Skorumpowani policjanci uwikłani w niebezpieczne relacje z gangami [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Nadużywają władzy, siłą wymuszają zeznania, ochraniają narkotykowe transporty, kiedy tylko mogą - świecą służbową legitymacją. Skorumpowani policjanci III RP w najnowszym kryminale "Świeża krew". Autorka Joanna Opiat-Bojarska nie spuszcza z tonu! Oto "cała brudna prawda o polskiej policji i jej związkach z gangsterami" - Marek, były funkcjonariusz BSWP

Skorumpowani policjanci uwikłani są w niebezpieczne relacje z gangami. By ich wyeliminować i oczyścić własne szeregi, powołano elitarne Biuro Spraw Wewnętrznych Policji. Funkcjonariusze Biura nazywani są „kryształowymi”, choć bezustanny emocjonalny rollercoaster sprawia, że i oni sięgają po dragi, są uzależnieni od adrenaliny i mają skłonność do autodestrukcji.


Walkę ze sprzedajnymi glinami rozpoczyna też antyterrorysta, Paweł Dobrogowski, pseudonim Driver. Outsider z konieczności, rozwodnik z wyboru, policjant z krwi i kości. Jego pierwsze zadanie – ma znaleźć haki na kumpla z pododdziału, który pracuje dla narkogrupy. Rozpoczyna niebezpieczną i ryzykowną grę. Giną kolejni ludzie. Zostaje zamordowana kochanka jego przyjaciela. On sam nie ufa już nikomu ze swojego otoczenia. Nawet osobie, na której zlecenie działa. Kto właściwie jest dobrym policjantem, a kto fałszywym gliną?

Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>

Książka 'Kryształowi. Świeża krew' w ebookuKsiążka 'Kryształowi. Świeża krew' w ebooku Fot. Publio.pl

Przeczytaj fragment książki "Kryształowi. Świeża krew":

Biegł za samochodem i kiedy myślał, że nie ma szans w wyścigu z wkurzoną i katującą silnik ibizy Nadią, stał się cud. Auto wpadło w poślizg, a chwilę potem się zatrzymało.

Przyspieszył. Zaczął myśleć, że Nadia przestała się wygłupiać i być może nie ruszy z piskiem opon. Znał dobrze swoją kochankę i spodziewał się po niej niespodziewanego.

Jego czerwony seat stał ukosem, częściowo na ulicy, częściowo na chodniku. Marcin nie patrzył jednak na chodnik, od razu skierował się do fotela kierowcy. Głowa Nadii leżąca na kierownicy sugerowała, że kobieta nie zatrzymała się z własnej nieprzymuszonej woli. Coś musiało się stać.

– Nadia? – Szarpnął drzwi. – Nadia, nic ci nie jest?

Uniosła się powoli, głośno przełykając ślinę. Miała rozbiegane oczy, a jej dłonie trzęsły się tak mocno, że kobieta niemalże policzkowała samą siebie, kiedy próbowała zasłonić usta.

– Marcin… przepraszam – wydukała przerażona.

– Jesteś cała? Nic cię nie boli?

Obmacał jej ramiona, klatkę piersiową, ręce. Nadia była w szoku, ale najwyraźniej cała.

– Nie, ale… Co ja zrobiłam…? – Wskazała na prawą stronę.

– To tylko auto, nie martw się. – Pogłaskał ją po policzku.

Zatrzymał dla siebie komentarze w stylu „Po chuj zabrałaś mi auto”. Uznał, że na nie przyjdzie jeszcze pora. Teraz musiał ją uspokoić, przesadzić na miejsce pasażera i odwieźć do domu.

Wyprowadził ją na zewnątrz, oparł o auto i kazał czekać, a sam zaczął szacować uszkodzenia. Pęknięta przednia szyba, słupek, zgięty błotnik i lusterko leżące na chodniku – to były problemy, których z rana mógł pozbyć się u zaprzyjaźnionego mechanika, ale to nie one przykuły jego uwagę. Na poboczu leżał mężczyzna.

Miał nienaturalnie ułożoną rękę. Nie ruszał się. Z jego ust leciała krew. Uszkodzenia samochodu sugerowały, że gość musiał zostać potrącony bokiem, odbić się od karoserii i upaść. Marcin podszedł do poszkodowanego. Nie zauważył, żeby jego klatka piersiowa się poruszała. Złapał nieznajomego za ramiona i potrząsnął.

– Halo?

Brak reakcji mężczyzny i rozchodzący się po ulicy donośny płacz Nadii zmusił Marcina do działania. Nie wyczuł u ofiary pulsu. Uniósł się i rozejrzał. Na szczęście byli sami. Tylko Nadia, on i jakiś palant, który zniszczył mu samochód.

– Czy on… – usłyszał głos Nadii za plecami. – Czy on nie żyje?

Nie odpowiedział. Odepchnął ją i ustawił tak, żeby nie patrzyła na ciało.

– Co się stało?

– Nie wiem.

– Nadia, skup się, do kurwy nędzy! Co się stało?

– Jechałam… Jecha…

Widział, że mówienie przychodzi jej z trudem, ale nie mógł dłużej czekać. Byli w mieście. Na ciemnej ulicy, bez monitoringu i gapiów, ale w każdej chwili ktoś mógł się pojawić.

– Jechałaś i co?

– I wyskoczył… nie wiem… naprawdę nie wiem skąd.

– Hamowałaś.

– Nie.

– Hamowałaś! Wjechałaś w chodnik i… – Analizował sytuację. Ustawienie auta, uszkodzenia, ułożenie ciała…. Kimkolwiek był spacerowicz, miał pecha. Znalazł się w złym miejscu i o złej porze.

– Co ja zrobiłam? Marcin?! Co zrobiłam?! On nie żyje! Kurwa, Marcin, on nie żyje… Zabiłam człowieka… Pójdę siedzieć!

– Zamknij się! Słyszysz?! Zamknij się! – Złapał ją za przedramię i ścisnął tak mocno, że syknęła z bólu.

Miał dwa wyjścia: szybką ucieczkę lub telefon na policję.

Nie mógł pozwolić sobie na ryzyko związane z ucieczką. Gdyby gliniarze znaleźli świadka, jakąś cierpiącą na bezsenność kociarę siedzącą przy oknie – nie wyłgałby się. Czerwona ibiza rzucała się w oczy, a ślad po odebranym połączeniu został na najbliższym maszcie telefonii komórkowej.

Wyjście numer dwa oznaczało, że będzie musiał wytłumaczyć Beacie, dlaczego w czasie, kiedy powinien być na realizacji, szlajał się po mieście… no i dlaczego jego auto prowadziła obca kobieta.

Nadia wyglądała na tak roztrzęsioną, że podczas pierwszego przesłuchania powiedziałaby o wszystkim: o potrąceniu, ich kłótni, seksie w bramie i ciągnącym się od ponad roku romansie.

– Nie patrz na niego! – Potrząsnął kochanką. – Na mnie! Kurwa! Patrz na mnie. W oczy! I skup się!

– Wyskoczył na drogę. Zabiłam go. Jestem mordercą. Marcin, co teraz?!

– Zamknij się. Przestań ryczeć! Słyszysz, co do ciebie mówię?!

Przełknęła łzy i otarła twarz.

– Słyszę. – Kiwnęła głową.

– Wrócisz teraz do klubu. Wypijesz coś przy barze. Dasz się zapamiętać barmanowi. Masz wyglądać na rozbawioną.

– Ale…

– Bez dyskusji! Cały wieczór byłaś w klubie. Nie w tym aucie, rozumiesz?

– Ale…

– Idź już. Kurwa, idź! – Odepchnął ją, wsiadł do samochodu, sprawdził położenie siedzenia kierowcy i wyciągnął z kieszeni telefon. – Halo, Marcin Letki, potrąciłem właśnie mężczyznę… Jest nieprzytomny… wyraźne obrażenia głowy… Czekam na miejscu. Proszę o pilny przyjazd.

Posterunkowy Pluciński dotarł na miejsce zdarzenia i, nie oglądając się na powolnego partnera, przystąpił do wykonywania czynności służbowych. Szczególnie że ratownicy, którzy pojawili się przed policją, najwyraźniej właśnie skończyli swoją robotę.

Cześć, co tak szybko? – zapytał lekarza.

– Zgon. Nie ma co rozkładać sprzętu.

– Wiemy kto to?

Lekarz pokręcił głową. Pluciński założył rękawiczki, sprawdził kieszenie ofiary, ale nie znalazł w nich odpowiedzi na swoje pytanie.

– Śmiertelne potrącenie – burknął i spojrzał w stronę sprawcy.

Nie lubił takich typów. Kruczoczarne, lekko kręcone włosy sięgały do szyi, a wypielęgnowane broda i wąsy dodawały męskości. Masywne ciało i złowrogie spojrzenie informowały innych samców o wysokim poziomie testosteronu i pewności siebie. Pluciński wyglądał przy sprawcy jak pizda w mundurze.

– I co tu się stało, panie kierowco? – zagadnął go, skupiając się na swojej wyjątkowej mocy. To on był tutaj gliną i miał wszelkie uprawnienia, żeby sprawcę wypadku zgnębić, upokorzyć, a nawet rzucić na glebę. Z przyjemnością zobaczyłby tę pewną i znudzoną gębę na płytach chodnikowych.

– Z premedytacją wyskoczył mi pod koła.

– Z premedytacją? – zdziwił się policjant. – Poproszę przygotować dokumenty i prawo jazdy.

Mężczyzna ani drgnął.

– Dokumenty!

– Sierżant sztabowy Marcin Letki, jestem z firmy.

– Z firmy? – zjeżył się Pluciński.

Pracował w drogówce od dwóch lat i przeprowadził setki podobnych rozmów. Większość zatrzymanych przeszukiwała zasoby swojej pamięci, by odnaleźć w niej nazwisko jakiegoś policjanta. „Zna pan Michalskiego, on jest policjantem w Zadupiu Dolnym?” – pytali z nadzieją, że wspólny znajomy skasuje ich przewinienia drogowe. Nie ruszały go te teksty i błagalne spojrzenia oczekujące na załatwianie sprawy po znajomości.

– Samodzielny Pododdział Antyterrorystyczny Policji. – Mężczyzna podsunął mu pod nos legitymację. – Jechałem nie więcej niż pięćdziesiąt, facet szedł chodnikiem. Zatrzymał się, a chwilę później był już na mojej masce. Zahamowałem. Wybiegłem. Nie oddychał. Zawiadomiłem pogotowie.

To wszystko zabrzmiało jak policyjny raport. Bezemocjonalne odtworzenie zdarzeń prowadzących do zabicia przypadkowego człowieka. Na antyterroryście spowodowanie wypadku, w którym zginął człowiek, nie robiło żadnego znaczenia. Na Plucińskim – wręcz przeciwnie.

I nie chodziło o trupa, okoliczności zdarzenia czy ewentualne konsekwencje. Przez chwilę Plucińskiemu wydawało się, że chociaż jest niższy, chudszy, brzydszy i dużo mniej pewny siebie niż przystojniaczek, to on wygrywa w tym starciu. Wygrywa, bo jest policjantem.

Teraz okazało się, że jest jedynie policjantem. Szaraczkiem w mundurze, nikim. Od zawsze marzył o tym, by dostać się do brygady antyterrorystycznej, ale warunki fizyczne mu na to nie pozwalały.

– Nie tak szybko, panie Letki – zareagował, gdy mężczyzna odwrócił się z widocznym zamiarem powrotu do samochodu. – Musimy spisać uszkodzenia auta, podpisać protokoły, sprawdzić trzeźwość, poczekać, aż przyjedzie prokurator, technik…

– Kurwa, facet! Chyba czegoś nie kminisz. Jeśli chcesz, to ci dmuchnę, a później spadam. Tu masz mój numer. – Podał mu karteczkę z dziewięcioma cyframi. – Jakby co, to dzwoń. Przyjadę i podpiszę co trzeba.

– Nie tak szybko! – powtórzył Pluciński, ustawiając się tak, by uniemożliwić sprawcy powrót do auta. – Na miejscu musi stawić się pana przełożony.

– Przełożony? – Antyterrorysta parsknął śmiechem. – Jaja sobie, kurwa, robisz?! Jadę właśnie na realizację. Mam jeszcze – spojrzał na zegarek – kwadrans do odprawy. Wiesz, co się stanie, jak się na niej nie pojawię?

– Ty masz swoją robotę, ja mam swoją. Nie utrudniaj. Mamy trupa, procedur nie zmienisz.

– Czy ja ci utrudniam? Mówię, jak jest. Pokazuję szmatę, daję numer telefonu. Wszystko podpiszę, wiadomo, nie uciekam od odpowiedzialności. Wiesz, czym się różnimy?

Różnica była oczywista. Dokładnie taka jak pomiędzy zwykłą kobietą a gwiazdą filmową. Każdy policjant marzył o tym, by dostać się do elitarnej grupy antyterrorystów. Pluciński nie zamierzał jednak odpowiadać na to pytanie. Musiał skupić się na wykonywaniu swoich obowiązków.

– Ty masz martwego frajera – kontynuował Letki – co wlazł mnie, czyli niewinnemu gościowi, pod koła. My zatrzymujemy prawdziwych przestępców, wchodzimy jako pierwsi, zapewniając bezpieczeństwo NASZYM. NASZYM, kminisz to? Nie mogę spierdolić roboty, od której zależy życie wielu policjantów, tylko dlatego, że jakiś pierdolony samobójca zdecydował się zakończyć swoje pod kołami mojego samochodu!

– Twój samochód zostaje zabezpieczony. Nie wsiądziesz do niego!

Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>

Okładka książki 'Kryształowi. Świeża krew', Joanna Opiat-Bojarska,Okładka książki 'Kryształowi. Świeża krew', Joanna Opiat-Bojarska, Wydawnictwo Muza

"Kryształowi. Świeża krew", Joanna Opiat-Bojarska, Wydawnictwo Muza 2018

Więcej o: