Wszystko, co musisz wiedzieć o życiu po czterdziestce [FRAGMENT]

Co to znaczy być kobietą czterdziestoletnią? Co tracimy, a co zyskujemy? Czy winną kryzysu wieku średniego jest biologia czy kultura? Jak go pokonać i zaakceptować nową siebie? I co potem? O tym wszystkim Pamela Druckerman pisze w nowej książce "Piękna czterdziestoletnia".

Pamela Druckerman wzięła na warsztat własne fantazje, lęki, porażki oraz sukcesy, wsłuchała się w opowieści  przyjaciółek i sprawdziła, co na ten temat sądzą naukowcy. Ta rozbrajająca szczerością, odważna, a czasem zaczepnie prowokacyjna książka to owoc podróży w głąb siebie.

Mieszkająca w Paryżu Amerykanka, autorka bestsellera "W Paryżu dzieci nie grymaszą", opowiada z dystansem i humorem o wielorakich doświadczeniach czterdziestoletniej kobiety. O tym, jak z młodej mamy znienacka przeistoczyła się w panią w średnim wieku, spełniła urodzinowe marzenie męża, organizując małżeński trójkąt i w środku promocyjnej trasy stawiła czoła najgroźniejszej z chorób.

"Piękna czterdziestoletnia" to książka o tym, jak starzeć się z wdziękiem, nie rezygnować, ale wybierać i wreszcie być sobą. Bez trudu znajdziesz w niej okruchy własnej historii.

Przeczytaj fragment książki "Piękna czterdziestoletnia":

Co to takiego „czterdziestka”? Swoim zwyczajem sens każdego dziesięciolecia odgaduję dopiero po jego zakończeniu. Trzecią dekadę życia spędziłam na rozpaczliwych i daremnych próbach znalezienia męża. A przecież powinnam wtedy budować swoją karierę dziennikarską i jeździć w te wszystkie niebezpieczne miejsca, żeby zdążyć przed urodzeniem dzieci. Tym sposobem niedługo po trzydziestych urodzinach wyleciałam z hukiem z pracy w gazecie. To mnie wyzwoliło: przez resztę czwartej dekady mogłam użalać się nad sobą i straconym czasem.

Tym razem zamierzam odnaleźć istotę dziesięciolecia, póki jeszcze w nim tkwię. Co prawda każde kolejne urodziny przynoszą coś w rodzaju zawrotu głowy – jeszcze nigdy nie byłaś taka stara! – ale współczesna czterdziestka wprawia w wyjątkową dezorientację. To dekada pozbawiona narracji. To nie tylko nowa liczba – to niemal nowa warstwa atmosfery. Gdy mówię czterdziestodwuletniemu przedsiębiorcy, że badam, co się dzieje z ludźmi po czterdziestce, wytrzeszcza oczy. Jest człowiekiem sukcesu i nie brak mu elokwencji, ale na wzmiankę o jego wieku odbiera mu mowę.

– Wytłumacz mi, proszę – mówi – o co w tym wszystkim chodzi.

Ebook Piękna czterdziestoletniaEbook Piękna czterdziestoletnia Mat. promocyjne Wydawnictwa Literackiego

To, co dzieje się z nami po przekroczeniu czterdziestki, zależy naturalnie od naszego światopoglądu, naszej rodziny, stanu zdrowia, zarobków i kraju, w którym żyjemy. Sama przeżywam ten czas jako uprzywilejowana biała Amerykanka – nie powiedziałabym, że jesteśmy uciśnione. Słyszałam za to, że czterdziestolatka w Ruandzie jest nazywana babcią.

Francuzi, z charakterystyczną mieszanką precyzji i pesymizmu, podzielili wiek średni na „kryzys czterdziestolecia”, „kryzys pięćdziesięciolecia” oraz „południowego demona”, który – jak scharakteryzował go pewien pisarz – atakuje, „gdy pięćdziesięciolatek zakochuje się w opiekunce do dziecka”. Ale mają też optymistyczne spojrzenie na to, jak się starzeć – zgodnie z owym podejściem człowiek dąży do wolności (Francuzi są pełni wad, ale uczę się wyłapywać co lepsze ich pomysły).

Dla tych, którzy jej nie przekroczyli, bez względu na szerokość geograficzną, „czterdziestka” brzmi staro. Słyszę, jak dwudziestoparoletni Amerykanie opisują ten wiek jako mityczną, odległą dekadę, gdy na wszystko będzie już za późno, pozostanie tylko żałować rzeczy, których się nie zrobiło. Kiedy mówię jednemu ze swoich synów, że piszę książkę o tym, jak to jest mieć czterdzieści lat, odpowiada, że chciałby napisać krótką książeczkę o tym, jak to jest mieć dziewięć.

– Napiszę: „Mam dziewięć lat. Jestem szczęściarzem. Jestem jeszcze młody”.

Mimo to, jeśliby dać seniorom możliwość podróżowania w czasie, najchętniej wróciliby właśnie do tej dekady. „Jakże mógłbym myśleć o sobie jako o kimś starym w wieku czterdziestu lat? – pyta Stanley Brandes, antropolog, który w 1985 roku napisał książkę o przekraczaniu czterdziestki. – Patrzę wstecz i myślę: «Boże, jakie to było szczęście». Widzę to jako początek życia, nie początek końca”.

Matematycznie rzecz ujmując, czterdziestka nie jest nawet „połową” życia. Jak twierdzi ekonomista Andrew Scott, współautor książki 100-letnie życie, obecny czterdziestolatek ma pięćdziesiąt procent szans, że dożyje dziewięćdziesięciu pięciu lat.

Jednak liczba czterdzieści jest ciągle naznaczona pewną doniosłością i symboliką. Jezus pościł czterdzieści dni. Mahomet miał czterdzieści wiosen, gdy ukazał mu się archanioł Gabriel. Biblijny potop trwał czterdzieści dni i nocy, a Mojżesz w wieku czterdziestu lat wyprowadził Izraelitów z Egiptu, ci zaś potem przez kolejne czterdzieści błąkali się po pustyni. Brandes pisze, że w niektórych językach „czterdzieści” to synonim „dużo”.

Wiek ten ma niezaprzeczalnie aurę przejściowości. Zawsze we własnym mniemaniu byliśmy młodzi, co poświadczały dokumenty, teraz zaś ukończyliśmy jeden etap życia, a jeszcze nie do końca weszliśmy w następny. Ponoć Francuz Wiktor Hugo nazywał czterdziestkę starością młodego wieku. Przyglądając się badawczo mojej twarzy w dobrze oświetlonej windzie, moja córka opisała to rozdroże dosadniej: „Mamusiu, nie jesteś stara, ale na pewno też nie młoda”.

(…)

Negatywne strony czterdziestki dokumentują nowe badania nad mózgiem: zwykle jesteśmy bardziej rozkojarzeni niż młodsi ludzie, wolniej przyswajamy informacje i z większym trudem przypominamy sobie konkretne fakty (nasza zdolność zapamiętywania nazwisk osiąga szczyt, gdy jesteśmy tuż po dwudziestce).

Jednakże nauka ukazuje też wiele dobrych stron czterdziestki. Braki w przetwarzaniu informacji nadrabiamy dojrzałością, wnikliwością i doświadczeniem. Lepiej niż młodsi koledzy pojmujemy sens różnych sytuacji, kontrolujemy własne emocje, rozstrzygamy konflikty i rozumiemy innych. Umiejętniej rozporządzamy pieniędzmi i dochodzimy przyczyn rozmaitych zjawisk. Jesteśmy delikatniejsi i bardziej uprzejmi. A także, co zasadnicze dla naszego szczęścia, stajemy się mniej neurotyczni.

Współczesna neuronauka i psychologia w dodatku potwierdzają to, co Arystoteles powiedział dwa tysiące lat temu, gdy ludzi „w sile wieku” opisywał jako tych, którzy będą mieli „cechy charakteru pośrednie między usposobieniem starych i młodych, pozbawieni przesady jednych i drugich (…) nie będą ani wszystkim ufać, ani wszystkim okazywać swej nieufności, lecz raczej będą wszystkich oceniać zgodnie z rzeczywistością”.

Zgadzam się. Udało nam się nareszcie czegoś tam się nauczyć i to rozwinąć. Całe życie czuliśmy się jak odmieńcy, a teraz uświadamiamy sobie, że jest w nas więcej tego, co ogólnoludzkie. (Według mojej nienaukowej oceny to, co w nas stadne, odpowiada za dziewięćdziesiąt pięć, a to, co jednostkowe, za pięć procent naszej natury). I podobnie jak my, większość ludzi koncentruje się na samych sobie. Przełom, jakiego doświadczamy po czterdziestce, polega na przejściu od „wszyscy mnie nienawidzą” do „w zasadzie jestem im obojętny”.

Za następnych dziesięć lat nasze odkrycia z okresu po czterdziestce będą niechybnie trącić naiwnością („Mrówki widzą cząsteczki!” – powiedział mi ktoś na studiach). Nawet teraz ta dekada przypomina czasem owe sprzeczności, które istnieją równolegle w naszych umysłach: wreszcie potrafimy rozszyfrować dynamikę interpersonalną, ale nie jesteśmy w stanie zapamiętać dwucyfrowej liczby. Osiągnęliśmy – lub lada dzień osiągniemy – swój życiowy rekord, jeśli chodzi o zarobki, lecz nagle rozsądnym pomysłem wydaje się botoks. Dochodzimy do szczytu swojej kariery zawodowej, ale też widzimy, jaki będzie jej finał.

Jeśli lata po czterdziestce wprawiają nas dziś w oszołomienie, to dlatego, że weszliśmy w wiek dziwnie pozbawiony punktów orientacyjnych. Dzieciństwo i dorastanie składają się z samych takich punktów: rośniesz, przechodzisz do kolejnych klas, dostajesz pierwszej miesiączki, robisz prawo jazdy, dyplom. Jako dwudziesto- i trzydziestolatka romansujesz z potencjalnymi partnerami, znajdujesz pracę i zarabiasz na swoje utrzymanie. Zdarzają się awanse zawodowe, dzieci i wesela. Towarzyszące temu wszystkiemu zastrzyki adrenaliny pchają nas do przodu i utwierdzają w przekonaniu, że budujemy dorosłe życie.

Po czterdziestce wciąż można zdobywać stopnie naukowe, zmieniać pracę, kupować mieszkania i wychodzić za mąż, ale nie budzi to już większego zdumienia. Mentorzy, starsi i rodzice, którzy niegdyś cieszyli się z twoich osiągnięć, są pochłonięci własnym starzeniem się. Jeśli masz dzieci, teraz to ty powinnaś zachwycać się punktami zwrotnymi w i c h życiu. Mój znajomy dziennikarz biadolił, że już nigdy nie będzie cudownym dzieckiem w żadnej dziedzinie (ktoś młodszy od nas obojga został niedawno powołany do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych).

– Jeszcze pięć lat temu ludzie, których poznawałem, dziwili się: „Wow, to ty jesteś szefem?” – zwierza się czterdziestoczteroletni dyrektor telewizyjnej firmy producenckiej. Teraz przyjmują to bez emocji. – Przestałem być Wunderkind – mówi.

W jaki wiek w takim razie weszliśmy? Wciąż jesteśmy zdolni do działania, do zmian i kończenia maratonów. Ale czterdziestka ma w sobie coś nowego, coś naglącego, czego nie było przedtem – a także świadomość śmierci. Nasze możliwości wydają się bardziej ograniczone. Każdy wybór oznacza rezygnację z czegoś innego. Myślimy w kategoriach „teraz albo nigdy”. Jeśli planowaliśmy zrobić coś „pewnego dnia” – wreszcie zmienić pracę, poczytać Dostojewskiego, nauczyć się gotowania szparagów – nie powinniśmy z tym dłużej zwlekać.

Nasza nowa oś czasu pobudza do konfrontacji – nieraz bolesnej naszego wymarzonego i faktycznego życia. Nieprawdy, które powtarzaliśmy przez lata, zaczynają brzmieć głucho. Nie ma sensu dłużej udawać, że jesteśmy kimś, kim nie jesteśmy. Po czterdziestce nie szykujemy się już do wyimaginowanego przyszłego życia ani nie gromadzimy punktów do CV. Nasze prawdziwe życie dzieje się bezdyskusyjnie teraz. Dotarliśmy do tego, co niemiecki filozof Immanuel Kant nazwał Ding an sich – rzeczą samą w sobie.

Najdziwniejsze jest to, że teraz to my piszemy książki i chodzimy na wywiadówki. Ludzie w naszym wieku tytułowani są kierownikami działu technologii i redaktorami naczelnymi. To my przyrządzamy indyka na Święto Dziękczynienia. Teraz, kiedy myślę: „Ktoś powinien wreszcie coś z tym zrobić”, uzmysławiam sobie z dreszczem, że tym kimś jestem ja.

Nie jest to łatwe przejście. Zawsze pocieszałam się myślą, że na świecie są dorośli. Wyobrażałam ich sobie w oddali, jak leczą ludzi chorych na raka i wydają wezwania do sądu. Dorośli pilotują samoloty, butelkują aerozole i czuwają nad magicznym przekazywaniem sygnału telewizyjnego. Wiedzą, czy powieść jest warta lektury i który news powinien pójść na pierwszą stronę. Od dziecka ufałam, że w razie nagłego wypadku dorośli – tajemniczy, kompetentni i mądrzy – przybędą mi na ratunek.

Nie wierzę w teorie spiskowe, ale widzę, dlaczego ludzie im ulegają. Kusząco jest myśleć, że wszystkim steruje potajemnie klika dorosłych. Rozumiem też atrakcyjność religii: Bóg to dorosły z najdłuższym stażem.

Nie wariuję ze szczęścia, że wyglądam starzej. Ale uprzytomniam sobie, że w byciu madame najbardziej niepokoi mnie sugestia, iż teraz sama jestem dorosła. Czuję się awansowana na stanowisko, które przekracza moje kompetencje.

Kim tak właściwie są dorośli? Czy w ogóle istnieją? Jeśli tak, to co konkretnie wiedzą? I jaki skok muszę wykonać, by stać się jedną z nich? Czy mój umysł kiedykolwiek zgra się z moją twarzą?

Fragment książki „Piękna czterdziestoletnia. Opowieść o dojrzewaniu do dorosłości” Pameli Druckerman w przekładzie Anny Sak. Wydawnictwo Literackie, 2021.

<REKLAMA> Książkę znajdziesz w Publio.pl <REKLAMA>

Więcej o: