Reporter, dziennikarz, Mariusz Szczygieł, który dopiero co w niedzielę otrzymał Nike za "Nie ma", skomentował czwartkowe wydarzenia wokół literackiej nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk patrząc na sprawę bardziej od "politycznej" strony. We wpisie na Facebooku zwrócił uwagę na to, że Polacy, którzy otrzymywali międzynarodowe wyróżnienia lub zdobywali zagraniczne uznanie w ciągu ostatnich lat, nie byli związani z obecnie rządzącą władzą.
W tym kontekście wyliczał Oscara dla "Idy" i Złotą Palmę w Cannes za "Zimną Wojnę" dla Pawła Pawlikowskiego, nagrody Bookera i Nobla dla Tokarczuk, czy sukcesy Wilhelma Sasnala.
To wszystko, co mi właśnie przychodzi do głowy w związku z myślą, że aktualnie rządzący establishment i ta cieniusieńka warstwa inteligencji skupionej wokół PiS-u nie ma żadnej znaczącej reprezentacji w sztuce czy literaturze
- napisał Szczygieł. Dalej przeszedł do wskazania, że przecież mimo "przejęcia Ministerstwa Kultury, a za tym Instytutu Książki", obecna władza " nie wykształciła żadnej sensownej grupy uznawanych twórców".
Poza wiernym prawicy poetą Jarosławem Markiem Rymkiewiczem i Waldemarem Łysiakiem - nikt wybitny z nimi nie trzyma
- stwierdził laureat tegorocznej Nike.
Po czym ocenił, że historyczne filmy, powstające za państwowe pieniądze "zawsze okazują się klapą". "Macie na to jakieś wyjaśnienie?" - pyta retorycznie, po czym sam opisuje swoje przemyślenia na ten temat:
Myślę sobie banalnie, że sztuka i literatura musi być wolna. Nie ma prawa mieć żadnych ograniczeń. Pisarz nie jest od podziwiania bicepsów narodu - pisał Flaubert. Natomiast prawicowo-narodowe widzenie życia musi zakładać, a to ethos, a to patos, a to powagę, a to patriotyzm, a to religijny dogmat, przez co tworzy gorset, w którym udusi się każdy utalentowany twórca.
Na koniec Szczygieł wspomina postać reportera Egona Erwina Kischa, który "przestał być wybitny, jak tylko zaczął służyć komunistom".
A talent w służbie ideologii = tragedia. I dla twórcy, i dla sztuki. Wolę iść za Olgą Tokarczuk...
- kwituje Szczygieł.