- To opowieść o nauczycielce, która po latach opiekowania się chorą matką musi spróbować na nowo ułożyć sobie życie. Znowu podejmuje pracę, a w szkole zaczynają się dziać straszne rzeczy - zdradza Wojciech Chmielarz w rozmowie z Angeliką Swobodą. Joanna Tracewicz ze Spidersweb pisze o "Ranie": "To właściwie gotowy scenariusz na serial, w którym kryminał spotyka się z thrillerem psychologicznym", a Mariusz Wojteczek z Dzikiej Bandy zauważa, że słowo "kryminał" nie wystarczy, by opisać powieść Chmielarza:
Mam problem z 'Raną' – najnowszą powieścią Wojciecha Chmielarza. I polega on nie na tym, że to książka zła ( wręcz przeciwnie), ale na tym, na ile to jeszcze kryminał? (...) kiedy przyjrzymy się bliżej, kiedy wczytamy w treść powieści, to okaże się, że tak naprawdę pytanie”kto zabił” schodzi na dalszy plan, zepchnięte w cień przez tematy zorientowane na społeczne analizy, na obrazy patologii w środowiskach, w których byśmy się ich najmniej spodziewali i na charakterystykę społeczną – bardzo surowo oceniającą nas samych, trwających jak w niezdobytych twierdzach w okowach naszego dobrobytu i poczucia lepszości.
Zainteresowanie powieścią od momentu premiery jest bardzo duże, instagramowicze bardzo chętnie publikują zdjęcia okładki zarówno w formie papierowej:
jak i ebooka:
Ci, którzy jeszcze nie trzymali w ręku tej pozycji, mogą sami się przekonać, na czym polega fenomen "Rany", czytając fragment, który zamieszczamy poniżej.
Długo jej zajęło, zanim się zdecydowała. Wcześniej tłumaczyła sobie, że powinna dać matce dziewczyny trochę czasu na ochłonięcie. Kilka dni co najmniej. Może nawet wytrzymać do pogrzebu. Ale kiedy obudziła się dzisiaj rano, kiedy uświadomiła sobie, że jest sobota i czekają ją całe dwa dni w towarzystwie Bartka, wiedziała, że musi coś zrobić. A wizyta w domu Marysi była pierwszą rzeczą, o której pomyślała. Do tego tłumaczenie, że jedzie się spotkać z matką tragicznie zmarłej uczennicy, brzmiało naturalnie. Kiedy wychodziła z domu, jej mąż właśnie włączał konsolę.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich ponad czterdziestoletnia kobieta, jak większość kucharek dość tęga.
– Dobry wieczór – powiedziała, zaskoczona widokiem nauczycielki. Włosy miała krótkie, przystrzyżone tak, by nie wystawały spod kuchennego czepka. Nie nosiła żadnego makijażu, nawet nie starała się ukryć pomarszczonej skóry, obwisłych policzków i podkrążonych oczu. Jedyna ozdoba, srebrny krzyżyk, odznaczała się na ciemnym materiale bawełnianego podkoszulka.
– Dobry wieczór – przywitała się Ela.
Matka Marysi przyglądała się jej, jakby oczekiwała od niej jakiegoś wyjaśnienia. I dopiero po chwili nauczycielka zorientowała się, że kobieta po prostu jej nie poznaje.
– Jestem Ela. Uczę... – Nie zdążyła ugryźć się w język, więc teraz musiała się poprawić. – Uczyłam pani córkę polskiego. Marysię uczyłam.
Wydawało jej się, że kobieta czeka, aż ktoś, kto kryje się w głębi mieszkania, udzieli jej rady, bo obejrzała się za siebie, zanim szerzej otworzyła drzwi.
– Niech pani wejdzie – powiedziała cicho, jakby się poddawała. Ale komu? Jaką walkę przegrała? Ela nie miała pojęcia.
Poszła za nią do kuchni. Po drodze minęły duży pokój – dwie dziewczynki i mały chłopiec siedzieli tam w milczeniu na kanapie, wpatrzeni w obrazki migające na starym, jeszcze kineskopowym telewizorze.
Matka Marysi wskazała taboret, a potem zaproponowała herbaty. Nauczycielka podziękowała uprzejmie. Gospodyni usiadła po drugiej stronie stołu, oparła czoło na dłoni i westchnęła ciężko. Milczała.
Ela wiedziała, że przyjście tutaj nie będzie niczym łatwym ani przyjemnym, choć dopiero na miejscu, patrząc na załamaną kobietę, zrozumiała, jak ciężkiego zadania się podjęła. Każde słowo, które zamierzała wypowiedzieć, każde pytanie, które chciała zadać, naruszało świętą żałobę panującą w tym mieszkaniu, krzywdziło kogoś, kto wycierpiał już dość. Kim ona była, żeby robić coś takiego? W imię czego? I nagle cała ta pewność siebie, całe to przekonanie, że tylko ona może odkryć prawdę o śmierci Marysi, nawet cały jej gniew – to wszystko wyparowało. Poczuła się mała, przegrana i szczerze mówiąc, po prostu śmieszna. Głupia nauczycielka, kompensująca sobie na różne sposoby zmarnowane życie. Już miała wstać, przeprosić za zamieszanie i wyjść, kiedy nieoczekiwanie usłyszała głos siedzącej naprzeciwko niej kobiety.
– Marysia panią lubiła.
Zaskoczona, w pierwszej chwili nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć.
– Dziękuję – szepnęła. – Ja... Ja też ją lubiłam. Nawet bardzo. Pani córka... pani córka była bardzo zdolną dziewczynką. To tragedia. Tragedia, co się stało.
Same oczywistości. Aż się zawstydziła, że to powiedziała. Ona, polonistka, do cholery. Kiedyś pisała wiersze, chciała być poetką. Powinno być ją stać na coś więcej niż stek banałów.
– Tak. To tragedia – powtórzyła jak echo matka dziewczyny.
– Wiadomo już, co się stało?
Kobieta pociągnęła nosem. Jej oczy zaszkliły się i Ela przestraszyła się, że tamta zacznie płakać. A jednak nie. Doświadczona i zahartowana, odbyła już wiele takich rozmów. Ela poruszała się wydeptanym przez dziesiątki osób wcześniej szlakiem.
– Wpadła pod pociąg. Albo wbiegła.
– Przepraszam, ale... gdzie dokładnie?
Matka Marysi machnęła ręką w kierunku okna, a kiedy zdała sobie sprawę, że ten gest może być niezrozumiały, wyjaśniła:
– Za Dworcem Wschodnim, jak tory się rozdzielają. Tam są firmy, magazyny, jakieś takie. Ja nie wiem. Różne rzeczy tam są.
– Dlaczego tam poszła?
Gospodyni uśmiechnęła się mimowolnie pod nosem.
– Bo to jej miejsce.
– Nie rozumiem.
– Pani się rozejrzy. Teraz jest jak jest. Cicho, bo Marysia... Ale tutaj mam normalnie jeszcze trójkę dzieciaków. Rozgardiasz jest, hałas. Biegają, kłócą się, wrzeszczą. Jak to dzieci. A Marysia mówiła, że tam za dworcem ma swoje miejsce, spokój. Pośród pędzących w jedną i drugą pociągów... – Zawahała się. – Ja jej zakazywałam tam chodzić, ona i tak robiła swoje. W tym jednym tylko była mi nieposłuszna, w tym jednym. Potem sobie pomyślałam... że... że ona już duża jest. Rozsądna. Że takiej dużej i rozsądnej to krzywda się tam nie stanie.
Kobieta pomasowała się po skroniach, jakby chciała odegnać stamtąd złe myśli. (…)
Milczały przez kilkanaście sekund.
– Myślę, że po prostu lubiła patrzeć na pociągi – odezwała się nagle gospodyni.
– Słucham?
– Myślę, że Marysia lubiła patrzeć na pociągi. Dlatego tam chodziła. Żeby sobie popatrzeć. Powyobrażać. Mój stary... ojciec Marysi, on też lubił pociągi. Wie pani?
– Nie wiedziałam.
– Ja to chciałam się stąd wyprowadzić, jak jeszcze żył. W jakąś spokojniejszą okolicę, gdzie jest więcej zieleni. Tylko on nie chciał. Pani wie dlaczego?
– Nie wiem.
– Bo tutaj blisko dworzec jest. A on to zawsze na ten dworzec chodził i pociągi oglądał. Dziwne, nie?
– Ludzie mają różne hobby.
– On miał takie. Inni patrzyli na niego jak na wariata. Bo kiedyś na Wschodni to interesy się chodziło robić. Handlować z Rosjanami, Ormianami, Czeczenami. A on tylko te pociągi. Kiedyś mi powiedział, że jeździ tirami, bo pociągami nie może. Bo chciał pociągami, tylko coś nie wyszło i nie może. To tirami sobie pojeździ. Ale mówił, że to nie to samo.
– Rozumiem.
– Zabierał Marysię.
– Słucham?
– Na Wschodni. Oglądać pociągi. Brał ją ze sobą i razem jechali te pociągi oglądać. Tak jej zostało... – Kobieta zawiesiła głos, odetchnęła. – Mógłby Marysi tych pociągów nie pokazywać. Może ciągle by tu była.
– Tak – wydusiła z siebie Ela.
I znowu zapadło milczenie. Zaczęła się wsłuchiwać w dźwięki z telewizora. Leciała bajka o Maszy i niedźwiedziu. Chyba rosyjska. Nie znała jej. Zastanawiała się przez chwilę, czy przypomina , ale zaraz odgoniła te myśli. Skoro tu przyszła, siedziała, rozmawiały, to nie miała już wyjścia. Musiała zadać to pytanie.
– Mówią, że Marysia była w ciąży...
Różnych rzeczy się spodziewała. Wybuchu płaczu, oburzenia, gorączkowych zaprzeczeń, jednak matka Marysi tylko kiwnęła głową, zrezygnowana.
– Była – powiedziała.
– Wiedziała pani o tym?
– Czy wiedziałam? – Kobieta się zawahała. – Chyba wiedziałam. Człowiek dużo wie, bardzo dużo, a równocześnie nie wie. Bo woli nie wiedzieć. Nie wiedzieć jest łatwiej. I ja tak chyba wiedziałam, bo zarazem nie wiedziałam. Miałam pracę, trójkę pozostałych dzieci, którymi trzeba się zająć, a Marysia... Myślałam, że jest mądra, że sobie poradzi. Sądzi pani, że to straszne?
– Co takiego?
– Tak myśleć o własnym dziecku.
– Że jest mądre?
Gospodyni kiwnęła głową.
– Dlaczego?
– Bo wtedy każemy im być mądrymi, a dzieci są głupie. Dzieci powinny być głupie. Kiedy być głupim, jak nie wtedy, gdy jest się dzieckiem?
Ela pomyślała, że może to i prawda, choć uświadomiła sobie, że nigdy, nawet w liceum, kiedy eksperymentowała z trawą i chłopakami, i na studiach, kiedy zaliczyła swoją porcję szaleństw, nie robiła takich głupot jak teraz.
Książki Wojciecha Chmielarza dostępne są w formie e-booków w Publio.pl >>
Rana - okładka mat. prasowe