Czy polska szkoła jest w stanie krytycznym? 'Likwidacja szkół to furtka do pozbycia się niewygodnych nauczycieli' [FRAGMENT]

Co szwankuje w polskiej edukacji? Dlaczego nasze uczelnie zajmują tak dalekie miejsca w światowych rankingach? Jakie są powody tego, że szkoła z każdym rokiem staje się coraz uciążliwszym koszmarem dla uczniów, nauczycieli i rodziców? "Belfrzy" to książka, którą powinien przeczytać każdy świadomy Polak - wszak taka nasza przyszłość, jaka edukacja naszych dzieci.

Kiedy Polskę sparaliżował strajk nauczycieli, z jednej strony pojawiły się głosy, że nauczyciele nie powinni oczekiwać więcej, bo ich praca nie jest tak wymagająca, mają luksusowe dwa miesiące wakacji, a dzieci i tak uczą się dopiero na korepetycjach.

Z drugiej strony - zaczęto głośno mówić o tym, że polski program edukacji jest daleko w tyle za innymi krajami europejskimi, że niskie zarobki sprawiają, że do zawodu trafiają osoby z przypadku, a jakakolwiek inicjatywa ze strony nauczycieli z pasją rozbija się o brak pieniędzy i niekończący się proces reform. Co szwankuje w polskiej edukacji, że polskie uczelnie wyższe są tak daleko w światowych rankingach, a szkoła jest uciążliwym koszmarem dla uczniów, nauczycieli i rodziców. Ponoć nauczyciel ma być intelektualnym autorytetem dla swoich uczniów, ale czy rzeczywiście nim jest?

Książka 'Belfrzy' w formie e-bookaKsiążka 'Belfrzy' w formie e-booka Publio.pl

Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>

Przeczytaj fragment książki "Belfrzy" autorstwa Doroty Kowalskiej: 

ZROBIĆ COŚ Z NICZEGO

Monika Bereta - nauczyciel dyplomowany 

Margonin, 21 czerwca 2019 roku

(...)

Nauczyciele, którzy dzisiaj protestują przeciwko likwidacji gimnazjów, wtedy byli przeciwni ich tworzeniu. Pamięta pani?

Byłam wtedy młodym nauczycielem. Słyszałam o rozterkach, docierały do mnie głosy krytyczne. Jednak młodzi nauczyciele, tacy jak ja, zatrudniani gimnazjach, byli przeszczęśliwi. Otwierały się przed nami nowe możliwości. Pracowaliśmy jeszcze w szkołach podstawowych, ale braliśmy też pierwsze klasy gimnazjalne, uzupełnialiśmy w ten sposób etaty. Potem, kiedy w gimnazjum pojawiły się trzy roczniki, zrobiliśmy się pełnoetatowcami, a w szkołach podstawowych dopełnialiśmy godziny albo zatrudniano w nich innych nauczycieli. Przychodziliśmy już tylko do pracy w gimnazjum.

Chciała pani bronić praw nauczycieli, ale macie dużo praw zawartych w Karcie Nauczyciela, której od lat się trzymacie i której nie chcecie zmieniać.

Karta Nauczyciela powstała po to, żeby chronić prawa nauczyciela, które musiały być kiedyś łamane czy też nie były przestrzegane w taki sposób, w jaki powinny. Sama Karta Nauczyciela nie jest dokumentem czy aktem prawnym, który całkowicie chroni nauczyciela. Pedagog, aby zostać nauczycielem mianowanym, być zatrudniony na czas nieokreślony, musi przejść poszczególne ścieżki awansu zawodowego, po każdym takim awansie dostaje ocenę dorobku zawodowego. Jeśli konkretny nauczyciel nie nadaje się do zawodu, istnieje możliwość, żeby otrzymał ocenę negatywną.

I co wtedy?

Daje mu się jeszcze jedną szansę - rok, żeby tę ocenę poprawił, zmienił metody pracy, swoje podejście do niej. Jeśli w ciągu tego roku nie udowodni, że nadaje się do zawodu, zostaje z nim rozwiązany stosunek pracy, traci posadę. Nie zgadzam się więc z zarzutem, że Karta Nauczyciela nas chroni. Mamy jeszcze inne akty prawne, które nas obowiązują i których musimy przestrzegać: ciąży na nas odpowiedzialność dyscyplinarna, odpowiedzialność karna, odpowiedzialność za dzieci, mamy rzecznika dyscyplinarnego przy każdym wojewodzie. Możliwości ukarania nauczyciela czy wydalenia go z zawodu jest całkiem sporo. Ostatnia reforma sprawiła, że duża grupa nauczycieli zostanie zwolniona, przecież likwidowane są szkoły, więc to także furtka do pozbycia się nauczycieli, niekoniecznie tych złych, bo tacy oczywiście też się zdarzają, ale tych niewygodnych. Jako nauczyciele potrzebujemy poczucia bezpieczeństwa: musimy być neutralni, musimy przekazywać treści, które nie mają nic wspólnego z doktryną polityczną.

