Tamtego wieczoru zadzwonił telefon. Na linii odezwał się głos z niemieckim akcentem. Cześć Kif, powiedział. To Siegfrid Heidl, największy oszust w dziejach Australii. Zadzwonił do młodego początkującego pisarza, Kifa Kehlmanna i złożył mu propozycję. Oczekując na proces jako oskarżony o wyłudzenie od banków rekordowej sumy 700 milionów dolarów, szukał ghostwritera, kogoś, kto w sześć tygodni napisze jego autobiografię. Kif po krótkim wahaniu zgodził się. Stawka 10 tysięcy dolarów dla kogoś, kto właśnie stracił pracę i ma na utrzymaniu rodzinę, która niebawem ma się powiększyć, była kusząca. Jednak zlecenie, jak się miało okazać, było trudniejsze niż się spodziewał.
„Pierwsza osoba” Richarda Flanagana jest siódmą powieścią w dorobku australijskiego pisarza, laureata Nagrody Bookera, a zarazem pierwszą, jaką napisał po słynnych „Ścieżkach Północy”. Jest też odważnym powrotem do pierwszych pisarskich doświadczeń, gdyż oszust i ghostwriter istnieli naprawdę. Nazywali się John Friedrich i Richard Flanagan.
Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>
Ebook 'Pierwsza osoba', Richard Flanagan Wydawnictwo Literackie
Fragment książki:
Gene chciałby się z tobą zobaczyć, Kif, powiedziała młoda kobieta, stając w drzwiach naszego gabinetu. Chce, żebyś podpisał umowę.
Paley wcale niczego takiego nie chciał; umowę podpisałem od razu pierwszego dnia, tak dawno temu, że trudno było uwierzyć, że w poniedziałek, a teraz przyszła dopiero środa. Domyślałem się, że raczej pragnie się dowiedzieć, jak idzie nam robota.
Powoli, powiedziałem, stawiwszy się przed Gene’em w jego wyglądającym niczym apartament gabinecie; wpatrywał się w zalegające na biurku papiery z podajnika. Heidl po prostu nie chce mówić… o żadnych szczegółach.
Wczesne dzieciństwo?
Niejasne historie o tym, że miał niemieckich rodziców i przyszedł na świat w południowej Australii, w zapadłej górniczej dziurze o nazwie Jaggamyurra.
To wszystko? — spytał Paley, wciąż nie podnosząc wzroku.
Mniej więcej.
Mmm.
Raczej mniej.
A oszustwa? Jak mówiłem, Heidl nie bez powodu został przestępczym celebrytą. Siedemset milionów dolarów. Największy przekręt w dziejach Australii. Opowiedział ci, jak tego dokonał?
Niejasno.
A o CIA?
Jeszcze bardziej niejasno.
Mmm, wymamrotał znów Paley i zamilkł. Jego rozmowy często były punktowane właśnie takim nieznacznym, opadającym mruknięciem, jak gdyby każde poprzedzające je zdanie oznaczało porażkę. Mruknięciem albo powtórzeniem „Jak mówiłem”. W ogóle wyrażał się dość niezwyczajnie, krótkimi zdaniami, rzucanymi najpierw szybko, a potem wypowiadanymi powoli, dlatego często brzmiał niczym psujący się teleks.
Dobrze… — odpowiedziałem, słysząc jednak w swoim głosie wahanie.
Na jednej z płacht papieru szerokości małej szosy podmiejskiej Paley naniósł kilka starannych znaczków; mokry czarny atrament jego wiecznego pióra wyraźnie odcinał się od jasnoniebieskiej kartki w białe paski i popielatych rozmazów kropek drukarki igłowej, składających się na szeregi cyfr.
To ciekawe historie, powiedziałem. Tylko trochę…
Niejasne?
Niejasne? Chyba tak.
Jak mówiłem, umiesz pisać, stwierdził Paley, nadal śledząc wzrokiem szereg liczb. Ale musimy nakłonić go do zwierzeń. Oczy miał dziwnie przesłonięte powiekami, co w połączeniu z jego drobną twarzą, zakrzywionym niczym dziób nosem, wonią przypominającą zapach pudru i moją obawą, że w każdej chwili mogę zostać przez niego dotkliwie i niespodziewanie zaatakowany, przypominało mi o należącej do Suzy papużce, aleksandretcie, która nie pomijała żadnej okazji, żeby mnie dziabnąć.
Heidl musi mi powiedzieć coś więcej, stwierdziłem. On… On po prostu nie jest zainteresowany tą książką.
Paley podniósł wzrok i zmierzył mnie nieprzejednanym spojrzeniem.
Mmm, mruknął, po czym komicznym gestem wyciągnął rękę, w której trzymał przesadnie wielkie wieczne pióro, wytworne i absurdalne jak chromowana rura drenażowa na polu, a potem upuścił je na kilka kilometrów cyfr, pokrywających płachty papieru. Żył wśród takich liczb przez wiele długich lat — wśród nieprzebranych liczb oznaczających egzemplarze wydrukowane, sprzedane, zwrócone i pozostałe w magazynie, liczb, które podawał jako marżę księgarzom, liczb, o których kłamał innym wydawcom i prasie, liczb piekielnie autentycznych, wymarzonych, prawdziwych, fałszywych, straconych w zachłannych sieciach księgarskich, liczb wydartych bezmózgim autorom i pyszałkowatym agentom i będących rozpaczą, pięknem oraz czystą alchemią; ich liczb, naszych liczb, liczb złych, dobrych, a nawet, na litość boską, opisujących inne liczby — i z czasem wszystkie one wryły się w duszę Paleya tak głęboko, że stały się dla niego czymś prawie jak szósty zmysł: oznaczały możliwość zysku i makabrę straty. I właśnie ten zmysł już wtedy, w tamtej chwili, sprawiał, że Gene drżał z niepokoju, a może nawet ze strachu.
Twoja umowa nie obejmuje jedynie napisania książki, powiedział, wciąż sympatycznym, ale w pewnym sensie bardziej stanowczym głosem — bardziej zdecydowanym. Miałeś ją napisać dla nas razem z nim. Twoim zadaniem jest zmusić go do mówienia. Jak nie będzie gadał, to z książki nici. A bez niej za sześć tygodni nie będzie dla ciebie kasy.
Ani centa. Nie. Tak?
Nie, odparłem. Tak.
Nie, powtórzył Paley. Ani centa.
Tak, odpowiedziałem. Nie.
Wciąż ze mną rozmawiając, złożył papierowe płachty w schludny prostokąt, wstał i bez żadnego wstydu czy skrępowania zdjął koszulę, odsłaniając biały podkoszulek, wiszący luźno na jego kościstym białym ciele.
Podobno istnieją tylko trzy zasady, które mówią, jak napisać książkę, oświadczył, uciekając się do anegdoty opowiadanej już tyle razy, że wydawała się kompletnie wyświechtana. Tylko że nikt nie może ich sobie przypomnieć.
Lekko obwisłą skórę pod chudymi ramionami Paleya znaczyło kilka jasnoczerwonych pieprzyków, niewiele większych od kropek zrobionych długopisem, wyrosłych na skórze ciała, które na oko nie zaznało nigdy pracy fizycznej. Ten człowiek, z pozoru ani trochę nieprzejmujący się tym, że ma na imię Gene, był, zdałem sobie sprawę, kimś wykraczającym poza stereotypową męską niewiarę w siebie, w każdym razie tak jak mnie nauczono ją rozumieć. Już po trzech dniach pracy nad wspomnieniami Heidla zorientowałem się, że hołduję jeszcze wielu podobnym szablonom myślowym. Mimo to nie mogłem się oprzeć refleksji, że to wstyd odsłaniać takie ciało, tors jamnika zwieńczony łbem czubatej papugi. Żeby oddać sprawiedliwość takiej aparycji, trzeba byłoby być Arcimboldem.
Paley otworzył szafkę i wyjął z niej świeżo wyprasowaną koszulę.
Najpierw spróbuj jednak skończyć pierwszy draft, powiedział.
Szybko. Dobrze ci radzę.
Nie krępując się moją obecnością ani tym, co mógłbym o nim pomyśleć, włożył nową koszulę, dorzucając tylko jedno słowo, które najwyraźniej miało mi wystarczyć jako wyjaśnienie.
Lunch, powiedział, zapinając guziki. Z Jezem Dempsterem.
Książki tego autora sprzedawały się w setkach tysięcy egzemplarzy. Może w milionach. Jez Dempster był „duży w branży”.
Jak mówiłem, pisarz twojego typu może się bardzo wiele nauczyć od takich Dempsterów, zauważył Paley. Prawda?
Prawda, odparłem albo powtórzyłem, wszystko jedno.
Na przykład czego…?
Tego, że jeśli tylko zaczniesz pisać dość kiepsko, będziesz mógł zarobić kupę forsy. A ty żyjesz alternatywą takiej możliwości.
Dobrze piszę?
Nie zarabiasz kasy.
Chociaż w słabym uśmiechu i nieco osłoniętym powiekami spojrzeniu Paleya kryła się łagodność, a nawet — może — uprzejmość, to w jego chudym kadłubie i sflaczałych ramionach mieszkał przypominający sztylet instynkt, doskonale wyostrzony na pozycję społeczną i pieniądze. Głównie na pieniądze. Może to właśnie było w nim najlepiej rozwinięte: niemal szamański nos do forsy, doskonałe wyczucie jej potrzeb i wymagań, uniesień i męczarni, błagalnych zaklęć i rozmaitych działań, których żądała od Paleya jako pośrednika między jej i naszym światem. Była w nim jakaś
stanowczość, która — co rozumiałem już wtedy — mogła się łatwo przerodzić w okrucieństwo, bo mężczyzna, który nie przejmował się, co o jego konstytucji fizycznej pomyśliinny facet, nie przejmował się też tym, co ludzie myślą na wszystkie inne tematy, i nie obchodził go również cudzy los.
Jez Dempster powiedział mi, odezwał się Paley, rozpinając spodnie, a potem i rozporek do połowy masztu, że klasyka to literatura, która nigdy nie kończy tego, co chce powiedzieć.
Schował poły koszuli i zapiął spodnie.
A ty nie piszesz klasyki, dodał. Tylko bestseller. Chcę, żebyś powiedział w nim wszystko, co ktokolwiek miałby kiedykolwiek ochotę przeczytać o Siegfriedzie Heidlu. I chcę mieć tę książkę gotową za sześć tygodni.
Muszę przyznać, że widok zmieniającego koszulę Paleya odebrał mi odwagę. Coś w jego zachowaniu — jak w zachowaniu królów, którzy przyjmowali dworzan, wysłuchiwali próśb poddanych i rozstrzygali sprawy państwowe, srając na nocniku — ujawniało różnicę w naszej pozycji na drabinie
społecznej o wiele wyraźniej niż wszystko, co mógł mi powiedzieć. Do tego, co uznawałem za prawdziwą męskość, wiele mu brakowało, a przecież było oczywiste, że uważa się za lepszego ode mnie. I chociaż strasznie mi się to we mnie nie spodobało, przekonałem się, że swoją nieporadną postawą i nerwowymi odpowiedziami zdaję się poniekąd potwierdzać tę oczywistość, choć powtarzałem sobie, że w nią nie wierzę.
To nie jest tak, że on się uważa za kogoś lepszego, dodał później Ray, kiedy opowiedziałem mu o tej zmianie koszuli. On o tym po prostu wie. Wie, że jest kimś lepszym. Tacy jak on zostają odpowiednio wychowani, żeby mieć tego świadomość.
Twoje buty, powiedział ubrany już Paley, wskazując mi ręką drzwi.
Spuścił wzrok na moje stopy; podeszwa prawego adidasa się odklejała. Może niezupełnie się rozpadał, w każdym razie nie do końca, miałem więc nadzieję, że jeśli będę podnosił nogi, zamiast nimi szurać, to wytrzyma jeszcze te sześć tygodni.
Nie masz innych?
Przez cały ten czas, kiedy na niego patrzyłem, przyglądał mi się badawczo i zdałem sobie sprawę, że jego zdaniem czegoś mi brakuje. A prawda wyglądała tak, że nie miałem innych butów i nie było mnie na nie stać, ale za bardzo się wstydziłem, żeby mu to powiedzieć albo w ogóle się odezwać. Wszystko, co mogłem zrobić, to tylko jeszcze bardziej postarać się skłonić Heidla do mówienia, bo wtedy by mi zapłacili i dostałbym trochę pieniędzy na, między innymi, nowe adidasy.
Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>
Okładka książki 'Pierwsza osoba ', Richard Flanagan Wydawnictwo Literackie
Richard Flanagan, „Pierwsza osoba”, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie