W Karkonoszach ginie chłopak. Zamarza. Gdy zwłoki zostają odkryte po kilku tygodniach, trwa już inne śledztwo. Znika nastolatka, a w mieście dochodzi do strzelaniny. Mafiozo w białych rękawiczkach ucieka poszatkowanym kulami terenowym mercedesem, jedynym takim w okolicy, a może i Polsce. Gdy policja wpada do niego z wizytą, auto jest całe. Nówka. Nawet ryski na czarnym lakierze. Śledztwo utknęłoby jak "mrówki" na przejściu granicznym w Zgorzelcu, gdyby nie dziwne wpadki na oczach celników i tropy, które każą wątpić, by trup, dziewczyna, mercedesy dla Rosjan i przemyt to były niezwiązane ze sobą przypadki.
Bardzo zgrabnie napisany kryminał. Autor zachwyca opisami rzeczywistości lat już przez wielu zapomnianych. Pisze o biznesie, handlu, usługach, które kwitną w bardzo specyficznym miejscu - przygranicznym Zgorzelcu. Zauważa, jak zmieniała się wtedy Polska i ludzie kilka raptem lat po wywaleniu dawnego ustroju.
Te opisy są prawdziwe, nie ma tutaj wrażenia, jakby autor na chwilę przerywał akcję, sięgał po wikipedię i wklejał obowiązkowy obrazek pt. "Zgorzelec, restauracje 1990-1999". Szczegółowo wymalowane są wnętrza knajp, w których siedzą dresiarze na usługach mafii przemytniczej. Pokoje w komisariatach, gdzie wciąż czuć smród tanich papierosów wyciskających się ze szpar w boazerii. Ciasne budki celników na granicy i sposoby przemytników na ich oszukanie. To wszystko sprawia, że książkę czyta się niemal jak dokument z tamtych czasów. Wszystko opisane prawdziwym, potocznym, czerpiącym z epoki językiem, ale bez śladu sztuczności.
Jeśli musiałbym się przyczepić, to brakuje trochę ludzkiej strony w tym wszystkim. Są fajne postacie, ale chciałbym wiedzieć o nich coś więcej, skąd się wzięły, dlaczego tak się zachowują, dlaczego ten jest zgorzkniały, tamten cwany, a ta będzie kiedyś wybitną policjantką. Udaje się w kilku przypadkach (Albin Plesiński - prześmieszny przypadek gliniarza, któremu wszystko zawsze do wszystkiego pasuje i rozwiązania znajduje w godzinę, ale jest chyba zwykłą mendą, kablującą na kumpli), w wielu jednak nie - choćby w aspirującym do bycia głównym bohaterem Pawła Ciszewskiego, "Cichego".
Może ten brak wynika z tego, że nie czytałem książki, w której obaj panowie pojawiają się po raz pierwszy - "Tak będzie prościej". Brakuje też mi trochę takich mankellowskich opisów "niczego" - skąd zawiał wtedy wiatr, czy się ociepliło, czy nalał sobie kawę i usiadł w cieniu tego akurat drzewa. Ale to już bardzo indywidualne zboczenie, które nie powinno zniechęcać Was do tej lektury.
Przemysław Semczuk, "To nie przypadek", Rebis, 2019