W wieku trzydziestu lat był senatorem elektem. Chwilę później stracił żonę i córeczkę. Teraz Biden będzie prezydentem USA [FRAGMENT AUTOBIOGRAFII]

Tragiczny wypadek, w którym stacił ukochaną żonę i roczną córeczkę, tętniaki mózgu, a przy tym wielkie oddanie krajowi i praca dla obywateli w partii demokratycznej przez dziesięciolecia. Teraz Joe Biden obejmie najwyższy urząd w Stanach Zjednoczonych. "Joe Biden. Spełniając obietnice" to autobiografia polityka, który nie boi się czerpań z trudnych doświadczeń życia prywatnego. Publikujemy przedpremierowo fragment książki.

Polska premiera autobiografii Joe Bidena jest zaplanowana na 24 marca. W niezwykle osobistej książce Joe Biden zdradza tajemnice zaciekłych kampanii i politycznej rywalizacji. Nie boi się też pisać o najtrudniejszych osobistych doświadczeniach. Wraca wspomnieniami do traumatycznych momentów swojego życia. Do tragicznego wypadku samochodowego, w którym stracił ukochaną żonę i roczną córeczkę. Opisuje również swoją walkę o życie po zdiagnozowaniu u niego dwóch tętniaków mózgu.

Zobacz wideo W Stanach Zjednoczonych powstało kilka świetnych seriali o polityce. Przypominamy kilka z nich

"Spełniając obietnice" to opowieść o walce wytrawnego gracza w niełatwym świecie polityki, ale i wrażliwego człowieka zmagającego się z losem. Biden przeplata swoje polityczne i osobiste wspomnienia refleksjami na temat Ameryki, ukochanego kraju, który zmieniał się na jego oczach przez prawie siedem dekad.

 "Joe Biden. Spełniając obietnice", tłum. Agnieszka Sobolewska, Marcin Sieduszewski (tekst przed ostateczną korektą), Znak Koncept

Skoro zostałem wybrany do Senatu, nie zasiadłem już w radzie hrabstwa, co oznaczało, że mogliśmy zamieszkać w domu w North Star. Wypożyczyliśmy z Jimmym wozy meblowe i załatwiliśmy przeprowadzkę sami. Przeniesienie rzeczy rodziców z powrotem na Woods Road trochę potrwało, ale wprowadzenie Neilii i mnie do North Star było proste. Jedyne porządne meble, jakie mieliśmy to nasze łóżko z baldachimem, stół i krzesła do jadalni oraz duży fotel uszak, który ustawiliśmy w salonie przed kominkiem. Wyglądał trochę groteskowo. Salon był wielki, pięć na dziesięć metrów, z wysokim sufitem, lśniącym drewnianym parkietem (nie mieliśmy jeszcze dywanów) i kamiennym kominkiem, no i fotelem uszakiem. Nie mieliśmy jednak na razie czasu, żeby się tym zająć. Nie zdążyliśmy jeszcze nawet zrobić gwiazdkowych zakupów ani kupić i ubrać choinki. Ciągle jeździłem do Waszyngtonu, a przez trzy tygodnie po moich urodzinach Neilia towarzyszyła mi, kiedy tylko mogła. Planowaliśmy zamieszkać w stolicy. Nie zamierzaliśmy sprzedawać North Star, chociaż trudno będzie utrzymać dwa oddzielne domy za senatorską pensję w wysokości 42 500 dolarów, ale potrzebowaliśmy lokum w Waszyngtonie i szkół dla chłopców. Ojciec Neilii zaproponował nam zaliczkę na drugi dom, a kiedy znaleźliśmy odpowiedni – niewielki, w stylu kolonialnym, koło Chevy Chase Circle, bardzo blisko kościoła prezbiteriańskiego, gdzie chłopcy mogliby chodzić do przedszkola – z radością zgodził się pomóc. Naszą ofertę przyjęto w piątek 15 grudnia, a w połowie następnego tygodnia mieliśmy sfinalizować transakcje. Na weekend wróciliśmy z Neilią do North Star i mieliśmy poczucie, że wreszcie ziściła się ta przyszłość, którą od tak dawna sobie wyobrażaliśmy.

Miło będzie mieszkać w Waszyngtonie, ale w North Star już czuliśmy się u siebie – Święta Dziękczynienia i Bożego Narodzenia, Wielkanoc, urodziny i rocznice będziemy obchodzić w North Star. Planowaliśmy też spędzać tu większość weekendów. Kiedy Beau, Hunt i Naomi będą myśleć o domu, w głowie będą mieć obraz North Star. W niedzielę wieczorem, kiedy dzieci spały na górze, nad naszymi głowami, usiedliśmy z Neilią w naszym samotnym fotelu uszaku, przed kamiennym kominkiem, z którego bił ciepły blask ognia, w chwili niemal idealnego spokoju. Ten moment przeszedł wszystkie moje romantyczne młodzieńcze wyobrażenia. W wieku trzydziestu lat byłem senatorem elektem. Miałem ze sobą, pod jednym, wspaniałym dachem, naszą rodzinę. Właśnie zaczęły otwierać się drzwi do naszej dalszej przyszłości. Neilia i ja dokonaliśmy tego niezwykłego wyczynu razem, i zrobimy jeszcze o wiele, wiele więcej. Żadne z nas nie było pewne, co przyniesie nam reszta życia, ale nie mogliśmy się doczekać, żeby się przekonać.

Następnego dnia rano pojechałem do Waszyngtonu, żeby prowadzić rozmowy kwalifikacyjne, ale Neilia postanowiła zostać w Wilmington. Za tydzień były święta, nie mieliśmy czasu jeszcze niczego przygotować, więc Neilia miała zjeść śniadanie z Jimmym, a potem zrobić duże zakupy i pojechać po choinkę. Nie chciała wracać do domu bez choinki.

Siedziałem z Val w biurze udostępnionym przez senatora Byrda, kiedy Jimmy zadzwonił z Wilmington. Poprosił Val. Gdy odłożyła słuchawkę, była blada.

– Zdarzył się mały wypadek – oznajmiła. – Nic poważnego. Ale powinniśmy jechać do domu.

Czy wychwyciłem coś w jej łamiącym się głosie? Coś w sposobie, w jaki zaciskała usta? Przeszył mnie niepokój silniejszy niż zwykłe przeczucie. To było fizyczne doznanie, jak ukłucie szpilką w środek piersi. Już czułem nieobecność Neilii.

– Nie żyje – powiedziałem – prawda?

Val milczała. Pamiętam, że wyszedłem z biura senatora Byrda i znalazłem się w pustym ogromnie rotundy Kapitolu. Pod strzelistą kopułą czułem się… mały.

Załatwili nam samolot do Wilmington, ale nie wiedziałem nic pewnego, dopóki nie dotarłem do szpitala. Przez całą drogę powtarzałem sobie, że wszystko będzie dobrze, że daję się ponieść wyobraźni, ale kiedy tylko znalazłem się w szpitalu i zobaczyłem wyraz twarzy Jimmy’ego, wiedziałem, że stało się najgorsze. Beau, Hunt i Naomi byli w samochodzie z Neilią, gdy zdarzył się wypadek. Neilia zginęła, podobnie jak nasza mała córeczka.

Obaj chłopcy żyli, ale Beau miał dużo połamanych kości, a Hunt obrażenia głowy. Lekarze nie mogli wykluczyć trwałego uszkodzenia. Nie byłem w stanie wykrztusić słowa, tylko w piersi rosła mi pustka, jakby miała mnie wessać czarna dziura. Przez pierwszych kilka dni czułem się uwięziony w mrocznym wirze, jak we śnie, kiedy nagle spadamy…

Tyle że ja spadałem bez przerwy. W chwilach niespokojnego snu majaczyła mi możliwość, że się obudzę, tak naprawdę, i okaże się, że to wszystko nieprawda. Potem jednak otwierałem oczy, widziałem swoich synów w szpitalnych łóżkach – Beau od stóp do głów w gipsie – i rzeczywistość wracała. A gdy odzyskiwałem świadomość, zawsze czułem w pokoju czyjąś fizyczną obecność – i dostrzegałem Val, mamę albo Jimmy’ego. Nie opuszczali mnie ani na chwilę. Nie pamiętam, żebym został kiedyś sam.

Głównie trwałem w odrętwieniu, ale czasem przebijał się przez nie ból, jak ostry kawałek stłuczonego szkła. Zacząłem rozumieć, jak rozpacz może prowadzić ludzi do tego, że po prostu się poddają; że samobójstwo wydaje im się nie tylko jakimś wyjściem, ale wyjściem racjonalnym. Patrzyłem jednak na śpiących Beau i Huntera i zastanawiałem się, jaka nowa groza czai się w ich snach, i kto wyjaśniłby moim synom, że mnie też już nie ma. Wiedziałem, że nie mam wyboru, że muszę walczyć, by pozostać przy życiu.

Z wyjątkiem pogrzebu, cały czas byłem z synami w szpitalu. Moje życie skurczyło się do ich potrzeb. Pomyślałem, że gdyby udało mi się skupiać na tym, czego potrzebują minuta po minucie, może nie pochłonie mnie czarna dziura. Moja przyszłość się zapadła i został z niej tylko wysiłek stawiania kolejnego kroku. Horyzont zniknął z pola widzenia. Waszyngton, polityka, Senat nic dla mnie nie znaczyły. Miałem zostać zaprzysiężony za dwa tygodnie, ale nie potrafiłem wyobrazić sobie tej sceny bez Neilii. Starałem się mówić otwarcie: Delaware zawsze może wybrać innego senatora, ale moi chłopcy nie mają innego ojca.

Joe Biden. Spełniając obietniceJoe Biden. Spełniając obietnice mat. prasowe Znak Koncept

Więcej o: