Żadna z powstałych dotychczas książek o gwiazdach polskiego rocka nie była tak przejmująca. Piotr Stelmach, ceniony dziennikarz muzyczny radiowej Trójki, prowadzi swoją opowieść od 2001 roku – od wiadomości o nagłej śmierci Grzegorza Ciechowskiego i doświadczeniu pustki w świecie muzycznym, poprzez kolejne etapy kariery i życia osobistego artysty, wspomnienie młodości, rodziny, atmosfery miasta dzieciństwa – Tczewa, aż po dzień narodzin.
Są w tej książce. Najbliżsi krewni, koledzy, dziennikarze, artystki i artyści, z którymi Grzegorz Ciechowski współpracował. Opowiadają o nim między innymi: Helena Ciechowska (mama), Małgorzata Awad i Aleksandra Krzemińska (siostry), córka Weronika, Małgorzata Potocka, muzycy Republiki: Leszek Biolik, Sławomir Ciesielski, Zbigniew Krzywański i Paweł Kuczyński, a także Jan Borysewicz, Robert Brylewski, Jan Chojnacki, Katarzyna Groniec, Zbigniew Hołdys, Lech Janerka, Kayah, Jan Jakub Kolski, Kasia Kowalska, Tomasz Lipiński, Grzegorz Markowski, Krzysztof Materna, Marek Niedźwiecki, Daniel Olbrychski, Muniek Staszczyk, Kazik Staszewski, Justyna Steczkowska, Michał Urbaniak, Wojciech Waglewski i Jan Wołek.
Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>
"Lżejszy od fotografii..." to najpełniejszy portret Grzegorza Ciechowskiego. Z bogactwa rozmów przeprowadzonych przez Piotra Stelmacha wyłania się obraz konsekwentnego i bezkompromisowego artysty, lojalnego przyjaciela i choleryka, ciepłego, ale wymagającego ojca. Ciechowski jawi się tu też jako humorysta i autor bezlitosnych żartów, które jego współpracowników nieraz doprowadzały do szewskiej pasji, a dziś wspominają je z rozrzewnieniem. Autorowi udało się również dotrzeć do wielu pięknych, zaskakujących, niepublikowanych wcześniej zdjęć i dokumentów.
Książka 'Lżejszy od fotografii - o Grzegorzu Ciechowskim' Piotr Stelmach
Przeczytaj fragment książki:
32. W nowym życiu
Weronika Ciechowska. Tata jako mężczyzna miał trzy życia — z Jolą, z moją mamą i z Anią. Po dwóch rozstaniach potrafił jednak żyć w pewien sposób z każdą z tych kobiet. To moim zdaniem ogromna umiejętność. Rozstanie z moją mamą było dla niego bardzo trudne, bo wpadła w kompletny szał. Myślę, że była bardzo zraniona. Teraz jako dorosła kobieta doskonale to rozumiem. Wówczas jednak miałam niecałe siedem lat. Po rozstaniu rodziców nie widziałam taty chyba ze dwa miesiące. To była dla mnie wieczność, wydawało mi się, że minął rok. Bardzo to przeżywałam. Tata z mamą przez długi czas nie rozmawiali, ale w końcu doszli do porozumienia i cieszyłam się, że w każdy weekend mogę być z Anią i z tatą. Cała ta sytuacja wydawała mi się dziwaczna, ale stało się to, co się stało, i w ogóle tego nie kwestionowałam.
Ania była bardzo ważną postacią w moim życiu, szalałam za nią jako dziecko, byłam z nią bardzo związana. Kiedy moi rodzice byli jeszcze razem, opiekowała się mną. Była moją nianią, w jakimś stopniu mnie wychowała. Zabierała mnie na spacery, do swoich rodziców, na różne fajne wypady. Z tatą tworzyła nowy dom, inny od tego, który znałam. Na pewno był bardziej zamknięty, bo była w nim cały czas, zajmowała się dziećmi, gotowała. Starałam się jej pomagać na tyle, na ile mogłam. Robiłam z nią zakupy, wszędzie chodziłyśmy razem, jeździłyśmy na wakacje. Pomagała mi w odrabianiu lekcji, była niezła z matematyki. Traktowała mnie jak przyszywaną córkę, to było oczywiste.
Zdecydowana większość wspomnień z nią związanych łączy się też z moim tatą. Ale pamiętam kilka sytuacji dotyczących tylko nas dwóch, na przykład kiedy umarł Szef — nasz pies. Tata wyjechał na koncerty, a my, czyli Ania, Agnieszka i dzieciaki, wybraliśmy się z Szefem na spacer. Podbiegł do niego jakiś inny pies i ugryzł go w nogę. Zerwał mu skórę, którą trzeba było zeszyć. Zadzwoniliśmy po weterynarza, ale trafiliśmy na takiego, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z buldogiem angielskim. I bał się go trochę, bo Szef miał wystające zęby, był cały pomarszczony, a w dodatku bolała go noga. Najpierw chciał mu zawiązać szczękę sznurkiem, bo nie mieliśmy kagańca. Później stwierdził, że da mu lek uspokajający, takiego "głupiego Jasia". I kiedy mu go podał, Szef kompletnie odjechał. Zemdlał. Nie zdążyli dojechać do lecznicy. Szef umarł w drodze. Zrobiliśmy mu normalny pogrzeb na posesji. Pamiętam Anię, jak wróciła wtedy do domu i powiedziała: "Szefulek nie żyje". Wszyscy strasznie płakaliśmy. Tata był załamany. A tydzień później, chcąc zgasić w nas smutek, kupił Orkę.
Ania bardzo fajnie wychowywała dzieciaki, mnie też. Była konsekwentna, podobnie jak tata. Absolutnie nie byli surowymi rodzicami, nie wymierzali nam kar, tata nigdy by nas nie uderzył. Był jednak bardzo stanowczy. To mi się bardzo podobało. Obserwując Anię i to, jak prowadziła dom, wiele z tego wyniosłam. Staram się, by mój dom też tak wyglądał — z dziećmi, psami, całą rodziną w komplecie. Nostalgicznie wspominam tamtą pełną "chatę".
Jan Wołek. Kiedy miałem wypadek samochodowy pod Kazimierzem, pierwszym moim odruchem było wykonanie telefonu do Grześka. On był wtedy w Warszawie, ale wsiadł w samochód i jechał do Kazimierza, żeby mi pomóc. Tak się zdarzyło, że przy szybkości stu dwudziestu kilometrów na godzinę bez hamowania uderzyłem w łosia. To, że wyszedłem z życiem, to był cud boski, ale samochód — ruina. Dzisiaj takie pojazdy idą do kasacji, a wtedy trzeba było to wyklepać. Jechaliśmy jak Blues Brothers, bez szyby przedniej, skuleni, bo dach był mocno wgnieciony. Działo się to wczesną wiosną, więc mieliśmy na sobie czapki z pomponami, szaliki i ciemne okulary, na których rozbijały się różne owady. W odruchu kierowcy, kiedy widzi się komary, trzeba włączyć spryskiwacz. On akurat działał, więc nam sikał po gębach, bo szyby nie było, a kikuty wycieraczek machały nam przed oczami. Śmialiśmy się jak dzieci. Tym bardziej że wszyscy ustępowali nam z drogi, bo wiedzieli, że tym facetom już na niczym nie zależy. Grzesiek później dopilnował, żeby wyklepali mi ten samochód. Mało tego, załatwił podsufitkę "amoroso", która była nie do zdobycia.
Był serdecznym kumplem, do którego w sytuacjach ekstremalnych odruchowo zgłaszałem się jako do pierwszego. Nie dlatego, że jego sława czy chwała szła przed nim tak dalece, że mógł załatwić to, owo i śmo. Nie postrzegałem go jako gwiazdy. Mieszkańcy miasteczka też bardzo szybko zaanektowali Grześka jako swojego. Natomiast jak przyjeżdżały jakieś wycieczki, licealistki, jak widziałem to osłupienie, otwarte ze zdziwienia usta — to były momenty, w których ujawniała się rzeczywistość spoza Kazimierza. Ludzie głupieli na jego widok. Rzucali się po autografy. On jednak zawsze ze spokojem i dobrotliwością podpisywał, pytał, jak ktoś ma na imię, żeby ten podpis nie wyglądał tak bez-osobowo w stylu "kwotę powyższą otrzymałem". Autografy zostawiały po sobie ślad zetknięcia z drugim człowiekiem.
Czasami jednak zdarzały się sytuacje kuriozalne. Grzegorz i Ania wynajmowali dom przy wąwozie Plebanka. Był oddalony od furtki o jakieś dwadzieścia pięć metrów. Któregoś dnia Weronika bawiła się na podwórku, gdy podszedł do furtki ksiądz. Jakiś nie stąd, no ale ksiądz to ksiądz — wiadomo, że z racji uniformu jest to gwarancja pewnego taktu. Zawołał Weronikę i pyta: "Dziewczynko, czy mogłabyś poprosić tatusia?". Pobiegła do Grzegorza i mówi: "Tato, ksiądz do ciebie". Ten podszedł do furtki i w tym momencie z krzaków, na szeroki gest przyzywający księdza, wychynęła trzydziestoosobowa wycieczka. A ksiądz na to tonem przewodnika mówi: "A to jest właśnie Grzegorz Ciechowski, czyli Obywatel G.C. Idziemy dalej!".
Jerzy Tolak. Po rozstaniu z Małgorzatą prasa rzuciła się Grzegorzowi do gardła. Powstał też podział w towarzystwie. Siłą rzeczy Grzegorz i Małgorzata mieli wspólnych znajomych. Niektórzy twierdzili, że Grzegorz jest "be", a Potocka OK, inni odwrotnie. A on w ogóle nie chciał publicznie rozmawiać o swoim życiu. Raz zrobił wyjątek. W telewizyjnym programie Małgorzaty Domagalik po raz pierwszy odniósł się do tej sytuacji. Chyba po roku od zakończenia związku z Potocką.
Pamiętam czas, kiedy po rozstaniu z Małgorzatą przebywał w mieszkaniu mamy Wojtka Manna. Kupował sobie wtedy nowe rzeczy, kompletował skarpetki, bieliznę, różne przybory. Kupił sobie też koszulę i śmiał się, że to jego pierwsza koszula na nowej drodze życia.
Miał mocne, koleżeńskie wsparcie chłopaków z zespołu. Bardzo się wtedy cieszyłem, że udało się mu pomóc. Sam byłem w malinach, ale jakoś to ogarnęliśmy. Zaczynał powoli być innym człowiekiem, to było po nim widać. Bez nerwów, "spinek", wkurwienia. Nowa rodzina, przyszłość. To był po prostu inny człowiek. Im dalej to szło, tym bardziej się osadzał. A później wzięli z Anią ślub w Kazimierzu Dolnym. Byłem na nim świadkiem ze strony Grzegorza.
Piotr Stelmach z płytą zespołu Obywatel GC Fot. Darek Kawka
31. Gemini
Jerzy Tolak. Pierwszym krokiem zawodowym Grzegorza po rozstaniu z Małgorzatą była produkcja płyty Gemini Kasi Kowalskiej w 1991 roku. Trzeba było działać i zarobić jakieś pieniądze. Zgłosiła się do nas w osobie Katarzyny Kanclerz firma Izabelin Studio. Złożyli propozycję, żeby Grzegorz produkował tę płytę, bo były już dwa podejścia i nic z tego nie wychodziło. Nie znaliśmy Kowalskiej i siłą rzeczy nie mieliśmy o jej muzyce żadnego pojęcia.
Pierwsze, co zrobił Grzegorz, to powiedział, że chce przesłuchać muzyków Kowalskiej. Któregoś dnia zespół się rozstawił i zaczęli grać, a Kasia śpiewała. Grzesiek walił bez pardonu: "Ty nie, ty nie, ty też nie". Powiedział tak prawie do wszystkich. Wynegocjowałem dla niego pełną decyzyjność. Zwolnił tych chłopaków i zaangażowaliśmy innych muzyków. Miałem wrażenie, że Kasia była na Grześka obrażona. Po jakimś czasie jej przeszło, bo zobaczyła, co wynika z tej współpracy. Ale chyba myślała: "Nie będzie mi tu jakiś stary rockman mówił, co i jak".
Grzegorz nie robił zamachu na jej niezależność. Kiedy się o tym przekonała, zaczęło być w porządku. Była wtedy młodziutka. Grzegorz wykonał dobrą robotę. Był zadowolony z płyty i z tego, że znalazły się na niej przeboje. Ustaliliśmy, że nie ukrywamy jego roli na tym albumie.
Kasia Kowalska. Pamiętam, że napisał dla mnie tekst. Był nim zachwycony, ale ja powiedziałam, że nie ma możliwości, żebym to zaśpiewała. Zrobiła się z tego duża afera w firmie. "Co ona sobie wyobraża? Musi się oddać w ręce ludzi, którzy mają więcej doświadczenia. Sama to napisze?" Tego typu klimaty. Jedyną osobą, która stanęła po mojej stronie, był Andrzej Puczyński. Powiedział, że siłą Kasi Kowalskiej jest naturalność i nie można wtłaczać jej jakichś treści tylko po to, żeby zaspokoić krytykę lub inne osoby. Ten utwór Grześka znalazł się na płycie, ale… z moim tekstem.
Przy pracy nad warstwą muzyczną Grzesiek przede wszystkim stwarzał klimat. Otoczka była dla niego bardzo ważna, a nagrywanie dźwięków przypominało magię. Nie chciał, żeby to było odgrywanie nut od deski do deski. Kiedy nagrywaliśmy solówkę do No Quarter, zgasił światło, żebyśmy mogli lepiej się wczuć. Gitarzysta Wojtek Wójcicki stwierdził kiedyś: "Gdybym miał pracować z jakimś bufonem, nigdy nie skończylibyśmy tej płyty".
Nie zostaliśmy bliskimi kumplami, bo nigdy nie potrafiłam się dogadywać z takimi ludźmi, jak naczelne gazet, szefowie firm czy producenci. Byłam wtedy bardzo młoda i zbuntowana. Nie należałam do osób, z którymi żyje się łatwo. Miałam swój punkt widzenia, a jakakolwiek zmiana — czy to było pół dźwięku, czy pół taktu — doprowadzała mnie do furii. Wiedziałam, czego chcę. Wiedziałam, który kawałek Led Zeppelin czy Arethy Franklin chcę nagrać. I chociaż Grzesiek sugerował mi zupełnie inną piosenkę, znów postawiłam na swoim i nagraliśmy I Never Loved a Man.
Najbardziej jestem Grześkowi wdzięczna za zielone światło w pisaniu tekstów. Na pewno jest w nich wiele niedociągnięć, ale nie chciał ich nawet poprawiać. Może dlatego te piosenki zaskoczyły? Może ludzi chwyciło za serce to, że jestem taka właśnie nie do końca idealna, a przecież nie myślałam o nagrywaniu łatwej muzyki. Ciągnęło mnie w dekadentyzm. Ostatecznie na Gemini nie zostało nic, z czego nie byłabym zadowolona.
Nie mogę powiedzieć, że jestem za coś na Grześka wkurzona. Tak po prostu miało być. Z perspektywy czasu powinnam być dumna, że dane mi było z nim pracować. Naprawdę jednym zdaniem — "Pisz sama" — dał mi dużo więcej niż tysiące rozmów z innymi osobami. Dziś na każdym koncercie gramy jakąś jego piosenkę i zawsze podkreślam, że artysta żyje tak długo, jak długo przypomina się jego muzykę. Jego utwory ludzie zawsze nagradzają dużymi brawami… Pamiętamy o nim. To najważniejsze…
30. Koi, rani
Leszek Biolik. Niestety, byliśmy świadkami rozsypywania się jego związku z Małgosią. To był 1994 rok. Pamiętam, że wróciliśmy po koncertach ze Stanów. Kilka dni później Aerosmith grali na stadionie Gwardii. Jurek poprosił nas, żebyśmy poszli na ten koncert. Pamiętam, że nie pojechałam po Grześka do domu, tylko od razu na stadion. Dwa dni czy nawet dzień później Grzesiek wyszedł z tego domu po raz ostatni. Dla nas to też był ważny moment. Nie tak dawno nagrywaliśmy u nich płytę, jedliśmy razem w ogrodzie i śmialiśmy się, że "tu jesteśmy w niebie". Uczestniczyliśmy w ich życiu rodzinnym. I nagle to wszystko się rozpieprza. Takie sytuacje mają wpływ na zespół. Grzesiek był później z dziewczyną, którą wszyscy znaliśmy i lubiliśmy, czyli z Anią, ale tak samo lubiliśmy Małgosię.
Myślę, że jej spontaniczność i kreatywność musiały go w jakiś sposób jarać. Małgosia zawsze była ekstrawertyczna, urocza, cudowna, zabawna. Była wszędzie i ze wszystkimi. No i funkcjonowała jako genialny PR-owiec, wspaniale łącząc ludzi. W pewnym momencie Grzegorz potrzebował chyba swojej drugiej strony: totalnej ciszy i spokoju, żeby pracować. Ale nie chcę się domyślać, dlaczego ich związek się rozpadł. To była ich i tylko ich sprawa. Z obojgiem przeżyłem fantastyczne chwile. Czasami wariowaliśmy. Chłopacy wracali po koncercie do Torunia, a my z Małgosią i z Grześkiem jechaliśmy do ich znajomych do Sopotu. Koleżanka Małgosi prowadziła tam butik. Lubiliśmy w nim robić zakupy. Kupiliśmy tam ciuchy, w których wystąpiliśmy na urodzinach Roberta Gawlińskiego. Sam takich rzeczy nigdy bym nie wybrał, ale gdy bawiliśmy się razem, czemu nie. Podobną akcję przeżyliśmy z Grześkiem kilka lat później podczas pobytu w Kazimierzu. Któregoś dnia, kiedy nie było chłopaków, pojechaliśmy do Kurowa i kupiliśmy sobie dwa takie same kożuszki bez rękawów. Żeby ich nie pomylić, ja kupiłem bordowy, a Grzesiek écru. Wyglądaliśmy okropnie.
Małgorzata Potocka. Kiedy okazało się, że nasz związek się skończył, byłam potwornie rozżalona i rozczarowana życiem. Pamiętam, że mój tata powiedział mi kiedyś, że moje życie będzie trudne, ale nie wspomniał o tym, że będę oszukiwana. I o to miałam do życia pretensje — że spotkałam kogoś, kto jako mężczyzna nie sprostał zadaniu i tak strasznie mnie oszukał. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego oddałam mu dziesięć lat mojego życia i dlaczego to wszystko mnie spotyka. Było to dla mnie ogromne nieszczęście. Budujesz wspólne imperium, wiedząc, że tworzysz w tym kraju historię, a okazuje się, że przez swoje nieodpowiedzialne zachowanie wszystko rujnujesz. Jak można było tego nie czuć i nie zauważyć? Jesteś liderem sporej grupy ludzi, a pewnego dnia przez twoją cholerną nieuczciwość ta konstrukcja się rozpada. To nie mieściło mi się w głowie. I chyba to właśnie bolało najbardziej. Rozpad imperium…
Wspomnienia o Grzegorzu Ciechowskim Piotr Stelmach
Matylda Robakowska. Kiedy się rozstali, Weronika była w tym samym wieku, w którym byłam ja, kiedy moi rodzice przestali być ze sobą. Miała siedem lat. Dwa razy widziałam, jak Grzegorz płakał. Po śmierci swojego ojca i wtedy, kiedy rozstawał się z moją mamą. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Siedziałam z nim w pokoju w domu na Puzo-nistów. Płakał w trakcie tej rozmowy. Rozstawał się z moją mamą, ale rozstawał się też właściwie ze swoim drugim dzieckiem. Mając siedemnaście lat, stanęłam mocno po stronie mamy. I potem przez lata miałam poczucie, że tak powinnam była zrobić. Że należało mu się.
Kiedyś na Dworcu Centralnym w Warszawie zobaczyłam bezdomnego, który miał na sobie czerwoną marynarkę Grzegorza. Nie konfabuluję, przysięgam. Mama poszła tam i rozdała bezdomnym jego ciuchy. To miała być kara. Mama w ten sposób pozbywała się swoich żalów i smutków. To był ciężki czas. Z dzisiejszej perspektywy patrząc, myślę, że tak ogromne poświęcenie mamy dla Grzegorza było błędem. Tak bardzo skoncentrowała się na jego sprawach zawodowych, że w momencie rozstania została sama. Jednego dnia żyjesz w pędzie, z mnóstwem pomysłów artystycznych, cały czas coś się dzieje, a następnego dnia tego wszystkiego nagle nie ma. Musisz zupełnie na nowo zbudować swoje życie.
Do tego doszła jeszcze sprawa domu. Był kupiony na kredyt. Musiałyśmy go sprzedać. Weronika z dnia na dzień przestała regularnie przebywać ze swoim tatą, a jej mama cały czas była roztrzęsiona. Wera miała wtedy siedem lat, to ja zbierałam mamę w całość. Trwało to może z rok, zanim mama wyszła na prostą. W jednej czy drugiej gazecie powiedziała kilka zdań na bardzo wysokich emocjach i tylko ja wiem, jak to przeżywała, a przeżywała okropnie. Siłą rzeczy my razem z nią.
Nasze życie się zmieniło. Rozpoczęłyśmy długą tułaczkę, bo mama była po prostu bez pieniędzy. Ja z tej tułaczki w którymś momencie się wymiksowałam i zaczęłam mieszkać sama. Wera strasznie przeżyła moją wyprowadzkę, a ja odseparowałam się od mamy. Nadszedł taki moment, że musiałyśmy trochę od siebie odpocząć. Zdawałam wtedy maturę. Grzesiek mi nie kibicował, bo wtedy ze sobą nie rozmawialiśmy. Kilka dobrych lat trwała między nami kompletna cisza, ale później miałam z Grzegorzem bardzo osobistą rozmowę.
Byłam już mężatką i pojechaliśmy na zawody konne Weroniki. Podczas tych zawodów spadła z konia. Grzegorz bardzo się wystraszył. Wtedy podszedł do mnie i powiedział: "Słuchaj, to w ogóle jest nie tak, jak powinno być. To jest chore. Zachowujemy się, jakbyśmy byli dla siebie obcymi osobami. To nie tak ma wyglądać". Myślę, że na tę rozmowę miał wpływ mój mąż, bo zawsze mi powtarzał, że nie możemy tego tak zostawić. Wydaje mi się, że Grzegorz nie należał do osób, które okazują skruchę. A wtedy miałam poczucie, że tak właśnie zrobił. Zawarliśmy sztamę. To było krótko przed jego śmiercią.
Jerzy Tolak. Oczywiście, że w czasie naszej współpracy widziałem go skruszonego. Tak jak każdy miał słabsze dni. Był osobą z mocno rozbudowanym, wewnętrznym światem. Nie obwieszczał wszem wobec, że potrzebuje pomocy czy rady.
Decyzja o rozstaniu z Małgorzatą zapadła podczas trasy w Ameryce. Poprosiłem go wtedy, żeby dał mi czas na ewakuację, bo w domu, w którym mieszkali, miałem całe swoje biuro — papiery, nagrania, mnóstwo rzeczy. Wiedziałem, że polecą wióry, że szykuje się wielka chryja, ale nie sądziłem, że aż taka. Była awantura, Małgorzata wyrzuciła go z domu. Grzegorz wyszedł stamtąd, tak jak stał. W domu została Weronika. Nie było już możliwości, żeby wejść do środka. Makabryczna sytuacja.
Bardzo przeżywał rozstanie z Weroniką. Poprosiłem Wojtka Manna, żeby pomógł mi zorganizować nocleg dla Grzegorza. Mama Wojtka wyjechała do Ameryki. Udostępnili Grześkowi jej mieszkanie. To była nieoceniona pomoc. Wojtek zapewnił go, że dopóki wszystko się nie ułoży, Grzesiek może tam mieszkać. I mieszkał. Nie pamiętam jak długo, ale to był jego pierwszy dach nad głową. Później z Anią wynajęli mieszkanie. Ja natomiast zająłem się organizowaniem mu życia.
Znałem prezesa jednego z banków i poprosiłem go o szybki kredyt dla Grzegorza i dla siebie, bo obaj zostaliśmy goli jak święci tureccy. Wcześniej wrzuciliśmy sporą kasę w rozbudowę studia. Jako firma ono wciąż działało, ale ja nie miałem nawet pieczątek. Klęska. Pojechałem do urzędu skarbowego i zawiesiłem działalność, dzięki czemu nie musiałem prowadzić księgowości. Zaczynaliśmy życie od nowa.
Agnieszka Wędrowska. Wrócił ze Stanów bez Anki. Celowo. Chciał ochronić ją przed medialnym cyrkiem. Doskonale wiedział, co robi. To tam, w Stanach, upewnił się, że chce zmienić swoje życie. Naładował się energią i wrócił. Poprosił, żeby chwilę poczekała, aż on znajdzie jakieś bezpieczne miejsce, w którym będą mogli się schronić i w miarę normalnie funkcjonować.
Był facetem, który idzie do przodu bez oglądania się na okoliczności. A jednak było to dla niego ogromne przeżycie. Pamiętam, jak zadzwonił w nocy do moich rodziców. Z siostrą Kasią wiedziałyśmy o wszystkim, ale oni tylko o tym, że Grzegorz wyjechał. Reszty byli nieświadomi, bo trzymałyśmy wszystko w tajemnicy. Niestety, telefon odebrał tata. Był zaspany, a Grzegorz walnął z grubej rury: "Będziemy z Anią razem, ona jest w ciąży". Rodzice w szoku, noc nieprzespana… No bo nagle taka bomba…
Bardzo kibicowałam Ani i Grzegorzowi. Zawsze chciałam, żeby im się ułożyło. Cieszyłam się, że Anka wyjeżdża do Stanów. Była zmęczona tą sytuacją, niepewnością. Wydaje mi się, że to był dobry ruch, bo wszystko względnie szybko się wyjaśniło.
Wróciła w czerwcu. Przez chwilę pomieszkiwali u mamy Wojciecha Manna, później zatrzymali się w centrum Warszawy, w mieszkaniu przyjaciela Anki, no i stamtąd uciekli do Kazimierza. Grzegorz miał to poukładane i przemyślane. W Kazimierzu pomagał mu Jan Wołek, zresztą Grzegorz wszędzie miał swoich ludzi. Wiedział, kogo poprosić o pomoc.
Leszek Biolik. Kiedy zacząłem się mocniej angażować w buddyzm, jeździć na wykłady i medytować, Grzesiek patrzył na to pobłażliwie. Kilka razy się zdenerwował. Podczas pobytu w hotelach często mieliśmy pokoje obok siebie. Kiedy zaczynałem mantrować, Grzesiek pukał do mnie i mówił: "Skończ wreszcie, bo nie mogę spać". Raz próbowałem wytłumaczyć mu, na czym polega praktyka buddyjska. Popatrzył na mnie i stwierdził: "Przemawiasz slangiem, którego nie rozumiem. Jeśli chcesz mnie do czegoś przekonać, musisz to zrobić samym sobą, a nie tym, co mówisz". Trafił w dziesiątkę. Zostawił mi to jedno zdanie na całe życie. Mam je cały czas w sobie. Wbił mi lotkę w sam środek tarczy.
To było podczas trzeciej trasy Republiki w Stanach. Grzegorz był tam już z Anią. Mój nauczyciel buddyjski — lama Ole Nydahl — miał akurat wykład w Nowym Jorku. Tego samego dnia wieczorem graliśmy w New Jersey. Namówiłem Grześka, żeby z Anią przyszedł na wykład. Kiedy zjawił się Ole, bardzo spóźniony, udało mi się z nim przywitać. Chwilę porozmawialiśmy, przedstawiłem mu Anię i Grzegorza. Nagle okazało się, że oni… chcą wziąć u Olego ślub. To pewien rodzaj błogosławieństwa, trwa tak naprawdę moment i nie ma nic wspólnego z tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Kościele katolickim. Nie namawiałem ich do tego, sam byłem zaskoczony. Okazało się, że kupili obrączki z wygrawerowanym napisem "om mani padme hum", czyli mantrą współczucia. Ole szybko ich pobłogosławił. Wyszliśmy stamtąd o wiele za późno. Publika czekała, koncert opóźnił się ponad godzinę.
Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>
Fragment pochodzi z książki "Lżejszy od fotografii – o Grzegorzu Ciechowskim", Piotr Stelmach, wydawnictwo Literackie, Kraków 2018