Dwoje młodych adwokatów, Piotr i Olka, przyjaźni się od studiów. Są uwikłani w kompletnie nieudane małżeństwa: mąż Oli jest hazardzistą z upodobaniem rozpuszczającym jej pieniądze, żona Piotra leczy się po załamaniu nerwowym. Między Olką i Piotrem nawiązuje się romans, który jeszcze bardziej komplikuje ich i tak trudną sytuację. Żeby była jasność: żadne z nich nie jest kryształowe. Olka ma problem z używkami, Piotr wyjątkowo łatwo ulega wdziękom kręcących się wokół niego dziewczyn. Łączy ich nie tylko uczucie, ale także chęć zrobienia wielkich pieniędzy.
Korzystając z prawniczej wiedzy i kontaktów w przestępczym półświatku rozkręcają karuzelę podatkową. Pieniądze płyną wartkim strumieniem, wszystko idzie jak po maśle – ale tylko do czasu.
Ktoś pękł, ktoś sypnął, ktoś poszedł na współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Olka trafia do więzienia, Piotr ukrywa się na Śląsku. Marzenia o bogactwie prysły… ale czy na pewno? Wiele się jeszcze może wydarzyć, zwłaszcza że do gry wkraczają Lilka i Kinga…
Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>
Ebook 'Karuzela', Paulina Świst Publio.pl
Przeczytaj fragment książki "Karuzela":
Rok później
Zerknąłem na zegarek, była 5.35. Na tarczę zachodził długi czarny włos, który owinął się wokół srebrnej bransolety mojej omegi. Uśmiechnąłem się z satysfakcją na myśl o wczorajszym wieczorze i przytuliłem do pleców śpiącej jeszcze Oli.
– Musimy wstawać? – wymruczała nieprzytomnie.
– Ja muszę, ty śpij.
Pocałowałem ją w łopatkę i poszedłem pod prysznic. Po piętnastu minutach wróciłem do sypialni, wyciągnąłem z szafy granatowe dżinsy Diesla i koszulę Tommy’ego. Dziś lajtowo. Przechodząc koło okna, zobaczyłem dwa zaparkowane granatowe dostawczaki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie drobny fakt, że w mojej kamienicy nie było żadnego sklepu. Gapiłem się na nie przez chwilę, a potem nagle dotarło do mnie, co się dzieje.
– Kurwa mać! Olka, wstawaj!
– Co jest?
– Kominiarze! Coś się posypało.
– Na mnie nic nie mają. Nie mogą… Zresztą jesteśmy w twoim mieszkaniu, więc chodzi o ciebie. Uciekaj!
Wkurwiłem się.
– Przecież cię nie zostawię!
– Właśnie, że zostawisz!
Wstała, narzuciła szlafrok na nagie ciało i wyłożyła swój plan:
– Zrobię się na zaspaną idiotkę i kupię ci trochę czasu.
Pobiegła do łazienki, odkręciła prysznic i otworzyła okno. Potem zamknęła drzwi na klucz i wrzuciła go do stojącego pod ścianą worka ze śmieciami.
– Powiem, że się kąpiesz. Leć na górę do pani Laskowik.
Wcisnęła mi do ręki klucze, które leżały na szafce na buty.
– Wczoraj przyniosła je z prośbą, żebym karmiła jej kota, bo wyjeżdża na dwa tygodnie. Szybko, rusz dupę!
– Chodź ze mną – nie dawałem za wygraną.
Spojrzałem na zegarek: 5.55. Kurwa mać, za pięć minut będą. Naloty na chatę zawsze zaczynają się chwilę po szóstej.
– Nie mogę. Sam pomyśl. Na pewno wiedzą, że jesteśmy razem. Muszą mieć rozpoznanie. Jeśli nie będzie nikogo, zaczną szukać po innych mieszkaniach. Ty jesteś w stanie wyjść przez okno na drugim piętrze i uciec przez sąsiedni balkon, ale w takie akrobacje w moim wydaniu nikt by nie uwierzył. Idź już!
Pocałowała mnie i wypchnęła za drzwi.
***
– Pani mecenas… – Prokurator patrzył na mnie ze złośliwym uśmiechem. – Nie będzie pani brakowało tego tytułu?
Uśmiechałam się nie mniej złośliwie i bezczelnie patrzyłam mu prosto w oczy. Mimo że w środku cała się trzęsłam. Miałam nadzieję, że nie mają Piotrka, że zdążył.
– Pomidor – powiedziałam pewnie. Chyba zbiłam go z tropu.
– Słucham?
– Pomidor. Tyle powiem bez adwokata.
– Ależ czy ja pani zabraniam wezwać adwokata? – Udał oburzenie. – Nawet do niej zadzwoniłem. Powinna być za chwilę. Zabijam czas luźną pogawędką, zanim przyjdzie.
– Pomidor.
– Dobrze, że pani koledzy okazali się bardziej rozmowni.
Prokurator podsunął mi wydruk protokołu przesłuchania Piotra. Na dole brakowało podpisu. W dodatku pokazał mi to przed przyjściem Lilki. Sam na sam. Z daleka cuchnęło podstępem.
– Pomidor.
Oddałam mu kartkę, nie zagłębiając się w treść. Wolałam nie mieszać sobie w głowie. „Szara magia, ja nigdy nie pękam” – powtarzałam w głowie słowa piosenki Sokoła. Uspokajała mnie. Zapatrzyłam się w okno, prokurator pochylił się nad laptopem. Piętnaście minut później w drzwiach stanęła Lilka.
– Zarzuty? – zapytała bez zbędnych wstępów.
– Oszustwa na szkodę Skarbu Państwa na… dwadzieścia pięć milionów. Zorganizowana grupa przestępcza, takie tam… Zaraz będę przedstawiał, to pani posłucha.
– Czy mogę zamienić słówko z klientką?
– Oczywiście, ale tylko w mojej obecności.
Prokurator najwyraźniej chciał wiedzieć o wszystkim. Nie miał jednak pojęcia, że znamy się z Lilką od lat i potrafimy tak rozmawiać, że nikt nie łapie, o co chodzi.
– Co tam na fejsie? – zapytałam nonszalancko.
– Wiktor zdrowy – odpowiedziała.
Lilka usiadła obok mnie i wlepiłyśmy wzrok w prokuratora. Na mojej twarzy rozkwitł uśmiech. Prokurator był wściekły. Tym samym poinformowała mnie, że nie mają Piotrka i że jego rzekome zeznania, które mi pokazał, to ściema. A to przecież on, bez cienia wątpliwości, miał mieć postawiony zarzut z artykułu 258 paragraf 3 Kodeksu karnego – kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą.
***
Siedziałem na podłodze w przedpokoju pani Laskowik i drapałem za uchem burą kotkę. Miauczała przejmująco i tuliła się do mojej ręki. Miałem ochotę zrewanżować się jej tym samym. Trzepali moje mieszkanie już ponad dwanaście godzin. „Czarni” zapuścili się aż tutaj, ale kiedy zaczęli walić w drzwi, mieszkająca naprzeciwko pani Wandzia poinformowała ich, że pani Laskowik wyjechała do sanatorium. Powiedziała też, że absolutnie nikt tu nie wchodził, przecież by słyszała… Kochana staruszka. Prowadziłem jej za frajer sprawę o emeryturę. Broniłem też jej popieprzonego wnuczka, który żył z kradzieży telefonów. Najwyraźniej postanowiła spłacić dług wdzięczności. Przez pierwsze trzy godziny miotałem się po mieszkaniu jak jebnięty, a potem usiadłem w korytarzu i tkwiłem tak z kotem u boku. Wreszcie, około 18.30, usłyszałem delikatne pukanie.
– Panie Piotrusiu… – powiedziała cicho pani Wanda.
Uchyliłem drzwi i wpuściłem ją do środka.
– Odjechali, ale zaraz po siódmej rano zabrali panią Olę! Widziałam.
Przełknąłem gulę w gardle.
– Ja też.
– Co teraz będzie? – zapytała mnie zmartwionym głosem.
– Sam nie wiem. Bardzo pani dziękuję. Odwdzięczę się, jak tylko jakoś to ogarnę…
Staruszka pogłaskała mnie po ręce.
– Dość dobrego dla mnie zrobiłeś, chłopcze. Wolę nie pytać, w co się wpakowaliście, ale mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
– Ja też. Zostawiam klucze. Będzie pani karmić tego sierścia?
Wskazałem na kota, który tymczasem zdążył zwinąć się w kłębek na wycieraczce i zasnąć.
– Będę. Dobry z ciebie chłopak.
Wzięła pęk kluczy i uśmiechnęła się do mnie, poprawiając okulary. Miałem ochotę strzelić sobie w łeb. Kiedy to tak zjebałem? Naprawdę byłem kiedyś dobrym chłopakiem… Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli nie uda mi się wyplątać z tego Olki. Czułem się jak ostatni skurwysyn. Niepotrzebnie dałem się jej namówić i zgodziłem się, by została w mieszkaniu. Z drugiej strony byłem jej jedyną szansą, najbardziej zdeterminowaną osobą na świecie, aby ją wyciągnąć. Dobrze wiedziałem, że jeśli ona nie wyjdzie, to równie dobrze mogę pójść na komendę i sam się zgłosić. Musiałem działać. Zbiegłem po schodach i pognałem w stronę mety, gdzie trzymałem zabezpieczenie na taką właśnie okoliczność: komplet dokumentów, czterysta tysięcy dolarów, telefony. Na dwie osoby. Kiedy to szykowałem, nawet przez głowę mi nie przeszło, że to ją zamkną, a nie mnie. Walnąłem się na kanapę w mikroskopijnej kawalerce i zadzwoniłem do Marka. Poprosiłem go, żeby naszykował mi na jutro cirrusa. Musiałem się przespać, a rano wymyślić jakiś plan.
***
Prokurator patrzył na mnie z drwiącym uśmiechem.
– Co pani powie na powyższe zarzuty?
– Nie przyznaję się i odmawiam składania wyjaśnień.
– Pani wybór. W takim razie będę zmuszony skierować wniosek o tymczasowe aresztowanie.
– Na podstawie jakich dowodów? – zapytała Lilka, przeszywając go drwiącym spojrzeniem. Wiedziała, że byliśmy kurewsko ostrożni. Nie było opcji, by ktoś się połapał.
– Na podstawie zeznań świadka incognito.
Kurwa… – pomyślałam. Kto? Chyba nie Teo…
– Lilka, a co u Klemensa? – zapytałam szeptem.
– Cisza – odpowiedziała.
Czyli Teo nie, bo też go mają. Zaraz na początku stworzyliśmy system komunikacji na wypadek wpadki. Założyliśmy sobie fikcyjne konta na Facebooku. Piotrek jako Wiktor Wektor, ja – Iwona Iwonowicz, a Teo – Klemens Klemencki. Gdyby coś zaczęło się dziać, każdy miał napisać post, że jest zdrowy – jeśli był bezpieczny. Dzięki temu Lilka wiedziała, kto wpadł, a kto nie. Mieliśmy w znajomych tylko siebie.
– Rozumiem, że będę mogła się z nimi zapoznać?
– Oczywiście. Byli państwo niesamowicie ostrożni, macie też naprawdę dobrych ludzi, nikt nic nie mówi. Wszystkie słupy twardo trzymają się jednej wersji. – Spojrzał na mnie i z niedowierzaniem pokręcił głową. – Tym bardziej nie rozumiem, jak można było się tak głupio wpakować…
Lilka nie dała się wyprowadzić z równowagi.
– Panie prokuratorze, bawi się pan w zagadki? Może wreszcie pokaże mi pan te zeznania?
– Ależ proszę.
Podał jej plik kartek wyjętych z akt.
– Pani niech też przeczyta – zwrócił się do mnie.
Zabrałam się do lektury i nie wierzyłam własnym oczom. Wszystko opisane ze szczegółami! Zwłaszcza role Piotra, moja i Teo. A przecież nie figurowaliśmy w żadnych dokumentach. Każdy zajmował się jedną odnogą działalności i odpowiadał za swoje słupy. Piotrek wszystko koordynował. Kurwa, to niemożliwe!
– Pan Teodor Klema będzie przesłuchiwany za chwilę. Wspominał, że jest pani też jego obrońcą. Może on okaże się bardziej rozmowny.
Prokurator podszedł do drzwi i wezwał policjantów. Wyprowadzili mnie z pokoju.
Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>
Okładka książki 'Karuzela' Wydawnictwo Akurat
"Karuzela. Tom 1", Paulina Świst, Wydawnictwo Akurat 2018