Sto lat temu urodził się chłopiec, którego największym marzeniem było zostać Indianinem. W szkole nikt nie brał jego planów na poważnie. A tymczasem wiele lat później ów chłopiec, już jako dorosły, trafił do Ameryki Południowej i razem z żoną wyruszył w niebezpieczną podróż do serca tropikalnego lasu w Brazylii. Był przekonany, że dotrze do Indian i że stanie się jednym z nich. Tym chłopcem był Tony Halik - bohater książki skierowanej do dzieci (i nie tylko), którą napisał Mirosław Wlekły, który ma już na koncie "Tu byłem. Tony Halik" z 2017 roku. Jego reportaże były czterokrotnie nominowane do Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej. Na podstawie bestsellerowej biografii "Tu byłem. Tony Halik" powstał film dokumentalny w reżyserii Marcina Borchardta.
"Przygody dzikiej Tony'ego Halika" można także posłuchać w formie audiobooka. Lektorem został Maciej Stuhr. - Nasze dzieciaki słuchając czytanych przez mamę przygód Tonego Halika skakały rozemocjonowane niczym Indianie z plemienia Karaża. Aż strach pomyśleć, jak zareagują dzieci słuchające tych niesamowitych przygód w wykonaniu taty, wszak profesjonalnego lektora. Podejmiemy to ryzyko z radością, bowiem opowieść jest znakomita! - mówią Katarzyna Błażejewska-Stuhr i Maciej Stuhr.
<REKLAMA> "Przygoda dzika Toniego Halika" w kulturalnysklep.pl >>, a tu audiobook w Publio.pl >>
Wódz Ubedu stał naprzeciwko wrogiego plemienia i mierzył przeciwników groźnym spojrzeniem. Kajapowie na twarzach mieli wymalowaną złość. Wódz widział, że nic już nie jest w stanie powstrzymać zbliżającej się bitwy.
– Naprzód! – krzyknął wreszcie, wzywając swych wojowników do walki.
Karażowie chwycili za dzidy, naprężyli mięśnie i osadzili strzały na cięciwach łuków.
Do bitwy szykował się też Toni Halik. Zamiast dzidy miał w rękach kamerę. Włączył ją i pobiegł za wojownikami. Całkiem niedawno został członkiem plemienia Karaża. Od tego czasu na krok nie odstępował swoich nowych braci, którzy za chwilę mieli z furią zaatakować wrogich Kajapów.
– Naprzód, wojownicy! – wódz zagrzewał Karażów do ataku. – Na zdradzieckich Kajapów! Muszą zapłacić za to, co nam zrobili! Muszą oddać nasze żony!
W ruch poszły włócznie, powietrze przecinały okrzyki wojowników i strzały łuków. Zrobił się taki tumult, jakiego od dawna nie widziały zwierzęta lasu deszczowego.
Toni nie odrywał oka od kamery. Miał już ujęcia, jak Kajapowie przeprawiają się przez rzekę, jak z wściekłością rzucają się na przeciwników i jak Karażowie dzielnie odpierają atak. Był w swoim żywiole! Zawsze pakował się z obiektywem tam, gdzie działo się najwięcej. Nigdy nie myślał o tym, że grozi mu niebezpieczeństwo. Nagle omal nie dosięgła go jedna ze strzał. Uff, było blisko. Na szczęście nic się nie stało, strzała nieznacznie drasnęła mu ramię. Bitwa była jednak coraz bardziej zacięta, a nieustraszony Toni znalazł się w samym jej środku.
I w tym momencie, jak na złość, skończyła mu się taśma w kamerze! (Bo musicie wiedzieć, że w tamtych czasach nie było kart pamięci, ale taśmy filmowe). „Jak ją wymienić?”, zaczął kombinować Toni – który nigdy się nie załamywał, lecz zawsze szukał rozwiązania problemu i zazwyczaj je znajdował. Padł na ziemię i zaczął czołgać się pomiędzy wojownikami w kierunku zarośli. Ukrył się za krzakami i sięgnął do torby wypełnionej materiałami filmowymi.
– Uważaj, Toni! – krzyknęła w tym momencie jego żona Pieret, która właśnie z tego miejsca obserwowała bitwę.
Zobaczyła bowiem, jak włócznia Kajapo zbliża się do skroni jej męża. Potężny wojownik z pomalowaną na czerwono twarzą stał tuż nad kamerzystą. Już chciał mu wbijać ostrą dzidę w serce. Jedno pchnięcie i byłoby po nim. Toni jednak miał niespotykany refleks. Natychmiast sięgnął do torby, wyciągnął legitymację korespondenta wojennego i po kajapońsku – bo mówił we wszystkich językach świata – krzyknął:
– Jestem dziennikarzem! A dziennikarze są w czasie wojny pod ochroną!
Na Kajapo nie zrobiło to żadnego wrażenia. Nie wie-dział, kto to dziennikarz ani tym bardziej korespondent wojenny. W świecie plemion lasu deszczowego wojny zdarzały się rzadko, a jeśli już, to szybko się kończyły, więc nie wymagały relacjonowania. Zresztą wieści niosły się z ust do ust. Niepotrzebne były gazety ani telewizja, sprawozdawcy ani korespondenci wojenni.
Tak więc wojownik, który stał nad Tonim, dalej z zaciętą miną celował w niego. Ten potknął się, upuścił kamerę, a wróg – przekonany, że to broń – rzucił się do jej deptania. Toni był niższy, słabszy od Kajapo, ale znał techniki bokserskie i dżudo. Postanowił jednak zostawić je sobie na później i walnął przeciwnika w łeb po warszawsku. (Wiecie, jak to? Trzeba się mocno zamachnąć i wycelować pięścią w nos). Tamten upadł, a Toni przymierzył się do drugiego ciosu, gdy nagle… lewa stopa wplątała mu się w korzeń drzewa. Przerażony próbował ją wyszarpnąć, ale nie mógł się ruszyć. I wtedy pojawił się kolejny Kajapo. Miał w dłoni włócznię, która w ułamku sekundy zbliżyła się do gardła Toniego.
– Aaaa – krzyknął przerażony kamerzysta.
Był przekonany, że to koniec.
Ale wówczas z odsieczą pojawił się jeden z Karażów, jego nowych braci. Miał długie czarne włosy, wojenne barwy na policzkach i kawałek zwierzęcej kości niczym kolczyk przyczepiony do dolnej wargi. Zamierzył się swoją dzidą, po czym z całą siłą uderzył nią w przeciwnika. Trach! Wróg pokonany! Toni uratowany!
Ledwo stanął na nogi, gdy dobiegły go okrzyki radości. Co to? Wyjrzał z zarośli i zobaczył triumfujących Karażów. A więc było już po bitwie! Karażowie wygrali!
Człowiek, który obronił Toniego, w milczeniu ruszył zbierać wojenne trofea. Toni odetchnął z ulgą, a jednocześnie przeklinał, że na tej wojnie w ogóle nie mają szacunku dla dziennikarzy. Zastanawiał się, jak okazać wdzięczność swojemu wybawcy. Wiedział już, że Karażowie nie dziękowali sobie uściskiem dłoni ani przybiciem piątki, a nawet gdyby to robili, Toni czuł, że powinien odwdzięczyć się czymś specjalnym.
– Przyjacielu, uratowałeś mi życie – Toni podszedł do niego i powiedział po karażańsku.
– Nie musisz mi dziękować. Jesteś przyjacielem Karażów. Kajapowie dostali za swoje – odpowiedział spokojnie wojownik.
Uratowanie nowego członka plemienia uważał przecież za swoją powinność.
– Chciałabym poznać imię dzielnego człowieka, który uratował mojego męża – dodała Pieret, która właśnie nadbiegła przerażona.
– Na imię mam Ozana.
– Ozana… Ozana… Co za piękne imię – zamyślił się Toni. – Jeśli kiedyś będziemy mieć syna, tak damy mu na imię.
<<Reklama>> Książka dostępna jest w formie e-booka i audiobooka w Publio.pl >>
Przygoda dzika Toniego Halika Wydawnictwo Agora