Tamtego życia już nie ma... Przeczytaj fragment książki Marty Zdzieborskiej

Reportaż o obcych, ale czy rzeczywiście nieobliczalnych i niebezpiecznych, a może przede wszystkim o nas. Zaleją Polskę, wysadzą się w powietrze. Każdy o nich mówił i każdy był na ich temat ekspertem.

To ludzie, których trzeba się bać lub odwrotnie – należy im pomóc bez względu na konsekwencje. Zredukowani do 7000 uchodźców, których rząd RP zobowiązał się przyjąć w 2015 r. w Brukseli, stają się symbolem podzielonej Polski.


Byli tu już przed 2015 r. Nie przedzierali się łodziami przez Morze Śródziemne i nie forsowali kolejnych granic na szlaku wiodącym do Niemiec i innych bogatych krajów Europy. Są niemedialni i na uboczu. Ubierają się w lumpeksach, robią zakupy w dyskontach, przekrzykują się w autobusach, pracują na budowach, stoją po zasiłki z pomocy społecznej i tłoczą się z tobołami na dworcach. Zgorzkniali, smutni, radośni, roszczeniowi, niespełnieni. Uciekli ze swojego kraju przed wojną, prześladowaniami lub ludzkim gniewem. Musieli wyjechać z dnia na dzień, zostawiając za sobą wszystko: dom, pracę, rodzinę i pozycję społeczną. Yasser oprowadzał po Syrii wycieczki, Ali służył w afgańskiej armii, Szirin walczyła w Iranie o prawa kobiet, B. pracowała jako tłumaczka dla amerykańskich wojsk w Iraku. Bez względu na to, jak długo są w Polsce, marzą o powrocie do domu. Bo tylko tam mogą być w pełni sobą…

Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>

"Tamtego życia już nie ma" - reportaż o uchodźcach, ale czy rzeczywiście nieobliczalnych i niebezpiecznych?

Przeczytaj fragment książki Marty Zdzieborskiej "Tamtego życia już nie ma":

Zaha


Człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego: do zalegających wszędzie kawałków ludzkich ciał, trupiego odoru i szwendających się psów. Życie niemiłosiernie łączy się wtedy ze śmiercią, a jedyne, czego pragniesz, to przetrwać. Myślisz tylko o tym, żeby to wszystko już się skończyło. Masz nadzieję, że uwolnisz się od koszmaru wojny. A gdy wreszcie poczujesz się bezpieczny, wtedy to wszystko wraca do ciebie. Nie masz gdzie uciec. Musisz to przetrawić. W przeciwnym razie już zawsze będziesz martwy.

Zaha ma 45 lat, męża Magomeda i piątkę dzieci. Gdy przyjechała do Polski, płakała przez miesiąc. Dzień w dzień wpadała w szloch i nie mogła przestać. Wspominała wszystko to, o czym do tej pory chciała zapomnieć. Bo w jej życie wpisana jest wojna – pierwsza odebrała złudzenia i beztroską młodość, druga zabrała dwóch braci. W Czeczenii ostatni raz była trzynaście lat temu.

Nędzarka

Kiedy wbiega do domu z siatkami, wokół niej zbierają się dzieci. Czekały na nią od rana. Siedmioletni Daud płacze, bo na stole lądują przeterminowane jogurty i czerstwy chleb. Zaha zagryza wargi i wbija ostrze noża w twardą skórkę bochenka. Kroi cienko, żeby wystarczyło na dłużej. To przydział dla ubogich z jednego z kościołów na warszawskiej Pradze. Dwie siatki chleba będą na kilka dni. Największa radość jest wtedy, gdy uda się jej zdobyć paczki żywnościowe z opieki społecznej. Do domu trafiają w takich momentach kilogramy makaronu i ryżu. Zaha trzyma rękę na pulsie i idzie tam, gdzie akurat coś dają. Przyzwyczaiła się do proszenia, choć nigdy wcześniej nie musiała tego robić. Jej ojciec dorobił się, prowadząc gospodarstwo. Każdy w rodzinie miał swój samochód, mieszkali przy ulicy Pierwomajskiej, w centrum Groznego. Odwiedzali ich tam wszyscy krewni. Zaha najbardziej lubiła przyjęcia. Wkładała najlepsze suknie i wdzięczyła się do lustra. Każdy chciał ją swatać, ale ona mówiła, że ma jeszcze czas. A potem przyszła wojna. Od tamtej pory czuje, jakby wciąż zaczynała wszystko od nowa.

Ucieczka po raz pierwszy

Przyjechali do Polski 2 grudnia 2005 roku. Był siarczysty mróz i telepało z zimna jak w Czeczenii. Magomed pamięta ten dzień, choć zwykle nie ma głowy do dat.

Zaha pod kożuchem miała na sobie czarną suknię w czerwone kwiaty – tę samą, w której zobaczył ją po raz pierwszy.

Silna i energiczna jak zawsze. Miała czarne długie włosy i szczere, piwne oczy. Poznali się w stolicy Dagestanu – Machaczkale, na kolacji u Aliny, ciotecznej siostry Zahy. Wyniosła i poważna. Nie w głowie jej byli mężczyźni. Uganiał się za nią przez rok. Wyczekiwał pod blokiem, zagadywał. Dagestańczyk tak łatwo nie odpuści. Gdy ktoś urazi jego dumę, będzie walczył do końca.

Magomed stopił serce Zahy lodami waniliowymi. Zajadała się nimi codziennie – to był hit dagestańskiego lata. Gdy Magomed przyniósł jej wielki kubełek, zaśmiała się i spytała, skąd wiedział. Urzekł ją jego upór i spokój. Bo Magomed to dobry mężczyzna – rodzinny, nie pali, nie pije, żaden babiarz. Pobrali się po cichu, bez wielkiego wesela. Magomed, biorąc ślub z Zahą, liczył się z tym, że czeka go życie w drodze. Czuł, że jego żona tak łatwo nie uwolni się od Czeczenii. Mieszkając w Dagestanie, i tak była za blisko. Wystarczyła jedna wizyta u jej matki w Czeczenii, by powróciły problemy z przeszłości.

– Bałam się jechać do domu, ale uparłam się, że tym razem nie odpuszczę – opowiada Zaha. – Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży i bardzo chciałam urodzić w Czeczenii. Problemy zaczęły się już dwa tygodnie po narodzinach Ashaba. Była czwarta nad ranem, gdy do drzwi zadzwoniło dwóch mężczyzn. Powiedzieli, że chcą zobaczyć nasze dokumenty. Teściowa zaczęła krzyczeć, że nie mają do tego prawa i że im nie otworzy. Mężczyźni w końcu się poddali. Odeszli, grożąc, że jeszcze tu wrócą. Kilka godzin później pojechaliśmy z powrotem do Dagestanu. Nie chciałam uciekać. Nie chciałam zostawiać matki. Ale ona powiedziała, że nie mogę ryzykować. Mężczyźni, którzy po nas przyszli, mogli być z czeczeńskiej milicji lub rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Oni nie zapominają o ludziach, którzy tak jak ja pomagali bojownikom podczas wojny. Słyszałam, że niektórych szukają nawet poza Czeczenią. W Dagestanie przestałam czuć się bezpiecznie. Razem z Magomedem zdecydowaliśmy, że uciekniemy do Polski.

Sylwester

– Kiedy wybuchła pierwsza wojna czeczeńska, miałam tylko 21 lat. Pamiętam dokładnie szturm na Grozny. To było 31 grudnia 1994 roku. Szykowaliśmy się na Nowy Rok. W całym domu pachniało miodownikiem. Matka zrobiła dwie blachy ciasta. Dziwiłam się, czemu aż tyle, skoro i tak nie było go komu jeść. Tydzień wcześniej dwóch braci wyjechało z Groznego, ojciec nie wrócił jeszcze z naszego gospodarstwa. Miał do nas dołączyć po południu. Matka bardzo się na niego zdenerwowała. Bała się, że nie zdąży wrócić do domu przed atakiem Rosjan. Choć bombardowali już niektóre rejony miasta, ojciec powtarzał, że na pewno nie rozpoczną szturmu w starym roku. Ale matka jak zwykle miała przeczucie. Z samego rana w naszej okolicy wyłączono prąd, a ona powiedziała, że to już teraz. Siedziałyśmy jak na szpilkach. Dwie bezbronne kobiety w domu i narastający strach. Było jakoś przed południem, gdy usłyszałyśmy dobiegający z ulicy miarowy łoskot. Wychyliłam na chwilę głowę przez okno i zobaczyłam kolumnę żołnierzy uderzających ciężkimi butami o asfalt. Nagle z oddali dobiegł mnie krzyk: „Zdrastwujtie dziewuszka!”. Przerażona zorientowałam się, że woła do mnie młody żołnierz. Szybko zamknęłam okno i zaciągnęłam zasłony. Siedząc skulona w salonie, miałam nadzieję, że zostawi nas w spokoju. Pięć minut później zaczął walić do drzwi. Nie wiedziałam, co robić. Matka jak zwykle zachowała zimną krew i zamaszystym ruchem otworzyła drzwi. Przed nami stał on i dwóch innych żołnierzy.

– Dzień dobry. Kim jesteście? Czego chcecie?

– Przyszliśmy na wojnę. Od kilku dni jesteśmy w drodze. A wy nie wiecie, że u was będzie wojna?

– Nie chcemy z nikim walczyć.

– Dajcie nam jedzenie i wodę.

– A proszę bardzo. Na podwórku jest kran. Napełnijcie sobie manierki. Zaraz przyniosę wam chleba.

Byłam wściekła na matkę. Ona tu do nich ze sztucznym uśmiechem, a ja najchętniej splunęłabym im w twarz. Patrzyłam, jak jedzą i bekają przy naszym stole w kuchni, i coraz bardziej ich nienawidziłam. Jeden z żołnierzy kazał stanąć mojej matce pod ścianą, wpadłam w szał i zaczęłam krzyczeć: Jak to?! My tu was karmimy, a wy do nas tak?! Spróbujcie zrobić coś mojej matce, to moi bracia dorwą wasze matki w Rosji! Do dziś nie wiem, skąd miałam tyle odwagi. Trzęsłam się cała w środku, ale wiedziałam, że muszę to zrobić. Zatkało ich. Taka gówniara, a pyskuje. Szybko zmienili front. Najstarszy żołnierz, kaprawy dryblas w dziurawym mundurze, zaczął mnie namawiać do współpracy: „Zobaczysz, będziesz miała wszystko. Opowiedz nam tylko o swoich ludziach. Jesteś taka niewinna i mądra. Zajmiemy się tobą, maleńka”. Do dziś pamiętam jego obmierzły wzrok. Skanował nim całe moje ciało i mrużył oczy. Nagle przybliżył się i zaczął gładzić mnie po policzku. Poczułam dotyk jego grubych i brudnych łap. Myślałam, że zaraz mnie zgwałci. Głupia, nie miałam nawet na głowie chusty. Nasza rodzina była religijna, ale ojciec pozwalał nam swobodnie się ubierać. W tamtej chwili przeklinałam swoją wolność i modliłam się do Boga, żeby mnie oszczędził. Ocalił nas młody żołnierz. Chyba czuł się winny, że mnie zaczepił. Odciągnął dryblasa na stronę i zaczął go przekonywać, że muszą już iść. Dobry z niego chłopak. Pewnie znalazł się na tej wojnie przypadkiem. Jak wielu innych, którzy trafili do Groznego jako mięso armatnie.

Zamknęłam za żołnierzami drzwi i zasłoniłam okna w całym domu. Patrzyłam tępo przed siebie, a ciepła strużka moczu spływała mi po nogach. Nie mogłam uwierzyć, że zostawili nas w spokoju. Zbyt wiele Czeczenek wylądowało w ramionach rosyjskich żołnierzy – z przymusu, zhańbione, z przekreślonym życiem. Bo nawet jeśli kobietę zgwałcą, to i tak ona jest temu winna. Czeczeńscy mężczyźni myślą: skoro nie zabiła się na oczach wszystkich, to znaczy, że chciała seksu. A ona po prostu chciała żyć.

Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>

Okładka książki 'Tamtego życia już nie ma', Marta ZdzieborskaOkładka książki 'Tamtego życia już nie ma', Marta Zdzieborska Wydawnictwo Świat Książki

Więcej o: