W Polsce wydano już dziewięć książek z serii, w której głównym bohaterem jest wyjątkowo ciekawa postać, komisarz William Wisting. W opisie jego perypetii i prowadzonych spraw nie znajdziemy efekciarstwa czy taniej sensacji. To, co przyciągnie nas, to prostota i codzienność prawdziwych gliniarzy, ale też niezwykle precyzyjny i wiarygodny obraz dochodzenia. W końcu komu zaufać w tej kwestii, jak nie byłemu glinie?
W Polsce właśnie ukazała się najnowsza powieść z serii Jørna Liera Horsta. Poniżej publikujemy rozdział 5 z tej książki.
"Gdy morze cichnie"
Jorn Lier Horst
tłum. Milena Skoczko
Smak Słowa
Książki autora są dostępne w Publio.pl
Najpierw usłyszał jakiś drżący dźwięk wydawany przez starą latarnię, a potem bladożółte światło wpadło do środka przez okno w gabinecie. Niewielkie ładunki elektryczne unoszące się w powietrzu zakłócały sygnał starego przenośnego radia stojącego na parapecie.
Ziarno sezamu utknęło mu między tylnymi zębami górnej szczęki. Usiłował wydostać je stamtąd językiem, nie spuszczając oczu z monitora. W końcu odchylił się zadowolony w fotelu i wydobył ziarno paznokciem. Położył nogi na stole i odsunął butem papier z McDonalda, skupiony na odpowiedzi, jakiej udzielił mu komputer.
Niespodziewany odgłos dolatujący z korytarza sprawił, że Wisting przeniósł wzrok na otwarte drzwi. Sądził, że jest sam, ale liczył też na to, że Hammer i Borg zajrzą do niego, zanim pójdą do domu.
Żadne z nich się jednak nie pojawiło. Wyciągnął rękę i wyłączył radio.
– Halo? – zawołał.
Nikt nie odpowiedział, a on poczuł, że jego ciało ogarnia niepokój. Wydawało mu się, że słyszy kroki na korytarzu, ale zrozumiał, że to było złudzenie. Mimo to jakieś bliżej nieokreślone uczucie spowodowało szybsze bicie serca. Uczucie, które dopadało go coraz częściej. Zwykle najgorzej było w nocy. Wszystko zaczęło się po wyjeździe Ingrid do Afryki i chociaż na początku nie chciał się do tego przyznać, czuł, że doskwiera mu samotność.
Nie chodziło o to, że bał się być sam, ale raczej o to, że bał się, co się stanie z tymi, których kochał, gdy go przy nich nie będzie. Psycholog na pewno zdiagnozowałby u niego chorobliwą potrzebę sprawowania kontroli, ale to suma doświadczeń sprawiła, że Wisting niepokoił się o najbliższych. Zbyt często widział, jak kruche jest ludzkie życie. Potrafił obudzić się w środku nocy, mając przed oczami okaleczone zwłoki lub zrozpaczoną ofiarę przestępstwa. Cierpiał, nie mając Ingrid u boku i nie wiedząc, jak sobie radzi.
Otrząsnął się z tych myśli i podszedł do drzwi tylko po to, by stwierdzić, że nikogo tam nie ma.
– Halo? – zawołał jeszcze raz, zanim ponownie usiadł za biurkiem.
Wziął do ręki mazak i na kalendarzu biurowym zaznaczył datę „piątek, 30 września”. Potem przeskoczył dwa tygodnie i przyjrzał się notatce, którą zrobił, by pamiętać o odebraniu Ingrid z Gardermoen.
Tęsknił za nią.
– Rozpytanie posesyjne nic nie dało.
Wzdrygnął się, gdy w drzwiach stanął Hammer.
– W kilku domach nikogo nie było – ciągnął śledczy i z ciężkim westchnieniem rzucił się na krzesło dla petentów. – Obszedłem całe Kaupang, ale poza kłębami dymu i wozami straży pożarnej nikt niczego nie widział.
– Zupełnie nic?
