Autorem książki, podobnie jak scenariusza filmowego, jest Krzysztof Gureczny. Bohater jego książki w bandziorskim świecie spędził cztery dekady. Zmieniły się mafia, policja, ustrój Polski, a on ciągle jest nieuchwytny. Ma przeciętny samochód i przeciętny dom, ale obraca milionami. Unika rozgłosu, ale pociąga za wszystkie sznurki. W szczerej rozmowie opowiada, ile wspólnego z prawdą mają opowieści skruszonych gangsterów i w jaki sposób stał się tym, kim jest.
Wiele razy.
Z paru powodów.
[…]
Po pierwsze, honor. Może Masa umie patrzeć w lustro i powtarzać sobie: "Cześć, przystojniaku, do twarzy ci z tym kur*stwem", ale ja bym tak nie potrafił. Jesteś bandziorem, to bądź bandziorem, a nie zdrajcą. Po prostu. Albo jesteś po jednej stronie, albo po drugiej. Wybrałeś sobie taką drogę życiową, to miej jaja, żeby ponieść konsekwencje. Dobrali ci się do dupy, to charakternie idź odsiedzieć swoje, a nie sprzedawaj tych, których chwilę wcześniej nazywałeś swoimi przyjaciółmi.
Zresztą – są bandziory, które mówią, że rozje*ać się na babę, psa albo biznesmena to nie rozj*banie się. Że na takich można. Dla mnie to nie do przyjęcia. Zdrada to zdrada.
Jeśli warto po coś żyć, to po to, żeby wiedzieć, że jest się honorowym i charakternym. Jeśli siadasz do partii szachów, to automatycznie akceptujesz reguły gry. Nie ma tak, że jak widzisz, że zaczynasz przegrywać, to wywracasz planszę do góry nogami. Jesteś mężczyzną, to graj do końca. Jak wchodzisz na ring, to nie dziw się, że w ryj dostajesz.
Honorowe. W naszej rozmowie nikogo nie wystawiam, nikt przez to nie pójdzie siedzieć. Zmieniam jakieś detale, daty, osoby, bo nie chodzi o to, żeby ktoś zaczął węszyć i na tej podstawie napisał encyklopedię albo akt oskarżenia. Ja ci po prostu mówię prawdę o tej branży. Tym się różnię od Masy. On daje dużo tak zwanych faktów, ksywek i dat, ale mówi nieprawdę. Ja coś tam pozmieniam, coś tam rozmyję, ale koniec końców mówię prawdę. On miał w wydawaniu książek interes, a jak masz interes, to robisz wszystko, żeby ten interes ci wyszedł. Ja nie mam w tym żadnego interesu, ja interesy z sukcesami robię gdzie indziej. Gadam z tobą tylko po to, żeby opowiedzieć, jak naprawdę jest.
[…]
To złożona sprawa. Trzeba mu przyznać, że dobrze rozgrywał psy. Wiedział, że jest dla nich tyle wart, ile im powie, więc długo dozował informacje, co chwilę coś sobie przypominał albo zmieniał zeznania. No i część wątków musiał pewnie zachować do swojej twórczości literackiej. Ale ważniejsze jest, że Masa też nie wytrzymał i wrócił do bandziorki. Nie wiem, na ile było to we współpracy z policją, ale coś musiało być na rzeczy.
Wiem z pewnych źródeł, że Masa zbliżył się do Pruszkowa. Parasol pogonił go jak psa, ale Słowik i Wańka z nim gadali. Kompletnie nie kumam dlaczego. Poszli przez niego siedzieć, stracili przez niego interesy życia, a potem z nim gadają. Weź mi to wytłumacz, bo ja jestem za mały, żeby to ogarnąć.
Jest jeszcze jedna opcja: na przykład jest sobie pan komendant w policji, który zanotował wielkie sukcesy w walce z mafią, i taki przykładowy Masa to jego powód do chwalenia się. Ale zmieniają się czasy, przychodzi nowy komendant z innej opcji politycznej i nagle pupilek jednego komendanta staje się solą w oku drugiego. Nagle cały układ zostaje unieważniony, a po łbie dostaje koronny. Może było tak... Pewności nie mam.
Wersja minimum: poszłoby siedzieć pół miasta.
Nikt by nie został na wolności.
[...]
Byłem alfonsem. Miałem jakieś piętnaście lat, kilka kur** i zarabiałem kosmiczne pieniądze.
Zaczęło się od jednej dziewczyny. W sensie to była moja dziewczyna, ale tak na chwilę, dla żartu. Był fajny seks. Od słowa do słowa wyszło, że ta moja chwilowa dziewczyna lubi dać du**, jeśli tylko ma z tego jakąś korzyść. Nieważne, czy młody, czy ładny, stary, brzydki. Nie miała żadnych oporów. A korzyść to na przykład sztanga zachodnich fajek albo jakieś fajne spodnie. Wtedy coś mi w głowie zakiełkowało.
Połączyłem to z faktem, że mój ojciec często przewoził obcokrajowców z lotniska do Śródmieścia, więc niechcący pomógł mi zrealizować pomysł. Wiedziałem, w których hotelach siedzą nadziani turyści albo biznesmeni. Wystarczyło zorganizować dziewczyny i przyjść z usługą do tych nadzianych ludzi z Zachodu.
No, tak było. Moja koleżanka sprowadziła swoje koleżanki, wchodziliśmy do hotelu... Czasami jakaś kur** musiała mówić ochronie, że jestem jej synem, bo nie chcieli mnie wpuścić. Miałem 15-16 lat, wyglądałem na 2-3 mniej, więc respekt budziłem dopiero wtedy, jak ktoś dostał ode mnie w ryj, a wcześniej nie bardzo. Często musiałem udowadniać, że znalazłem się w tym miejscu nieprzypadkowo. Potem już mnie zaczęli kojarzyć i schodzili mi z drogi. Dziewczyny należały do mnie, zarabiałem gigantyczne jak na komunę pieniądze. Po opłaceniu dziwek i cynków od bramkarzy hotelowych zostawało mi tyle hajsu, że nie wiedziałem, co z nim zrobić.
Na wszystko, co było dostępne w peweksach i na Różycu [bazarze Różyckiego]. No ale ile można mieć par dżinsów? Ile można się zlewać perfumami? Byłem chyba jedynym chłopakiem w Warszawie, który ukradkiem oddawał staremu kieszonkowe. Z nawiązką. Serio. Nocą się zakradałem, wkładałem banknoty do jego portfela. Niech ma, ciężko pracuje, przynajmniej mu lżej na finansach będzie. Gdybym mu dawał oficjalnie, toby nie wziął. A tak magicznie w jego portfelu znajdowało się dodatkowych parę groszy.
A, tak – stary któregoś razu zaczął coś podejrzewać. Że mam za dużo pieniędzy jak na gówniarza, że nocami znikam. Pojechał za mną i zobaczył, jak wchodzę z Arabem do hotelu, bo akurat prowadziłem klienta do dziwki. Stary przyuważył, że ja i Arab weszliśmy razem do pokoju hotelowego. Skleił sobie, że niby jestem męską prostytutką, daję dupy Arabom i za to mam dolary i złote łańcuszki.
<<Reklama>> Książka "Jak zostałem gangsterem" dostępna jest w formie e-booka w Publio.pl >>
Jak zostałem gangsterem - okładka mat. prasowe