Grażyna Barszczewska: Byłam za krucha na ladacznicę [FRAGMENT BIOGRAFII]

Grażyna Barszczewska, aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, której największą popularność przyniosła rola Niny Ponimirskiej w "Karierze Nikodema Dyzmy", w swojej biografii opowiada o życiu i grze, o początkach kariery i rolach, które były dla niej ważne - jak choćby ta u boku Robina Williamsa. Publikujemy fragmenty "Amantki z pieprzem".

W "Amantce z pieprzem" aktorka opowiada o tym, co dla niej najważniejsze w życiu, o początkach swojej przygody z aktorstwem i rolach, które przyniosły jej rozpoznawalność. 

Jak sama przyznaje, nie akceptuje publicznego epatowania swoimi problemami, bólem czy stratą najbliższych. To jej i tylko jej, ale zgodziła się uchylić drzwi do swojego świata i wpuścić tam Grzegorza Ćwiertniewicza*. Tak powstała pierwsza biografia Grażyny Barszczewskiej, której fragmenty publikujemy.

Za krucha na ladacznicę

Jak ci poszły egzaminy do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie? Miałaś jakieś problemy

Na egzaminie do PWST przy Miodowej pojawiłam się z warkoczami do pasa, chudzielec, bez cienia makijażu, w granatowej spódnicy i białej bluzce, grubych rajstopach i butach na płaskim obcasie. Recytowałam między innymi donośnie buntownicze strofy Majakowskiego: „Naprzód! Na szturm! Dalej! Na szturm!”. Musiałam wyglądać zabawnie. Zdałam pewnie dlatego, że byłam kompletnie zielona, świeża, niezmanierowana i niewytresowana przez nikogo…

Ale długo przy Miodowej nie zagrzałaś miejsca… Zostałaś… relegowana z uczelni? Co takiego zrobiłaś?

Nie, nie! Nie myśl, że z powodu jakichś ekscesów! Byłam kompletnym nieopierzeńcem, bardzo naiwnym dzieckiem, a próbowano obsadzać mnie w rólkach panienek nie najcięższych obyczajów… Na zajęciach opiekunka roku Ryszarda Hanin – wybitna aktorka teatralna – proponowała mi do grania same sceny erotyczne i agresywne, chcąc mnie w ten sposób otworzyć… Chciała mnie przełamać i wykrzesać ze mnie środki wyrazu dalekie od nieśmiałej panienki, a więc takie, które przekonałyby widza dużej sceny teatralnej, a nie tylko szkolnej salki wykładowej. Ale jak można otworzyć taką chudzinę z warkoczami, która w głowie ma całkiem zielono i która na sam dźwięk słowa "kur-wa", cała się kur-czy?! Zresztą ten synonim słowa „prostytutka” funkcjonuje teraz często jako przecinek... Proponuję, by zastąpić je dla urozmaicenia języka określeniem autorstwa mojego wówczas sześcioletniego syna: instytutka. Trafność skojarzenia mogłaby mieć dzisiaj spore powodzenie...

W połowie pierwszego roku dziekan Rena Tomaszewska, słynna pedagog, która dużą część życia poświęciła młodzieży aktorskiej, powiedziała mi: "Wiesz, dziecko, nie dasz sobie rady w tym zawodzie. Jesteś za delikatna, za słaba, zbyt krucha, nieodporna". Byłam za krucha na ladacznicę…

Grażyna BarszczewskaGrażyna Barszczewska archiwum Grażyny Barszczewskiej

Pod maską śmiechu

W 1999 roku zagrałaś w filmie Jakub kłamca, dużej międzynarodowej produkcji z hollywoodzkimi gwiazdami i megagwiazdą – uwielbianym także przez polską widownię Robinem Williamsem.

Propozycja tej dramatycznej roli żydowskiej matki, pani Frankfurter, zastała mnie akurat w Izraelu, gdzie byłam prywatnie. Kiedy jednak spotkałam się z reżyserem Peterem Kassovitzem osobiście, zmartwiony powiedział: „Ojej, ty bardzo młodo wyglądasz!”. „Poczekaj, za godzinę będę stara” – stwierdziłam. Kiedy wróciłam po charakteryzacji, nie miał już wątpliwości.

To film o żydowskim getcie, ale bez epatowania tragizmem. Jeśli już, to wisielczym humorem. W najtrudniejszych chwilach jeden z bohaterów grozi drugiemu: „Jak się powiesisz, to cię zabiję!”. To zdanie dobrze oddaje atmosferę tego filmu.

Czy były jakieś istotne różnice w trybie pracy nad tym filmem w porównaniu z polskimi produkcjami?

Jeśli chodzi o współpracę z reżyserem, operatorem, partnerami, to nie, ale pod względem socjalnym – bardzo wyraźne. W tym czasie w polskich produkcjach nie było oddzielnych kamperów, czyli przyczep kempingowych, do dyspozycji aktora grającego dużą rolę, by w czasie zdjęć mógł odpocząć, wziąć prysznic i tak dalej. Taką przyczepę i ja miałam na planie Jakuba kłamcy, chociaż nie była to duża rola, ale jednak... Na naszych planach w tamtym czasie zamiast na przykład całodziennego cateringu, który teraz jest już normą wszędzie, także u nas, był co najwyżej posiłek regeneracyjny, czyli tak zwana zupa z wkładką.

A Robin Williams jaki był na planie?

Bardzo koleżeński, bezkonfliktowy, bardzo… normalny. To nie tylko wspaniały aktor, ale także skromny, mądry człowiek, serdeczny kolega – czego mogłam doświadczyć i ja, i mój syn, terminujący wtedy, w tym filmie, jako jego asystent. Nie było chwili, żeby robił za gwiazdę! Statyści uczestniczący w zbiorowych trudnych scenach, w których Robin wcale się nie oszczędzał, a mógł, bo miał dublera, w podzięce za to, jak się umiał zachować, ufundowali mu... pół litra polskiej wódki!

Kilka lat temu Robin Williams odebrał sobie życie.

Boleśnie dotknęła mnie jego śmierć... Myślę, że ludzie oglądający wielkich artystów w ich wspaniałych rolach nie zdają sobie sprawy z ekstremalnych emocji, które oni kumulują i w których się spalają, sprzedając je na ekranie czy na scenie. To wielka, czasem zbyt wielka cena za uprawianie tego zawodu...

A ty masz jakiś sposób na wychodzenie z trudnych życiowych sytuacji? Dotykają przecież każdego.

Może gdyby ich nie było, życie nie byłoby tak cenne? Nie prosiłam losu o wielkie krzywe życiowe, ale dał mi różne barwy. Te ciemne też. Ale ja nie znoszę publicznego epatowania swoimi problemami, bólem czy stratą najbliższych. To moje i tylko moje. Opowiem ci jednak mój sen, który przytrafił mi się w takim właśnie czasie trudnym dla mnie... i nie wracajmy już do tego. Otóż śniłam jak na jawie, że stoję przed plutonem egzekucyjnym. Szpaler wymierzonych we mnie karabinów, a pośrodku jeszcze dodatkowo... krzesło elektryczne, na które sadzają mnie, przywiązują i pytają, czy zasłonić mi oczy, dać zastrzyk oszałamiający… Odmawiam. Nie, nie trzeba. Dam radę. Wytrzymam. Dam wam sygnał, kiedy będę gotowa. Chwila skupienia. Cisza. Podejmuję decyzję: zrywam pasy, wstaję z fotela, mijam pluton egzekucyjny. „Nie. Przepraszam. Dziękuję państwu. To ja już pójdę. Pójdę żyć”.

Co jest najważniejsze w życiu?

Życie. Spotkanie z drugim człowiekiem. No i chyba jeszcze poczucie humoru.

Amantka z pieprzem - okładkaAmantka z pieprzem - okładka materiały prasowe

* Grzegorz Ćwiertniewicz - doktor nauk humanistycznych, polonista, wykładowca akademicki, pedagog, dyrektor Technikum nr 15 im. Marii Skłodowskiej-Curie we Wrocławiu, autor książki "Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko", a także wywiadów, recenzji oraz artykułów o tematyce edukacyjnej. Należy do Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/IATC). Publikuje m.in. w "Polonistyce", "Teatrze", "Śląsku", "Dyrektorze Szkoły", "Kwartalniku Edukacyjnym" i "Edukacji i Dialogu". Mieszka we Wrocławiu.

Więcej o: