Mały, biedny, źle wyposażony szpital, brak wykwalifikowanego personelu to doświadczenie otworzyło Christianowi oczy. Praca lekarza w ekstremalnych warunkach ukształtowało go na zawsze. Christian Unge szczerze opowiada o błędach, jakie popełnił, zarówno w czasie praktyki w biednej Afryce, jak i w bogatej Szwecji. Błędach, jakie zdarzają się każdemu lekarzowi. Spowodowane zmęczeniem, niewłaściwym szkoleniem, brakiem komunikacji, stresem, trudnymi wyborami etycznymi.
Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>
Autor książki Christian Unge Christian Unge
Przeczytaj fragment książki:
Około trzeciej padłem do łóżka bez umycia zębów i zdążyłem przespać pięćdziesiąt minut, zanim znowu wezwano mnie przez krótkofalówkę.
– Pacjentce wypadły igły.
Nawet nie próbowałem ukryć irytacji, kiedy wróciłem do szpitala. Okazało się, że ciśnienie tętnicze było stabilne.
Zostawiłem pacjentkę i pielęgniarkę same. Inna kobieta, z małą miednicą, potrzebowała pomocy przy porodzie. Bardzo niewiele wiedziałem o położnictwie, ale intuicyjnie czułem, że tutejsza metoda, polegająca na dosłownym siedzeniu na brzuchu kobiety i wyciskaniu dziecka, jest niezwykle brutalna. Niektóre metody były jednak tak zakorzenione, że ich wyplenienie wydawało się niemożliwe. Mój poziom energii tego poranka był tak niski, że nie miałem siły protestować. Dosłownie wycisnęliśmy biedną trzykilową dziewczynkę, która nie chciała oddychać, a tym bardziej krzyczeć, póki nie zrobiliśmy jej dziesięciominutowej reanimacji.
Wtedy uświadomiłem sobie, że nic nie jadłem od ponad dziesięciu godzin.
Noc minęła, świtało i nadszedł czas na poranne zebranie. Nie byłem w szczególnie dobrym humorze, kiedy wślizgnąłem się do baraku ratunkowego, gdzie siedziały pielęgniarki w oczekiwaniu na poranną odprawę. Zazwyczaj wymieniały się wesołymi pozdrowieniami i opowieściami o tym, jak upłynął poprzedni wieczór.
Ledwie zakończyłem zebranie, gdy po raz trzeci wezwano mnie na porodówkę.
– Żartujecie sobie. Kto wyreżyserował ten koszmar? Ja muszę iść spać.
Ale nie mogłem. Jedna z kobiet, którą w nocy nikt się nie zainteresował, leżała cicho, nie mogąc urodzić swojego pierwszego dziecka. Teraz potrzebowała natychmiastowej pomocy. To oczywiste, że była cicho – nie chciała przeszkadzać zdenerwowanemu białemu doktorowi, który sprawiał wrażenie bardzo zajętego. Bolało ją wprawdzie, ale chciała być dzielna.
Okazało się, że miednica tej kobiety była absolutnie za wąska, żeby położnica urodziła dziecko, będące w stanie coraz większego stresu i walczące w brzuchu matki o prawo do życia. Próbowałem założyć cewnik, ponieważ pęcherz moczowy wydawał się pełny, ale mi się nie udało. Pomyślałem, że może nie zostało tam wiele moczu – chyba pacjentka niedawno siusiała.
Co miałem teraz zrobić? Mojego kolegi lekarza nie było. Nie było też żadnego wolnego samochodu, żeby przewieźć pacjentkę do innego szpitala, trzy godziny drogi stąd.
Czasami ogarnia nas poczucie nierzeczywistości. W głowie mamy pustkę, a jedyną opcją, która wydaje się sensowna, jest po prostu wszystko zostawić i spokojnie, powoli pójść do domu i się położyć. To się nie dzieje naprawdę. Ja śnię. Zaraz się obudzę w ciepłym, wygodnym łóżku w Sztokholmie. Czeka mnie spokojny dzień na szwedzkim oddziale. Żadnych nieprzyjemnych niespodzianek.
– Co pan zrobi, doktorze?
Przyszedł personel dziennej zmiany. Szczęśliwie wypoczęci i bezczelnie aktywni. Byłem o włos od utraty panowania nad sobą.
Ale po chwili pojawiło się inne uczucie. Dużo lepsze – co prawda tak samo nierzeczywiste, ale raczej podobne do uczucia odrętwienia. Myślę, że wynikało ono głównie z długotrwałego głodu. Kiedy ciało raz i drugi dostało potężny zastrzyk adrenaliny, poziom cukru spadł i organizm wszedł w stan swoistej hibernacji, spoczynku. Tak jakby zapadał w sen zimowy.
Można to równie dobrze nazwać stadium zombi.
W stanie takiego odrętwienia podjąłem absurdalną decyzję o wykonaniu cesarskiego cięcia na własną rękę. Prawdopodobnie było to z mojej strony kompletnie nieodpowiedzialne, jakbym stracił poczucie rzeczywistości. Ale jaki miałem wybór? Musiałem w pierwszej kolejności ratować matkę, ale też dziecko. Jeżeli dziecko byłoby martwe, mógłbym poczekać na kolegę i wykonać z nim tak zwaną kraniektomię, czyli otworzyć czaszkę dziecka, by odessać mózg, a potem wyciągnąć martwy płód. Ale dziecko było jak najbardziej żywe.
Zebrałem się na odwagę i podjąłem decyzję.
Znowu zadzwoniliśmy po Angelę, która asystowała przy wielu operacjach w czasie swojego pobytu w Republice Środkowoafrykańskiej.
W transie przygotowałem salę operacyjną i sprzęt do narkozy. Żadnych pomocnych sanitariuszek nie było. Lepiej nie zapomnieć o żadnym haku czy ampułce, które ewentualnie mogą być potrzebne, bo podczas samej operacji nie będzie na to czasu.
Przyszła Angela. Pochwaliła moją decyzję. Umyliśmy i zdezynfekowaliśmy ręce, wziąłem głęboki wdech.
– Okej. – Chwyciłem skalpel i spojrzałem na pielęgniarkę, która miała podawać narkozę. Ciekaw jestem, kto był bardziej zdenerwowany. Nie byłem wtedy w stanie analizować takich szczegółów. Obracałem skalpel w palcach, jakbym liczył na to, że wykona pracę bez mojego udziału. Wciągnąłem głęboko powietrze do płuc.
– Zaczynam.
Przecinanie kolejnych warstw szło dobrze, póki nie doszedłem do jamy brzusznej. Wtedy zdarzyło się coś niebywałego, co nie miało nic wspólnego z operacją ginekologiczną.
Niestety myślałem trochę za wolno i działałem za szybko.
Właśnie gdy zdałem sobie sprawę, co tnę, trysnął mocz z przeciętego pęcherza moczowego, którego ja, idiota, nie opróżniłem. Klasyk. Pierwsze cięcie i przedziurawiłem pęcherz.
Nigdy wcześniej nie naprawiałem pęcherza moczowego. Nie widziałem też, jak robi to ktoś inny. Ale teraz priorytetem było wydostanie dziecka.
Otworzyłem macicę. Miałem właśnie wyciągnąć dziecko, kiedy zauważyłem rączkę, siną jak niebieska jagoda. Główka utkwiła w szyjce macicy. Co miałem robić? Na sali operacyjnej powiało paniką. Okulary mi zaparowały. Szarpałem i ciągnąłem.
– Cholera – krzyknąłem.
Angela poklepała mnie po dłoni.
– Nie przestawaj.
Nie, kończę. Wychodzę z sali.
A może jednak nie.
Ostatnie pociągnięcie i główka wyskoczyła.
Oddałem dziecko pielęgniarce, przekonany, że nie żyje. Nie zdążyłem nawet zobaczyć, jakiej było płci.
Po kilku sekundach za moimi plecami rozległ się krzyk noworodka, któremu po chwili zawtórowała pielęgniarka. To była dziewczynka.
Pozostało naprawić szkody, których narobiłem. Na szczęście Angela znalazła skurczony pęcherz. Małe nacięcie dało się bez trudu zszyć. Dzięki improwizacji można czasami wiele zrobić. Wszystkie powłoki brzuszne zamknęły się bezproblemowo. Ciśnienie i tętno też utrzymywały się na przyjemnie stabilnym poziomie. Nie posiadałem się ze szczęścia, kiedy po obiedzie zajrzałem do matki, która leżała, karmiąc swoją córeczkę.
– Murakoze.
Zaserwowała mi „dziękuję” na deser. Od mniejszych rzeczy można się stać religijnym.
Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>
Okładka książki Christiana Unge Wielka Litera
Fragment pochodzi z książki "Jeżeli będę miał zły dzień, ktoś dziś umrze", Christian Unge, Wielka Litera 2019.