– Jeden ze stałych mieszkańców twierdził, że w domku przebywał jakiś cudzoziemiec, który jeździł małym japończykiem. Kilka razy widział ten samochód na parkingu. – Hammer zajrzał do notatek. – Mały japoński samochód, starszy model. Czerwony z niebieskim przednim błotnikiem. Beznadziejna sprawa.
Wisting rzucił okiem na monitor.
– To jest samochód Hudy Naamy.
Hammer spojrzał na niego oniemiały. W końcu skinął głową i powiedział:
– Tak?
– Jej mężem jest Ala Adin Naama, najemca domku letniskowego na Kaupangholmen.
– Aladyn? – powtórzył i zagwizdał przeciągle.
– Ala Adin – poprawił go Wisting.
– Tak, ale nie nazywają go inaczej niż Aladyn lub „król kebabu”.
– Znasz go?
– Podobno można tam zjeść najlepszy kebab w mieście – wyjaśnił Hammer. – Ale krążą słuchy, że serwuje nie tylko szybkie przekąski.
– Prochy?
Śledczy przytaknął. Narkotyki to była jego działka.
– Jego nazwisko stale przewija się w sprawach narkotykowych. Z notatki, którą dostałem od wywiadu z Oslo, wynika, że rodzina Naamów odgrywa kluczową rolę w tej części środowiska arabskiego, które odpowiada za import i obrót narkotykami w Østlandet. Zasadzaliśmy się na nich kilka razy, ale nic na nich nie mamy.
Wisting pokiwał ostrożnie głową. Pamiętał rozmowę o akcji narkotykowej przeciwko kilku Arabom przeprowadzonej przed początkiem lata, która zakończyła się kompletnym fiaskiem. Mężczyźni najwyraźniej spodziewali się nalotu policji i zdążyli posprzątać wszystko, do czego można by się było przyczepić.
– A tak przy okazji, jak na niego wpadłeś? – ciągnął Hammer. – Właściciel domku znalazł jego nazwisko w swoich papierach?
– Nie – odparł Wisting i postukał palcem w monitor. – Wiedziałeś, że w październiku ubiegłego roku doszło do pięćdziesięciu dwóch wypadków drogowych?
– Czy ja wyglądam jak policjant z drogówki?
– Żona Daga Stubbenesa powiedziała, że mężczyzna, który wynajmował od nich domek, był cudzoziemcem i jeździł białym mercedesem – wyjaśnił. – Ostatni raz, gdy go widziała, facet przyjechał małym czerwonym samochodem z niebieskim przednim błotnikiem i miał zabandażowaną rękę, ponieważ rozbił mercedesa.
Palec wskazujący uderzał w monitor z coraz większą siłą, podczas gdy komisarz opowiadał, jak przez ostatnich kilka godzin sprawdzał wypadki drogowe pod kątem modelu samochodu, zagranicznego nazwiska kierowcy i zakresu szkód.
– W końcu został mi już tylko jeden kandydat – uśmiechnął się, nie kryjąc zadowolenia. – Ostatecznym potwierdzeniem jest fakt, że żona Ali Adina Naamy jest właścicielką czerwonego mitsubishi colta.
– Z niebieskim przednim błotnikiem?
– Komputer nic o tym nie mówi – odpowiedział Wisting z uśmiechem. Sarkazm w głosie Hammera nie odebrał mu radości z tego, że pokonał system komputerowy.
– Espenowi zajęłoby to pięć minut – zauważył Hammer i wsunął notes do tylnej kieszeni spodni.
Wisting udał, że tego nie słyszy. Wstał i chwycił kurtkę zawieszoną na oparciu fotela.
– Co teraz? – spytał Hammer.
– Teraz sprawdzimy, jak smakuje najlepszy kebab w mieście.
Gdy dzwonek nad drzwiami oznajmił przybycie nowych klientów, z pomieszczenia na zapleczu wyszedł przystojny śniady nastolatek z czarną grzywką. Po chwili doleciał do nich zapach oleju do smażenia i egzotycznych ziół. Chłopak z nożem do kebabu w ręce posłał im wyuczony czarujący uśmiech, ale gdy zorientował się, kim są mężczyźni, kąciki ust natychmiast mu opadły.
– Czy jest tutaj twój ojciec? – spytał ostro Hammer. Wisting zrozumiał, że ci dwaj się znają.
Nastolatek rozdziawił usta i wpatrywał się w Hammera z zaskoczeniem. Wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, ale szybko zmienił zdanie.
– Odpowiadaj! – warknął policjant.
– Właśnie zamykałem – wyjąkał chłopak.
– Nie o to pytałem! – zagrzmiał Hammer. – Muszę porozmawiać z twoim ojcem.
– Nie ma go tutaj – odparł gburowato. – Wyjechał.
– Dokąd?
– Do domu. Do Iraku.
Wisting widział, jak Hammer mierzy nastolatka wzrokiem, próbując wysondować, czy mówi prawdę.
– Kiedy wraca? – spytał po chwili. Najwyraźniej uznał, że chłopak nie kłamie.
– Zdaje się, że za kilka tygodni. – Nastolatek wzruszył ramionami. – A o co chodzi?
– Mam sprawę do niego, nie do ciebie – odparł śledczy i odwrócił się. Wisting miał do chłopaka kilka dodatkowych pytań, ale ruszył za Hammerem do wyjścia i pozwolił, żeby zamknęły się za nimi drzwi.
– Powinniśmy wziąć od niego numer komórki lub jakiś namiar na jego ojca – stwierdził komisarz i rzucił ostatnie spojrzenie na budkę z kebabem, zanim usiadł w fotelu pasażera.
– Obędzie się – odparł Hammer i uruchomił silnik. – Myślę, że facet jest w domu.
Wisting wzruszył ramionami i wyjął z tylnej kieszeni wydruk z rejestru pojazdów silnikowych.
– Hospitalsmuget 37 – odczytał na głos.
– Wiem, gdzie mieszka – Hammer mrugnął okiem i obrał kurs. – Wkurzają mnie ci Arabowie – ciągnął. – Nigdy nie wiadomo, czy mówią prawdę. Mam wrażenie, że nie potrafią wypowiedzieć jednego zdania, nie kłamiąc. Być może w tym, co mówią, tkwi ziarno prawdy, ale szczelnie zapakowane w kłamstwa.
Wisting nie tylko nie podzielał tej opinii, ale też nie potrafił jej zaakceptować.
– Co konkretnie masz na myśli? – spytał ostrym tonem.
Hammer nie odpowiedział. Prawdopodobnie zrozumiał, że posunął się za daleko, i przezornie milczał.
Przejechali przez centrum miasta, nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa.
– A więc te chłopaki liczą się na rynku narkotykowym? – spytał Wisting, gdy zbliżali się do starej dzielnicy robotniczej.
– Nadal trzęsą nim Albańczycy, ale stopniowo tracą udziały – wyjaśnił Hammer, zadowolony, że kolega zmienił temat. – Øko-gruppa (przyp. red. Chodzi o sekcję Økokrim, Jednostkę Dochodzeniowo-Śledczą ds. Zwalczania Przestępczości Gospodarczej oraz Przestępstw przeciwko Środowisku Naturalnemu.) stale otrzymuje zgłoszenia na Aladyna i resztę jego rodziny. Wyprowadzają z kraju duże sumy. Trochę za duże, jak na zyski ze sprzedaży kebabów.
Wisting zamyślił się.
– Ale skoro Arabowie działają na taką skalę, dlaczego nic z tym nie robimy? – spytał po chwili.
– Ponieważ w wydziale kryminalnym jest nas piętnaścioro, a rocznie prowadzimy sześć tysięcy spraw. Po prostu nie mamy sił ani środków, żeby się tym zająć.
Komisarz nie odpowiedział. Hammer miał rację. Zbyt często grube ryby mogły pływać zupełnie spokojnie.
– Ale tym razem nam się nie wywinie – zarechotał Hammer, jakby czytał w myślach kolegi.
– Sprawy prędzej czy później wypływają na powierzchnię – przytaknął Wisting, kontynuując wodną metaforę.
– Tak czy inaczej, dla nas sprawa i tak jest wygrana.
– Jak to?
– Nie wiem dokładnie, w którą stronę zmierza śledztwo, ale zaczynam podejrzewać, że na Kaupangholmen doszło do porachunków między rywalizującymi ze sobą gangami. Walcząc ze sobą, wyświadczają nam przysługę.
Wisting nie zdążył skomentować tych słów, ponieważ nagle poczuł gwałtowne szarpnięcie pasów bezpieczeństwa. Rozległ się pisk opon hamujących na mokrym asfalcie.
– Idiota! – zawołał Hammer i zaczął wymachiwać rękami w stronę samochodu, który wyjechał na ulicę tuż przed nimi.
– Ściśle rzecz biorąc, to my powinniśmy ustąpić mu pierwszeństwa – zauważył ostrożnie Wisting, gdy Hammer nacisnął klakson.
– To nie znaczy, że może jeździć jak bałwan – stwierdził śledczy. Wyjął długopis ze schowka i zanotował numer rejestracyjny na wierzchu dłoni.
– Chcesz go zatrzymać? – spytał Wisting, wskazując panel z niebieskimi światłami błyskowymi i sygnałem dźwiękowym.
– Nie, dopadnę go innym razem – zapewnił Hammer i odrzucił długopis. – Poza tym jesteśmy na miejscu – dodał i zaparkował za stojącym tuż przy krawężniku czerwonym mitsubishi coltem z niebieskim przednim błotnikiem. – W każdym razie zastaliśmy panią domu – zaśmiał się.
Hospitalsmuget 37 to była stara murowana kamienica, która w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat dorobiła się nie najlepszej reputacji. Tynk odpadał wielkimi płatami, a żwawi młodzi chłopcy wypisali na niej sprayem szereg fantazyjnych i obscenicznych nazw męskich i żeńskich narządów płciowych.
Wisting ruszył za Hammerem przez bramę na niewielkie podwórze. Kontenery na śmieci były przepełnione i w powietrzu unosił się potworny smród. Na kanapie, której ekipa remontowa nie uznała za stosowne wywieźć na śmietnik, drzemał pies. Podniósł głowę i wydał z siebie krótkie warknięcie, po czym znowu ułożył się do snu.
– Ostatnie piętro – oznajmił Hammer, przyjrzawszy się dzwonkom. – Zapukamy do drzwi, kiedy wejdziemy na górę – zaproponował, wskazując głową wypłowiały plakat z napisem „Drzwi na klatkę schodową mają być zamknięte”.
Dzwonek do drzwi zagrał wesołą melodię. Usłyszeli odgłos przesuwanego po podłodze krzesła i szybkie kroki w kierunku drzwi. Potem nastała cisza. Osoba stojąca po drugiej stronie długo wahała się, czy otworzyć. Wisting utkwił wzrok w wizjerze, żeby dać jej do zrozumienia, że wiedzą, iż są obserwowani.
W końcu rozległ się metaliczny dźwięk przekręcanego klucza i śniady mężczyzna lekko uchylił drzwi. Miał na twarzy bliznę, która przyciągała wzrok, i kilka świeżych powierzchownych zadrapań, które najpewniej znikną w ciągu paru dni.
Rzadki wąs i broda miały ukryć szpecącą ranę, ale czyniły to z marnym skutkiem. Blizna ciągnęła się od lewej skroni w dół i kończyła pod brodą, jakby ktoś przeciął mężczyznę szablą.
– Tak? – spytał.
Wyglądało na to, że Hammer go nie znał, więc głos zabrał Wisting.
– Szukamy Ali Adina Naamy.
– To mój brat – odparł gniewnym tonem.
– Jest w domu? – spytał Hammer.
– A o co chodzi?
– Jesteśmy z policji – wyjaśnił komisarz i rzucił okiem na drzwi sąsiedniego mieszkania. – Możemy wejść?
– Brata nie ma w domu – odparł nagle mężczyzna. Nic nie wskazywało na to, że ma zamiar wpuścić ich do środka.
– A jego żona, Huda?
– Wyjechali. Powiem im, że tu byliście.
Już miał zamknąć drzwi, ale Hammer szybko postawił stopę w progu.
– To ważne. Musimy pilnie porozmawiać z pańskim bratem – wyjaśnił Wisting i wyjął notes, żeby podkreślić powagę sytuacji.
– Zrozumcie wreszcie: jego tu nie ma – westchnął, okazując swoje niezadowolenie z pracy norweskiej policji.
– Jak się pan nazywa? – spytał komisarz i kilka razy przycisnął końcówkę długopisu, wiedząc doskonale, że ludzie rzadziej kłamią lub zatajają informacje, jeśli policjant zanotuje ich nazwisko.
Mężczyzna wpatrywał się w niego przez chwilę. Wyglądał tak, jakby chciał zaprotestować, ale westchnął po raz drugi i odpowiedział:
– Barzan. Barzan Naama.
Wisting przekrzywił głowę i uśmiechnął się krzywo do mężczyzny z blizną.
– Jak się pisze… – zaczął, ale przerwał samemu sobie. – Ma pan może jakiś dowód tożsamości?
Barzan Naama wyjął portfel i wręczył komisarzowi norweskie prawo jazdy. Wisting uśmiechnął się i podziękował, zadowolony, że dzięki temu małemu przedstawieniu udało mu się zdobyć numer PESEL mężczyzny.
– Ma pan telefon?
Naama podał numer telefonu. W tej samej chwili w głębi mieszkania zadzwonił telefon komórkowy. Jakiś mężczyzna odezwał się w obcym języku.
– Ma pan gościa? – zaciekawił się Wisting.
– Tak. To mój przyjaciel.
Komisarz szukał sposobu, by się dowiedzieć, kto przebywa w mieszkaniu, ale niczego nie wymyślił.
– A o co właściwie chodzi? – spytał Barzan Naama.
– W domku letniskowym na Kaupang wynajmowanym przez pańskiego brata wybuchł pożar – wyjaśnił Hammer. – W związku z tym mamy kilka rutynowych pytań.
– Pożar? W domku letniskowym? – zdziwił się. – Nic o tym nie wiem.
– Kiedy ostatnio rozmawiał pan ze swoim bratem? – spytał Wisting, oddając mu prawo jazdy. Ala Adin Naama mógł być nazwiskiem numer jeden na liście potencjalnych ofiar pożaru.
– Niedawno. – Zawahał się. – Kilka godzin temu.
Wisting narysował w notesie prostą linię, usuwając „króla kebabu” z listy.
– Ma pan jego numer telefonu?
– On jest w Iraku. Komórka tam nie działa. Ale brat od czasu do czasu dzwoni do domu.
Wisting zanotował swoje imię i nazwisko oraz numer telefonu na kartce z notesu.
– Może go pan poprosić, żeby skontaktował się ze mną, kiedy będzie pan z nim rozmawiał następnym razem?
Mężczyzna skinął lekko głową. Hammer cofnął stopę i Barzam Naama szybko zamknął drzwi.
Gdy wyszli z budynku, owiał ich zimny wiatr. Komisarz wsunął ręce głęboko do kieszeni. Silny podmuch poderwał z ziemi stare liście.
– Ty weź wóz – powiedział Hammer, rzucając mu kluczyki. Wisting złapał je i spojrzał pytająco na kolegę.
– Zostanę tu jeszcze przez chwilę – wyjaśnił śledczy i skinął głową na sąsiednią posesję, gdzie gąszcz najróżniejszych krzewów rosnących tuż obok przybudówki zapewniał dogodny punkt obserwacyjny.
– Mówisz poważnie? – spytał Wisting, wpatrując się w obłok zimnej pary wydobywający się z jego ust.
Hammer skinął głową.
– Jestem bardzo ciekawy, co ci dwaj na górze kombinują.