Przed 966 r. w Europie Środkowo-Wschodniej istniało mocarstwo aż trudne do wyobrażenia. Można je nazwać Wielką Lechią lub Królestwem Lechii, zupełnie poprawny będzie Lechistan albo Lechickie Imperium, bardziej wybredni mogą przyjąć Wielką Scytię lub Sarmację Europejską. Określeń na pradawną potęgę, która trzęsła Europą i Azją, jest mnóstwo, tak jak przykładów wielkości zamieszkujących ją ludów.
W Wielkiej Lechii mieszkali dzielni Lechici, którzy na przestrzeni wieków (zaczęli jeszcze przed narodzinami Chrystusa) stworzyli wysoko rozwiniętą cywilizację. Niewykluczone, że wymyślili ruch kołowy, bardzo prawdopodobne, że bili się z Juliuszem Cezarem o Galię (i wygrali), niemal pewne, że walczyli z wojskami Aleksandra Wielkiego. Dlaczego nie uczą nas o tym w szkołach? Czemu milczą na ten temat historycy? Powód jest prosty - otóż naszą świadomością historyczną rządzi spisek europejskich elit, masonów, obcych służb, a przede wszystkim Kościoła katolickiego (nie bez powodu bodaj najpopularniejsza witryna o tej tematyce nosi tytuł Tajne Archiwum Watykańskie). Jedyną słuszną wiedzę na temat historii ma zatem wąskie grono oświeconych historyków z YouTube'a i ich wyznawcy. Mainstream albo nie zwraca na nich uwagi, albo z nich drwi i nazywa turbolechitami bądź turbosłowianami, ale to jedynie potwierdza, czyja jest racja (w myśl zasady "Najpierw cię ignorują, później się z ciebie śmieją...").
>>> Zwierz popkulturalny o oscarowych szansach Bożego Ciała
Turbolechici są bohaterami wydanej pod koniec ubiegłego roku książki Artura Wójcika, historyka na co dzień rozprawiającego się z pseudonaukową doktryną na poczytnym blogu Sigillum Authenticum. Jego "Fantazmat Wielkiej Lechii" to analiza rojeń o wielopokoleniowych dynastiach naszych przodków. Wójcik nurkuje w basenie wszystkich turbolechickich niedorzeczności, wyciąga reprezentatywne dla całej formacji przykłady, opisuje ich genezę i tłumaczy, dlaczego bzdury są bzdurami. Daremny trud? Nic bardziej mylnego. To już nie jest grupa ekscentryków z pogadankami na YouTube po kilkaset, kilka tysięcy wyświetleń. Janusz Bieszk, jeden z głównych specjalistów od Wielkiej Lechii, swoje bestsellery publikuje od kilku lat w znanym przecież wydawnictwie historycznym Bellona. Oficyna wydała choćby jego "Starożytne Królestwo Lehii", "Słowiańskich królów Lechii", a nawet pozycję pod wiele mówiącym tytułem "Cywilizacje kosmiczne na ziemi" (jest więc turbolechicki pisarz też kimś w rodzaju polskiego Ericha von Danikena).
Chyba do nikogo ironiczne określenie turbolechity nie pasuje tak bardzo jak do Bieszka, który rozpisywał się między innymi o koronacji Bolesława Chrobrego na cesarza Lechitów podczas zjazdu w Gnieźnie. Jak w wielu innych przypadkach i tutaj papież dołożył starań, by informacja o cesarskiej koronacji nie ujrzała światła dziennego. Ale cesarz Chrobry to i tak "wersja light" turbolechityzmu. "Dlaczego historycy przez 99 lat, które minęły od zbrodniczych zaborów, nie informowali polskiego społeczeństwa o spektakularnych walkach Lechitow (Lechs) z legionami rzymskimi w dziewiątym roku i w 12 roku w Bawarii oraz zniszczeniu "ich miasta" przez wodza rzymskiego Tyberiusza Nero?" - pisze w "Królach Lechii" Bieszk. Dalej przekonuje, że Lechici wybili w pień legion Oktawiana Augusta, który próbował podbić ich miasto. Zaprawdę, potężni byli nasi przodkowie - "napadali i łupili osady i miasta na wybrzeżach Skandynawii, Anglii, Walii i Irlandii". Na tym nie koniec, nasi krzewili cywilizację i zakładali miasta w zachodniej Europie. Myślicie, że skąd się wzięły Orlean i Brest we Francji?
Turbolechicka fantazja zdaje się nie mieć granic. Inny ciekawy znawca tematu, Paweł Szydłowski, przekonuje, że Lechitą był Jezus Chrystus. A skoro tak było, to może Żydzi winni są nam odszkodowanie za "mienie pozostawione w Palestynie"?
Książka Wójcika to krótka wycieczka po gabinecie pseudohistorycznych osobliwości. Jej największą zaletą jest pokazanie genezy nieprawdziwych hipotez Janusza Bieszka i innych turbolechitów, które nie wzięły się z kosmosu i wynikają z bezkrytycznego stosunku do źródeł historycznych. Wójcik opisuje m.in. losy "Kroniki Prokosza", która ma być jednym z głównych dowodów na istnienie lechickiego imperium, a w rzeczywistości jest XIX-wieczną fałszywką.
Dla czytelnika niezaznajomionego z tą alternatywną rzeczywistością "Fantazmat Wielkiej Lechii" może być momentami zabawną, ale pod wieloma względami przygnębiającą lekturą - wszak jest to pozycja traktująca między innymi o bezsilności faktografii wobec pseudonaukowej hochsztaplerki.
Wójcik napisał ciekawą i świetnie udokumentowaną książkę, niemniej jednak odnosi się wrażenie, że jej podtytuł ("Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków") jest na wyrost - sprawa nie jest przecież jeszcze przegrana i autor w tym zdaniu zdaje się przeceniać skalę opisywanego zjawiska. Trudno je nazwać marginalnym, ale też teza o "zawładnięciu umysłami" nie zostaje na kartach książki udowodniona. Przeczytać zdecydowanie warto, bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś spróbuje nam sprzedać bajkę o lechickim imperium. Tymczasem pozostaje mieć nadzieję, że podtytuł "Fantazmatu" nie okaże się proroczy.
<<Reklama>> Książka w formie e-booka jest dostępna w Publio.pl>>