Paulina Młynarska jest autorką książki "Jesteś wędrówką". Opowiada w niej o tym, jak sprzedała dom w Kościelisku, gromadzone przez lata graty i zaczęła podróżować po świecie. Przejechała tysiące kilometrów, by zrobić porządki we własnym wnętrzu i osiągnąć emocjonalną niezależność. Rozmawiamy z autorką o podróżach i o tym, jak oderwać się od tego, co przyziemne.
Joanna Szaszewska: Pamiętasz pierwszy moment, w którym poczułaś, że podróż to Twoje życie?
Paulina Młynarska: Wybrałyśmy się z mamą i siostrą, białym garbusem w podróż po Europie. Był rok ‘75, czyli czasy, kiedy nawet sławna persona i gwiazda estrady jaką był wówczas mój tata, zarabiając w złotówkach, nie mogła zafundować rodzinie luksusowych wakacji na "zgniłym zachodzie" - za dewizy. W związku z tym, było oczywiste, że śpimy w namiocie i po znajomych. Jadłyśmy ravioli z puszki podgrzewane na kuchence spirytusowej. Mama miała wtedy mocno hipisowską stylówę - szerokie spodnie i zielone drewniaki na wysokiej platformie, w których, jakimś cudem, udawało jej się prowadzić samochód. To auto się bez przerwy psuło, a my z Agatą biłyśmy się na tylnym siedzeniu. Siostra do dziś nosi szramę na policzku po moich pazurach.
Do momentu tego wyjazdu byłam przekonana, że ziemia jest płaska, a świat świat kończy się na torach tramwajowych przy ulicy Komarowa, dziś Chodkiewicza, w Warszawie. W pewnym momencie naszej podróży zaczęłyśmy się zbliżać do granicy w Świecku. Pamiętam do dziś doskonale to słowo "Świecko", myślałam, że kiedy tam dojedziemy, nastąpi jakaś gigantyczna zmiana w otoczeniu. "Zagranica" to było w PRL słowo magiczne! Tymczasem, mimo, że w Polsce była komuna, a my jechałyśmy na zachód, szybko okazało się, że ten świat po drugiej stronie - za granicą - wcale aż tak się nie różni od naszego. Owszem, w Polsce smaki były inne i nie było kolorowych opakowań i wszystkich tych "pięknych" towarów, ale ludzie byli tacy sami. Ludzie są wszędzie tacy sami. Już wtedy mnie to zafascynowało i dalej tak uważam.
Pierwsze zwiedzanie to była katedra w Kolonii. Wtedy zrozumiałam, co to znaczy zachwyt nad pięknem nowo poznawanych miejsc. Miałam 5 lat i pojawił się pewien problem, bowiem katedra w Kolonii to jest naprawdę niebywałej urody budowla. W związku z tym zanim nie dojechałyśmy do Paryża, każde inne zwiedzanie było dla mnie rozczarowaniem, któremu dawałam wyraz wrzaskami i płaczem. Ja sobie, w mojej małej głowie, wymyśliłam, że jak się coś "zwiedza", to to musi być coś na miarę katedry w Kolonii, inaczej się nie liczy. Uspokoiłam się dopiero pod katedrą Notre Dame.
W Paryżu miało miejsce jeszcze jedno ważne zdarzenie. Dziś, z perspektywy wielu lat, wiem, że "formatujące". Otóż zanim się urodziliśmy - Agata, Janek i ja, nasza mama mieszkała przez kilka lat we Francji. Podczas naszej wycieczki zabrała nas na uliczkę Kota rybołówcy - Rue du Chat-qui-Pêche. Była tam taka mini pizzeria. Mama kupiła nam po kawałku pizzy po 2 franki. To był pierwszy raz w życiu kiedy jadłam prawdziwą pizzę. Mama nam wręczyła tę pizzę, po czym, w tych swoich rozszerzanych spodniach i drewniakach klapnęła sobie na krawężniku i się zamyśliła. Było w tym coś takiego, co mi zapadło w pamięć raz na zawsze. Trochę śmierdziało szczyną w tej ulicy, ale zarazem smakowała mi ta pizza. Była z nami niewypowiedziana tęsknota naszej mamy za czymś, co musiało być wspaniałe. W powietrzu unosiło się poczucie wielkiego szczęścia, że się wraca do miejsca, które się dobrze zna. Przycupnęłyśmy z Agatą jak dwa kurczaki koło mamy i coś się wtedy we mnie zakotwiczyło. Myślę, że dlatego zawsze wybieram klapnięcie z kawałkiem pizzy na krawężniku, zamiast obiadu w eleganckiej restauracji.
Dzielisz życie między Indie, Sri Lankę, Grecję i Polskę. Co takiego jest w każdym z tych miejsc?
W Polsce jest… Polska! Jest tu moja rodzina, córka, rodzeństwo, grób taty, groby dziadków i babć. Jest Warszawa i Zakopane, są moi przyjaciele. I ta mokotowska wiosna do której zawsze będę wracać. Tu są też moi czytelnicy, czytelniczki przede wszystkim, bo to co piszę kieruję głównie do kobiet. Tu jest mój język i moja kultura.Tutaj jest na pewno ogromny kawał mojego serca.
W Indiach jest joga, która od kilku lat jest treścią mojego życia, a także Aśrama, do której wracam się uczyć. Indie są szalone, nawet dla kogoś tak zapoznanego z tą kulturą, jak ja. Jest tak dużo różnic społecznych, że to nasze europejskie zadowolone z siebie, rozdęte ego musi odpuścić. Indie są jedną wielką lekcją pokory! A joga jest właśnie o tym, żeby sobie z ego zacząć radzić. W Kerali są też moi przyjaciele - najmilsi ludzie świata.
Na Sri Lance jest mój mistrz. Sri Lanka to niesamowicie zróżnicowana przyrodniczo i kulturowo wyspa. Są tam też przepiękne plaże i fantastyczne góry. Wiele miejsc, które jakimś cudem ciągle opierają się komercjalizacji. Jednak muszę przyznać, że nie znam Sri Lanki tak dobrze, jak powinnam, przy tak częstych i długich tam pobytach. A to dlatego, że ja tam jeżdżę do konkretnej osoby.
Parę lat temu, poleciałam na Sri Lankę, bo potrzebowałam trochę czasu i spokoju, by dokończyć książkę. Parę spraw mi się wówczas skomplikowało, były jakieś zmiany planów, roszady w kalendarzu. W związku z tym, zupełnym przypadkiem trafiłam do miejscowości, w której na bramie było napisane: joga - zajęcia codziennie rano i popołudniu. A ponieważ tu i tam mi strzykało, a jogę ćwiczyłam sobie od kilku lat po amatorsku, pozostając tzw. permanentną początkującą, pomyślałam sobie: o, pochodzę. I wpadłam od pierwszego wejrzenia. Poczułam, że trafiłam na swojego mistrza. Pomyślałam wtedy: kurczę, to po to były te wszystkie niby przypadkowe decyzje, zmiany planów i komplikacje! Miałam trafić w to miejsce, a nie w inne. Od tamtej pory wracam do niego regularnie.
W Grecji na Krecie od niedawna jest mój dom. Zamierzam, w niedalekiej przyszłości prowadzić tam małą szkołę jogi. Grecja jest miejscem które kocham od czasów, kiedy pierwszy raz pojechaliśmy tam z rodzicami. To było rok po tej wyprawie z mamą. Jechaliśmy, tym razem Ładą przez Węgry, Bułgarię i Rumunię, do Grecji. Też spaliśmy pod namiotem. Rodzice wtedy odkrywali Grecję. Pierwszy raz tam pojechali i byli totalnie zachwyceni. Spędziliśmy wtedy miesiąc na wyspie Skopelos, na którą wracałam potem wielokrotnie, sama i z moją córką. Chyba wtedy zakochałam w tej Grecji, a posiadanie tam własnego miejsca było moim wielkim marzeniem. Kiedy zdecydowałam się sprzedać dom w Kościelisku, który dostałam od ojca, wiedziałam, że będę chciała zainwestować te środki w miejsce w Grecji. Wiem, że tacie by się tam bardzo spodobało. Mam 2 własne drzewka pomarańczowe, kilka oliwek, widok na góry z jednej strony i na morze oraz studio jogi na dachu. Dopiero się tam urządzam, ale już wiem, że to dobry wybór.
Czego dowiedziałaś się o sobie dzięki podróżom?
Podróże pomogły mi rozpoznać moją prawdziwą naturę. To bardzo ważne: dowiedzieć kim się jest. Co mnie pociąga, inspiruje, co jest mi bliskie, kiedy się czuję szczęśliwa? W podróży, jeśli nie jest to rutynowe jeżdżenie z lotniska do hotelu i z hotelu na lotnisko, człowiek nieustannie musi sobie odpowiadać na te pytania.
Podróże uwrażliwiły mnie, by nie powiedzieć nawet przewrażliwiły, na kwestie niesprawiedliwości, wykluczeń i okrucieństwa. A także na ekologię. Naprawdę bardzo zmieniły się moje zwyczaje. Bardzo uważam na to co kupuję i wyrzucam. Jak się podróżuje, to widzi się na własne oczy, co myśmy zrobili z tą naszą matką Ziemią. W Europie nam się to wszystko sprząta sprzed oczu. A co z oczu to z serca. Natomiast w Azji czy w Afryce tak nie jest. Jest inna mentalność, można powiedzieć, że ludzie tam są mniej zakłamani w tym wszystkim. Nie żebym to pochwalała, ale śmieci przynajmniej walają się tam na widoku. Możesz sobie człowieku zobaczyć, co po sobie zostawiasz. Nauczyłam się też szacunku dla wody. Może to banał, ale bez niej nie ma życia i kropka.
Podróże przyniosły mi jogę. W Polsce długo mieszkałam na Podhalu, gdzie nie ma dużego wyboru jeśli chodzi o szkoły jogi. Będąc w podróży i jeżdżąc po Indiach i Nepalu spotkałam wspaniałych ludzi związanych z jogą. Praktyka jogi całkowicie i dogłębnie zmienia życie. Na lepsze.
Paulina Młynarska mat. prywatne
Podróże dały mi umiejętność nawiązywania kontaktów i więzi ludźmi. To naprawdę wcale nie jest tak, że musimy dobrze znać język albo w ogóle go znać żeby się komunikować. Ludzie są niebywale komunikatywnym gatunkiem. Jeszcze raz to powiem: niezależnie od różnic kulturowych, na najgłębszym poziomie jesteśmy bardzo do siebie podobni. Jeżeli tylko chcemy - zawsze się dogadamy. Przeraża mnie to, jak politycy napuszczają ludzi jednych na drugich strasząc różnorodnością. Robią nam wszystkim krzywdę.
Człowiek który podróżuje ma także sieć znajomych na całym świecie. To powoduje, że się jest informowanym, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych, o bardzo różnych sprawach, którymi żyją ci ludzie z różnych miejsc. To daje możliwość szerszego spojrzenia na wiele spraw. Zwłaszcza w Polsce, gdzie przez wychowywanie w polonocentryzmie, w tym naszym mesjanizmie, wydaje nam się, że nasze problemy są straszne i największe. Rzeczywiście, polityczna sytuacja w kraju jest trudna. Po obu stronach jest jednak tak dużo wielkich słów, skrajnych uczuć, że można odnieść wrażenie, że przeżywamy tu jakiś Armagedon. Gdy się ma dobrych znajomych z różnych zakątków świata i się zna ich problemy i wpływ polityki na ich codzienne życie, to sobie można wiele z tych naszych polskich dramatów zrelatywizować i się wyluzować. W Polsce nie jest aż tak źle.
Opowiedz jedną historię z podróży, której nie znajdziemy w książce "Jesteś wędrówką".
Trekking w rejonie Annapurny (ośmiotysięcznik w Nepalu, dziesiąty co do wysokości szczyt Ziemi, przyp. red.), tam są takie "gubałówy" porośnięte rododendronami, które zasłaniają Himalaje. Szłam i szłam, a gór nie było widać. Już byłam jest trochę zniechęcona, aż dotarłam na niepozorną łączkę, trochę taką jak na Podhalu, na której suszyło się pranie. Nagle zawiał wiatr, a białe prześcieradła rozstąpiły się niczym kurtyna. Pośród nich pokazała się Annapurna. Stałam tam z grupą kilku osób. Wszyscy płakali. To było coś tak pięknego! W podróżach często ogląda się cudowne spektakle, które reżyseruje sama natura.
Co to znaczy oczyścić własne wnętrze?
Trudne i ważne pytanie. Dla mnie oczyszczająca jest praca nad tym, by zapanować nad działalnością ego. Pozwalam, by mi się różne rzeczy przydarzały i nie wściekam się, jeśli nie wszystko idzie zgodnie z planem. Zgodnie z tym co sobie wykoncypowałam JA.
Ja czyli kto? No właśnie! Aby sobie odpowiedzieć na to pytanie, można, na przykład podjąć prostą praktykę medytacyjną, polegającą na tym, że sobie siadam w ciszy, zamykam oczy i obserwuję to co się kłębi w mojej głowie, stawiając się w pozycji widza. Tu rodzą się ciekawe pytania i obserwacje: "Kto produkuje te wszystkie myśli, niepokoje i problemy? Kto je obserwuje? Jeżeli mogę je obserwować, to mogę też nad nimi zapanować! Ach, jak wspaniale, że nie muszę myśleć automatycznie! Mogę wybierać, o czym myślę. Mam nad sobą większą kontrolę, niż sądziłam!"
Można to robić siedząc w domu na kanapie. A jak się poćwiczy troszkę asan przez kilka tygodni (ćwiczenia fizyczne w jodze, przyp. red.), to można sobie nawet siedzieć na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Najlepiej robić to codziennie, przez kilka minut. Z czasem, to siedzenie w ciszy i spokoju się robi takie przyjemne i potrzebne, że czas medytacji się wydłuża. Ważne, by siedzieć z prostym kręgosłupem, aby energia krążyła w ciele jak trzeba.
Zamykamy oczy, bierzemy głębokie, łagodne oddechy. Nasze ego bez przerwy podejmuje próby odwrócenia naszej uwagi od biernego obserwowania, wciąż próbuje nas wciągnąć w różne "niecierpiące zwłoki" sprawy. A my sobie siedzimy i łapiemy do tego dystans. To jest bardzo oczyszczające. Umysł ciągle jest w biegu, w ruchu, w przyszłości lub w przeszłości. Ciało jest zawsze w TU i TERAZ. Pobądź ze swoim ciałem, z oddechem. Odetchnij. Teraz piszę nową książkę, pod tytułem "Jesteś spokojem", opowie właśnie o tym, jak się tego nauczyłam. A wcale nie było łatwo, ponieważ jestem z natury zaangażowana i zbuntowana.
Jak to się stało, że zostałaś nauczycielką jogi?
W ogóle tego nie planowałam. Mam bardzo dużo pokory w stosunku do jogi, wiem, co potrafią prawdziwi mistrzowie. Widziałam ich i zdaję sobie sprawę, na jakim jestem etapie jako mały robak. To tytułem wstępu.
Prowadzę autorskie warsztaty "Miejsce mocy", uczę na nich m. in. technik radzenia sobie ze stresem, które wyniosłam z mediów. Ludzie pracujący w telewizji, przed kamerami dużo wiedzą o wychodzeniu ze strefy komfortu, dlatego często prosi się nas o szkolenia. Po 20 latach praktyki przed kamerami i mikrofonem opracowałam własny system i zaczęłam szkolić innych. Równolegle praktykowałam jogę i medytację i to mi się zaczęło spotykać. W pewnym momencie zrozumiałam, że już nie chcę rozdzielać warsztatów od jogi.
Jednak pojawiły się wątpliwości związane z tym, że zaczęłam praktykować jogę na poważnie dobrze po czterdziestce. Pewne pozycje ciała są dla mnie nieosiągalne, albo jeśli nie odpuszczę, może będą osiągalne za ileś lat. Miałam takie wrażenie, że z racji ograniczeń fizycznych nie mogłabym zostać nauczycielką. Kiedy trafiłam do mojego mistrza na Sri Lance, usłyszałam od niego, że opowiadam głupoty. Że jest cała masa ludzi, którzy uczą jogi, a nie potrafią wykonać pewnych asan. Jest także cała masa ludzi, którzy wykonają na zawołanie wszystkie asany, a i tak niczego w jodze nie rozumieją. Bo joga nie jest tak naprawdę o ciele i jego możliwościach. Mistrz wysłał mnie do Aśramy, gdzie przeszłam ważną dla mnie ścieżkę inicjacyjną.
Paulina Młynarska mat. prywatne
Zaczęłam współorganizować wyjazdy dla grup kobiecych do Azji, połączone z moimi warsztatami, a ponieważ kocham jogę, na wyjazdach zawsze był zatrudniony nauczyciel jogi i prowadził codzienne zajęcia dla grupy. Któregoś razu jogin się nam nie sprawdził i trzeba było poszukać innego. Zapytano mnie: "Paulina, może ty poprowadzisz zajęcia?" Powiedziałam, że nie mogę występować w roli nauczycielki, ponieważ nie mam uprawnień, ale możemy razem poćwiczyć towarzysko. Moje warsztatowiczki stwierdziły, że dobrze im się ze mną ćwiczy. Wiele z nich mi powiedziało, że nareszcie ktoś im zrozumiale wyjaśnił o co chodzi w pewnych ćwiczeniach. To był dla mnie wielki komplement. Wróciłam do mojego mistrza i zmagałam się trochę z tym tematem.To on mi powiedział, że mogę spokojnie zrobić uprawnienia jeśli czuję, że to dobry pomysł. Gdy mu mówiłam, czego nie potrafię, odpowiadał: a wiesz, ilu rzeczy ja nie potrafię?
Poszłam więc na kurs nauczycielski, zdałam egzaminy i zrobiłam te papiery. Od tamtej pory prowadzę zajęcia. Na moich wyjazdach jest tak, że często ja prowadzę jedną sesję, a drugą jakiś miejscowy jogin. Także dlatego, że nie powinno się przywiązywać do jednego nauczyciela i jednego stylu. Fajnie jest poznawać różne sposoby i podejścia. Warto dać się zaskoczyć, ponieważ ktoś nowy może z nas wyciągnąć coś nieoczekiwanego i bardzo ciekawego. Mój mistrz też wykopuje mnie w różne miejsca.
Czego Europejczycy nie wiedzą o jodze?
Kiedy mówimy "joga" ludzie zachodu najczęściej słyszą "ćwiczenia fizyczne, rozciąganie, rodzaj stretchingu". Natomiast ja trafiłam do szkoły, która się zajmuje jogą w klasycznym wydaniu, Hatha Jogą, w której tzw. asany, czyli ćwiczenia fizyczne, to jest zaledwie czwarta, z ośmiu bardzo rozbudowanych praktyk. W centralnym punkcie stawia się tu pytanie "kim ja jestem?" i praktykę medytacyjną, a nie zakładanie nogi na szyję. Joga jest po to, by przestało nami rządzić nasze reaktywne ego, więc jaranie się asanami i wygibasami jest anty jogą. Asany służą temu, żeby ciało było zdrowe, rozluźnione i silne aby mogło, bez trudności i bólu, wysiedzieć w pozycji medytacyjnej dłuższy czas. Mistrzowie jogi którzy wymyślili ją kilka tysięcy lat temu nie mieli instagrama i nie zajmowali się zadzieraniem wysoko nogi oraz robieniem dziubka do telefonu. Jak również żaden prawdziwy mistrz jogi nie będzie się upierał, że tylko uprawiany przez niego styl ćwiczenia asan jest właściwy. Style w jodze oczywiście istnieją, ale to nie jest najważniejsze.
Za co kochasz kobiety?
Za wszystko. Mnie się bardzo dobrze układa z kobietami. Kobiety są mądre i mają o wiele więcej pokory niż mężczyźni. Niestety czasem mają jej za dużo. Są zabawne. Nie są linearne w swoim myśleniu, mogą przeskakiwać z tematu na temat, z rzeczy superistotnych do rzeczy zupełnie błahych i ja to uwielbiam. Kobiety mają do siebie o wiele większy dystans niż faceci. Jak sobie czasem zażartuję na facebooku z mężczyzn, to jest taka obraza natychmiast, taki atak urażonych panów, że strach wyjść z domu. W moich książkach cały czas drę łacha z siebie i z innych kobiet, z tego jakie jesteśmy śmieszne i one się nie obrażają. Przeciwnie, piszą do mnie: "Tak dokładnie tak jest!". Są naprawdę zabawne. I są niesamowicie empatyczne.
Ale to nie jest tak, że ja nie lubię facetów, a lubię kobiety. Stanęłam po stronie kobiet, bo bardzo długo, przez wiele tysięcy lat, świat był klubem "for gentelmen’s only" i w związku z tym uważam, że należy temu dawać pewną przeciwwagę.
To Twoja kolejna książka dedykowana kobietom. Czujesz, że coś się zmieniło odkąd walczysz o ich prawa?
Tak, widzę ogromną poprawę! Chcę powiedzieć, że jestem bardzo dumna z nas Polek, bo myśmy wreszcie przełamały ten najgorszy impas, związany z tym, że zwykłe, normalne, żyjące sprawami swojej rodziny i życiem zawodowym Polki dały sobie wmówić, że prawa kobiet i feminizm, to jest jakiś wymysł, który jest groźny i je odziera z kobiecości i męskiej opieki. Zbyt długo było tak, że w mediach ten temat w ogóle nie istniał. Gdy wróciłam z Paryża 15 lat temu, postanowiłam sobie, że skoro już jestem tą "celebrytką" to zrobię tak, żeby prawa kobiet i feminizm były w w plotkarskich portalach i kolorowych gazetach. I to mi się udało. Byłam pierwszą "celebrytką", którą zapraszano do telewizji jako feministkę. Uważam to za sukces. Dziś bardzo wiele znanych osób jest za prawami kobiet i o tym mówi. Jeszcze 3-4 lata temu kobiety, z którymi rozmawiałam, kiedy słyszały słowo na "f", to mówiły: "Ale ja nie jestem feministką!", bo nie do końca rozumiały to słowo. To bardzo ważna zmiana, bowiem, jak wiemy nie od dziś, na początku było słowo…
Jak wyglądają podróże dla kobiet, które organizujesz?
Lecimy w małej grupie do Azji. Na Bali, która jest otoczona mgiełką legendy opisanej w książce "Jedz, módl się, kochaj", na Sri Lankę, do Kerali w Indiach lub do Nepalu. Codziennie mamy, co najmniej, 2 godziny jogi, z czego pierwsza godzina to teoria, filozofia jogi i elementy moich warsztatów, a druga to asany.
Większość osób jest początkująca albo jak ja kiedyś - permanentnie początkująca. Dla osób, które praktykują jogę w klubach fitness przez wiele lat, takie wyjazdy, gdzie jest dużo pracy z własnym wnętrzem i sporo teorii, to coś nowego. Fajne pogłębienie już istniejącej praktyki. Dla początkujących - doskonały start do samodzielnej dalszej pracy. Moim celem jest nauczenie uczestniczek samodzielnej praktyki.Poza zajęciami jest po prostu luz! Kobiety, które ze mną podróżują są zwykle bardzo zmęczone. Mają dzieci, pracują w korporacjach, gdzie są mocno eksploatowane, prowadzą własne firmy. Najstarsza uczestniczka do tej pory, miała 76 lat, najmłodsza 19, więc jest międzypokoleniowo. Jest dużo śmiechu. Kobiety bardzo się otwierają w swoim gronie.
Paulina Młynarska mat. prywatne
Na samym początku umawiam się z uczestniczkami na dwie rzeczy: po pierwsze, że to, co się zdarzyło tutaj, pozostaje tutaj - czyli zawieszamy osąd, nie plotkujemy, nie komentujemy na zewnątrz, dajemy sobie pełną akceptację. Po drugie, nie doradzamy sobie wzajemnie, zajmujemy się sobą. Zdarza się, że wcześnie rano idziemy na spacer medytacyjny, podczas którego nie odzywamy się przez 40 minut. Każda idzie z własnymi myślami. Na początku uczestniczki są wystraszone na samą myśl o tym, że będą w towarzystwie, ale w ciszy. Później mówią, że w życiu tak nie odpoczęły. Na naszych wyjazdach narodziło się dużo przyjaźni. Powstał Klub Miejsca Mocy i dziewczyny do mnie wracają. Jest też pyszne, najczęściej wegetariańskie jedzenie. I rzecz, która wyróżnia moje wyjazdy na tle innych - w ośrodkach, w których mieszkamy raczej nie ma alkoholu. Okazuje się, że to jest następna rzecz, dzięki której dziewczyny odpoczywają. Wakacyjne popijanie jest bardzo przyjemne, ale nie służy regeneracji ciała.
Czy joga może łączyć się z wiarą w Boga?
Joga jest otwarta. W Aśramie do której jeżdżę się uczyć, w głównej joga shali znajdują się symbole wszystkich religii świata. Ulubiłam tam sobie tzw. Miejsce pod Matką, czyli pod Matką Boską. Moi przyjaciele, którzy ćwiczą jogę są muzułmanami, hinduistami i katolikami, albo ateistami i to nie stoi w żadnym konflikcie.
Jest mi ogromnie przykro, kiedy muszę to tłumaczyć w Polsce. Uważam, że to nie fair ze strony kościoła katolickiego żeby straszyć jogą - to wynika z ignorancji i niewiedzy. Zresztą w np. Indiach są księża katoliccy, którzy uczą jogi.
Byłam z grupą w ośrodku w Kerali, gdzie przychodził do nas fantastyczny mistrz jogi, starszy gość, mocny w te klocki. Dziewczyny były nim zafascynowane. To było tuż przed Wielkanocą. W sobotę powiedział nam, że bardzo nas przeprasza, ale jutro nie będzie sesji bo jest niedziela palmowa i on jedzie do kościoła. Moje Polki zbaraniały.
- Wiesz, w Polsce księża straszą jogą - wyjaśniłam.
- Słyszałem o tym, nie rozumiem - odparł.
W Kerali, gdzie współistnieją ze sobą Katolicyzm, Hinduizm i Islam, to są rzeczy zupełnie niepojęte. Jak może komukolwiek zaszkodzić uczenie się techniki, która polega na spokojnym, pozbawionym złości przyjmowaniu tego, co przynosi świat? Jak może zaszkodzić rozwijanie w sobie takich cech, jak współczuje, cierpliwość, uczciwość, nieagresja, nienaganne zachowanie w życiu seksualnym, nieposiadanie? Jak może zaszkodzić uczenie się technik oddechowych, które obniżają poziom stresu?Jasne, joga uczy, że musisz wziąć za siebie odpowiedzialność. Nie możesz szukać zbawienia czy rozgrzeszenia na zewnątrz siebie. Musisz to sam ze sobą załatwić, musisz nad sobą popracować.Ta niezależność części kościoła się nie podoba. Części, bo np. znajdujący się na indeksie watykańskim ś.p. ksiądz Anthony de Mello, autor cudownej książki "Przebudzenie", którą bardzo polecam, miał z jogą wiele wspólnego. W Indiach naucza inny światowej sławy ksiądz Joe Pereira, który jest joginem. Mahatma Gandhi był joginem i można powiedzieć, że jest nim Dalajlama. Czy patrząc na ich dorobek możemy mieć wątpliwości, co do konstruktywnego przesłania jogi? Jeśli ktoś chce chodzić do kościoła i ćwiczyć jogę, to się doskonale daje ze sobą pogodzić. Ja sama mam za sobą krętą ścieżkę poszukiwań duchowych. Nadal jestem na ścieżce i mam nadzieję, że będę na niej do końca.
Jakie trzy rzeczy zabrałabyś na bezludną wyspę?
Mój superostry nożyk Opinel, moskitierę i matę. Do przykrycia coś bym sobie skombinowała z liści. Ale mata do jogi to podstawa! Bez niej źle się ćwiczy. Ale, zaraz na taką wyspę, to ja bym najchętniej zabrała fajną kobiecą grupę! Jedziemy?
Więcej informacji o warsztatach i wyjazdach organizowanych przez Paulinę Młynarską znajdziecie tutaj >>
Premiera książki Pauliny Młynarskiej "Jesteś wędrówką" 8 maja 2018 roku.
Książki Pauliny Młynarskiej dostępne są w formie ebooków w Publio.pl >>