Walka, miłość, rozpacz i samotność. To powieść pełna prawdziwych bohaterów i wydarzeń

"Studnie Norymbergi" to książka o relacji pomiędzy wiedzą historyczną, pamięcią świadków i wyobraźnią kolejnych pokoleń. Wyobraźnią, która jest niezbędnym elementem prawdziwej empatii.

Rozgrywająca się na wielu planach, zacierająca granice między przeszłością a teraźniejszością powieść "Studnie Norymbergi" jest pełna prawdziwych bohaterów i wydarzeń. Jest w niej walka, miłość, rozpacz i samotność wyraziście rysowanych postaci, z główną bohaterką Wandą na czele. W "Studniach Norymbergi" wybrzmiewa również pytanie: czym jest historia i jaka jest relacja pomiędzy pamięcią indywidualną a tą zawartą w encyklopediach i podręcznikach?

Powieść dotyka aktualnego dziś i zawsze tematu bezradności człowieka wobec wielkiego zła, wobec nienawiści dyktowanej ideologią. Jest także hołdem złożonym żydowskiemu Wilnu – Jerozolimie Północy i poezji języka jidysz.

<<Reklama>> Ebook "Studnie Norymbergi" dostępny jest w Publio.pl >>

Emil MaratEmil Marat Wydawnictwo Wielka Litera

Przeczytaj fragment książki: 

Ruta przyniosła nocą nietoperza. Położyła martwego przed drzwiami od strony podwórza.

– Jak pies może pochwycić nietoperza? – zastanawia się na głos Wanda.

Wyszła do drewutni z porannym garnkiem gorącego mleka. Za ścianą z ułożonych jak cegły polan mieszkają tam Margalit, Chuma i starsza pani, która przyprowadzona przez Jadzię nie chciała się przedstawić z imienia i nazwiska. Wierzyła, że dzięki temu bardziej jej nie będzie, bardziej się schowa. Jest tam również Małka, przepiękna osiemnastoletnia, o twarzy gruzińskiej księżniczki i dłoniach delikatnych jak pajęczyna. Jest sama. Zabili jej rodziców, rodzeństwo, dziadków i narzeczonego. Szła na Ponary razem z nim, trzymali się za ręce.

I Sewer, czyli Izrael, mieszka w drewutni. I Awrom [Suckewer], który nie pamięta, jak dotarł do klasztoru, bo idąc, z rozpaczy prawie nie widział na oczy.

– Pewnie znalazła już nieżywego – podpowiada Hirsz.

A mała Sala płacze.

Ma cztery lata i dobry wygląd. Przywieziona przez przeoryszę na sankach po pierwszym, wyjątkowo wczesnym śniegu listopadowym. Nie odzywa się w ogóle, jest cicha, bo ojciec, gdy ją oddawał, nakazał milczeć – dziewczynka mówiła po polsku z mocnym akcentem. I przejęła się tym nakazem bardzo, tak bardzo, że od tygodnia, od kiedy zamieszkała w pokoiku z Wandą, Józefem i Hirszem, milczy jak głaz. Nie odezwała się nawet wówczas, gdy do klasztoru przyszła jej babcia – kolejna żydowska znajoma Ireny Adamowicz.

Sala lubi z Wandą albo którąś z zakonnic roznosić rano mleko po zabudowaniach. Ale ani pisknięcia, ani słowa. I teraz dopiero czarny mały zewłok każe jej wydobyć głos rozpaczy.

Ktoś przejeżdżający drogą w dole może usłyszeć dziecięcy płacz dobiegający z klasztornego pagórka. Wybiega ze stodoły Aba [Kowner]. Z domu wychodzą przeorysza i Józef. Przez chwilę wszyscy patrzą na nietoperza i pilnującą go dumnie sukę. Bertranda [Siestrzewitowska vel Borkowska] odgania psa. Każde z nich zastanawia się, czy dziecko boi się nietoperza, czy może płacze dlatego, że jest martwy.

– Nie bój się. Nietoperz jest jak ptak, tylko do góry nogami: lata nocą, a nie za dnia, w dzień udaje, że nie żyje. Jest czarny, a nie kolorowy, bardziej czarny niż wrona, ma uszy, ale nie ma piór, nie śpiewa, tylko milczy. To jest kolorowy ptak na opak – mówi Wanda. – Nie ma się czego bać.

– Na pewno ma stu braci i sto sióstr – podejmuje Aba. – Nie chcą, by widziano ich rodzinę w świetle. Może się zgubił. Zaraz wyniesiemy go pod drzewa i w nocy się obudzi. Ożyje. Znajdzie innych.

– Nietoperz jest delikatny, ma oczy jak lusterka i malutkie ząbki – dodaje Wanda, głaszcze truchełko. – Dotknij jego skrzydeł, są miłe, cieniutki jedwab.

WANDA: Jak ta folia, którą zrywa się z ekranu nowego telefonu.

Dziewczynka przestaje płakać, uspokojona pociąga cicho nosem. Przeorysza zabiera ją do środka.

– Trzeba go wyrzucić. – Wanda zwraca się do Józefa.

– Trzeba go pochować – mówi Aba.

Postawiona nad dołem, nie usłyszawszy strzałów, upadła na ciała zabitych, a na nią padali następni. Czuła ciepło spływające po piersiach i twarzy, ciepło pachniało krwią, a przykrywające ją ciała pachniały inaczej niż cokolwiek, nie potrafi określić tego zapachu, a wydaje się jej, że to ważne, by znaleźć słowa dokładnie oddające wszystko, co w Ponarach przeżyła. Słowo „przeżyła" i jego dwa znaczenia, ale przecież nie można powiedzieć „co się jej przytrafiło". Ona – osiemnastoletnia Małka. O zmroku szaulisi zawołali, że koniec. Strzelali jeszcze parę minut do leżących, gdy w dołach usłyszeli rzężenie lub dostrzegli ruch. Dziewczyna poczuła ból – kula przeszyła jej ciało pod ramieniem i barkiem. Szaulisi odeszli, zostawiając w ciemności stygnące warstwy trupów. Wspinając się po martwych ludziach, odpychając się stopami od głów i korpusów, dopełzła nad brzeg rowu i wyczołgała się po piasku na górę. Spojrzała w ciemność. Gdzieś tu leży matka. Potem zatrzymała się na krawędzi drugiego kręgu, tam, gdzie strzelali do mężczyzn. Gdzieś tu leżą ojciec i narzeczony.

    Nie wierzą jej w Wilnie, mówią, że zmyśla, bo jest osłabiona od postrzału i w głowie jej się miesza, tak jak dwóm innym rannym kobietom przywiezionym do miasta przez chłopów na furmankach pod sianem – oszalały ze strachu.

    Nie wierzą również wtedy, gdy historia zdaje się powtarzać, słowo w słowo, cień w cień, jakby chciała przeliterować swój przekaz: z dołów wyrywa się zakrwawiona Sara Menkes, też nastoletnia. Konającą gdzieś przy drodze znajdują szmuglerzy. Prowadzą do szpitala w getcie.

    Czy rzeczy niewyobrażalne przestają takie być, gdy już się wydarzą? Jadzia Dudziec przyprowadza Małkę do klasztoru – sierota, cała rodzina została w Ponarach, mówi. Opatrzona przez jakąś poczciwą Litwinkę na przedmieściu, tygodniami ukrywała się w piwnicy swojego domu przy Szklanej. Wychodziła tylko w poszukiwaniu jedzenia. Wychudzona, z coraz większymi czarnymi oczami na śniadej twarzy. Ktoś ze znajomych spotkał ją wieczorem i zaprowadził do rodziny, u której nocowała Jadwiga. Ze swoją urodą może udawać Karaimkę, usłyszała od niej Małka, ale odpowiedziała, że nie chce nikogo udawać, że nie będzie udawać, bo nie ma już siły, nie ma już siły być głodna. Poszły nocą do Kolonii Wileńskiej. Zamieszkała w drewutni. Dziewczyna, według Hirsza i Sewera, najpiękniejsza na świecie.

Dwa tygodnie później w klasztorze zjawił się Awrom. Milczał przez trzy dni, a potem – o Ponarach: pijani szaulisi handlują ubraniami i złotem, rozbijają się w knajpach, opowiadają o swojej robocie. Całe Wilno wie już, co tam się dzieje. We wrześniu i w październiku szły do lasu tłumy pędzone z kolejnych ulic. Z Łukiszek odjeżdżały ciężarówki. Rozstrzelano też kilkuset Polaków, którzy wcześniej siedzieli w oddzielnych celach, najpewniej wojskowi. Pociągi przywoziły transporty Żydów z Kowna. Ludzie z walizkami, tobołkami, w najlepszych ubraniach, przekonani, że jadą na roboty albo do zbiorczego getta. Szaulisi rozbierają wszystkich, opierającym się grożą wykłuciem oczu, wyciągają na postrach noże i bagnety. Koło przejazdu kolejowego w stodole powstał magazyn ubrań i butów. Przyjeżdżają tam okoliczni chłopi, polscy i białoruscy, są nawet wieśniacy litewscy z północy i zachodu, kupują od strzelców ubrania za pięćdziesiąt rubli, czasem znajdują zaszyte pod podszewką pięćset. Często płaci się butelkami bimbru, choć po paru przypadkach załamań u szaulisów przy głównym punkcie bazy, gdzie urzędują niemieccy nadzorcy z Sonderkommando z Hauptscharführerem Weissem na czele, postawiono kocioł z wódką i wartość alkoholu spadła.

Znikł żywiczny zapach drzew. Pojawił się trupi odór.

Nocami śnią się Awromowi wozy pełne butów, pisze o tym wiersz. Słowa jidysz w piwniczce klasztoru: „Buty dzieci, starców, mężczyzn i kobiet, powiedzcie mi, buty, prawdę: gdzie są ich nogi? Gdzie oni sami? Nie ma panien młodych, są ich ślubne pantofelki, nie ma narzeczonych – zostały po nich lakierki". Wydało się Awromowi, że wśród butów widzi pantofle swojej matki, te odświętne, sobotnie.

Szaulisi ustawiają na krawędzi dołu po pięć, dziesięć osób i strzelają – jeden strzelec na jednego człowieka. Ludzie przed śmiercią przywierają do siebie bokami, ramionami. Doły zapełniają się od brzegu, a dalej pozostają puste. Wymyślono rozwiązanie: trampolina prowadzi na środek. Po niej idą po kolei i gdy są na końcu – strzał.

Targ ubraniowy rozrasta się. Zatory furmanek. Przyjeżdżają po futra i buty chętni ze wsi i z miasta.

Notatki z kartek w zielonych butelkach. Pod datą 21 października Kazimierz Sakowicz zapisze: „Opowiadano, że gdy jeden z wieśniaków przyszedł do Litwinów z samogonką po łachy żydowskie, to za wódkę otrzymał cały wór łachów, wór był wyjątkowo ciężki. Chłop zaciekawiony, co to jest, w sąsiednim lesie odwiązał worek i zaczął przeglądać rzeczy…". A pod rzeczami ciało żydowskiego dziecka. Żart szaulisów.

Transporty codziennie. Patrole Niemców i Saugumy jeżdżą po wsiach, po miasteczkach, szukają i ładują znalezionych do ciężarówek lub wagonów. Czarny Bór, Mariampol, Grodno. I Wilno. Tysiące ciał w dołach bazy. Dowodzący akcją esesman Franz Murer, absolwent ośrodka szkoleniowego w Norymberdze, musi wykazać się przed dowództwem. I przed ofiarami. Szybko zasłuży na przydomek „Rzeźnik".

  Gdy robi się chłodniej, członkowie Sonderkommando raz na dzień wprowadzają rozgrzewające urozmaicenie: puszczają grupki Żydów pomiędzy drzewa i urządzają polowanie – strzelają w przyklęku, oparci o sosny. Kilku młodym udaje się uciec. Pobiegli w stronę szosy albo na

Nowosiółki. Poniosą grozę do Wilna. Awrom słucha ich i tak jak inni na początku nie potrafi uwierzyć.

Kazimierz Sakowicz: „Jakiś mężczyzna stawia opór, coś krzyczy, wskazuje na dzieci. Pada strzał, mężczyzna pada. Wstaje jakaś kobieta i sama idzie i siada nad jamą. Za nią z krzykiem »mame« biegnie w czerwonym sweterku dziewczynka kilkunastu lat i siada koło niej. Niemiec wyznacza jeszcze cztery osoby i z tyłu w potylicę, z odległości 2–3 metrów strzela do każdej".

Kolejne warstwy zwłok przysypywane są przez wyznaczonych skazańców piaskiem i wapnem. Potem ci, którzy przysypywali, wstępują na trampolinę i stają się zaczynem poziomu, który zostanie położony następnego dnia.

Zobacz wideo Lata 70. to był fantastyczny czas dla trylogii filmowych [Popkultura]

Nie ma już małego getta – części dzielnicy leżącej przy Szklanej, Gaona, Żydowskiej. Wiadomość dociera do Kolonii z końcem października. Nie ma wieści o Adalii, ani słowa od Hadasy, choć wcześniej Jadzia Dudźcówna przyniosła krótki list. Pisała dziewczyna, że pisać nie może, bo getta opisać się nie da. List z milczeniem w środku. Kilka nocy później Hadasa śni się Abie, jak dzwoni sygnaturką u drzwi klasztoru. Wybiega chłopak na zewnątrz z Rutą u nogi. Pies węszy i rozgląda się niespokojnie w ciemności, ale nikogo tam nie ma. „To najpewniej była noc, kiedy Hadasa trafiła do Ponar" – powie kiedyś Aba.

Dreszcz rozpaczy, bezsilnego żalu i rozlewającej się w żyłach ciemności.

Józef wie, że nie ma rodziców: matki cichej i mądrej – tak upierała się, by uczył się niemieckiego, ojca, który nauczył go grać na skrzypcach. Bez grobu. Płacze w objęciach Wandy.

– Ima, gdzie jest Bóg? – pyta przeoryszę. – Twój albo żydowski, jakikolwiek, byle ten, co jest dobry?

    A zakonnica milczy, bo zdaje się przeczuwać, że to pytanie zawsze już będzie silniejsze od jakiejkolwiek odpowiedzi.

Sala, trzymana za rękę przez Wandę, uśmiecha się, gdy tuż po zmierzchu, kiedy mogą wyjść do ogrodu, okazuje się, że nietoperz znikł spod drzewa. Pofrunął do swoich. Dziewczynka uśmiecha się, ale dalej milczy.

Odezwie się w Kolonii Wileńskiej tylko raz. Okaże się, że była uważną słuchaczką rozmów dorosłych. Przeorysza opisze to po wojnie w opublikowanym przez Haszomer Hacair wspomnieniu [w piśmie "Mosty"]: „Kiedyś na podwórzu wszczął się hałas, mała Salcia poważnie zapytała: Babciu, czy to już na Ponary trzeba iść? Zginęła Sala na Ponarach razem z babką". Rok później.

<<Reklama>> Ebook "Studnie Norymbergi" dostępny jest w Publio.pl >>

Okładka książki 'Studnie Norymbergi', Emil MaratOkładka książki 'Studnie Norymbergi', Emil Marat Wydawnictwo Wielka Litera

Więcej o: