Nowością nie jest splątanie współczesnej akcji sensacyjnej z wątkami historycznymi. W co drugim skandynawskim kryminale pisanym metodą "na drabinę" musi się pojawić równoległa akcja w innym czasie. Jednak kunsztem nazwać trzeba takie opisanie wydarzeń sprzed dekad, by czytelnik szukał potem potwierdzenia, czy są one prawdą, czy wytworem wyobraźni. A najlepiej, żeby jasnej odpowiedzi na to zagadnienie nie dostał. I wtedy mamy mistrzostwo świata.
Mam prawo napisać po lekturze wszystkich dotychczasowych książek Macieja Siembiedy, że jest on takiego splątania mistrzem.
To polska powieść sensacyjna o możliwym charakterze paradokumentalnym. Mimo, iż jest to już czwarty tom śledztw nieco nie pasującego do swoich czasów prokuratora (w tej części jeszcze bardzo młodego, przystojnego niczym Sean Connery we wczesnych Bondach) nie widać ani po fabule, ani po pomyśle na intrygę, ani tym bardziej w samej konstrukcji i płynności języka jakiekolwiek zmęczenia materiałem. Po raz kolejny autor tak wnikliwie i z dbałością o detal zabiera nas w czasy odległe - sięgające głównie hitlerowskiej zarazy zalewającej Europę od początku lat 30. - że powroty z przeszłości do końca lat 90. i śledztwa Kani są za każdym razem jak przebudzenie z bardzo mocnego, ale wypełnionego mnóstwem szczegółów snu.
Siembieda mówił o tym na spotkaniu przedpremierowym 13 kwietnia:
Niebezpieczne jest pewnie pakowanie takiej ilości wątków do książki. Ale jeśli chcę pokazać swoim czytelnikom trochę historii to wolę, aby ułożyli sobie cały obraz z puzzli wyciętych z obrazu Matejki a nie dajmy na to prostej polskiej flagi
Ocena najnowszej opowieści autora zabrzmi może euforystycznie, ale naprawdę nie spodziewałem się, że tak przyjemna w odbiorze książka pojawi się krótko po rewelacyjnym "Gambicie". Tu Kani nie było, była za to Wanda Kuryło, działaczka AK, szukająca skarbu w polskich górach. Pasjonująca, wielowątkowa historia prowadząca nas przez dekady XX wieku i wnikająca w szpiegowski świat powojennego układu sił. Aż żal streszczać przez kogoś takiego jak ja. Dla mnie to było książkowe wydarzenie roku. Dlatego czekałem na "Kukły", wiedząc czego się spodziewać, ale trochę mimo wszystko wątpiąc, że może to być coś specjalnego.
Otóż jest.
niż w przybliżonym wyżej dziele, ale wciąga równie zachłannie. Siembieda też przyznaje, że jest to lektura dająca dużo rozrywki, lżejsza w formie od poprzednich, co mogło wynikać z faktu, że pisana była w czasach na tyle smutnych, że ucieczka w żart i zabawa językiem była naturalnym lekiem.
Wracając do fabuły. Kania najpierw wyczuwa fałsz w sprawie podarunku zbioru odznak policyjnych, by ponieść konsekwencje swej dociekliwości - sprawa wywołuje zamieszanie kiedy darczyńca okazuje się mieć przodka-kata obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku w 1939 r. - a Kania musi udać się na urlop. Na ten znienawidzony przez niego grunt (bezczynność) pada trop podesłany przez niemiecką dziennikarkę, która dodatkowo młodemu i chwilowo bezrobotnemu prokuratorowi szalenie się podoba. Ursula i wiedźma z Oderstein opętują Kanię. Z radością więc rzuca się na śledztwo, które prowadzi od pożaru znakomitej rezydencji na Śląsku, przez tytułowe kukły, by rozpędzić się i trafić na marzenia o wiecznej potędze wyznawców Himmlera, okultystów rodem z III Rzeszy, badaczy i łowców czarownic, w skrócie tajnego i prężnie działającego stowarzyszenia Freudenkreis - Kręgu Przyjaciół.
Siembieda przyznał się na spotkaniu z czytelnikami, że to ostatnie to fikcja, zarazem... potwierdzając, że nie ma wątpliwości, iż spotkał się z członkami takiego Kręgu Przyjaciół wielokrotnie.
To tacy panowie, którzy jak zadają pytania to od razu wiadomo, że wiedzę czerpią nie z książek czy filmów o niej
- mówił na wieczorze autorskim, wzbudzając nie małe poruszenie.
Ale też zastosowanie tu protezy fabularnej, czyli przedłużenia faktów historycznych o zmyśloną hipotezę było niezwykle łatwe
Nie ma bowiem dowodów, że fanatycy obsesji Himmlera tworzą to konkretne stowarzyszenie do dziś, ale łatwo to sobie wyobrazić.
splecionej z jak zwykle uporządkowaną wiedzą zdobytą dziesiątkami godzin spędzonych w archiwach i bibliotekach. Podobnie jak w każdej z historii o Kani - książkach "444", "Miejsce i imię" czy w "Wotum" - także w "Kukłach" pojawia się nie jeden, ale kilka wątków historycznych i zdarzeń jak najbardziej prawdziwych. Jeden z głównych motywów zaczerpnięty jest z legendy o rodzie von Trauwitzów, który Siembieda opisał już w 2003 r. w reportażu ze zbioru "Podwieczorek oprawców", prawdą jest istnienie Freudenkreis, ale Wam zostawię wyśledzenie, w którym miejscu autor puszcza lejce i zaczyna bawić się fikcją. W trakcie poszukiwań zamurowanej krypty Kuba z Ursulą zostają zaś odcięci od świata przez powódź stulecia 1997 r. - zdarzenie tragiczne, lecz prawdziwe. Takich kotwic historycznych jest więcej i ich odkrywanie to bonusowa wręcz przyjemność.
Tą najważniejszą jest zaś dziecięca wręcz radocha śledzenia losów bohaterów, podsycana zabawnym językiem i fajnymi dialogami. Zderzenie takiego naukowego podejścia do szczegółów historycznych z narracją powieści przygodowej jest bardzo udane. Tym mocniej ucieszy fanów Siembiedy, że jest on w trakcie pisania kolejnej książki. Nie będzie to jednak połączenie śledztwa Kani z konspiracyjnymi losami Kuryło, na co nie ukrywam po cichu liczyłem.
Historia prawdopodobna jest dużo bardziej atrakcyjna niż fikcja
- mówił Siembieda zdradzając jeden z wątków opowieści. Nie zostanę więc zgładzony za wyjawienie przed premierą, że nawet nieśmiertelność, czy precyzyjniej - przedłużanie życia, jest tutaj opartą na naukowych dowodach protezą fabularną. To czyni "Kukły" jeszcze bardziej zdumiewającą książką, gdzie słowa autora "to prawda!" należy tak często zderzyć z mimowolnym pukaniem się w głowę.
<<Reklama>> Ebooki i audiobooki Macieja Siembiedy dostępne są w Publio.pl >>
Kukły - okładka Wydawnictwo Agora
Maciej Siembieda - "Kukły", Wydawnictwo Agora, premiera 14 kwietnia 2021