Musimy być pewni, że nikt nie będzie na nas wymuszał nauczania dzieci w taki czy inny sposób, bo rządy w kraju objęła partia X czy Y. To trochę jak z sędziami: sąd jest niezawisły, niezależny, to trzecia władza w kraju. Nauczyciele też muszą mieć poczucie niezależności.

Słyszała pani o przypadkach, kiedy niedobry nauczyciel traci pracę, bo dostaje negatywną ocenę i w ciągu kolejnego roku jej nie poprawia?

Powiem szczerze, że nie spotkałam się z takim przypadkiem. I w tym momencie możemy mieć pretensje do dyrektorów, którzy przyjmują negatywne sprawozdania ze stażów poszczególnych nauczycieli i nie podejmują niewygodnych decyzji, bo to jest, najzwyczajniej w świecie, trudne!

Dlaczego taka decyzja jest niewygodna?

Z czysto ludzkiego powodu: decyzje, które rozstrzygają o czyimś życiu, drodze zawodowej, karierze, mogą być dla przełożonych trudne. Nie każdemu wystarcza odwagi, żeby je podejmować, powiedzieć takiemu człowiekowi: „Słuchaj, będziesz świetny gdzie indziej, ale nie w zawodzie nauczyciela. Szkoła to nie twoje miejsce i nie twój świat”. I najczęściej jest tak, że fakt, iż ktoś nie nadaje się do tego zawodu, wychodzi na jaw później. Nie na poszczególnych etapach awansu, ale podczas dalszej pracy zawodowej. Przychodzą sytuacje konfliktowe, one się kumulują, uczniowie i rodzice dostrzegają, że konkretny człowiek nie sprawdza się przy tablicy, i sprawa, jak bumerang, wraca do dyrektora. Nie podjął wcześniej tej trudnej decyzji, musi ją podjąć teraz. Tyle tylko, że gdyby zdobył się na odwagę kilka lat wcześniej, oszczędziłby sobie być może wielu nieprzyjemnych sytuacji. Słyszałam jednak o sytuacjach, kiedy dyrektorzy przedłużali awans o rok, dawali nauczycielom szansę, aby ci się poprawili. Słyszałam również o komisjach – bo zanim nauczyciel awansuje, zdaje egzamin przed specjalną komisją – które nie nadawały stopni wyższych, bo uważały, że konkretny nauczyciel nie jest przygotowany do pracy w sposób właściwy.

Mówi się, że Związek Nauczycielstwa Polskiego jest bardzo silny, że z nauczycielami lepiej nie zadzierać. Wprawdzie do górników wam daleko, ale i tam jesteście zwartą grupą zawodową.

Ale to chyba dobrze: tak czy nie?

Dobrze, jak najbardziej!

Każdej grupie zawodowej potrzebny jest taki związek, który będzie reprezentował i bronił jej praw, czy to będą nauczyciele, pielęgniarki czy górnicy. To prawda, są grupy zawodowe, które mają bardzo silne związki zawodowe, i bardzo się cieszę, że my jako nauczyciele do tych grup zawodowych należymy.

Ale pani została zwolniona?

Tak.

Dlaczego?

Oficjalnie czy nieoficjalnie?

Zacznijmy od oficjalnych powodów.

Byłam zatrudniona w szkole podstawowej, potem w gimnazjum, teraz znowu w szkole podstawowej, bo po reformie wróciliśmy do niej z oddziałami gimnazjalnymi. W związku z tym, że gimnazjum jest wygaszane, język niemiecki był w nim drugim językiem, a w szkole podstawowej będzie nauczany jedynie w klasach siódmej i ósmej, redukuje się godziny pracy dla nauczycieli niemieckiego. Ale nie tylko dla nas, podobny los spotyka chemików, fizyków, biologów, geografów. Ludzie zostaną na niepełnych etatach albo bez nich. I właśnie na tej podstawie dostałam wypowiedzenie umowy o pracę - to wersja oficjalna.

A nieoficjalna?

A nieoficjalna jest taka, że byłam w ostatnich wyborach samorządowych kontrkandydatką obecnego burmistrza w walce o fotel szefa gminy Margonin. Kampania wyborcza ma swoje blaski i cienie, gmina Margonin jest malutka: miasteczko i wioski, sześć tysięcy mieszkańców. Każdy z każdym jest powiązany, a im mniejsza gmina, tym większy wpływ wójta czy burmistrza na to, co dzieje się lokalnie, choćby w szkołach. Jeśli więc znalazła się nauczycielka, którą ludzie widzieli w fotelu włodarza, wybrali ją jako liderkę miejscowej opozycji, że tak to określę, to stała się niewygodna, stała się zagrożeniem.

To po co się pani wychylała?

Bo taka już jestem! Brałam pod uwagę różne konsekwencje mojej decyzji, czułam przez skórę, że może dojść do takiej sytuacji, chociaż wszyscy mnie zapewniali, że mam ochronę związku, że jestem pracownikiem pełnoetatowym, mieszkanką tej gminy od 20 lat, mam dorobek zawodowy, wielkie osiągnięcia, więc to niemożliwe, żeby mnie zwolniono. Koledzy i koleżanki wspierali mnie w decyzji o starcie w wyborach i tłumaczyli, że jestem bezpieczna. Jednak burmistrz, czyli organ prowadzący, podjął decyzję, że zabiorą dodatkowy język niemiecki klasom czwartym. Już we wrześniu dano mi do podpisania dokumenty ograniczające mój etat, nie zgodziłam się na to, bo to działanie niezgodne z procedurami i terminami. Pismo o zmianie zatrudnienia powinnam otrzymać do 31 maja. Nie podpisałam dokumentu, nie zgodziłam się na ograniczenie godzin pracy, więc przydzielono mi dyżury w świetlicy. To był wrzesień, trwała kampania, chciałam zebrać jak najwięcej głosów – nie podjęłam studiów w kierunku nauczania innego przedmiotu. Mam naprawdę świetne wyniki pracy, liczyłam, że dyrektor będzie brał to pod uwagę.

Przegrała pani w wyborach?

Tak, przegrałam.

I została zwolniona?

Tak.

Jak się pani poczuła, kiedy usłyszała, że traci posadę?

Tak jak mówiłam, podświadomie czułam, że tak się może zdarzyć, że mogę zostać zwolniona. Podpowiadał mi to instynkt.

Załamała się pani?

Nie, nie załamuję się, ale pewnie gdybym nie była na to przygotowana, byłabym w szoku. Mam naturę wojownika, znam trochę świata, znam ludzi – wiem, że poradzę sobie w życiu. Irena Kwiatkowa w Czterdziestolatku cały czas powtarzała: „Ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję”, to powiedzenie pasuje do mnie idealnie. Na pewno się odnajdę, jak nie w szkole, to poza nią, gdzieś na pewno będę.

Pytam o to, bo krążą opinie, że nauczyciele to grupa ludzi zestresowanych, cierpiących na depresje, nadużywających środków uspokajających i alkoholu. Ostatnie reprezentatywne badania profesora Uniwersytetu Adama Mickiewicza doktora habilitowanego Jacka Pyżalskiego pochodzą sprzed dziesięciu lat, potem nikt się już nauczycielami nie zajmował. I już przed dekadą 86 procent nauczycieli miało poczucie, że ich obciążenia zawodowe są wyższe niż w innych profesjach. 20 procent zdradzało pełne objawy zespołu wypalenia zawodowego, 16 procent mówiło o obciążeniu konfliktami w szkole. Natomiast jedna czwarta miała niskie poczucie sensu swojej pracy.

Tak, to jest problem, zdaję sobie z tego sprawę, ale chyba nie tylko nauczycieli, także innych grup zawodowych. Zgadzam się z opinią, że nauczyciele to ludzie zestresowani. Byłam młodą nauczycielką, nie znałam jeszcze realiów pracy w tym zawodzie, ale zauważyłam, że starsze koleżanki mają taki posępny, odstraszający wyraz twarzy. Mówiłam sobie wtedy: „Boże, jeśli ja mam wyglądać jak one za 20 lat, to dziękuję bardzo!”. Ten stres maluje się na naszych twarzach. Z perspektywy czasu myślę, że on jest wpisany w nasz zawód: na każdym kroku musimy młodych ludzi upominać, musimy zwracać im uwagę, bo jeśli tego nie robimy, zaraz pojawia się zarzut, że powinniśmy nie tylko uczyć, ale i wychowywać. Nie spotykamy się zbyt często w innych zawodach z sytuacjami, kiedy ktoś komuś cały czas musi zwracać na coś uwagę. Przychodzą do nas rodzice dzieci, też mają pretensje, na przykład o oceny z zachowania, że niby za niskie. Często wyczuwamy w ich głosie agresję, złe nastawienie. To wszystko na nas wpływa. Jeśli przez dwadzieścia kilka lat mamy do czynienia z sytuacjami, które generują stres, to wyglądamy, jak wyglądamy, i czujemy się, jak czujemy.

A niektórym się wydaje, że niewiele robicie i macie sporo wolnego. Porozmawiajmy o waszym pensum: 18 godzin tygodniowo to rzeczywiście niezbyt dużo.

Czytałam na różnych forach negatywne opinie o naszym zawodzie i miałam wrażenie, że kiedy strajkowali po nas rehabilitanci, w dyskusji padały te same argumenty: „nieroby, jak im źle, to niech sobie wyjadą do Irlandii, Anglii i pracują tam, gdzie im będzie lepiej”. Za rządów Donalda Tuska kilka milionów wykształconych Polaków wyjechało z kraju, obserwowaliśmy spory odpływ kadry intelektualnej. Martwimy się dzisiaj, kto nas będzie leczył, za chwilę będziemy się martwić, kto nas będzie uczył. Osobiście rozważam swoją dalszą pracę w zwodzie nauczyciela w Niemczech. Zrobię uznanie dyplomu i nie będzie dla mnie problemem przeniesienie się do naszych zachodnich sąsiadów, uczenie tam mojego przedmiotu. Jeśli więc ktoś na forum używa takiego argumentu, to nie myśli przyszłościowo. I co jeśli iluś nauczycieli, którzy nadają się do tego zawodu, są wartościowymi ludźmi, dobrze wykształconymi, po pięcioletnich studiach magisterskich, a nie podyplomowych rocznych, postanowi wyjechać? Wie pani, na dzisiaj sprawa wygląda tak, że wszyscy, żeby zdobyć kwalifikacje do nauczania drugiego przedmiotu, robią roczne studia podyplomowe. Pytam: jaka będzie jakość nauczania tego drugiego przedmiotu? Nie wyobrażam sobie zrobienia rocznych podyplomowych studiów z chemii i uczenia tego przedmiotu dzieci czy młodzieży. Może będę potrafiła wytłumaczyć wszystkie zagadnienia, ale moja wiedza nie będzie porównywalna z wiedzą tego, kto skończył chemię na pięcioletnich studiach dziennych. Ale wróćmy do słynnego pensum.

Czyli tak zwanych godzin spędzonych przy tablicy?

Dokładnie tak: weźmy strażaka albo policjanta z drogówki. Kiedy jeden nie gasi pożaru, a drugi nie patroluje ulic, to znaczy, że nie pracują? Nie, pracują, są w gotowości, przygotowują się do akcji, ćwiczą, są pod telefonem. To nie jest tak, że pracujemy tylko wtedy, kiedy machamy łopatą. Ja jako nauczyciel dokształcam się, sprawdzam klasówki, zostaję po lekcjach ze swoimi uczniami, piszę projekty pozaszkolne i szkolne, przygotowuję uczniów do olimpiad przedmiotowych i sama siebie do lekcji. Cały czas muszę podnosić swoje kwalifikacje, bo nie jest tak, że mam wiedzę daną raz na zawsze. Dzieci się zmieniają, świat się zmienia, muszę być na bieżąco z mediami, z nowoczesnymi technologiami, także komunikacyjnymi. Dzisiaj dziecko potrafi się posługiwać laptopem czy telefonem komórkowym dużo lepiej niż dorośli. Nie mogę pozostawać w tyle, te dzieciaki nie mogą mnie we wszystkim przegonić, bo wtedy nie będę dla nich żadnym autorytetem. Idąc do tego zawodu, nie wyobrażałam sobie, abym siedziała za biurkiem i liczyła słupki.

A teraz pani siedzi i liczy?

A teraz się okazuje, że mam spotkania z młodzieżą, spotkania z rodzicami, muszę uzupełniać tysiące papierów: liczyć frekwencje, średnie, Bóg wie, co jeszcze. Całe szczęście, że do szkół wchodzi tak zwany e-dziennik, to na pewno bardzo duże ułatwienie w pracy nauczyciela, chociaż dla starszych nauczycieli może to być problem. Absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że praca nauczyciela to 18 godzin spędzonych w szkole na lekcjach. 18 godzin spędzonych przy tablicy i dziesiątki godzin pracy poza salą lekcyjną. Tylko nikt tego nie widzi. Nikt nie przyjdzie do mnie do domu i nie odnotuje, że klasówkę napisaną przez jedną klasę sprawdzam godzinę. A jeśli mam kilka klas? Owszem, można być nauczycielem, może są tacy, jak w każdym zawodzie, że zrobią trzy sprawdziany w ciągu półrocza, ale jeśli ktoś chce naprawdę nauczać, to musi się liczyć z tym, że będzie pracował dużo więcej ponad owe 18 godzin. Przede wszystkim musi się sam kształcić, aby wiedzę przekazać w sposób najbardziej atrakcyjny.

(...)

Książka dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>
 

Okładka książki 'Belfrzy' Doroty KowalskiejOkładka książki 'Belfrzy' Doroty Kowalskiej Wydawnictwo Wielka Litera

Więcej o: