ciężka praca – nie oszukujmy się – głównie kobiety:

Posiłek był moim obowiązkiem. Sprzątanie, ogarnianie kalendarza szczepień, rozrywka, rozwój niemowlęcia, kamień na toalecie, zacieki na prysznicu, podlewanie kwiatów, prasowanie, opłaty, poczta, awizo, wieszanie firanek, odplamiacze do białego, kolorowego, maść na pierwsze zęby, buty ze sztywną piętą, odpowiednia spacerówka dobrana do wieku, krem na zimno, krem na gorąco, pranie na balkonie i to w pralce mokre też. Życie moje nazywało się "obowiązek".

W takim nawale zajęć każdemu może się zdarzyć gorszy moment. Wszyscy rodzice mają zaś prawo uczyć się na własnych błędach, zamiast stosować się do dobrych rad babci/znajomej/kasjerki ze spożywczaka/współpasażerki z tramwaju... W ogólnym rozrachunku i tak najważniejsze okazują się miłość, wzajemny szacunek i poczucie humoru:

Można tomy napisać i starannie szyć wyjaśnienia, kiedy dziecko wchodzi w okres "a dlaczego", a ty, starając się zachować kamienną twarz i przeprowadzić chłonną głowę przez almanach wiedzy wszelakiej, odpowiadasz z sensem. Łapiesz łańcuch przyczynowo-skutkowy. Starasz się.

Można też łykać jak cukierki leki uspokajające, żeby mieć cierpliwość na naukowe wyjaśnienia przełomowych w życiu dziecka zagadnień: "Dlaczego zrobiłaś mi kanapkę?", "Po co mi dwie kitki?", "Dlaczego pies robi drugą kupę na tym spacerze?", "Nie jemy piachu spod buta?", "Dlaczego nie chcesz zjeść mojego gila?", "Czy w Dniu Kobiet wolno prykać?" – a i tak szarpnie tobą jak szatan, kiedy na kolejne pełne sensu wyjaśnienie padnie osiemdziesiąte drugie "A dlaczego?".

Miejmy nadzieję, że książek napisanych ze zdroworozsądkowym podejściem do macierzyństwa, właśnie takich jak "Krystyno, nie denerwuj matki", będzie coraz więcej.

Premiery kinowe października

Więcej o: