Dzień Matki oczami Izy Kuny: Ze stresu dostałam okres i zimno na buzi, Wronka miała biegunkę

Kontunuacja bestsellerowej powieści "Klara" właśnie się pojawiła. Iza Kuna stworzyła świat, w którym spotykają się wielkomiejskie troski i małomiasteczkowe szajby. Tym razem "Klara jedzie na pogrzeb".

"Klara jedzie na pogrzeb" to bolesna, czasem zabawna, bardzo osobista opowieść o dzieciństwie, samotności i marzeniach. I o bliskich, którzy czasem są dla nas najdalszymi ludźmi na świecie.

Klara chciałaby zatrzymać czas, nie starzeć się, mieć ciągle fiu bździu w głowie i tych samych przyjaciół. Ciągle wierzy, że szczęście jej nie ominie, a śmierć tak. Że spotka miłość swojego życia i będzie szczęśliwa, a wszystko zacznie się jeszcze raz. Jeszcze raz zakocha się w Aleksie, jeszcze raz prześpi się z niewysokim Francuzem, a temu chłopakowi, co ją krzywdził, wymierzy karę. Wierzy, że wszyscy będą o nią walczyć i że wszyscy ją kochają. A najbardziej mama. Klara jest nieukochana, bo dla nikogo nie była ważna. Nikogo prócz jej kota…

<<Reklama>> Ebook "Klara jedzie na pogrzeb" dostępny jest w Publio.pl >>

 

Przeczytaj fragment książki:

Dzień Matki

Kiedyś organizowaliśmy w szkole Dzień Matki i śpiewaliśmy: "Mama Mutti mamasza, mama mummy mamou, mama madre maminka". Już przy pierwszym refrenie zaczynaliśmy płakać. Grała nam na pianinie pani Ula i ona zawsze płakała jako pierwsza, potem dziewczyny, na koniec chłopaki. Pani Ula była w ciąży, więc mogła być rozchwiana, ale dlaczego płakali Machoń, Felek i Rogucki, pojęcia nie miałam. Największa łobuzerka. Ja płakałam, bo wyobrażałam sobie, że moja mama nie żyje i idę do domu dziecka, a Wronka, że jej mama leży w szpitalu z obciętymi rękami i że odtąd już będzie musiała z nią chodzić po zakupy, no i że nie będzie już mogła jej przytulać. Nie było próby, żebyśmy wszyscy nie ryczeli. Czasami zaglądał do nas pan dyrektor, dobrze po kielichu, stawał w drzwiach i jak tylko słyszał "Mama Mutti mamasza", od razu robił się czerwony i płakał. Wiersze szły nam słabo, bo pani Ula na wierszach wychodziła do toalety, Machoń mówił, że ona idzie zwymiotować naszą deklamację, wszyscy się śmiali.

W dniu akademii czuliśmy się jak przed pierwszą komunią. Ja ze stresu dostałam okres i zimno na buzi, Wronka miała biegunkę, a chłopcy przynieśli piwo dla rozluźnienia. Dyrektor chwiał się tuż przed ósmą, przy szatni. Chwilę przed akademią, kiedy zbieraliśmy się w sali gimnastycznej, ktoś powiedział, że pani Uli odeszły wody i zabrało ją pogotowie. Byliśmy zdruzgotani; najmłodsze dzieci już siedziały w pierwszych rzędach, starsze z ociąganiem gramoliły się na drabinki i parapety, a gdzieś w środku czekały już nasze matki, z rękami, torebkami, lekami. W torebkach zrobiły miejsce na chusteczki i laurki. Niektóre dzieci zaprosiły ciotki albo sąsiadki, żeby wszyscy myśleli, że to ich mamy. Kiedy tak staliśmy i nie wiedzieliśmy, co robić, a chłopaków trochę już rozbierało piwo, dyrektor gwizdnął na Machonia. Machoń, który był zagrożony ze wszystkiego, odebrał to bardzo osobiście i wyskoczył z pierwszym wierszem. Mylił się po każdym zdaniu i właściwie po każdym zdaniu się śmiał. Trochę mu pomagałam, ale też się chichrałam, a potem poszło jak lawina – każdy, kto mówił, się śmiał. Najbardziej śmiały się dzieci z zerówki, nauczyciele klas młodszych, no i dyrektor, który gwizdał po każdym wierszu. Czuliśmy się jak w cyrku, tylko nasze mamy się nie śmiały, otworzyły torebki, wzięły leki i siedziały jak zamurowane, a my nie mogliśmy nic zrobić.

Czekało nas najgorsze. Piosenka. Dyrektor gwizdnął na Machonia raz jeszcze i zaczęliśmy a capella, właściwie trudno powiedzieć, co to było. Wszyscy zaczynali po swojemu, a tak naprawdę nie zaczął nikt, ale też nikt nie umiał skończyć, kilku chłopaków spadło z drabinek, maluchy z pierwszych rzędów zaczęły klaskać. Śmiech ogarnął całą szkołę i kiedy nasze matki szykowały się do ucieczki, a my do grobu, nagle na scenę weszła pani woźna. Podwinęła spódnicę, usiadła do pianina i zaczęła grać. Miała beżowe rajtuzy, klapki i grała tak pięknie, że myślałam, że oszaleję, ale wszyscy się śmiali i tak. Jakaś matka, co nie brała nigdy leków, powiedziała: Boże, woźna, tylko nie to!, inna dodała: Zabieram dziecko do szkoły specjalnej, a pani woźna grała dalej, przebiegała palcami po klawiszach, jakby je chciała do białości wyczyścić i zmazać to czarne. Nagle spojrzała na nas i powiedziała: Śpiewajcie, łobuzy, tylko ładnie, bo dostaniecie ścierą, po czym krzyknęła głośno: I!, i zagrała piosenkę "Mama, Mutti, mamasza". Zaczęliśmy śpiewać i na szczęście znowu zaczęliśmy płakać, dyrektor wrócił na swoje miejsce, dzieci przestały się śmiać, tylko naszych matek już nie było. Nie zobaczyły, jak bardzo je kochamy, a właściwie jak bardzo kocha je pani woźna.

Tego dnia pani woźna odeszła z pracy i dużo dzieci przestało się zgłaszać do występów w Dzień Matki. Na przykład ja. Moja mama wyszła jako pierwsza.

<<Reklama>> Ebook "Klara jedzie na pogrzeb" dostępny jest w Publio.pl >>

Okładka książki 'Klara jedzie na pogrzeb'Okładka książki 'Klara jedzie na pogrzeb' Wielka Litera

Iza Kuna, Klara jedzie na pogrzeb, Wielka Litera 2021.

Więcej o: