Natalia Sosin-Krosnowska rozmawiała z blisko setką ludzi, którzy powiedzieli dość i wybrali wieś. Zapytała ich: jak szukać domu? Czy można tak po prostu kupić sobie ziemię? Ile potrzeba na to wszystko pieniędzy? Jak na zmianę reagują dzieci? A przede wszystkim: z czego się utrzymać na wsi?
"Cisza i spokój" jest szczerą opowieścią o ludziach, którzy nie bali się zaryzykować i spełnić marzenie o życiu daleko od miasta. To także zbiór porad, jakie daliby przyjaciołom marzącym o podobnej zmianie, a w szczególności sobie samym z czasów, gdy zaczynali swoją przygodę. Odsłania wszystko to, o czym nie myślisz, marząc o życiu daleko od miasta, a co warto wiedzieć, by szczęśliwie osiąść na wsi.
Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>
Przeczytaj fragment:
HODOWLA PSZCZÓŁ I PRODUKCJA MIODU
Marta i Tomek – oboje ukończyli studia archeologiczne, po których wyjechali do Szkocji, gdzie pracowali w typowych dla młodych emigrantów zawodach (gastronomia, budowy, opieka nad starszymi).
Przeprowadzili się z Krakowa do Dundee w Szkocji, a stamtąd do Studzianki koło Jezioran na Warmii.
Koszty: gospodarstwo kupili za oszczędności odkładane w Szkocji.
Czas realizacji planu: trzy lata od powrotu i zakupu siedliska do przyjęcia pierwszych gości.
Do Siedliska Pasieka trafiłam w 2014 roku i z miejsca zachwyciło mnie tam wszystko. Właściciele – urocza, subtelna Marta i wesoły, energiczny Tomasz, ich ciekawskie, wygadane i błyskotliwe dzieci, wspaniałe potrawy przygotowywane przez gospodarzy, panujący w ich domu wesoły gwar i rodzinna atmosfera, samo miejsce – dom z cegły, otulony starymi drzewami, w urokliwym zakątku na odludziu, no i miody! Najlepsze, jakie jadłam w życiu (jeżeli nie liczyć miodu robionego przez moich rodziców w latach osiemdziesiątych). Od wizyty w Pasiece staram się zawsze mieć w domu zapas ich miodów, a rzepakowy kremowany to wręcz moje uzależnienie. Oczywiście, że nie jestem obiektywna, ale moje zdanie podziela wielu, w tym jury przyznające Certyfikat Marki Lokalnej, który otrzymały produkty Pasieki.
Coś w tych miodach po prostu jest, a gdy staram się dowiedzieć co, dostaję odpowiedź, jakiej się nie spodziewałam:
"Pszczołom najlepiej jak najmniej przeszkadzać – podsumowuje skromnie swoją pracę Tomasz. – One wiedzą, co mają robić, każde zaglądanie do ula i stresowanie ich działa na niekorzyść. Ja staram się robić jak najmniej – patrzeć, czy nie chorują, leczyć, jeżeli jest taka potrzeba, i podbierać miód. Tyle. Najwięcej pracy mam poza pasieką. Dzięki życiu na wsi nauczyliśmy się tego, by nie robić tylko jednej rzeczy. Staramy się mieć różne źródła utrzymania i być jak najbardziej samowystarczalni. Marta ma ogród, ja zajmuję się stolarką, pracami budowlanymi, remontuję nawet agroturystyki dla potencjalnej konkurencji... Niezły chichot losu, nie? Ale taka jest wiejska rzeczywistość. Z samej pasieki nie moglibyśmy się utrzymać".
Marta i Tomasz pochodzą z Olsztyna. Przez Kraków, gdzie studiowali, i Szkocję, dokąd wyjechali za pracą, trafili z powrotem na Warmię. Oboje są po trzydziestce. W Szkocji imali się różnych prac. Odkładali pieniądze i zastanawiali się, czego w życiu chcą. Wyszło im, że być razem, mieć dzieci i zapuścić gdzieś korzenie. Przy czym "gdzieś" to musiało być miejsce przyjazne i małe. "Wyobraź sobie taką sytuację – wspomina tamte czasy Tomasz – dwoje archeologów po zdanych egzaminach końcowych spogląda w przyszłość...Oj, jaka to przyszłość, można sobie tylko wyobrazić. Usiedliśmy i zaczęliśmy spisywać plan: co byśmy chcieli robić i gdzie. Była to naiwna i nieco przerysowana wersja tego, co mamy i co robimy obecnie. Na szczęście nie mieliśmy wtedy pieniędzy na to, co sobie zaplanowaliśmy, bo gdyby było inaczej, tobyśmy wszystko zepsuli...Tak właśnie by było! – śmieje się, widząc moją minę. – Zaczęlibyśmy realizować ten naiwny pomysł wyjęty spomiędzy bajek i poleglibyśmy gdzieś w połowie, jak wielu przed nami i wielu po nas. Mało kto planuje wyprowadzkę na wieś, mając świadomość tego, co tak właściwie robi. Nigdy nie da się przewidzieć wszystkiego, a to, co nas czeka, to wypadkowa bardzo wielu zupełnie niezależnych od nas czynników. Nigdy nie jesteśmy w pełni gotowi, rzeczywistość, jaką nam szykuje wieś, zawsze nas zaskoczy. Zawsze! Tylko od nas zależy, czy będzie to miłe, czy niemiłe zaskoczenie. Niektórzy wszystko wezmą za plus, inni za minus. Na pewno nie jest nudno, a cała reszta zależy od tego, jakim jesteś człowiekiem".
Swój dom – stare siedlisko z zabudowaniami gospodarczymi – kupili przez internet, w ogóle go nie oglądając. Mieszkali wtedy jeszcze w Szkocji, a na żywo obejrzeli go ich rodzice. Powiedzieli, że wygląda w porządku, i dokonali wstępnych ustaleń z poprzednim właścicielem. Marta i Tomasz zamknęli swoje szkockie życie, wrócili do Polski i od razu zamieszkali w nowym domu. "To znaczy w jednej części – uściśla Marta – w drugiej były zerwane podłogi, gołe klepisko i stada myszy". Zaczęli od zrobienia mieszkania w najlepiej utrzymanym budynku – chlewiku, po czym sukcesywnie remontowali dalej. "Na początku nasz dom to były cztery ściany i tyle samo belek stropowych. Tomasz robił w nim wszystko własnymi rękami, z pomocą naszego przyjaciela i sąsiadów" – wspomina Marta. "Sami nie dalibyśmy rady chyba do dziś! – dodaje Tomasz. – Wynajmowaliśmy sąsiadów, a oni załatwiali jeszcze swoich znajomych, i tak, sporą brygadą, pracowaliśmy. Przyjeżdżało do nas na przykład osiem osób z namiotami i działaliśmy od rana do wieczora, a czasami jeszcze w nocy sprzątaliśmy przy świetle halogenów".
Dom, choć piękny, klimatyczny i profesjonalnie wyremontowany, ma swoje minusy, które ujawniają się głównie zimą. "Gdy na zewnątrz jest dwadzieścia stopni mrozu, to maksimum możliwości ogrzewania w starym kamiennym domu wynosi jakieś dwanaście stopni na plusie. Niby żadne to zaskoczenie, bo kilka zim na Warmii już przetrwaliśmy, ale nigdy nie jest to miłe doświadczenie – mówi Tomasz i z właściwym sobie poczuciem humoru, trochę ironizując, opisuje rodzinne aktywności zimowe, wymuszone tym, że nie chcą siedzieć w domu i marznąć: – Kupiliśmy biegówki, więc zimą prawie codziennie na nich pomykamy i nawet dzieciaki, powoli i nierzadko ze łza- mi w oczach, przekonują się do swoich nart. Żeby wyskoczyć na narty i biegać po dziewiczym śniegu bez żadnych śladów, chyba że zwierzaków, wystarczy wolne pół godzinki. Można korzystać do woli z innych uroków życia blisko natury: ogniska na śniegu, spacery, sanki, igloo, ślizganie się po stawie... Wszystko, co daje zima, można brać garściami i nie trzeba szukać parku, lasu, donikąd specjalnie jechać i się starać, wystarczy wyjść za drzwi. Poza tym przy większych mrozach zamarzają nam rury i nie mamy wtedy wody w toalecie, ale jakoś przy użyciu farelki i suszarki do włosów udaje się i ten kryzys zażegnać. W tamtym roku [2016] samochód przez jakiś czas nie działał, bo biedaczysko chyba zamarzł na śmierć i rozrusznik przepuszczał tak, że nie było sposobu, by odpalić, a przecież jesienią akumulatory zostały wymienione specjalnie po to, żebyśmy mieli zimą terenówkę na chodzie (o ironio!). Czasami dzieci nie mogą dojechać do szkoły, bo droga nie jest odśnieżona, ale jakoś strasznie nie płaczą z tego powodu, zresztą my też nie, bo dzięki temu wydaje się, jakbyśmy mieli wakacje. Siedzimy sobie i kiedy już mamy dość zimna na zewnątrz, to przy stole ustawionym przy samym kominku (nie żeby było romantycznie, po prostu tylko tam da się siedzieć bez czapki) gramy w planszówki. Przenosimy też do salonu łóżka i śpimy razem blisko kominka na wyspie z łóżek".
Brzmi to uroczo i zabawnie, gdy się to czyta jako anegdotę, ale zastanów się, czy walka z żywiołami to jest ta wizja, którą masz, myśląc o wyprowadzce do swojego wymarzonego domu na wsi? No właśnie. Wieś to nie tylko łąki umajone i płonące kolorami połoniny. To również wiosna z roztopami, deszczowe jesienie i zaspy w zimie. To brak prądu przez kilka dni, niedziałający internet i zacinająca się telewizja. To konieczność robienia zapasów żywności. No i ta jesienna depresja, gdy przez kilka dni lub tygodni nie widzi się żadnych ludzi. Nie trzeba się oczywiście tym zniechęcać, ale warto mieć to na uwadze.
Często bywa tak, że osoby zauroczone wakacjami spędzonymi w Siedlisku Pasieka ulegają marzeniom o wiejskim życiu, zadają gospodarzom pytania, piszą po powrocie do miasta, dzwonią. Tomasz zawsze stara się im pomóc, równocześnie nie podsycając zapału mieszczuchów. Nie żeby kosił w ten sposób możliwą konkurencję, po prostu nie chce przykładać ręki do czyjegoś ewentualnego rozczarowania. "Dzięki tym rozmowom widzę, że naiwne i wyidealizowane wyobrażenie o życiu na wsi to cecha wspólna wielu osób chcących wyprowadzić się z miast. I nie jest to cecha zła, wręcz powiedziałbym, że w pierwszej fazie, planowania i wyjazdu, może być bardzo pomocna, bo łatwiej podjąć decyzję, kiedy myśli się, że wszystko będzie pięknie i wspaniale. Natomiast po dotarciu na miejsce należy się jak najszybciej pogodzić z tym, że nie zawsze jest i nigdy nie będzie na sto procent. Poddać się czym prędzej wiejskiej resocjalizacji i dać się oswoić wsi".
Co Tomasz rozumie przez "wiejską resocjalizację"? Danie sobie czasu. Pozwolenie, by miejsce, dom, natura przemówiły. Na przykład: pasieka trafiła się im przypadkiem. Akurat tuż przed ich przeprowadzką znajomy dostał pracę w Warszawie i musiał sprzedać swoje ule. "Wyobraziłem sobie siebie w tym stroju i pomyślałem, że to musi być coś wspaniałego mieć na wsi pszczoły. I miałem rację!" – mówi Tomasz. Niestety, nie wszyscy są tak spokojni i cierpliwi jak on i zamiast poczekać, co przyniesie los, starają się walczyć z naturą, poskramiać ją, a rzeczywistość zmienić wedle znanych sobie, utartych schematów. "Znam wielu ludzi, którzy wyprowadzili się na wieś w poszukiwaniu bliżej niesprecyzowanego szczęścia – mówi Tomasz. – Mieli swoje ideały, plany i... po wyjeździe nic w swoim życiu nie zmienili. Nie dali się oswoić, dalej hołdują tym samym zasadom, budują wszystko znów tak, jak robili to wcześniej: szybko, szybko! Wszystko ma chodzić jak w zegarku! Mają świetnie prosperujące agrobiznesy z pracownikami pilnowanymi jak w korporacji, nie tolerują spóźnień ani pomyłek, nie widzą ludzi takich, jacy są, ale takich, jacy powinni według nich być. A jeśli ci ludzie nie spełniają ich oczekiwań, to do widzenia! Tacy agrobiznesmeni chcą zmienić cały świat według swojego planu bez refleksji i szacunku do tego, co już jest. A potem dziwią się, że są sfrustrowani i mają mniej czasu, niż mieli do tej pory".
Tomasz przez lata życia na wsi poznał już wiele podobnych historii, pokazujących, jak często marzenie o uwolnieniu się od pędu, braku czasu i niezdrowego trybu życia umiera na własne życzenie marzyciela. Pytany o ten schemat kreśli tok działań agro- biznesmena: "Kupuję gospodarstwo na Warmii. Burzę dom, bo to rudera i do niczego się nie nadaje, trudno będzie ustawić me- ble i w ogóle. Szkoda czasu! Buduję nowy, o wiele lepszy – z balkonem i kolumnadą przed wejściem. Pięknie wystylizowany, no po prostu cudo! Wjeżdżam spychaczem i wszystko równam, sieję trawę i sadzę rośliny... Może nawet tuje i cyprysy? A co! Szybko rosną. Zostaje kilka »pięknych starych jabłoni«, bo to modne,stawiam szybko jakieś nowe budynki pod letników. A w ogóle to zaraz, zaraz! Przecież na początku stawiam płot (jeszcze zanim zburzę dom), żeby przestrzeń była zamknięta i bezpieczna. Kiedy już zniszczę całe otoczenie i nagnę je do swojej woli, zaczynam nowe życie, rozkręcam świetny biznes, bo przecież jestem kreatywny i zdolny, zatrudniam ludzi, którzy prowadzą eko-ogródek, robią przetwory, zbierają grzyby i jagody, strzygą trawnik, rąbią drewno...".
RADY MARTY I TOMASZA
Na wsi kosztów jest mnóstwo i zależą od twoich planów. Na pewno zanim je poniesiesz, dobrze jest się poważnie zastanowić i postarać działać z głową, czyli:
Działać w rytmie z przyrodą. Nie robić drogi jesienią i nie zaczynać ogródka latem. Nie siać trawy w lipcu i nie naprawiać dachu w listopadzie. Niby oczywiste, ale widzieliśmy już nie- jedno dziwactwo w wykonaniu nowych osadników... A koszty lekceważenia rytmu życia wsi i natury są często olbrzymie. Tyle że taki biznes z daleka zajeżdża oszustwem. Goście przyjeżdżający na urlop do gospodarstwa agroturystycznego oczywiście chcą ciszy, spokoju i zdrowego jedzenia, ale pragną też autentyczności i bardzo szybko wyczuwają, jeżeli dla ich gospodarza istotne są tylko ich pieniądze. A czy wspomniany gospodarz będzie szczęśliwy w roli dyrektora wiejskiej firmy? Zdaniem Tomasza niekoniecznie. „Nawet jeśli będzie miał pieniądze, trudno mu będzie wyjść z tego obronną ręką. W najgorszym wypadku, jeżeli nie zbankrutuje, wyląduje w punkcie wyjścia, tylko z tą różnicą, że będzie umiał robić sery i piec chleb, wmawiając sobie, że jest szczęśliwy. Kilka takich historii widziałem, o kilku słyszałem i jestem pewien, że nie chciałbym być ich bohaterem”.
Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>
Fragment pochodzi z książki "Cisza i spokój", Natalia Sosin-Krosnowska, Czarna Owca 2018.
Książka 'Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta' Wydawnictwo Czarna Owca