Polska miała zaledwie dziesięć armat, naprzeciw stanęło 320 czołgów. Publikujemy fragment książki "Potop '39"

Jak wyglądała noc z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku w przygranicznej Jabłonce? Dlaczego kampania, która miała trwać dwa tygodnie i zakończyć się polskim zwycięstwem przerodziła się w trwającą latami wojnę? Na te pytania szuka odpowiedzi autor książki "Potop '39", której fragment przedpremierowo publikujemy.

Kacper Śledziński, który za książkę "Czarna Kawaleria. Bojowy szlak pancernych Maczka" był nominowany m.in. do nagrody Książka Historyczna Roku, tym razem konfrontuje się z mitami dotyczącymi walk polskich żołnierzy w czasie pierwszego uderzenia wojsk niemieckich.

"Potop '39. Szlak Bojowy Wrześniowych Obrońców" ukaże się 14 sierpnia. 

Fragment rozdziału zatytułowanego "Meldunek z Jabłonki"

Od ziemi ciągnął ziąb. Mgła osiadała na karabinach i hełmach, moczyła mundury. Wilgotne szkła lornetek zniekształcały obraz, aż w końcu stawał się zupełnie niewyraźny. Wówczas podoficer patrolu straży granicznej z Jabłonki na Orawie sięgał po bawełnianą chusteczkę i dokładnie przecierał soczewki. A potem znów wypatrywał w rozmytym tle przedświtu żołnierzy Wehrmachtu. Magia optyki odsłaniała przed nim typy pojazdów. Widział kanciaste sylwetki samochodów pancernych, karzełki czołgów panzer I i uwijających się pomiędzy nimi żołnierzy w czarnych mundurach. Wydawało się, że Niemcy odgrywają jakiś niemy film. Nad tym widowiskiem rozbrzmiewał akompaniament – to grała orkiestra motorów. Dźwięki niosły się w wilgotnym powietrzu wzdłuż Czarnej Orawy daleko na północ, by zgubić się za wzniesieniami Beskidu Orawsko-Podhalańskiego.

Na patrole wychodzili na zmianę drużynami, co noc. Zazwyczaj nie działo się nic nadzwyczajnego – łapano bądź przepędzano przemytników. Po każdej takiej akcji do magazynów oddziału trafiała kontrabanda. Ale w drugiej połowie sierpnia ten trend uległ zmianie. Owszem, przemytnicy nadal testowali czujność strażników, ale do starych utrapień doszły nowe. Po okolicy kręciły się kilkuosobowe, a bywało, że liczniejsze grupy dywersantów. Kończyło się zwykle na przepędzaniu ich za granicę, lecz nie było pewności, czy którejś nie udało się przedostać w głąb Rzeczypospolitej.

Nocą z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku napięcie sięgnęło zenitu, z czego nie robiono tajemnicy. Żołnierze placówki wiedzieli, że wojna może wybuchnąć w każdej chwili, chyba że nastąpi odwilż w relacjach między Berlinem a Warszawą lub... poważne załamanie pogody. Na razie nie zanosiło się ani na jedno, ani na drugie. Niemiecka aktywność, o której trzykrotnie meldowano z Jabłonki, wyleczyła z nadziei nawet największych optymistów.

Jednostajna dotychczas praca motorów zmieniła brzmienie. Podoficer nie odkładał lornetki, widział dokładnie sylwetki żołnierzy wsiadających do czołgów i samochodów. Obserwował, jak pojedynczo bądź parami startują pojazdy; jak szyk plutonów zmienia się niczym cielsko mitycznego potwora w postać węża-kolumny: jednej, drugiej, dalej jeszcze trzeciej i czwartej. Nie liczył więcej, bo soczewki znów zaszły mgłą, a gdy je przetarł, nie znalazł już kolumny na dawnym miejscu. Tylko ogromny tuman spalin płynął powoli ku polskiej granicy.

Podoficer wyczekał jeszcze parę chwil, złożył telefonicznie następny meldunek i nakazał odwrót. Wracali do Jabłonki, tak jak inne patrole 1 Pułku Korpusu Ochrony Pogranicza wysłane nad granicę tej nocy. Na miejscu powinny czekać nowe dyspozycje.

Meldunek z Jabłonki o całej masie pojazdów dotarł do pułkownika Janusza Gaładyka. W jednej chwili niepotwierdzone dotąd informacje wywiadu zmaterializowały się w postaci groźnej 2 Dywizji Pancernej. Tymczasem sklecona błyskawicznie i oddana pod rozkazy pułkownika 1 Brygada Górska nie posiadała broni przeciwpancernej, a i artyleria polowa nie miała wielu argumentów: zaledwie dziesięć armat. To zbyt mało do zatrzymania pancernego walca złożonego z około 320 czołgów.

Rozciągnięta łukiem od stoków Baraniej Góry po Jabłonkę brygada liczyła zaledwie dwa pułki Korpusu Ochrony Pogranicza. W bunkrach Węgierskiej Górki i Korbielowa stanęły kompanie forteczne.

Przygotowane latem fortyfikacje były zmodyfikowane pod wpływem ech poprzedniej wojny światowej – wojny, w której twierdze takie jak Verdun czy Przemyśl odegrały strategiczną rolę. Beskidzkim fortyfikacjom daleko było do tych twierdz, toteż ich rola w działaniach wojennych miała być tylko pomocnicza. Liczono na zatrzymanie natarcia piechoty, ale rolę decydującą o wyniku ewentualnej bitwy miała odegrać piechota. W tym przypadku nie chodziło nawet o pułki Korpusu Ochrony Pogranicza – te również przewidziano do wyhamowania ofensywy nieprzyjaciela. Kontrofensywę miał poprowadzić generał Bernard Mond i jego 6 Dywizja Piechoty, znajdująca się w odwodzie. O generale Mondzie mówiono "wiele sprytu, mało rzetelnej pracy". Zarzucano mu brak wykształcenia wojskowego i mizerne zainteresowania taktyczne, ale najpoważniejszym mankamentem generała był "niedostatek realności w ocenie położenia".

W rezerwie stała również jednostka mobilna, 10 Brygada Kawalerii Zmotoryzowanej. Obie czekały tylko na rozwój sytuacji. Decyzja Naczelnego Wodza lub generała Szyllinga powinna je posłać w ten rejon walk, gdzie groziło załamanie frontu bądź rysowała się szansa skutecznego przeciwnatarcia. Ale wczesnym rankiem 1 września pułkownik Gaładyk nie myślał jeszcze o kontrnatarciach. Skoncentrował się natomiast na nadchodzących z frontu brygady meldunkach. A meldunki te były niepokojące.

Czołgi niemieckie przekroczyły granicę punktualnie o 4.45. W tej samej minucie odezwała się artyleria i tysiące niosących śmierć pocisków spadło na polską ziemię. Długi rząd eksplozji kosił krzewy i drzewa, niszczył drogi i ścieżki, palił domy, a wtórowały mu werble eksplozji. Echo odbijane od wzgórz niosło je dalej na północ do Żywca, do Jordanowa, do Bielska...

Potop '39Potop '39 znak

W cyklu "Książka tygodnia" prezentujemy fragmenty nowości na rynku wydawniczym. Kolejne odcinki można znaleźć w soboty na kultura.gazeta.pl. Tutaj znajdziesz pozycje polecane w poprzednich tygodniach.

Więcej o: